Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Alicja i smok, rozdział 12


Rekomendowane odpowiedzi

Rozdział 12


Otworzyła oczy.
Leżała na dywanie, ktoś litościwie przykrył ją kocem. Panował półmrok, część świec musiała zostać zgaszona. Pachniało kawą. Do półprzytomnej świadomości Anki z wolna zaczął docierać hałas, który początkowo brzmiał jak szelest suchych liści, a dopiero po chwili okazał się lekko chropawym i z grubsza znajomym barytonem.
— Jak zamknęli miasto, musiałem przez dwa tygodnie chować się po piwnicach i śmietnikach, bo wszystkich bez papierów z miejsca odwozili na komendę. Faszystowskie kurwy, bodaj ich wszystkich szlag trafił.
To mówił Śledzik. Siedzieli w trójkę z Karminą i Tuchaczewskim na podłodze przy drewnianym stoliku, tym samym, na którym wcześniej stała fajka wodna. Karmina założyła gruby, granatowy pulower na swoje sari, Śledzik, uwolniony już od posługi duszpasterskiej, miał na sobie łaciate, brązowo-zielone desantowe spodnie i sweter z golfem. Jedynie Tuchaczewski ze swoją kufajką i budionnówką ciągle wyglądał dokładnie tak samo, jak na początku wieczoru.
— O, Alicja się obudziła. — uśmiechnęła się do Anki Karmina — Chodź do nas, Alicjo.
Anka podpełzła na kolanach do stolika, usiadła przy Karminie i z powrotem nakryła się kocem.
— Która godzina? — zamruczała sennie.
Tuchaczewski wyłuskał z kieszeni swój staroświecki zegarek.
— Za dwadzieścia piąta. — oświadczył po chwili — Co do sekundy. — dodał dumnie.
— Chcesz kawy? — zapytała Karmina.
— A jest herbata?
— Tylko kawa. — uśmiechnęła się przepraszająco Karmina, wskazując garnek bulgoczący cicho na stojącej przy stoliku butli z gazem.
— W takim razie poproszę. Tylko dużo cukru, dobrze? — powiedziała Anka i ziewnęła, zasłaniając usta dłonią. Rozejrzała się szybko po sali. Poza ich czwórką nie było już nikogo.
Karmina podała jej kubek wypełniony parującym, aromatycznym płynem, sięgnęła po wypchany płócienny woreczek.
— Trzy wystarczą? — upewniła się, wytrząsając z woreczka na dłoń kostki cukru.
— Tak, dziękuję. — odparła Anka, ostrożnie ujmując gorący kubek w dłonie — Już wszyscy poszli?
— Poszli albo śpią. — skinęła głową Karmina — Metro jeździ dzisiaj od czwartej.
— A Go... znaczy się, Violetta? — zapytała w gwałtownym ataku paniki Anka.
— Nie bój się. — uśmiechnęła się uspokajająco Karmina — Jest w sypialni z Majowym. Nie zostawiła cię tu samej.
Anka rozluźniła się, skinęła głową. Oczywiście, że Gośka by jej tutaj nie porzuciła. Zawstydzona tym podejrzeniem, uniosła kubek i wzięła ostrożny łyk kawy. Obfitość cukru łagodziła gorycz, a gorący płyn przyjemnie grzał w żołądek.
— A tobie dobrze się spało, Alicjo? — zapytał Tuchaczewski, szczerząc do niej zęby.
— Tak sobie — mruknęła wymijająco Anka — Miałam bardzo dziwne sny.
— Ale przyjemne? — uniosła brwi Karmina, zaglądając jej w oczy.
— Mogły być. — przyznała wstydliwie Anka, czując, jak rumienią się jej policzki.
Karmina i Tuchaczewski wymienili znaczące uśmiechy. Anka zmarszczyła brwi.
— To po tamtej... herbacie? Prawda? — zapytała podejrzliwie.
— Och, Alicjo. — zaśmiał się Tuchaczewski — Zupełnie nam odfrunęłaś w kuchni. Dobrze, że Pucek zdążył cię złapać. Przynieśliśmy cię tutaj i przykryliśmy kocem.
— Dziękuję. — wybąkała zawstydzona Anka.
— Cała przyjemność po mojej stronie. — wyszczerzył do niej zęby Tuchaczewski.
Zaczerwieniona Anka spuściła wzrok, napiła się łyk kawy. Karmina ziewnęła, zasłaniając usta dłonią. 
— Ty, a o co tam w ogóle poszło w tej Gdyni? — zapytał Śledzika Tuchaczewski, odstawiając swój kubek na stolik.
Śledzik skrzywił się niechętnie.
— Dwudziestego szóstego listopada wieczorem straż stoczniowa zatrzymała chłopaka, który malował na murze stoczni kotwice. — powiedział, przyglądając się bulgoczącemu garnkowi.
— Dlaczego kotwice? — zainteresowała się Anka.
— „Tutaj jesteśmy, tutaj będziemy”. — wyjaśniła Karmina — Symbol Wolnej Polski.
Anka nie miała pojęcia, czym była Wolna Polska, ale nie chciała popisywać się ignorancją.
Śledzik kiwnął krótko głową.
— Zamknęli go w stróżówce i zadzwonili po gliny. Kiedy prowadzili chłopaka do radiowozu, wyrwał się im i zaczął uciekać. Jeden z gliniarzy wyciągnął giwerę, strzelił i zabił go na miejscu. Wszystko na oczach stoczniowców wychodzących z drugiej zmiany. Prawie rozszarpali tych bydlaków na strzępy. Ledwo zdążyli uciec.
Śledzik przerwał, napił się, otarł dłonią usta.
— Chłopak miał dwanaście lat. Nazywał się Romek Dolecki, jego ojciec od roku siedzi w obozie za tak zwaną działalność antypaństwową. Szybko okazało się, że gliniarze byli z komendy przy Słonecznej. Koło północy przed komendą zebrały się tłumy. Ludzie przynieśli kamienie i butelki z benzyną, żądali wydania tamtych dwóch bandytów. Miejscowy komendant przestraszył się, że albo będzie lincz, albo puszczą ich wszystkich z dymem, więc rozdał swoim długą broń i wezwał posiłki.
Śledzik urwał na moment. Anka przyglądała mu się szeroko otwartymi oczami.
— Kiedy puściły im nerwy i zaczęli walić do tłumu z ostrej amunicji, poleciały butelki. Chwilę później przyjechały armatki wodne i gaz. Ludzie pouciekali, ale następnego dnia znowu wyszli na ulicę. Całe tłumy, nie uwierzylibyście. Morze ludzi. Szli przez miasto pod stocznię i tam, w miejscu, gdzie glina zabił Romka, zapalali świeczki. Kiedy policja spróbowała ich rozproszyć, poleciały płyty chodnikowe i butelki z benzyną. Były ofiary po obydwu stronach. Parnik, prezydent miasta, wezwał na pomoc wojsko. Z czołgami płytą chodnikową się nie wygra.
Śledzik uniósł kubek do ust.
— Potem okazało się, że w tłumie byli szpicle. Robili zdjęcia, a kiedy już zamknęli miasto, nocami brali ludzi z domów. Setkami. Skurwysyny.
— Co się stało z tymi ludźmi? — zapytała cicho Anka.
Śledzik wzruszył ramionami.
— Jeśli mieli szczęście, to obóz za działalność antypaństwową. A jeśli mieli pecha, to szubienica za akt terroru.
Zapadła cisza.
— A ja słyszałam — odezwała się po chwili Anka — Że to była próba zamachu terrorystycznego.
Śledzik popatrzył na nią nieprzyjaźnie.
— Bo właśnie to wmówiły ci rządowe radio, telewizja i gazety. — wycedził cierpko — Opowiadają ci bajki, jak tu jest pięknie i jak bardzo wszyscy są szczęśliwi, poza garstką wichrzycieli, którym marzą się drugie Sowiety. Wychowują sobie pokolenie wykarmionych propagandą frajerów. Otwórz oczy, dziewczyno. To nie jest Kraina Czarów.
Anka zaczerwieniła się, spuściła wzrok.
— Daj jej spokój, Śledzik. — fuknęła Karmina — Alicja jest jeszcze młodziutka. Jesteś w gimnazjum, Alicjo?
— W pierwszej klasie liceum. — bąknęła niechętnie Anka.
— Nie wyglądasz. — mruknął Tuchaczewski.
— Widzisz? — Karmina popatrzyła na Śledzika ze złością — Odczep się od niej.
— Chyba najwyższa pora wyjść spod klosza. — oznajmił cierpko Śledzik, podnosząc się z dywanu — Idę się odlać.
Karmina westchnęła.
— Nie gniewaj się na niego, Alicjo. — powiedziała, kiedy za Śledzikiem z trzaśnięciem zamknęły się drzwi — On ma powody, żeby policji nienawidzić.
— Jakie powody?
Karmina zerknęła na Tuchaczewskiego, który siorbnął kawy, unosząc lekko brwi.
— Prawie rok temu tajniacy zabrali z ulicy jego dziewczynę — wyjaśniła Karmina — I do tej pory nie wiadomo, co się z nią dzieje. Dlatego nie dziw się, że mówi to, co mówi.
— Jak to? — zdziwiła się Anka — Za co?
— Nie wiadomo. — odpowiedział cicho Tuchaczewski — Wzięli ją w środku dnia, na placu Napoleona, w samym Śródmieściu. Wsadzili do samochodu i odjechali. Dziewczyna jak kamień w wodę. Śledzik nigdy policji nie kochał, ale po tym już mu naprawdę odbiło. Gdyby miał broń, to nie wiem, czy by do gliniarzy nie grzał.
— Ale skąd pewność, że to była policja? — zapytała z naciskiem Anka, marszcząc brwi.
— Nikt inny nie zabiera ludzi w ten sposób. — mruknął Tuchaczewski.
— Jeszcze nigdy nie miałaś do czynienia z policją, co? — odezwała się Karmina, przyglądając się Ance uważnie.
— Nie, ale...
— Alicjo — powiedziała cicho Karmina — Półtora miesiąca temu zatrzymali siostrę mojej przyjaciółki. Dziewczyna szesnaście lat, czekała na Dworcu Głównym na koleżankę. Wracała ze szkoły, miała na sobie szkolny mundurek. Przyczepili się do niej dwaj z obyczajówki, oskarżyli ją, że jest... — zawahała się — Wiesz kim. Wsadzili ją do samochodu i zawieźli nad Wisłę, za Cytadelę. Tam kazali jej się rozebrać, albo zagrozili, że wrzucą ją do rzeki. To była połowa listopada, Alicjo. Robili jej... straszne rzeczy, a na koniec pobili ją i tak zostawili. Przypadkowi przechodnie wezwali do niej karetkę.
— Przeżyła? — zapytała pobladła Anka.
Karmina skinęła głową.
— Tydzień temu wyszła ze szpitala. Rodzice musieli wysłać ją do rodziny pod Wilno, bo dziewczyna na widok glin dosłownie dostawała drgawek. A tam na Kresach jest inaczej. Spokojniej niż tutaj.
— Nie zgłosili tego? — zdziwiła się Anka.
— Gdzie? — skrzywiła się Karmina — Na policję?
— Ale przecież Polska to państwo prawa! 
— Tego uczą cię w szkole — stwierdził Tuchaczewski — Ale nie uczą cię, że to prawo nie jest stosowane w ten sam sposób wobec wszystkich.
