Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Geneza Cudownego Gwoździa


Rekomendowane odpowiedzi

Tekst satyryczny

 

 

Ciche, lecz namolne stukanie, obija supełki przymulonej świadomości, uderzając w pół rozbudzone części, niczym w drewniane klepki cymbałów. No właśnie. Jako strasznie niewyspany, tajemnicze odgłosy jarzę umysłem sflaczałego papcia z dziurawą podeszwą, przez którą wyciekł wszelki racjonalizm.

 

Ponadto faktycznie, jeszcze niedawno, pasowało do sytuacji miano wspomnianych cymbałów, gdy zacząłem liczyć barany, ale tak niefortunnie, że to one zasnęły, a nie ja.

 

Teraz przebudzony ze złudzenia snu oraz zaborczych, aczkolwiek sporadycznych nitek marzeń sennych, trudno wchodzę w całościowym stopniu do krainy realu, jak na rasowego obudzonego przystało. Na szczęście stukanie ciągle słyszę. Na zewnątrz budynku. Coraz bliżej drzwi. Kogo to diabli z kotła transportują?

 

Nagle przestało stukać, lecz zaczęło dzwonić. Że też musiałem kupić taki wściekle decybelny dzwonek. Otwieram drzwi, dźwigając w stronę pępka, luźną gumkę wstrzymującą gacie. Widzę sąsiada. Mniemam, że też urwanego ze snu, z uwagi na to, co za chwilę powie.

 

–– Sąsiedzie. Ty nie miej żadnych, ale to żadnych nadziei, że oddam tobie gwóźdź. Po diabła wrzuciłeś na mój podwórek. Nadepnąłem –– przyznaję, że nieopatrznie –– ale mam go w stopie i to ona jest prawowitym właścicielem twojego gwoździa, czyli w dalszej części wypowiedzi, ja. Czy masz jakieś uwagi w tej niecierpiącej zwłokami sprawie.

–– Wyciągnij go wreszcie, bo zachlapiesz próg –– mówię omyłkowo roztropnie, mimo że w połowię śpię. –– I jeszcze wilka dostaniesz, skora goła stopa twoja, na gołej desce.

 

Dostrzegam wyraz zdumionych oczu. Czyżbym powiedział coś nie tak. Czekam cierpliwie, może coś wyjaśni.

 

–– Ty mi tu sąsiedzie wilkiem oczu nie błaźnij…

–– Nie zamydlaj jak już.

–– Ano tak! Słusznie prawisz. Nie zamydlaj! Wilka bym dostał, gdybym gołą zimną dupą, siadł na zimne nie wiadomo co.

–– Skoro mi umarłeś na progu, to spadaj. Nie chcę kłopotów.

–– Nie umarłem. Chciałbyś. Nie doczekanie. Ale gwoździa nie oddam. Jest mój. Leżał na ziemi moich ojców i takim pozostanie.

 

Nagle słyszę z tyłu jakieś ciche tuptanie oraz kwilenie. Rozbudzone dziecko – a dokładniej moja urocza córeczka – wchodzi słowami, pomiędzy naszą dyskusję.

 

–– A jam mam długiego jajnika. Mogę go pogłaskać, poprzytulać, tylko czasami na mnie szczeka.

 

Widzę konsternację w oczach sąsiada. Słyszę niepewny głos:

 

–– To fajnie dziecko, że masz jajnika. Ja nie mam. I nie mogę poprzytulać, bo muszę pieprzyć z durnowatym sąsiadem, który nie chce uwierzyć, że mu nie oddam.

–– Proszę pana. Ten dureń, to mój tatuś. Bardzo go kocham.

–– Skąd takiego głupola wytrzasnęłaś?

— To nie ja. To mamusia. A później mnie zrobili.

 

No nie. On jakieś bezeceństwa wciska memu dziecku.

 

–– Wyciągaj sąsiedzie mojego gwoździa z twojej stopy, bo całe obejście zachlapane od krwi. I mi nie wmawiaj, że jest twój. On mój z dziada pradziada i protoplasty rodu, co na drzewie siedzą. Poznaję po dwóch łebkach, na przeciwległych stronach. Jak mógł ci przebić stopę na wylot. Sąsiedzie, ty coś kręcisz.

 

–– E tam kręcę… to cud.

 

Nagle ni stąd ni zowąd, sąsiadkę przyniosło nie wiadomo skąd. Coś zaczyna wykrzykiwać, byśmy cicho byli, bo spać nie może. Dodaje pojednawczo, że ma całą kobiałkę zardzewiałych gwoździ i może nas obdarzyć po równo. Po odpadniętych od ściany tyłkach zostały.

 

Na domiar złego powraca córeczka i znowu zaczyna swoje:

 

–– A ja proszę pana mam jajnika. Jasia ugryzł, gdy chciał go pogłaskać pod długie włosy.

–– To fajnie, że masz jajnika, który ugryzł Jasia –– dodaje niewspółczująco sąsiad. –– Ale ja i tak nie oddam mojego gwoździa. –– On leżał na ziemi moich ojców –– powtarza kwestię.

  

Ni stąd ni zowąd, podbiega nagle pomocny mi sąsiad, przewraca gościa, wyszarpuję gwóźdź z kawałkami mięsa i daje mojemu kotkowi do oblizania, niczym mysi ogonek. Jajnik atakuje kotka, sąsiadka stoi z kobiałką starych gwoździ zrezygnowana, a ja idę spać.

 

***

 

I tak z dnia na dzień, wstaje rano z dwugłowym gwoździem w stopie. Jeden łeb pod spodem, a drugi od strony łydki wystaje. Na zewnątrz słyszę błagalny śpiew tłumów, a żona rozbudza mój niewyspany umysł, bym mógł ze świeżym spojrzeniem zacząć pracę, wyjściem do cudownych obowiązków.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...