Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Nuklearne popołudnie. Słoneczny skwar. Na ostatnim piętrze czteropiętrowego bloku

przyklejona do szyby moja twarz.

 

Melancholia i smutek. Nieustające odliczanie. Tykający w uszach czas.

 

To koniec.

 

Ten

oto

koniec.

 

Ten koniec…

 

Tyle tych końców mających nastąpić

w krótkim unicestwieniu

eksplodującej wodorowej bomby. W ryku budzącego się Lucyfera.

 

Tykanie ściennego zegara.

 

Chrzęst zegarowego mechanizmu.

 

Kapiąca woda

do przerdzewiałego zlewu

w monotonni przeciągającego się konania.

 

Ktoś tu umarł i umiera po raz wtóry. I umiera wciąż, mimo że już dawno umarł. Rozsypał się

w proch.

 

Ale to ciągłe konanie.

 

Umierałem już

tyle razy,

to i mogę umrzeć po raz kolejny.

 

Jedno więcej

czy mniej,

co za  różnica.

 

A czy to kogoś…

A gówno to ich.

 

Niech się bawią i gżą

w głupkowatej choreografii niby-szczęścia.

 

Napijesz się ze mną? Masz, pij! Wychyl ten kielich do dna, tę resztkę krwi.

 

Marynarz tak pięknie się uśmiecha,

prosi i kusi

spod przystrzyżonego krótko wąsika, tego wąsika, ach, tego…

 

Aż chciałoby się zaśpiewać

na modłę Sempolińskiego.

Wyrecytować te słowa Hemara.

 

Spogląda na mnie zalotnie w nabitej błyszczącymi ćwiekami czarnej skórze.

 

I zrobiło się momentalnie

sado-maso, pejczowato…

 

… świsty, batogi, rozkoszne jęki…

 

Odwracam

głowę…

 

Kto tu jest?

 

Na podrapanych drzwiach

jakieś napisy,

bazgroły pięciolatka…

 

Klęczę albo stoję przed wielką planszą

z kolorowymi kołami

obrazującą spektrum autyzmu, bądź sam tylko Zespół Aspergera…

 

Przed moimi oczami migotanie blasku i barw.

Na liściach szeleszczących dębów, kasztanów kładzie się jaskrawa smuga.

W lustrze zniszczona twarz od ciągłego otwierania i zamykania zapiaszczonych powiek..

 

Pod powiekami pulsujące obrazy

czegoś, czegoś… Czego?

 

Nacierają na mnie artefakty

dawnego, chorego życia,

wśród zrywających się do lotu szeleszczących gazet:

 

Ponawiane z uporem maniaka

kręcące się jak w starych,

czarno-białych filmach noir nagłówki:

 

Autism Spectrum Disorder, Asperger’s Syndrome…

 

Asperger’s Syndrome!

 

Asperger’s Syndrome!

 

 

Asperger’s Syndrome!

 

Atakują mnie. Napastują jakieś widziadła o stalowych dziobach i ze skrzydłami tnącymi

warstwy atmosfer…

 

Jestem tutaj i znowu mnie nie ma. Ale znowu jestem tu i gdzie indziej…

 

To jakaś pracownia pozazmysłowego postrzegania rzeczy, choć w okrutnej scenerii

absolutnego osamotnienia.

 

*

 

Jaki znowu wiersz!

 

Czego znowu!

 

*

 

Jakieś nagłe wtrącenie

i walenie łbem o betonową ścianę…

 

*

 

Za ścianą, za szafą, za  fotelem o  podartych  oparciach

od ciągłego pocierania dłońmi podczas epileptycznego umierania z pianą na ustach.

 

Ktoś umarł. Czy to ja?

 

Ktoś już

umarł,

ale żyje.

 

Przecież żyje,

tak jak w snach o moim ojcu!

 

Ojciec przychodzi i odchodzi. Coś mówi. Porusza sinymi ustami jakie miał,

leżąc w przycmentarnej kaplicy, w otwartej jeszcze trumnie.