— Otóż to. — zgodził się Śledzik, zasiadając po turecku na dywanie — I że wszystkie gliny to bydlaki. Oni dziczeją od władzy i przynoszą to zdziczenie do domu. Nie znam żadnej normalnej rodziny, w której byłby glina. Albo zawodowy wojskowy. Wszyscy mundurowi to skurwysyny.
— Nieprawda! — zaprotestowała wściekle Anka, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Trzy pary oczu przyjrzały się jej uważnie. Anka zaczerwieniła się, odwróciła wzrok.
— Co, twój stary to mundurowy? — zapytał chłodno Śledzik.
— Nie — skłamała Anka — Tylko myślę, że wrzucanie absolutnie wszystkich mundurowych do jednego worka jest niesprawiedliwe i podłe. Tak samo... — zawahała się przez moment — ...jak twierdzenie, że wszyscy Żydzi to złodzieje i oszuści, a wszyscy księża to zboczeńcy.
— Nic dodać, nic ująć. — pokiwała głową Karmina, rzucając Śledzikowi jadowite spojrzenie — Słyszysz? Ucz się od licealistki.
— Skończysz szkołę, to przejdzie ci ten idealizm. — powiedział z grymasem Śledzik.
— O co się kłócicie? — zapytała sennie Gośka, która właśnie wyszła z kuchni. Była w rozpiętej tunice munduru i koszuli wyciągniętej niedbale ze spodni, bez butów. Z szyi zwisał jej luźno czarny krawat, którego koniec majtał się niemrawo gdzieś w okolicach pasa. Gryzła herbatnika, kilka kolejnych trzymała w drugiej dłoni, na zapas.
— O nic. — odpowiedziała szybko Anka.
— Aha. — zamruczała z powątpiewaniem Gośka.
Usiadła przy Ance, założyła jej na głowę swoją esesmańską czapkę i wsunęła w dłoń połowę herbatników.
— Jedz. — powiedziała — Cukier koi złamane serce.
— Oho. — zaniepokoił się Tuchaczewski.
— Nie mam złamanego serca! — zaprotestowała Anka.
— A nawet wydaje mi się, że wprost przeciwnie. — dorzuciła z uśmiechem Karmina.
— I to właśnie chciałam usłyszeć. — oznajmiła z zadowoleniem Gośka, wsuwając do ust kolejnego herbatnika.
Tuchaczewski westchnął z rozczarowaniem.
— Trudno, ale jakbyś zmieniła zdanie — zwrócił się do Anki — To chętnie służę ramieniem.
— Paszoł won od mojej Alicji, kacapski casanowo. — ofuknęła go groźnie Gośka.
Anka wymierzyła jej kuksańca, czerwieniejąc.
— Kawy, Violetko? — zapytała Karmina, zerkając do garnka — Zostało jeszcze trochę.
— I grzybka? — wyszczerzył zęby Tuchaczewski.
— Kawy chętnie, grzybków już nigdy w życiu. — powiedziała z grymasem Gośka, odwracając się ku Ance — Kiedy pierwszy raz spróbowałam grzybka, wydawało mi się, że nasz łacinnik próbuje wydłubać mi oczy stonogą, od tamtej pory mam uraz. Co się tak na mnie patrzysz? Coś ze mną nie tak?
Zawstydzona Anka odwróciła wzrok, ciągle mając przed oczami wijące się na kurtynie cienie ze swojego dziwacznego snu.
— Stonogą? — zdziwiła się Karmina, podając Gośce parujący kubek.
— Stonogą. — poważnie pokiwała głową Gośka — Wielką, obleśną, czarno-czerwoną stonogą. Dziękuję, Karmisiu.
Wypiła łyk kawy, westchnęła z zadowoleniem, po czym popatrzyła na Ankę, podejrzliwie marszcząc brwi.
— Brałaś? 
— Co? — zamrugała oczami Anka.
— Czy brałaś grzybki? — powtórzyła cierpliwie Gośka.
Anka zerknęła na Karminę, która skinęła lekko głową z szelmowskim uśmiechem.
— To była ta herbata, prawda? — upewniła się Anka.
— Owszem. — przytaknęła Karmina.
— I jak? — zapytała ciekawie Gośka.
Anka zaczerwieniła się, wzruszyła ramionami.
— Obyło się bez stonóg. — powiedziała wymijająco, odwracając wzrok.
— Aha — mruknęła Gośka, zagryzając kawę herbatnikiem — Czyli to tylko moje psie szczęście. No, to kiedy następna impreza?
Karmina popatrzyła na Tuchaczewskiego, który podrapał się w zamyśleniu pod budionnówką.
— Myślę, za trzy tygodnie. — stwierdził po chwili — W końcu to będą dwudzieste piąte urodziny Karminy.
— Dwudzieste drugie, ryjku. — sprostowała Karmina — Dwudzieste drugie. Jeśli nie przestaniesz się ze mnie nabijać, będziesz spać w wannie.
— Terror rodzinny. — zaburczał Tuchaczewski, unosząc ręce w geście kapitulacji.
— Naprawdę? — ucieszyła się Anka — Za trzy tygodnie?
— Przyjdziesz? — zapytała z uśmiechem Karmina.
— No pewnie, że przyjdę! Przyjdziemy, prawda? — Anka pociągnęła Gośkę za rękaw.
— Przyjdziemy, przyjdziemy. — mruknęła Gośka, przyglądając się jej uważnie.
Anka, szczęśliwa, ugryzła herbatnika, popiła go chłodną już kawą.
— Można pogasić świece — stwierdziła z przekąsem Gośka — Bo aż sama jaśniejesz z tej radości.
— Aż przyjemnie popatrzeć. — dodała Karmina z uśmiechem.
— Ech, młodzież. — westchnął z zazdrością Tuchaczewski.
Była szósta, kiedy ubrane i w miarę przytomne, wymieniwszy pożegnalne uściski z Karminą, Tuchaczewskim i świeżo obudzonym Majowym — Śledzik zniknął gdzieś w międzyczasie — wyszły w ciemne, lodowate zimno pierwszego poranka nowego roku. Majowy otworzył dla nich bramę, a Gośka zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go długo i łakomie, podczas gdy Anka, szczękając zębami i przytupując, cierpliwie pozwalała im się sobą nasycić.
— Ten twój Majowy. — powiedziała, kiedy ostrożnie szły w ciemności wzdłuż parkanu w stronę lśniących świateł Kijowskiej i Dworca Wschodniego.
— Mój Majowy? — zdziwiła się Gośka — Niech ci będzie, że mój. Co z nim?
— Czy ty i on... — zaczęła nieśmiało Anka, znów mając przed oczami pomarańczową kurtynę i tańczące na niej cienie.
— Tak? — zerknęła na nią Gośka — Czy ja i on co? Wyduśże w końcu.
— Doskonale wiesz, o co mi chodzi. — burknęła Anka.
— Nie mam pojęcia. — wzruszyła niewinnie ramionami Gośka.
— Nie bądź świnia. — oburzyła się Anka — No, Gosia!
Gośka westchnęła, wydmuchując chmurę pary.
— To skomplikowane. — powiedziała w końcu — Ja nawet nie wiem, jak on się naprawdę nazywa, a on nie wie niczego o mnie. Widujemy się tylko tutaj, od czasu do czasu. I tak być powinno. 
Anka popatrzyła na nią, zaskoczona.
— Ale... to ci naprawdę wystarczy? Nie chcesz więcej?
Gośka zastanowiła się przez chwilę.
— Nie. — stwierdziła — Nie chcę. Nie chcę spotykać się z nim pod szkołą, nie chcę chodzić z nim na randki, nie chcę wymieniać się z nim liścikami. Jest dobrze tak, jak jest.
— A on? — zapytała nieśmiało Anka — Jemu też jest z tym dobrze?
— Nie. — przyznała po chwili namysłu Gośka. Zawahała się, jakby chciała coś dodać, ale w końcu zrezygnowała, wzruszając tylko ramionami.
— Nie kochasz go? — Anka zerknęła na nią wstydliwie.
— Zwariowałaś? — prychnęła Gośka.
Zmarszczyła brwi, zastanowiła się przez chwilę.
— Nie, ty nie zwariowałaś. — stwierdziła zamyślonym głosem — Ty się teraz zastanawiasz, co zrobić ze swoim zamaskowanym Lancelotem. Mylę się?
— Być może. — mruknęła wymijająco Anka.
Gośka przewróciła oczami.
— Ania, nie sugeruj się mną. — powiedziała z westchnieniem — Ty i twój Lancelot to zupełnie inna para kaloszy.
— Jak to? — zdziwiła się Anka.
— Tak to — wytłumaczyła cierpliwie Gośka — Że w odróżnieniu ode mnie, ty jesteś beznadziejnie zakochana, dziewczyno. Przecież to widać na pierwszy rzut oka.
Anka spuściła bez słowa wzrok. Na szczęście było zimno, mróz, wraz z pomarańczowym światłem lamp ulicznych, doskonale maskował rumieniec na jej policzkach. Szły przez chwilę w milczeniu, śnieg chrupał miękko pod ich butami.
— Gosia, czy ty już wcześniej poznałaś tego Lancelota? — zapytała w końcu Anka.
— Sama nas sobie przedstawiałaś. — przypomniała łagodnie Gośka.
— Faktycznie. 
Anka westchnęła ciężko, pociągnęła Gośkę za rękaw.
— Gosia, a jeśli się okaże, że to taki sam drań jak Krzysiek? Albo i jeszcze gorszy?
Gośka wyszczerzyła do niej zęby.
— Tym gorzej dla niego, bo ty masz już wprawę w radzeniu sobie z draniami. Co nie?
Anka uśmiechnęła się do niej nieśmiało.
— A poza tym, masz mnie. — dodała pokrzepiająco Gośka, biorąc Ankę za rękę — A ja nie pozwolę żadnemu draniowi położyć na tobie łap, moja ty księżniczko. No, chyba że sama będziesz bardzo chciała.
Skręciły w stronę Dworca.
— Taksówka. — oznajmiła z naciskiem Anka.
— Poważnie? — zdziwiła się przyjemnie zaskoczona Gośka — Myślałam, że żartowałaś.
— Nie żartowałam. — powiedziała Anka, otwierając dla niej drzwiczki czerwonego peugeota.
— Panienki sobie życzą? — zapytał taksówkarz, odwracając ku nim pryszczate, niedogolone oblicze.
— Leszno, przy Sądach. — zaordynowała Gośka.
— Sądy dzisiaj zamknięte, proszę panienki. — mruknął taksówkarz, rzucając jej rozbawione spojrzenie spod daszka kaszkietu.
— I całe szczęście. — odparła z łobuzerskim uśmiechem Gośka.
Anka przytuliła się do niej, opierając głowę na jej barku. Westchnęła cicho, falujące łagodnie ciepło rozlało się w okolicach jej serca, kiedy wspomniała Lancelota, te ciemne, roziskrzone oczy śmiejące się do niej z otworów maski, długie palce gładzące jej dłoń, miękką, delikatną wilgoć ust. Gośka objęła ją ramieniem, a Anka wtuliła się w nią z wnętrzem wibrującym rozrzewnioną tkliwością.
Jestem beznadziejnie zakochana, przyznała w myślach, nie mogąc powstrzymać przy tym uśmiechu.
Pod kamienicą Ateny czekał już Stefan, oparty o czarne cielsko mercedesa, paląc papierosa.
— Szczęśliwego nowego roku. — powiedział na ich widok, ani słowem nie komentując faktu, że nadeszły od strony Sądów.


