Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ostatnie opowiadanie (roboczy tytuł) cz. 13


Rekomendowane odpowiedzi

 

XIII.

             Jak już razem zamieszkali to chcieli ładnie mieszkać, co również wynikało z komfortu, tyle że estetycznego, a więc postanowili trochę bardziej przyozdobić mieszkanie. Zakupy w meblowym wcale ich nie zmęczyły, w ogóle się nie pokłócili, tylko kupili kilka rzeczy do mieszkania, zresztą faktycznie pomysłowych, co zresztą wybierali przez ładnych kilka chwil, no ale przecież wcale nie byli niecierpliwi. Gdzież tam by oni? Ona dodatkowo zakupiła kilka kwiatów doniczkowych, które zresztą, co ją uspokajało i wyciszało, podlewała od czasu do czasu, zresztą niezbyt często, a co za tym idzie te kwiaty nie rozwinęły się ponad miarę, ale przecież wcale nie musiały tak uczynić. Czasem i on je podlewał. Kwiaty prezentowały się ładnie, choć może niezbyt okazale i dodawały miejscu zamieszkania uroku i pozytywnej energii, ale tutaj w gruncie rzeczy nie o tym.

               Miała bowiem miejsce taka oto ciekawa sytuacja. Gdy przebywał w miejscu pracy pewnego dnia przyszedł do niego handlarz obrazami, ot taki trochę przebiegły gość, który miał świetny pomysł żeby trochę zarabiać na sztuce. Pokazał mu kolekcję kilkunastu najróżniejszych obrazów, zresztą w bardzo różnej stylistyce i w kilku rozmiarach. No ale żaden z prezentowanych eksponatów jakoś szczególnie nie przypadł mu do gustu. W związku z powyższym ten ciekawy człowiek handlujący obrazami zaprosił go do swojego mieszkania, aby spośród większej liczby dzieł ten mógł wybrać coś dla siebie. Pojechał gdzieś na jakieś osiedle cieszące się pozytywną estymą mieszkańców, do bardzo ciekawego zresztą architektonicznie mieszkania i znów miał kłopot, aby wybrać któryś z zaprezentowanych eksponatów. Gdy handlarz dojrzał w nim niezdecydowanie podsunął mu pewną propozycję obrazu, zresztą w kompletnie niepasującej ramie, zresztą przedstawiającego zarys egzotycznej architektury. On spojrzał, przymierzył, mruknął coś pod nosem i postanowił kupić to dzieło, zresztą za wcale nie wygórowane pieniądze, choć ceny nie targował, a w sumie mógłby tak uczynić. I było w tym coś z wygody albowiem on wcale nie chciał odmówić handlarzowi transakcji, na której przecież oboje poświęcili własny czas. Wrócił do domu i pokazał jej obraz, który jej się mocno nie spodobał. Właściwie oboje doszli do wniosku, że ta transakcja jest jednak chybiona choćby dlatego, że przecież rama nie pasowała do obrazu. Stwierdzili, co uczynili całkiem zgodnie, choć sprzeczki nie udało im się uniknąć, że być może woleliby kwiaty na obrazie, dajmy na to w wazonie, a nie architekturę. Jednakowoż w tej parze było coś jakby akceptującego rzeczywistość, jakby biorącego życie jakim jest, a nie jakim ma być, jakby pogodzonego stąd po pewnym zastanowieniu zawiesili obraz w którymś z pokoi, co zresztą udało im się zrobić, bo on jeszcze potrafił, choć w majsterkowaniu niewiele umiał, wbić kołek w ścianę. I być może faktycznie ten obraz odbiegał od klasyki piękna, być może ciut nie pasował i być możne sprawiał osobliwe i kostropate wrażenie. No ale oni lubili się ze światem, co zresztą było dla nich w ten czy inny sposób wygodne, a co za tym idzie wkrótce polubili się z tym obrazem, choć oboje zgodnie twierdzili, że ten obraz nie specjalnie nadaje się do czegokolwiek i stanowi w pewien sposób emanację nietrafionej inwestycji, co przecież każdemu się może przydarzyć. Ten obraz nigdy nie stał się tłem żadnego jej zdjęcia, ani filmiku i był owiany pewną kategorią wstydu, no ale znów wydarzyła się rzecz osobliwa i bardzo interesująca z ludzkiego punktu widzenia. Po bardzo długim czasie, przepraszam że akurat w tym przypadku wybiegam znacznie w przyszłość, no ale opisywana sytuacja tego właśnie ode mnie wymaga i rzeczywiście miała miejsce, on zaprosił do mieszkania kogoś kto akurat znał się na obrazach. I okazała się rzecz bardzo interesująca, co zresztą trzeba było dokładniej sprawdzić, a jego gość w zaufaniu podjął się tego zadania (i wcale go nie oszukał), albowiem okazało się, że ten obraz, to przypadkowo nabyte dzieło sztuki, to coś z czego oboje nie byli zadowoleni, to coś co wyglądało na niezbyt umiejętne pociągnięcia pędzlem, coś co zupełnie na mieściło i nie pasowało do pstrokatej ramy, faktycznie miało dużą wartość, albowiem był to jeden z pierwszych obrazów kogoś, kto nieco później w sztuce malarskiej zrobił całkiem spore zamieszanie, a przecież tutaj chodzi tylko i wyłącznie o zamieszanie i o nic więcej. Jest to kolejny namacalny dowód, że świat im sprzyjał i ten handlarz, zresztą całkiem osobliwy człowiek, podsunął mu pod nos coś naprawdę wyjątkowego i perspektywicznego, z czego on w ogóle nie zdawał sobie sprawy, bo w gruncie rzeczy nie mógł tak uczynić, choćby dlatego że kompletnie nie znał się na sztuce. Znów się okazało, że ten przedziwny i jakże często nieprzychylny świat akurat im sprzyjał, co jest zresztą dla narratora całkiem interesującym zagadnieniem, które jak najbardziej nadaje się na opowieść.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

