Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Wysypujące się z szaf kasety magnetofonowe, szpule zleżałej taśmy… Powyciąganej, poplątanej… Zakurzone artefakty zamierzchłej przeszłości o nieznanym źródle. Wszystkie opisane jako EVP, czyli Electronic Voice Phenomena.

Szare światło deszczowego świtu, bądź pomarańcz zachodzącego słońca w szparach zaciągniętych zasłon. Wschody i zachody księżyca. Drapiący w gardle kurz pokrywa włosy, twarz i czyjeś lodowate dłonie leżące na oparciach głębokiego fotela. Lodowate i ogromne. Kościste. Doskonale nieruchome.

Kto tu jest? Kto? Nikt? Więc, dlaczego wciąż i wciąż te słowa przeszywają labirynty mojego mózgu? Słowa? Jakie słowa? Pełno ich tu. Przeszywają każdą komórkę mojego ciała jak ukłucia rozpędzonej radiacji. Pełno ich tu. Coś niewyraźnie mówią, szepczą. Łkające wykwity fantasmagorii.

 

Coś wciąż

i wciąż…

 

Kto tu jest?

 

Sterty pożółkłych ze starości gazet walają się pod nogami. Krzyczące nagłówki: „Pierwsze testy nuklearne na atolach Bikini i Eniwetok! Próba wniebowstąpienia na Mururoa, Johnston Island, Montebello Islands… Spalone ciała chorych na raka pod pierwszymi aparatami do radioterapii… Pierwszy sztuczny satelita… Pierwsze aparaty do leczenie chorych na Polio, przypominają raczej blaszane trumny…”

Z ogromnego fotosu na przeciwległej ścianie spogląda na mnie uśmiechnięty Ray Charles, z olśniewającą bielą zębów i w charakterystycznych czarnych okularach, jakby spawalniczych goglach… Wszędzie walają się Jakieś pogniecione kartki, pozapisywane, pokreślone, poplamione, podeptane… I ta nikła woń ni to chemicznych odczynników, ni to trupiego rozkładu.

 

Na końcu długiego, pełnego cieni korytarza zarys nie wiadomo czego. Skrzypienia drewnianej podłogi od moich kroków? Nie moich? Więc czyich?

Pustka i samotność. Dalekie echa przebytej śmierci, która przeryła pazurami popękane ściany z ogromnym rykiem wszelkiego unicestwienia, zgarniając płaty tynku, odpadającej farby… Gruz i pył. Jakieś drapania za uchylonymi drzwiami, jednymi, drugimi… Za porzuconym stosem drewnianych radiol, popękanych, czarno-białych kineskopów… Odległe, powolne kroki czegoś, co się wspina z mozołem po schodowej klatce…

Potęga pozazmysłowego postrzegania rzeczy nasila się. W jakiejś agonii niecierpliwego oczekiwania, w jakiejś dziwnej zawiesinie bytu, kiedy idę, kiedy przechodzę powolnym krokiem… W mrocznych pokojach, na szpitalnych łóżkach bez materacy… — podłużne, nieruchome kształty. Przykryte kołdrą szarego pyłu, okruchami tynku. Nie wiadomo czy to coś żyje, czy jest martwe jak głaz. W każdym razie leży to tu od dziesięcioleci, od momentu pojawienia się tego blasku, które stało się niejako zaczynem długotrwałej apopleksji, która skończyła się wielkim spokojem, ciszą i zejściem do pełnego pajęczyn zimnego labiryntu katakumb. Swoiste Katabasis eis antron.

 

Wszystko jest tu martwe w obliczu wielkiego krzyża, z którego zwisa coś, co jest niepodobne do niczego. Wielookie monstrum z wieloma odnóżami. Pająk? Istota zakorzeniona w absolutnej martwocie i mroku. Przylepiona do nieskończonego kłębowiska żeliwnych rur w kącie wielkiej i ciemnej, tak jakby fabrycznej hali. Trwająca w odmętach wieczności jak nowotworowa narośl karmiąca się szlamem, zastałym krwiobiegiem rozsypującego się z wielkim chrzęstem truchła. Coś wciąż szeleści w nieustannym piskliwym szumie gorączki ni tu, ni tam. Ni to nigdzie, bądź tuż obok. I znowu tam, i tam…

 

*

 

Budzę się na zimnej posadzce łazienki. Dlaczego tu? Nie wiem. Nie pamiętam niczego z przeszłego życia. W półmroku, w drgającym blasku dopalającej się świecy. Mnożą się na ścianach cienie i widma. Co ja tu robię? Co tu robiłem? Kroczy przede mną wielka żeliwna wanna. Kroczy na małych nogach. Kroczy, przestępując w miejscu tak jak inne czworoboki, krzesła, fotele... I kołysze się na boki albo i nie kołysze się wcale. Stoi w miejscu od całych dekad. Skorodowana, w rdzawych zaciekach od kapiącej nieustannie wody. Całkowicie martwa…

 

Martwa…

 

MARTWA…

 