Koło piątej, po solidnym wyspaniu się i zjedzeniu późnego obiadu, Anka wróciła do swojego pokoju z zamiarem poczytania książki przy muzyce. Z niesmakiem przyjrzała się czterem pożyczonym od rodziców płytom, których słuchała na zmianę od świąt i stwierdziła stanowczo, że tak dalej przecież być nie może. Zeszła na dół, podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer zapisany na skrawku kartki staranną kursywą Karoli. Serce z jakiegoś powodu waliło jej jak oszalałe, gdy słuchała spokojnego, miarowego sygnału w słuchawce.
— Halo? — odezwał się w końcu kobiecy głos.
— Dzień dobry — powiedziała nieśmiało Anka — Czy mogłabym rozmawiać z Karoliną? Mówi Anna Koś, koleżanka z klasy.
— Karol i Ludwika wyszły właśnie na spacer — oznajmił głos — Ale jak tylko wrócą, przekażę Karolowi, żeby oddzwonił.
Najwyraźniej mówienie o Karoli w rodzaju męskim nie było osobistą fanaberią Lufy.
— Dziękuję. Karolina ma mój numer. Do widzenia.
— Do widzenia.
Anka odłożyła z westchnieniem słuchawkę.
Telefon zadzwonił dopiero przed dziewiątą, gdy leżała na kanapie i udawała, że ogląda wraz z rodzicami jakiś niemiecki kryminał w telewizji, podczas gdy jej umysł był cały przepełniony Lancelotem.
— O tej porze? — zdziwiła się z niesmakiem Mama.
Anka popędziła do holu i chwyciła za słuchawkę.
— Halo?
— Ania, serwus! — uśmiechnęła się, słysząc ciepły głos Karoli — Przepraszam, że oddzwaniam dopiero teraz. Ciocia zapomniała mi powiedzieć.
— Nic nie szkodzi, Karolku. To ja przepraszam, że zawracam ci głowę w Nowy Rok.
— No co ty, niczego mi nie zawracasz. Coś się stało?
— Nie, nic się nie stało. — zapewniła ją pospiesznie Anka — Ale... Karolku? Mam do ciebie interes.
Karola zaśmiała się do słuchawki.
— Oho. No, nawijaj!
— Bo wiesz... dostałam na Gwiazdkę adapter i zastanawiałam się, czy mogłabym pożyczyć od ciebie parę płyt.
— No jasne! — odparła ochoczo Karola — A co to za adapter? To znaczy, jaka marka?
— Thorens. — powiedziała Anka.
W słuchawce zapadła cisza.
— Thorens? — upewniła się Karola.
— Tak. A co?
Karola gwizdnęła cicho z podziwem.
— To dobrze, czy źle? — zapytała niepewnie Anka.
— Wiesz co? Mam pomysł. — oznajmiła Karola — Może przyjadę do ciebie i wezmę ze sobą parę rzeczy, które mogą ci się spodobać? Bo wiesz, strasznie chciałabym usłyszeć tego twojego thorensa. Ania, to jest Rolls-Royce adapterów!
— Poważnie? — zdziwiła się Anka.
— Poważnie. Możemy się tak umówić?
— No pewnie! — zgodziła się ochoczo Anka — Kiedy?
— Na przykład jutro? — zaproponowała Karola.
— Jutro?
— Jak ci nie pasuje, to może niedziela? Albo jakoś po szkole? — Anka usłyszała w głosie Karoli subtelną nutę rozczarowania.
— Nie, oczywiście, że mi pasuje. — powiedziała szybko — Ale... Karol, ja mieszkam w Konstancinie.
— Nie szkodzi. — zaśmiała się Karola — Mam transport. Tylko daj mi dokładny adres i powiedz, o której mam być.
Umówiły się w okolicach południa. Odłożywszy słuchawkę, Anka popędziła z powrotem do salonu, aby podzielić się dobrą nowiną z rodzicami.
— Jutro koło południa przyjedzie Karol i przywiezie mi parę płyt. — oświadczyła z uśmiechem.
— Karol? — czujnie uniosła brew Mama — Co to znowu za Karol?
— Karolina Haller, Mamo. Wspominałam o niej w Wigilię, pamiętasz? — wyjaśniła niecierpliwie Anka.
— Trzeba było mówić od razu, że to ten Karol. — pokiwał głową Tata, puszczając do Anki oko.
— Aha — przypomniała sobie Anka — Karol powiedziała, że Thorens to jest Rolls-Royce adapterów.
— Dziewczyna najwyraźniej wie, co mówi. — skwitował z kamienną twarzą Tata.
Anka roześmiała się i zarzuciła mu ramiona na szyję, przytulając mocno.
— Dziękuję, Tato. Jesteś kochany. — szepnęła miękko — I ty też, Mamo. — dodała po chwili, całując z uśmiechem jej policzek.