 

Asperger’s Syndrome

— mówią wciąż widma o nieustalonych rysach twarzy.

 

Takie to wszystko

pod jedną linijkę,

takie pospolite i bez wyrazu…

 

Ha! Przechodzę dalej, przynajmniej staram się iść.

 

W drugim pokoju łózko z pogniecioną pościelą.

Tu leżała moja umierająca z kolei matka

z utkwionym w suficie wielkim zdziwieniem.

Ale zamknęła powieki. Sama, układając się do wiecznego snu.

 

I tak oto śpi, śniąc razem ze mną, kiedy śnię o niej w sen zapadając się potrójny.

 

O czym? Nie wiem.

Ale zapewne… Zapewne…

 

Kto tu jest?

 

Dlaczego słyszę ciągłe drapania i szmery za drzwiami, za ścianą?

Atak mięsożercy nie musi być nagły.

Łasi się do mnie i przymila, udając kwilenie lecącego majestatycznie albatrosa.

 

Ojciec już umarł. Matka też.

Przychodzą zatem do mnie.

 

Chodzą. Wchodzą i wychodzą oknem

otwartym na przyszłość

albo na ciągłe zapomnienie.

 

I tak wylewa się ze mnie strumień świadomości.

Wylewa się, przelewa. Brunatne zacieki na suficie, ścianach…

 

Chodzę wkoło, czekając

i trzymając się usilnie

starych, żeliwnych rur,

które ciągną się kilometrami

 

Przezywają wszystko…

 

Końcowe odliczanie na pustyni. Gong wiszącego zegara…

Krzyki umierającej matki,

umierającego ojca i mnie, kiedy miałem,

kiedy mam 3 lata albo i mniej. Raczkuję po parkiecie pustego korytarza…

 

W echach agonii, w kurzu, w apopleksji…

Na ścianach

jakieś obrazy, portrety przodków,

co patrzą obojętnie na każde moje poruszenie.

 

A więc znowu przeskok w czasie.

Odrodziłem się na nowo, ale tylko na chwilę.

 

Leżę twarzą do ziemi. Na zewnątrz samotnego domu.

Wokół mnie skrzą się drobinki rozpalonego w słońcu kwarcu.

 

Wypadłem z wózka?

 

Widzę ojca jak wychodzi z domu

i idzie po twardym piasku pustyni. Idzie, kulejąc na prawą nogę…

 

Oddala się, malejąc na tle widnokresu,

w rosnącym coraz bardziej słońcu…Idzie za rękę z matką, idąc powoli, powoli… powoli…

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-21)

