Pierwszy dzień lata przywitał mnie dreszczem,
rozdartą na wpół duszą i czerwonym Malboro
smakującym trochę jak młodość.
Dotykam się bezwstydnie przedwczorajszą myślą.
Obracam w palcach los jak starą monetę.
Powietrze pachnie jak deszcz i tatarak,
zostawia posmak bzu na moim suchym ciele.
Perfekcyjnie ułożony świat
rozpadł mi się w dłoniach w ułamku sekundy.
Czekając na burzę jak na chrzest,
zamykam w dłoni ułamek nadziei.
Wzrokiem mętnym od zbyt ciepłej wódki
bezczelnie spojrzałem na przyszłość.
Odwróciła się i wyszeptała do siebie:
Powinieneś już iść, jest późno.