Karola zjawiła się kilka minut po południu, zarumieniona z zimna i uśmiechnięta, ubrana w krótką, lotniczą, skórzaną kurtkę o futrzanym kołnierzu, z przewieszoną przez ramię płócienną, oliwkową torbą. Ku lekkiemu zdziwieniu Anki była sama, bez nieodłącznej zazwyczaj Lufy.
— Serwus! — zawołała w progu, posyłając Ance promienny uśmiech z dołeczkami — Nieźle mieszkasz!
— Chodź — powiedziała Anka, kiedy Karola zdjęła kurtkę i buty — Przedstawię cię rodzicom.
Karola zarumieniła się, skinęła wstydliwie głową.
— Powinnam była ubrać się inaczej. — szepnęła z zakłopotanym uśmiechem — Zupełnie nie pomyślałam.
Miała na sobie wytarte dżinsy i ciemnozielony sweter założony na żółtą koszulę, które, w połączeniu z jej krótkimi, ułożonymi w staranny bezład włosami nadawały jej dość chłopięcego wyglądu.
— Nie masz się czego wstydzić, Karolku. — zapewniła ją Anka, sama również w dżinsach, które od wyprawy na łyżwy pod Pingwiny, a konkretnie od komentarza Maleńkiej, stopniowo stawały się jej strojem codziennym.
Weszły do salonu. Tata poderwał się z fotela, z przesadnym namaszczeniem poprawił węzeł orzechowego krawata. Mama uśmiechnęła się do nich zachęcająco.
— Mamo, Tato, to jest Karol. — powiedziała Anka, po czym zwróciła się do Karoli — A to, jak już się zapewne domyśliłaś, moi Mama i Tata.
Karola ukłoniła się grzecznie.
— Dzień dobry. — przywitała się z uśmiechem — Bardzo miło mi państwa poznać.
— Cała przyjemność po naszej stronie. — oświadczył Tata, po męsku ściskając jej dłoń, co wydało się Ance nieco zabawne. Poczuła się nawet lekko zawiedziona, gdy Karola, zamiast ucałować dłoń Mamy, zadowoliła się delikatnym uściskiem.
— Może zostaniesz na obiad? — zaproponowała Mama.
— Och, nie. — zawstydziła się Karola — Dziękuję, ale naprawdę nie chcę sprawiać kłopotu.
— Żaden kłopot. — uśmiechnęła się Mama.
— Naprawdę? — upewniła się nieśmiało Karola.
— Oczywiście.
— Zostań, Karol. — poprosiła Anka.
— W takim razie bardzo chętnie. — ukłoniła się Karola.
— Chodź, idziemy do mnie. — zakomenderowała Anka — Chcesz kawy albo herbaty? 
— Jeśli można, poproszę herbatę. — powiedziała Karola — Zimno.
— Zimno, zimno. — pokiwała głową Mama — Idźcie, dziewczęta. Ja się wszystkim zajmę.
— Jak Sylwester? — zapytała Karola, gdy wspinały się po schodach na piętro.
— Niesamowicie. — wyszeptała Anka, kładąc palec na ustach — Zaraz pogadamy. A jak twój?
— Też całkiem niesamowicie. — odparła enigmatycznie Karola.
Weszły do pokoju Anki, Karola rozejrzała się uważnie, zatrzymując wzrok na adapterze. Ostrożnie odłożyła swoją torbę na łóżko i nachyliła się nad thorensem.
— Świetny. — szepnęła z zachwytem, przesuwając palcami po drewnianej obudowie.
— Pokaż, co przyniosłaś. — poprosiła niecierpliwie Anka.
Karola uśmiechnęła się do niej radośnie.
— Wybrałam kilka rzeczy, które mogą ci się spodobać. — powiedziała, siadając na łóżku i unosząc klapę torby — Ale oczywiście nie muszą. — dodała nieśmiało, wyciągając cały stosik płyt.
Anka usiadła obok niej, wpatrzona łakomie w kolorowe koperty.
— Wygoniłabyś mnie za drzwi, gdybym nie przyniosła Beatlesów — zachichotała Karola — Proszę, dwie pierwsze płyty: „Please Please Me” i „With the Beatles”. 
— Nie wygoniłabym, nie bój się. — zapewniła ją Anka — Tej słuchałyśmy na Andrzejkach, prawda? — zapytała, rozpoznając cztery pogrążone w półmroku twarze.
— Tak. — skinęła głową Karola — Miałam nadzieję, że dostanę ich trzecią płytę w Sztokholmie, ale nie wyszło. Za to udało mi się dostać co innego.
„Wednesday Morning, 3AM” — przeczytała Anka.
— Aha. Zupełnie świeża rzecz, wydana w październiku. Posłuchamy?
— Posłuchajmy! — zgodziła się ochoczo Anka.
Karola posłała jej radosny uśmiech z dołeczkami. Starannie położyła płytę na talerzu, nastawiła igłę, po czym wróciła na łóżko i usiadła tuż przy Ance.
Rozległy się delikatne dźwięki gitary, do których po chwili dołączyły miękkie, łagodne głosy:


Hello darkness, my old friend


I've come to talk with you again


Because a vision softly creeping


Left its seeds while I was sleeping


And the vision that was planted in my brain


Still remains


Within the sound of silence



Piosenka była jedynie na głos i gitarę, ale w melodii było coś, co podniosło Ance włoski na karku. Odwróciła głowę, popatrzyła na Karolę, która odchyliła się na łóżku i zamknęła oczy, wsłuchana w muzykę.
— Niesamowite. — szepnęła oczarowana Anka — Karolku, to jest niesamowite.
Karola uśmiechnęła się do niej z zadowoleniem.
— Prawda? Zwłaszcza na twoim thorensie. Zazdroszczę, szczerze zazdroszczę!
Anka westchnęła z zadowoleniem, machając nogami do rytmu.
Ktoś zapukał do drzwi, a chwilę później weszła Hela z tacą, zastawioną dwoma filiżankami, imbrykiem, cukiernicą i talerzykiem herbatników.
— Dzień dobry. — uśmiechnęła się do niej znad stosiku płyt Karola.
— Dzień dobry panience. — odpowiedziała grzecznie Hela, stawiając tacę na biurku Anki i nalewając herbaty.
— Dziękujemy, Helu. — skinęła jej głową Anka.
Hela dygnęła i wyszła.
— Przepraszam, Karolku. — powiedziała wstydliwie Anka.
— Za co? — zapytała zaskoczona Karola, wyciągająca właśnie z koperty następną płytę.
Anka wskazała herbatniki i cukier.
— Zapomniałam powiedzieć Mamie, że ty nie możesz...
— Nie wygłupiaj się, Ania. — pokręciła z uśmiechem głową Karola — To nie jest tak, że jak zjem coś słodkiego, to umrę. Nie powinnam, ale to nie znaczy, że zupełnie nie mogę. Posłuchajmy teraz może czegoś żywszego, co?
— No pewnie! — zgodziła się ochoczo Anka.
Karola puściła do niej oko, nastawiła płytę i cofnąwszy się o krok, zarzuciła ze śmiechem biodrami, kiedy głośniki odezwały się burzą gitar, perkusji i energicznego, surowego głosu wokalisty.


I don't want you be no slave


I don't want you work all day


I don't want 'cause I'm sad and blue


I just want to make love to you, baby

 


