Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Słońce
Nad szczytem
Ty i ja
Przysięga na trwałość gór

W człowieku moc.

Słońce nad szczytem
Ty nie
Potknięcie
Zwis w poprzek horyzontu

Ktoś z góry (z góry?)
Ucina nitki
Kukiełka pląsa żałośnie

W człowieku moc?

Schodzę do Ciebie
Nie chcę spaść

Słońce
Nad szczytem
Ty i ja
Przepaść połknęła ciała
Nie spadliśmy
W człowieku moc!

Opublikowano

Zwraca uwagę stopniowanie frazy "w człowieku moc", od oznajmienia(.), poprzez wątpienie(?), do pewności(!). Aczkolwiek owa fraza, moim zdaniem, jest raczej minusem tego wiersza, bo nadaje jakiejś dziwnej podniosłości, takiego "ach!". Brzmi to dla mnie trochę jak slogan, czy skandowane hasło, a tego nie lubię. Ale to tylko moje osobiste skojarzenia, więc tym się nie sugeruj.
Dlaczego w drugiej zwrotce "nad szczytem" znajduje się w pierwszym wersie? Konsekwentnie byłoby wszędzie umieszczać albo w pierwszym albo w drugim, moim zdaniem w pierwszym.

Twarda jak skała przysięga i różnica pomiędzy upadkiem a świadomym zejściem, szczyt może być wszędzie, także w przepaści, nie wysokość n.p.m. a ludzie i zasady wznoszą szczyty.

Pozdrawiam.

Opublikowano

Dziękuję, Aniu, za komentarz. Już myślałam, że nikogo ten wiersz nie zatrzymie.

Komentarz do frazy "W czlowieku moc" pozostawię bez odzewu, ponieważ wymagałoby to dłuższego wywodu, a najlepiej rozmowy.

Jeżeli chodzi o "Nad szczytem", to zmiana miejsca jest przemyślana. Dlaczego tak? Śpieszę z odpowiedzią. W pierwszej zwrotce

"Słońce
Nad szczytem
Ty i ja"

takie umiejscowienie szczytu dodaje swobody interpretacji. Nad szczytem znajduje się i słońce i "my". Podobnie jest w strofie ostatniej. Natomiast w zwrotce drugiej wyrażającej powątpiewanie w moc człowieka, szczyt powędrował do wersu ze słońcem, bo już tylko ono jest nad nim. Troszkę pogwatmanie to tłumaczę, ale mam nadzieję, że cosik można z tego zrozumieć :)

Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • milczenie  wplata się w myśli  chciałoby powiedzieć …   nikt nie słucha nie widzi  bólu cierpienia wojen  obok i nie tyłko    życie płynie wartkim nurtem  i na betonie  w szczelinach rosną kwiaty    świat dostrzega tylko siebie  swoje ja  i jeszcze  jeszcze poucza    a my  nam trudno znaleźć klucz  aby się wypowiedzieć    7.2025 andrew   
    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...