I te szelesty, nieustanne piskliwe szmery… Od czego to? Drżą membrany głośników, jakby coś się chciało wysypać na zewnątrz, i rozpełznąć po kątach lodowatego grobu. Lecz tylko kurz wiruje w powietrzu. Przepływa wolno przed moimi oczami. Osiada na źrenicach, twarzy…

 

W żeliwnych rurach jakieś jęki i bulgoty, wyciekający czarny, cuchnący szlam. Nawoływania z nieskończonych czeluści kosmosu. Krótkie radiowe rozbłyski od rozpadających neutronowych gwiazd? Pulsarów? Magnetarów? Zderzających się ze sobą czarnych dziur? Te źródła promieniowania nie są być może pochodzenia naturalnego, tylko sztucznego. Od kogo, zatem? To coś przypomina Fast radio burst, w skrócie FRB, czyli ultraszybki (milisekundowy) rozbłysk radiowy o pozagalaktycznym źródle pochodzenia. Z pewnością trwają nieustanne próby nawiązania kontaktu w kakofonii klekotów i szmerów. Pierzchających szurań ocierających się o mnie zwidów o nieustalonej proweniencji, konturach i rozmytych rysach twarzy. Staram się wyłowić, zrozumieć cokolwiek z tych odmętów kotłującej się maligny, z tego kłębowiska piskliwej w uszach ciszy. Mówią do mnie, albowiem mówią… I łaszą się u mych stóp i przymilają pośród rozmaitych gestów, niezrozumiałych znaków i symboli. Drwią ze mnie i szydzą z powodu całkowitej niemożności zrozumienia.

 

Czemu nie mogą się wyrażać jaśniej?

 

Śmieją się?

Płaczą?

 

Umarli?

Zapomniani?

 

W kakofonii modulowanych gwizdów … Płyną, płyną na falach eteru… Te istoty spoza wszelkiego czasu, samotne…

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-10-22)

 

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Piłaś siebie z jego ust jakby każde słowo było toastem. Był zachwycony – do pierwszego haustu. Potem już tylko pił. I pił. Nie rozróżniał roczników, nie czytał etykiet. Szukał ciężaru w ciele, nie w tym, co dojrzewało latami. A ty – dumna jak burgund w kryształowym kieliszku – stałaś się wodą w plastikowej szklance. Nie dlatego, że przestałaś błyszczeć. Lecz dlatego, że on patrzył tylko przez szkło.
    • @Annna2Bardzo dziękuję! Masz rację  - Człowiek poraniony w dzieciństwie, często nie może się odnaleźć w dorosłym życiu. 
    • Zacząłem od rekonesansu - począłem subtelnie zataczać wokół niej kręgi, przyglądając się jej z każdej strony, uważając, aby przypadkiem nie pokazać mojego zainteresowania. Uważałem wtedy naszą domniemaną bliskość za dosyć intymną, za delikatną i gotową do rozsypania się w drobne kawałki pod nieuważnymi, obcymi dłońmi, ponaglającymi ruchami nie cierpiącymi subtelności. Dopiero potem skojarzyłem te spacery z orbitowaniem, choć byłem raczej księżycem (a ona nie była słońcem!), bowiem o ile pozwalała mi na to okazja, moją twarz cały czas kierowałem ku niej, starając się łapać wszystkie refleksy, które mogły mi rzucać poroztrzaskiwane szyby, czy fragmenty gołej blachy. Nie zliczyłbym ile takich okrążeń zdołałem wykonać przed powrotem do domu, lecz pewny byłem wszystkich uzyskanych informacji - całkowicie pustej framugi po oknie na parterze, idealnego miejsca na wtargnięcie do środka, otoczonego z trzech stron samą fabryką, tworzącą w tym miejscu odrobinę prywatności, z dala od pustych przechodniów jak i wścibskich oczu lokatorów przyległych do niej bloków. Następny tydzień spędziłem na wyczekiwaniu - w drodze do szkoły nadal ją mijałem, tym razem bez tak wcześniej nierozłącznego ze mną wstydu, obnażyłem się już przed nią, byłem już w pełni winny dokonanej myślozbrodni, która już w sobotę miała stać się czynem. Siedząc w ławce starałem się zadowolić rudymi włosami koleżanki siedzącej dwa rzędy przede mną, nawet starałem się docenić jej urodę, to jak słońce wpadało jej we włosy, lecz zacząłem brzydzić się tym, jak starałem się zastąpić nasze uczucie takim substytutem, brzydziłem się moją młodzieńczą naiwnością, myślą, że będę mógł doznać tej samej przyjemności w ramionach byle dziewczyny, że próbuję sprowadzić namiętność bliskiego kontaktu z istotą tak skomplikowaną jak ona do czystej sensacji dotyku.
    • @Lidia Maria Concertina Jak zawsze z przyjemnością przeczytałam i się zamyśliłam. . Pozdrawiam:)
    • @Bożena De-Tre Niech Ci się Poetko wiedzie jak najlepiej :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...