— Co to jest? — zapytała ciekawie Anka, przyglądając się jej z przyjemnością.
— The Rolling Stones. — odparła Karola, padając na wznak na łóżko i rozrzucając ramiona — Podoba ci się?
— No pewnie, że mi się podoba! — oświadczyła Anka, kładąc się przy niej.
Leżały przez chwilę w ciszy, zasłuchane, a głos Micka Jaggera grzmiał z głośników thorensa, akcentowany miauczącym, gitarowym motywem.
— Opowiedz o Sylwestrze. — poprosiła w końcu Karola, obracając się na bok.
Zarumieniona Anka posłała jej nieśmiały uśmiech, wsparła głowę na zgiętym łokciu.
— Wiesz... — zaczęła, wahając się przez chwilę — Gośka przebrała się za esesmana.
— Poważnie? — zachichotała Karola — W sumie się nie dziwię, bo to wariatka. A ty?
— Za Alicję.
— Alicję?
— Z Krainy Czarów. — wyjaśniła Anka, nachylając się bliżej — Karolku, ty bywasz w Avalonie, prawda?
— Raz na jakiś czas. — przytaknęła ostrożnie Karola.
— Kojarzysz może... — Anka przygryzła wargę, znowu czując tę tkliwość wzbierającą łagodnym ciepłem wokół serca — Lancelota?
— Lancelota? — zastanowiła się Karola, marszcząc brwi — Nie, nie przypominam sobie. Dlaczego?
Anka zawahała się, spuściła wzrok. 
— Spędziłam z nim całego Sylwestra. To znaczy... do północy, potem musiał już iść. Nosił maskę, więc nawet nie wiem, jak tak naprawdę wyglądał.
— O? — mruknęła z zainteresowaniem Karola, obserwując Ankę uważnie ciemnymi oczami.
— Pocałował mnie. — wyszeptała z płonącymi policzkami i uszami Anka.
Równie spąsowiała Karola uniosła bez słowa brwi. Anka rzuciła jej zawstydzone spojrzenie.
— Jeszcze nigdy nikt nie pocałował mnie tak, jak on. Myślałam... myślałam, że się tam na miejscu roztopię.
Karola pokiwała powoli głową, nie spuszczając z niej oczu.
— A potem... potem ja pocałowałam jego. — przyznała się drżącym nieco szeptem Anka — Nie mogłam nad sobą zapanować, zupełnie straciłam kontrolę. Nigdy w życiu tak się nie czułam.
— Jak? — szepnęła Karola.
— Jakby... — Anka zawahała się, zmarszczyła brwi, szukając słów.
— Jakby nagle zniknął cały świat? — podpowiedziała Karola.
— Jakby nagle zniknął cały świat. — zgodziła się Anka — I jakbyśmy byli tylko my dwoje. Karol, ja... ja nie mogę teraz przestać o nim myśleć, wiesz?
Karola przyglądała jej się uważnie, przygryzając wargę. W ciemnej głębi jej oczu migotało coś ulotnie złotego i gorącego.
Muzyka ucichła, a one zamrugały jak komendę, niczym wyrwane z transu.
— Druga strona, czy coś innego? — zapytała Karola.
— Druga strona. — zadecydowała Anka po chwili namysłu.
— Zaraz wracam.
— Nie. — zaprotestowała Anka, podnosząc się z łóżka — Ja przełożę. W końcu to mój adapter!
Karola zachichotała.
— Pospiesz się. — powiedziała cicho.
Anka przełożyła płytę, nastawiła igłę i wróciła na łóżko. Karola obserwowała ją przez cały czas, z pąsowymi policzkami i leciutkim uśmiechem tańczącym w kącikach ust.
— Ania — szepnęła miękko, ostrożnie biorąc ją za rękę — Naprawdę bardzo, ale to bardzo się cieszę.
— Och, Karolku. — westchnęła Anka i cała buzująca szczęściem, przytuliła się do niej, obejmując ją ramionami — Powiedział, że na następnej imprezie będzie bez maski. Nie obchodzi mnie, czy jest przystojny, czy brzydki. Po prostu... chcę się znowu z nim spotkać. Wiesz?
— Wiem. — powiedziała cicho Karola, przytulając Ankę mocno — Żebyś wiedziała, że znam to uczucie. I jestem naprawdę szczęśliwa, że tak się czujesz.
Leżały przez chwilę w milczeniu, słuchając Stonesów. Serce Anki waliło jak oszalałe, całe jej wnętrze wibrowało rozognionym, buzującym podnieceniem. Karola trzymała ją w ramionach, ciepła i miękka, pachnąca łagodnie bzem. Z głośników sączył się niespiesznie gęsty, soczysty blues, który idealnie pasował do nastroju. Anka czuła się trochę zdziwiona, jak szybko i łatwo udało jej się otworzyć przed Karolą, z którą przecież nic tak naprawdę jej nie łączyło, ale z drugiej strony Karola wydawała się całkowicie pozbawiona gośkowego cynizmu i czupurności, promieniała miękkim, nieco nieśmiałym ciepłem, przy którym Anka czuła się dobrze i bezpiecznie. Gdyby mogła, spędziłaby cały dzień, opowiadając Karoli o Lancelocie, ale obawiała się nadużyć jej cierpliwości, bała się tę ciepłą, kochaną dziewczynę do siebie zrazić.
— Karolku... — zaczęła, ale nagle urwała i zmarszczyła brwi — Czy ja przed chwilą usłyszałam „Oh, Carol”?
Karola uśmiechnęła się do niej promiennie i ciągle trzymając Ankę w ramionach, zaśpiewała razem z Mickiem Jaggerem:

 

Oh, Carol


Don't let him steal your heart away


I'm gonna learn to dance


If it takes me all night and day



Anka roześmiała się, poklepała Karolę po plecach.
— To twoja piosenka!
Karola zachichotała.
— W pewnym sensie moja. — przyznała, podnosząc się z łóżka — Ale skoro jesteśmy przy tańcu, mam ochotę na coś innego.
— Poczekaj chwilę — powstrzymała ją Anka — Posłuchajmy do końca.
— Dobrze. — zgodziła się Karola, przechylając głowę i z łagodnym uśmiechem przyglądając się rozanielonemu zachwytowi na twarzy Anki.
Szybka, energiczna „Carol” ustąpiła miejsca spokojniejszemu, gitarowemu „Tell Me”. Anka usiadła na łóżku i uniosła do oczu kopertę, przyglądając się Stonesom i machając nogami do rytmu rozpędzającej się stopniowo piosenki.
— Jak Szwecja, Karolku? — zapytała, zerknęła na biurko i jęknęła — Rety, zapomniałyśmy o herbacie. Pewnie już zimna.
— Nie szkodzi. — uśmiechnęła się Karola, sięgając po filiżankę — Już mi ciepło. Nawet nie masz pojęcia, jak ciepło. — wypiła łyk herbaty — A Sztokholm jest piękny. Mieszkałyśmy w Gamla Stan, to taka leżąca na wyspie dzielnica w centrum miasta, trochę jak Stare Miasto w Warszawie. Niesamowite.
— Na wyspie? — zdziwiła się Anka.
— Tak. — skinęła głową Karola — Tam jest mnóstwo wysp, wszystko połączone mostami. Mówię ci, rewelacja. Zrobiłam trzy rolki zdjęć, ale jeszcze nie zdążyłam wywołać. Pokażę ci. Tylko język nie do pojęcia i cholernie zimno. Lufa zdążyła się przeziębić.
— To tak jak ja. — westchnęła Anka — Biedna Lufa.
— Przeziębiłaś się? — zmartwiła się Karola.
— W drugi dzień świąt. Na szczęście do Sylwestra mi przeszło.
— Na szczęście! — pokiwała poważnie głową Karola — Inaczej nie spotkałabyś swojego Lancelota.
— Karolku — westchnęła Anka, sięgając po jej dłoń — Dziękuję, że mnie wysłuchałaś.
Karola uśmiechnęła się do niej ciepło.
Tak. — powiedziała.
— Tak?
Tak to po szwedzku „dziękuję”. — wyjaśniła nieśmiało Karola — Ojciec mnie nauczył. Bo to ja ci dziękuję, Aniu.
— Za co? — zdziwiła się Anka.
— Za wszystko. — odpowiedziała miękko Karola, spuszczając wzrok.
Siedziały w milczeniu, obydwie zaczerwienione, a w głośnikach salwą gitar i perkusji dobiegało kresu „Walking the Dog”.
— Świetne. — westchnęła marzycielsko Anka, gdy zapadła cisza.
— Lepsze od Beatlesów? — zapytała Karola, mrużąc oczy.
— Trudne pytanie. — zaśmiała się Anka — Zapytaj mnie o to za tydzień albo dwa. A teraz puść to, na co masz ochotę.
— Żebyś wiedziała, że zapytam. — obiecała z promiennym uśmiechem Karola.
Podniosła się z łóżka, przeszukała stosik płyt, pokazała Ance czerwoną okładkę ze zdjęciem przystojnego, uśmiechniętego chłopaka z czarnym, uwodzicielskim lokiem na czole.
„Elvis' Golden Records”? — przeczytała Anka.
— Aha — uśmiechnęła się radośnie Karola — Elvis Presley, król rock-and-rolla.
Nastawiła płytę, po czym wskoczyła na łóżko. Błyskając białymi ząbkami, zarzuciła biodrami, kiedy głośniki ryknęły gitarą i perkusją. Wyciągnęła zapraszająco rękę, Anka roześmiała się i ochoczo poderwała na nogi.


The warden threw a party in the county jail


The prison band was there and they began to wail


The band was jumpin' and the joint began to swing


You should've heard those knocked out jailbirds sing



Piosenka błyskawicznie nabrała animuszu, zatańczyły obydwie na łóżku, chichocząc i trzymając się za ręce. Materac zaprotestował jęknięciem sprężyn, ale został całkowicie zignorowany. Roześmiana twarz Karoli jaśniała, rozświetlona jakimś wewnętrznym blaskiem. Zarumieniona Anka zachichotała, dostrzegając wpatrzone w siebie ciemne, roziskrzone oczy, zakręciła się w piruecie, straciła równowagę i ze śmiechem wpadła Karoli w ramiona. Osunęły się obydwie na łóżko, zdyszane i roześmiane, a „Jailhouse Rock” odpłynął w ciszę, zastąpiony spokojną, sentymentalną balladą. Głęboki, wibrujący głos Elvisa wydawał się przenikać Ankę na wylot, przyprawiając jej serce o przyjemnie tkliwe drżenie.