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @FaLcorN   FaLcorN …:) wiem, wiem;) mam taki wrodzony …talent ;)    lubię Ciebie:) !!!       
    • @KOBIETA Na Wenus? To nawet lepiej. Większa odległość to mniejsza pokusa, którą roztaczasz.
    • Pozostawiłam na chwilę własne myśli, stawiając przy taksówce od strony bagażnika walizki i informując chowającego je kierowcę, na którą ulicę zamiawiam kurs. Gdy wsiadłam i zamknęłam za sobą drzwi, zdecydowałam się do nich wrócić. A tym samym do naszej rozmowy.     - Jak to, co masz ze mną zrobić? - popatrzyłam na niego zaniepokojona. Do treści pytania, będącego w oczywisty sposób uzewnętrznieniem wątpliwości, doszedł jeszcze podkreślający je ton. Pierwsze pytanie wypowiedziałam zwykłym tempem. Drugie już znacznie szybciej - jak zwykle wtedy, kiedy coś mnie rozemocjonowało. - Chyba nie rozważasz odejścia ode mnie? Nie! No coś ty! Powiedz, że nie! - moje spojrzenie stało się o wiele bardziej niespokojne, podążając za zawartą w wypowiadanych słowach emocją.     - Nie! - powtórzyłam, ściskając mu dłonie. - Ty nie mógłbyś, prawda?! Nie po tych wszystkich twoich deklaracjach i zapewnieniach! Powiedz, że... - zgubiłam się na chwilę wśród swoich myśloemocji, przestając nadążać za słowami - że nie powiedziałeś tego i że ja tego nie usłyszałam - pokonałam na moment swoje zdenerwowanie.     - Prawda jest taka, że rozważyłem - odpowiedział wolno na moje pytanie. - Rozważyłem, ponieważ twoje postępowanie pokazuje, że nie jesteś gotowa na ten związek. Unikasz rozmów o istotnych kwestiach, zapowiadając "pogadamy", ale nie wracasz do nich. Ta sytuacja z koleżanką - wiesz, o której mówię. Test, co zdecyduję i jak się zachowam, dobitnie wskazał na twój brak zaufania pomimo, że o nim zapewniasz. Wreszcie ten wyjazd. Wiesz, że jego uzasadnienie stanowi sprzeczność z twoją obietnicą, że nie planujesz zniknąć? Robisz dokładnie to: zaplanowałaś zniknąć na półtora tygodnia. Skoro tak szanujesz swoje słowa, jak mam być pewien, że za jakiś czas nie znikniesz na miesiąc uzasadniając to potrzebą wakacyjnego wyjazdu?     Nie wiedziałam, co mu wtedy odpowiedzieć. Zrobiło mi głupio przed nim i przed sobą do tego stopnia, że mojemu umysłowi zabrakło słów.     - Słuchaj... muszę iść... - tylko tyle zdołałam wykrztusić.     Tak samo jak w tamtej chwili, poczułam spływające po twarzy łzy. Na szczęście wewnątrz taksówki było ciemno. Kierowca zwolnił, skręciwszy z głównej ulicy i wjeżdżając osiedlową drogą pomiędzy budynki, wreszcie zatrzymując samochód pod znajomo wyglądającym domem. Na szczęście dla siebie zdążyłam szybko otrzeć policzki.    - Jesteśmy na miejscu, proszę pani - oznajmił. - Pięćdziesiąt dwa złote. Będzie gotówką czy kartą?    - Gotówką - odparłam szybko, zaklinając go myślami, aby nie zapalał światła.                     *     *     *      Wszedłszy do domu i zmusiwszy się do jak najbardziej uczciwie i szczerze wyglądającego przywitania z mamą, posiedziałam z nią około godziny. Po czym oznajmiłam, że pójdę już się położyć.    - Tak szybko? Ledwie przyjechałaś... - mama była naprawdę zawiedziona.    - Muszę, mamo. Ja... Przepraszam - objęłam ją i przytuliłam. - Dobranoc.    Idąc po schodach, prowadzących na piętro i zaraz potem do swojej sypialni, wróciłam myślami do niego. Do nas i naszej skomplikowanej sytuacji.    - Czemu znowu to ja wszystko psuję?! - zezłościłam się na siebie. - I czemu on jest uczciwy, solidny i przejrzysty?! Musi taki być? I tak się starać, do cholery?! - zaklęłam. - Gdyby chociaż raz mnie okłamał albo zrobił coś nie fair, byłoby mi łatwiej go zostawić! Uznać, że nie jest dla mnie dość dobry! A tak tylko szarpię się pomiędzy miłością doń a obawami przede wspólną przyszłością! Pomiędzy tym, co czuję a tym, czego chcę!     Rozpłakałam się ze złości na siebie, na niego, na swoje uczucia i na swoje lęki.     - Gdybyś był chociaż mniej wytrwały...       Rzeszów, 27. Grudnia 2025 
    • @Leszczym ostatnio słyszałem tezę że ciężko jest być facetem i nie nosić masek co zdaje się potwierdzać Twój wiersz. Ja robiłem to zawsze instynktownie(co nie zawsze było słuszne) jak w jednym z pierwszych moich tekstów    
    • @Krzysic4 czarno bialym fajne:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...