 

Treat me like a fool


Treat me mean and cruel


But love me


Wring my faithful heart


Tear it all apart


But love me



— Za trzy tygodnie będzie następna impreza. — powiedziała Anka, odwracając się do Karoli — Tym razem musisz wybrać się z nami.
— Chyba muszę. — zgodziła się z uśmiechem Karola — Trzy tygodnie — policzyła na palcach — To będzie tydzień przed feriami, dobrze liczę?
— Wydaje mi się, że tak. — skinęła głową Anka, której w jakiś zupełnie niewytłumaczalny sposób udało się zapomnieć o zbliżających się powoli feriach.
— Po ile zrzutka? — zapytała Karola, przewracając się na brzuch i krzyżując kostki nóg nad pośladkami — Trochę się spłukałam w tej Szwecji, prawdę mówiąc.
— Jaka zrzutka? — zdziwiła się Anka.
Karola zerknęła na nią badawczo.
— Zrzutka. — powiedziała — Przecież oni nie organizują tych imprez ze swoich własnych funduszy. Zwłaszcza że większość z nich to studenci, albo i nie.
— Ale ja niczego... — Anka urwała, marszcząc brwi. Powoli pokiwała w olśnieniu głową — Gośka.
— Ja na twoim miejscu bym za specjalnie nie narzekała. — zachichotała Karola, podnosząc się z łóżka — Ania, gdzie jest ubikacja?
— Następne drzwi po lewej. — objaśniła Anka.
Karola skinęła głową.
— Zaraz wracam.
Pozostawiona sama sobie, Anka usiadła po turecku na łóżku i przejrzała przyniesione przez Karolę płyty, cicho odczytując z okładek tytuły i wykonawców. Elvis Presley, The Rolling Stones, Simon & Garfunkel, Bob Dylan, The Black Squares, The Geoffreys, Yardbirds — i oczywiście The Beatles. Anka położyła sobie znajomą kopertę na kolanach, uśmiechnęła się do wpatrującego się w nią intensywnie Paula McCartneya i delikatnie dotknęła jego twarzy czubkiem palca.
Hello again. — szepnęła i zachichotała wstydliwie.
Usłyszała przytłumione głosy i śmiech z przedpokoju. Drzwi otworzyły się, pojawiła się w nich uśmiechnięta Karola, a zza jej pleców wyjrzała z ciekawością Hela.
— Chyba obiad, Ania. — poinformowała Karola.
Hela pokiwała potakująco głową.
Zeszły do jadalni. Tata grzecznie podniósł się z krzesła, czekając, aż obydwie usiądą.
— Dzisiaj skromnie — stwierdziła Mama, wskazując na półmiski z kotletami i ziemniakami — Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, przygotowalibyśmy coś bardziej wykwintnego.
— Ależ nie trzeba — zaśmiała się Karola — Ja bardzo lubię proste dania. Może dlatego, że sama nie cierpię gotować. A za kotletami tęskniłam trzy lata.
— Karola przez całe gimnazjum mieszkała w Edynburgu. — wyjaśniła Anka, nakładając sobie kapusty.
— Naprawdę? — zainteresował się Tata, przyglądając się Karoli uważnie — Czy twój tata to przypadkiem nie Edek Haller?
— Pan zna mojego ojca? — ucieszyła się Karola, otwierając szeroko ciemne oczy.
— Owszem, znam. — pokiwał głową Tata — Pracowaliśmy kiedyś razem, zanim jeszcze przeszedł do MSZ. Dalej gra na trąbce?
— Tak, dalej. Byłam teraz u rodziców w Sztokholmie na święta, graliśmy razem z ojcem kolędy.
— Czyli ty też grasz? — uśmiechnął się Tata — No, no.
— Ojciec mnie zaraził. Ale nie gram już tyle, co kiedyś. — przyznała skromnie Karola, odkrawając kawałek kotleta — Właściwie to tylko razem z ojcem na imprezach rodzinnych.
— Karol, a jak cię nazywali tam w Szkocji? — zapytała ciekawie Anka, przełykając ziemniaka.
Karola zaczerwieniła się, zerkając na nią kątem oka.
— „Charly”. — powiedziała nieśmiało.
— „Charly”. — powtórzyła Anka, smakując egzotyczne imię na języku — Ładnie. Prawda?
Karola posłała jej zarumieniony uśmiech. 
— Ładnie. — zgodziła się Mama — A jak w ogóle ci się podobało w Edynburgu?
Karola przełknęła, uśmiechnęła się do niej szeroko.
— Piękne miasto i bardzo mili ludzie, kiedy tylko przywyknie się do akcentu. Za to okropne jedzenie i fatalna pogoda.
— Naprawdę? — zdziwiła się Anka.
— Naprawdę. — skinęła głową Karola — Praktycznie cały czas pada. I właściwie nie ma ani lata, ani zimy. Jest tylko cieplejsza i chłodniejsza jesień.
Anka, która bardzo lubiła ciepło i lato, skrzywiła się niechętnie.
— To nie dla mnie. — oświadczyła.
— A właśnie — przypomniała sobie Mama — Co z feriami, Aniu? Pojechałybyśmy w jakieś ciepłe miejsce. Na przykład na Teneryfę.
Anka zaczerwieniła się, spuściła wzrok.
— Tak sobie myślałam — powiedziała od niechcenia — Że może w te ferie zostanę w domu.
Mama i Tata wymienili zaskoczone spojrzenia. Karola zerknęła na nią ciekawie.
— Teneryfa, Ania. — wyszeptała kusząco — Wyobraź sobie, jaką furorę zrobiłabyś na wuefie. Luty, a ty cała opalona.
— Myślisz, że nareperują basen do tego czasu? — zapytała Anka, marszcząc nos.
— Nie chcę cię martwić, ale wątpię. — wyszczerzyła zęby Karola — Błyszczałabyś opalenizną, skacząc przez kozioł.
Anka skrzywiła się paskudnie.
— No, no, ferie w domu. — mruknął Tata — To ci dopiero niespodzianka.
— Dlaczego tak? — Mama zerknęła na Ankę podejrzliwie.
Anka wzruszyła ramionami.
— Co roku gdzieś jeździmy w ferie. Chciałabym raz zostać w Warszawie, spotykać się z dziewczynami z klasy, chodzić na spacery, na łyżwy...
Tak naprawdę Anka liczyła w głębi duszy na to, że będzie mogła spędzić ferie — a przynajmniej ich część — z Lancelotem, ale nie mogła przecież przyznać się do tego rodzicom.
— Na sanki w Młocinach? — zasugerowała Karola z szelmowskim uśmiechem.
— Właśnie. — podchwyciła ochoczo Anka — A ty, Karol? Wybierasz się gdzieś?
— Jeszcze nie wiem. — odparła po chwili namysłu Karola — Możliwe, że też zostanę w domu.
— To jakaś nowa moda wśród licealistów? — zapytał Tata, unosząc żartobliwie brew.
Karola uśmiechnęła się radośnie, demonstrując mu swoje dołeczki.
— Zastanów się. — westchnęła Mama — Mamy czas. Obyś tylko nie zmieniła zdania pod sam koniec stycznia.
— Zastanowię się. — obiecała Anka, odsuwając swój pusty talerz — Dziękuję. Charly, zjadłaś? To chodź do mnie, posłuchamy jeszcze czegoś.
— Przestań, Ania. — zachichotała nieśmiało Karola, trącając Ankę w ramię.
— Ciekawa ta wasza muzyka. — powiedział Tata z kpiącym uśmiechem — Szczególnie efekty perkusyjne. Tynk się zaczyna sypać, chociaż mam wrażenie, że to nie tylko przez moc głośników.
Anka z Karolą wyszczerzyły do siebie zęby.


— Gośka — powiedziała poważnie Anka, chwytając ją za rękaw w trakcie poniedziałkowej długiej przerwy — Musimy porozmawiać.
— Tak? — mruknęła Gośka, zerkając na Ankę podejrzliwie — O czym?
— Na przykład o tym, ile jestem ci winna za Sylwestra. — oświadczyła Anka, marszcząc brwi.
— To będzie w takim razie krótka rozmowa — stwierdziła Gośka, wzruszając ramionami — Bo nic mi nie jesteś winna. A ja, idiotka, już się zaczynałam martwić, że to znowu jakiś dramat.
— Gośka. — zaburczała groźnie Anka.
Gośka westchnęła.
— Ania — powiedziała — To ja wyciągnęłam cię na tę imprezę, więc nie ma mowy, żebyś w ogóle za cokolwiek płaciła. Podobało ci się?
— Podobało. — przyznała Anka, rumieniąc się wstydliwie.
— No, ja myślę. — wyszczerzyła zęby Gośka, poklepując ją po plecach — I na tym poprzestańmy.
Anka nie miała zamiaru poprzestawać.
— No ale przecież...
— Zwłaszcza że ty zapłaciłaś za taksówkę. — przerwała jej w pół słowa Gośka — Zapłaciłaś, czy nie?
— Zapłaciłam. — zgodziła się niechętnie Anka.
— No właśnie. — powiedziała zadowolona Gośka — A tak w ogóle, to kto ci powiedział o pieniądzach?
— Karol. — bąknęła Anka.
— Karol? — uniosła brwi Gośka — A kiedy ty miałaś okazję rozmawiać z Karolem? 
Popatrzyła ponad ramieniem Anki.
— Zresztą nieważne, dowiem się u źródła. Karol! — zawołała.
— Co jest? — zapytała ciekawie wychodząca właśnie z ubikacji Karola.
— Chodź no tutaj. — powiedziała groźnie Gośka — Musimy pogadać.
Towarzysząca Karoli Lufa zerknęła na Gośkę uważnie.
— Gośka... — jęknęła Anka.
— Uspokój się. — ofuknęła ją Gośka — No, chodź, Karolku. Dwie minutki.
Karola wzruszyła ramionami, pozwoliła Gośce odciągnąć się na tyle daleko, żeby Anka nie była w stanie ich usłyszeć.
— O co chodzi? — zapytała niespokojnie Lufa, dołączając do niej ze zmarszczonymi brwiami.
— Nie mam pojęcia. — westchnęła ciężko Anka — Może powinnyśmy tam pójść i uratować Karola?
— Karol da sobie radę. — mruknęła Lufa, zerkając na Ankę — Jak się udał Sylwester?
— Świetnie. — uśmiechnęła się do niej Anka — A wasz?
— Nasz? — zapytała z subtelną nutą sarkazmu w głosie Lufa — Mój tak sobie, z książką w fotelu. Za to Karol bawił się szampańsko. Mama mówiła, że jak wrócił do domu, nie dało się go położyć do łóżka.
— Nie spędziłyście Sylwestra razem? — zdziwiła się Anka.
Lufa wzruszyła niechętnie ramionami.
— Wiem, że na pierwszy rzut oka wyglądamy, jakbyśmy były złączone biodrem i może faktycznie tak było przez chwilę na samym początku, kiedy Karol wrócił ze Szkocji i czuł się tu jeszcze niepewnie. On się tam strasznie zmienił, wiesz?
— Naprawdę? — uniosła brwi Anka.
Lufa skinęła głową.
 — Nie to, że na gorsze, nic takiego. Po prostu w szkole powszechnej był bardzo cichy, nieśmiały i wycofany, a teraz zobacz, co się z niego zrobiło. Ma inny światopogląd, obraca się w innym towarzystwie i chadza na inne imprezy. Miałam nadzieję, że może przynajmniej ten Nowy Rok uda nam się spędzić wspólnie w Sztokholmie, ale Karol uparł się, żeby koniecznie wracać na Sylwestra do Polski. I tak to już właśnie jest z Karolem. — dodała z westchnieniem — Nie dogonisz.
Anka zdała sobie nagle sprawę, że po raz pierwszy rozmawiała z Lufą w cztery oczy, bez towarzystwa. Mało tego, miała wrażenie, że w ciągu tych ostatnich kilku minut usłyszała od zazwyczaj małomównej i beznamiętnej Lufy więcej, niż przez całe cztery miesiące ich znajomości. Zerknęła na nią ciekawie, na jej prosty nos, zdający może odrobinę za duży w drobnej twarzy, wąskie usta i arystokratycznie wysokie czoło. Przymrużone, szarozielone oczy Lufy utkwione były w Karoli, tłumaczącej coś Gośce zawzięcie. Gośka słuchała uważnie, świdrując Karolę oczami, a po chwili obydwie zerknęły na Ankę, która zaczerwieniła się mimowolnie. Gośka rzuciła coś krótko i z niezadowoloną miną odwróciła się na pięcie. Karola chwyciła ją szybko za nadgarstek, zatrzymując w miejscu. Z niemalże błagalnym wyrazem twarzy zaczęła desperacko tłumaczyć coś na nowo, podczas gdy Gośka, odwrócona do Anki tyłem, kiwała powoli głową. Lufa westchnęła, splatając niecierpliwie ramiona na piersi.
— Noc nas tu zastanie. — stwierdziła z niezadowoleniem.
Anka mruknęła potakująco, przyglądając się dyskusji z dziwnym wrażeniem, że z jakiegoś powodu właśnie ona była jej tematem.
Gośka powiedziała coś, dobitnie akcentując swoje słowa wskazującym palcem, a Karola rozpromieniła się nagle, rozświetlając cały korytarz niczym małe, ciemnookie słońce z dołeczkami w policzkach. Rzuciła się Gośce na szyję i radośnie puściła oko do Anki, która nie była w stanie nie uśmiechnąć się na ten widok.
— Lufa — zapytała, zarzucając teczkę na ramię — Dlaczego ty zawsze mówisz o Karolu w rodzaju męskim?
Lufa zerknęła na nią kątem oka, unosząc brew.
— Bo Karol to chłopak. — wyjaśniła spokojnie — Tylko przypadkiem wygląda jak dziewczyna. No, pertraktacje chyba zakończone. Patrz, jak się teraz szczerzą, te dwie wariatki. A my co jesteśmy, taksówka, żeby na nas machać?
— Naprawdę nie wiesz, o co im poszło? — zapytała cicho Anka.
— Myślałam, że ty wiesz. — odpowiedziała Lufa, wzruszając ramionami.
— Niezły łobuz z tego twojego Karola. — oznajmiła Lufie na powitanie Gośka, a Anka po raz kolejny nie była w stanie stwierdzić, czy powiedziała to z wyrzutem, czy z podziwem. Karola, ewidentnie zakłopotana, zachichotała nieśmiało.
— O co ci chodzi? — zjeżyła się Lufa, przenosząc podejrzliwie wzrok z Gośki na Karolę.
— Już ona wie, o co. — rzuciła znacząco Gośka.
— O co się tak kłóciłyście? — zapytała podejrzliwie Anka.
— O pryncypia. — odparła spokojnie Gośka — Poza tym wcale się nie kłóciłyśmy. Prawda, Karol?
— Prawda. — zgodziła się poważnie Karola — Rozmawiałyśmy tylko.
Anka otwierała już usta do riposty, ale Gośka pociągnęła ją za rękaw.
— Chodźcie, artystki. — powiedziała, zerkając na zegarek — Idziemy na obiad.
— Obiad? — uniosła brwi Lufa.
— Obiad. — westchnęła Gośka — Co w tym takiego dziwnego, wasza niepojętność? Mamy właśnie długą przerwę.
— Gdzie Maleńka? — zapytała jak gdyby nigdy nic Karola.
— Pewnie już żre. — odpowiedziała spokojnie Gośka.
— Zaczekajcie obydwie. — zażądała Anka — Co się dzieje?
— Otóż to. — poparła ją Lufa.
— Nic się nie dzieje. — stwierdziła Gośka, wzruszając ramionami.
— A co miałoby się dziać? — dodała niewinnie Karola. 
Anka z Lufą popatrzyły po sobie wymownie.
— Spisek jakiś. — mruknęła Lufa.
— Aha. — zgodziła się Anka.


We wtorkowy wieczór, wychodząc z łazienki po długiej, zachwycająco gorącej kąpieli, Anka zatrzymała się w drodze do pokoju z dłonią na poręczy schodów. Z salonu na dole dobiegały podniesione głosy rodziców, co zdarzało się tak rzadko, że Anka zdążyła już zapomnieć, kiedy ostatni raz słyszała ich kłótnię. Zawahała się, ciągle mając w pamięci bezsenną noc w ostatnie święta, do której doprowadziła ją nieokiełznana w porę ciekawość. Zagryzając wargę, przysłuchiwała się niewyraźnym odgłosom scysji, nieco zaniepokojona, ale równocześnie zaintrygowana.
Daj spokój, idź spać, nakazała sobie w myślach, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że nie będzie mogła zasnąć.
— Ale przecież Anka... — usłyszała nagle uniesiony głos Taty.
— Ciszej, obudzisz ją. — zgasiła go natychmiast Mama.
Rodzice najwyraźniej kłócili się o nią, i to przeważyło szalę. Anka zeszła powoli po schodach, stąpając ostrożnie, aby nie skrzypnęły, chociaż biorąc pod uwagę intensywność debaty, mogłaby równie dobrze walić po drodze w bęben. W holu panowała ciemność, rozświetlona jedynie rozmytym, żółtym blaskiem sączącym się przez przeszklone drzwi salonu, Anka była w pełni świadoma, że rodzice nie mogli jej teraz ani usłyszeć, ani zobaczyć. Stanęła przy drzwiach, opierając dłoń o futrynę.
— Nie ma mowy. — usłyszała chłodny głos Mamy — Nie tak się umawialiśmy.
— Zosiu, tu nie chodzi ani o ciebie, ani o mnie! — odezwał się z naciskiem Tata — Zależy mi tylko i wyłącznie na bezpieczeństwie Anki.
— Anka świetnie da sobie radę sama. — stwierdziła Mama.
— Czyś ty zwariowała? — Anka wychwyciła nutę zdesperowanej irytacji w głosie Taty — Sama, w zupełnie obcym mieście, wśród obcych ludzi?
— Co ty opowiadasz? — zdenerwowała się Mama — Przecież to Berlin, nie Pekin. Anka była w Berlinie już kilka razy. Poza tym, z tego, co słyszałam, twój Max obiecał się nią zaopiekować.
Palce Anki zacisnęły się na drewnianej futrynie do białości, żołądek zwinął się w twardą, zimną kulę. Lęk, który zakiełkował w jej świadomości w tamten pamiętny poniedziałkowy wieczór, aby później pod wpływem Gośki przywiędnąć, zacisnął się nagle wokół jej serca ciasno, niczym lodowate pnącze. Czyli jednak miała rację. Rodzice zamierzali wysłać ją do Berlina. I to teraz, kiedy dopiero co udało się jej odnaleźć swojego Lancelota. Zagryzła zęby tak mocno, że zgrzytnęły.
— Zosiu — powiedział Tata — Max pomoże Ance zaczepić się w Berlinie, ale przecież nie możemy od niego oczekiwać, że zostanie jej opiekunem! A sama doskonale wiesz, jaka jest Anka — ona nie potrafi nawiązywać znajomości i bez nikogo...
— Zenek — przerwała mu podniesionym głosem Mama — Nie ma w ogóle o czym dyskutować. Pamiętasz, co ci obiecałam, kiedy wróciłeś z Rosji?
— Pamiętam. — przytaknął niechętnie Tata — Że już nigdy nie zostawisz mnie samego.
— Właśnie. — zgodziła się Mama — Anka jest już prawie dorosła i będzie musiała dać sobie radę w Berlinie bez nas. Ja zostaję z tobą, bo wiem, że będziesz potrzebował mnie bardziej, niż ona. Nawet nie próbuj mnie przekonać.
— Nie ma potrzeby. — odezwała się dygoczącym ze złości głosem Anka, otwierając drzwi salonu — Bo ja nie wyjeżdżam do żadnego Berlina.
Tata i Mama, zaskoczeni, wytrzeszczyli na nią oczy.
— Słyszeliście? — powtórzyła Anka, przyglądając im się wściekle — Nie wyjeżdżam do żadnego Berlina.
Tata odzyskał mowę jako pierwszy.
— Aniu — powiedział miękko — Zdajemy sobie z Mamą sprawę, że to nie jest łatwa decyzja, ale...
— Aha — przerwała mu Anka — I dlatego podjęliście ją za moimi plecami, tak? A kiedy zamierzaliście mi powiedzieć? Na peronie?
— Robimy to tylko i wyłącznie dla twojego dobra, kochanie. — odezwała się Mama, obserwując ją bacznie.
— Dla mojego dobra? — zapytała z furią w głosie Anka — Bo to przecież wy zawsze wiecie najlepiej, co jest dla mnie dobre, zgadza się?
— Anna — syknęła na nią Mama — Są rzeczy, o których nie masz pojęcia i...
— Więc może po prostu mi o nich powiedzcie! — krzyknęła Anka — Nie macie prawa decydować o mnie bez mojej wiedzy!
— Mamy pełne prawo. — oznajmiła chłodno Mama — Jesteś jeszcze dzieckiem.
— Coś się nagle zmieniło? — wycedziła Anka — Bo z tego, co słyszałam, pięć minut temu byłam już prawie dorosła.
Tata z Mamą popatrzyli po sobie. Anka wpatrywała się w nich, dygocząc z furii. Tata zbliżył się do niej, wyciągnął dłoń, zamierzając pogłaskać ją po głowie. Anka zrobiła krok do tyłu. Zaskoczony Tata opuścił bezradnie ręce.
— Aniu — odezwał się po chwili zakłopotanym tonem — Masz rację, że podjęliśmy tę decyzję bez twojej wiedzy i rozumiem, dlaczego aż tak cię to oburzyło.
Anka wydęła wargi, splatając ramiona na piersi. Tata westchnął.
— Skarbie, uwierz mi, że gdyby nie zależało nam na zachowaniu tajemnicy, powiedzielibyśmy ci o tym już na samym początku.
— Czyli kiedy? — zażądała Anka.
Mama z Tatą spojrzeli po sobie.
— W połowie listopada. — powiedział niechętnie Tata.
— Dlaczego to taka tajemnica?
Tata westchnął.
— Nie mogę zdradzić ci szczegółów, kochanie. Niedługo... może zrobić się w kraju niebezpiecznie, dlatego twojej Mamie i mnie zależy na tym, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Uznaliśmy, że najbezpieczniejsza będziesz w Berlinie, pod opieką Oberführera Heidemanna. Właśnie dlatego zaprosiłem go wtedy na kolację.
— Nie chcę wyjeżdżać do Berlina, Tato. — powiedziała z naciskiem Anka.
— Widzę. — mruknął Tata — Ale jeszcze się nad tym zastanów, Aniu. Obydwoje z Mamą jesteśmy przekonani, że to byłoby dla ciebie najlepsze.
— Nie. — oświadczyła kategorycznie Anka.
— Anna... — zaczęła Mama.
— Nie! — przerwała jej ostro Anka — Jeżeli ty możesz powiedzieć „nie”, to ja też.
Mama pobladła, jej usta ściągnęły się w wąską kreskę.
— Zosiu — powiedział pojednawczo Tata, odwracając się ku niej — Pomyślimy o jakimś innym rozwiązaniu. Nie możemy przecież zmuszać Ani do wyjazdu, skoro jest z tego powodu aż tak nieszczęśliwa.
— Czy wy obydwoje poszaleliście? — rzuciła lodowato Mama — Przecież...
— Zosiu — przerwał jej spokojnie Tata — A czy ty naprawdę poczujesz się spokojniej, jeśli Anka będzie pięćset kilometrów stąd, zupełnie sama?
— Możesz wysłać z nią Stefana. — zasugerowała Mama.
— Stefana? Do Berlina? — parsknął Tata — Teraz to chyba ty oszalałaś. Dajmy już spokój z tym Berlinem. Być może faktycznie będzie lepiej dla nas wszystkich, jeśli zostaniemy tu razem.
— Albo razem stąd wyjedziemy. — powiedziała cicho Mama.
— Nie ma mowy. — uciął niespodziewanie ostro Tata.
Mama popatrzyła na niego zimno, otworzyła usta, zamknęła je ponownie i przeniosła wzrok na Ankę, która poczuła się pod tym spojrzeniem mocno niepewnie.
— Tato — powiedziała cicho — Co się dzieje?
Tata westchnął, przeczesał włosy palcami.
— Nie dzieje się nic, o co powinnaś się martwić, kochanie. — oznajmił.
— Na pewno? — zapytała nieufnie Anka.
— Na pewno. — skinął głową Tata — Cokolwiek mogłoby się stać, obiecuję ci, że zrobię wszystko, abyś ty była bezpieczna.
— A wy? — zmarszczyła brwi Anka.
— Cała nasza trójka. — zapewnił ją z uśmiechem Tata.
 Pogłaskał Ankę po włosach, a ona tym razem nie uciekła spod jego dłoni. 
— Wracaj do łóżka. Jutro rano masz szkołę.
Anka cofnęła się o krok, przyglądając się im obojgu nieufnie.
— Nie wyślecie mnie do Berlina? — upewniła się, zatrzymując wzrok na Mamie.
Mama westchnęła, potarła skronie czubkami palców, co zawsze stanowiło u niej oznakę krańcowej frustracji.
— Nie zmusimy cię do tego wyjazdu. — stwierdziła w końcu niechętnie — Ale tak jak powiedział twój Tata, pomyśl o tym jeszcze. Szkoła w Berlinie znacznie ułatwiłaby ci przyjęcie na studia, gdybyś zdecydowała się na taką germanistykę albo politologię. I mogłabyś znaleźć tam nowych przyjaciół. Zastanów się, kochanie.
— Zastanowię się. — obiecała Anka, chociaż tak naprawdę nie potrzebowała już nad czymkolwiek się zastanawiać.
— Ania. — zatrzymał ją przy samych drzwiach Tata — Nie wspominaj o tej rozmowie nikomu. Niech to zostanie między nami.
— Nawet Gośce? — zapytała Anka, kątem oka dostrzegając przelotny grymas na twarzy Mamy.
— Nawet Gośce. — przytaknął z powagą Tata.
— Obiecuję. — westchnęła Anka.
Tata skinął głową. Jego pozbawiona uśmiechu twarz wydawała się bardzo blada i zmęczona.
— Uciekaj już do łóżka. Dobranoc.
— Dobranoc. — szepnęła Anka.
Wyszła z salonu, zamykając za sobą drzwi. Zatrzymała się na chwilę z dłonią na klamce.
— Ty naprawdę za bardzo ją rozpieszczasz. — usłyszała chłodny głos Mamy.
— Och, daj już spokój, Zosiu. — westchnął ze zrezygnowaniem Tata.
Ance przeszła cała ochota na podsłuchiwanie. Wróciła do swojego pokoju, nakryła się kołdrą i zwinęła w kłębek, zaciskając w dłoni bursztynowe serduszko.

Edytowane przez Helvetica Standard (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...