@Leszczym kostropate wrażenie :). Nie wiem o czym jest Twoje opowiadanie ale wg mnie fajnie je piszesz. Na twoim tekście można by dzieciaki w szkole uczyć logiki budowy zdań złożonych. Wszystko jest tu pięknie przemyślane. Powtórzenia pewnie też. Warsztat 1 klasa :). Chciałbym tak umieć

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • W życiu już tak bywa , że pomoc ... słowo obce. Przyjaciele lubią podstawić z nienadzka nogę. Znana wszystkim kwestia "O! Sooory! Nie widziałem" Naiwność jakże wielka oślepia nas stale. Bujną fantazję dziedzka, niepowtarzalną niewinność Odebrała dorosłym szara rzeczywistość. Dopada z nienadzka , nigdy nie odpuszcza , W sekundę zabija, wiesz już co to pustka. Bezsens życia sprawia , że zaczynasz rozumieć. Samobujstwa dzieci, już nie wydają się być głupie . Otwierasz swe oczy, zaczynasz widzieć wyraźniej. Klapki opadają " Czy piekło było tu zawsze?"
    • @poezja.tanczy Dziękuję.Coś co „ ugryżć” wreszcie chciałoby się i poczuć smak…..taki „ boski „ czy „ ludzki” tego jeszcze nie wiem…pozdrawam.
    • świat nie przystaje  nieme ślady słów  odbijają się echem w sercu  boso podążają za myślami  nie ranią stóp  cieszą się radością  byłych chwil    odeszły budując  nowe marzenia  oglądam je w lustrze  są w barwie karminowych ust  rozpuszczone włosy  przypominają morze    wpatruję się…  rumieniąc    4.2024   andrew
    • Jak się nazywasz? Alkione, prawda? Bo tak właśnie się nazywasz? Nikt nie znał twojego imienia aż do teraz. Opada w chmurze gryzącego kurzu zasłona tajemnicy. Po miliardach lat. Po całych eonach dekad niczym wieczność. Mimo że w przestrzeni jeszcze do końca niewyśnionej… Zatem, powiedz mi, bo tamto nie uzyskało żadnego poklasku, podoba ci się czy nie? Mów szczerze. Masz, naleję ci czegoś mocniejszego. Może rozwiąże ci się język i popłyniesz wartkim potokiem słów. Tylko przesuń się trochę w bok, bo nie widzę księżyca w pełni. Widzę jedynie twoją twarz usianą księżycowymi kraterami. Albo może to ty nim jesteś? Jesteś nim, prawda? To ty jesteś tym księżycem, który wkrada się chytrze srebrną smugą blasku? A zatem mówię do księżyca, nadając mu nawet imię. A zatem…   Tu przerywam na chwilę pisanie, albowiem słyszę jakieś stukania i szurania krzeseł dobiegające z książkowych półek regału. To bohaterowie powieści próbuję wydostać się na zewnątrz. Kołaczą się i wyją jak te psy uwięzione w klatkach. Książka spada na podłogę. Jedna. Druga. Trzecia… Spadają, furkocząc w locie skrzydłami rozbieganych nerwowo stronic. Wzniecają pył zakrzepły przez lata… I znowu cisza…  Cisza, aż w uszach dzwoni. A więc to był jedynie krótki zryw rzeczywistości. Chwilowy błysk pamięci. Tylko takiej enigmatycznej. Zatajonej.   Zatem wchodzę po półkach jak po drabinie. Wspinam się, poruszając wieloma odnóżami, aby dosięgnąć czułkami drgających gwiazd. I kiedy tak osiągam powoli szczyt słyszę jakieś polemiki dobiegające z ciemności. Ktoś się z kimś sprzecza. Spoufala. Kłóci… Muskają mnie słowa, jakby zimne usta całowały skronie. Zamknięte powieki… Okrywam się koszulą z wilgoci i pleśni. Upodobniony na kształt ekscentrycznej ćmy, która wciska się na powrót do kokonu  poczwarki. Zapadam w letarg…   Kiedy się budzę, w dole słychać trzaskanie podłogowych klepek od czyichś kroków. Ktoś bez wątpienia chodzi w tę i z powrotem. Jakby w zadumie. Ale będąc na górze jestem bezpieczny. Nie dosięgną mnie niczyje myśli. Chyba, że jakiś olbrzym o wzroście strzelistej topoli i wiotkich ramionach. Kołyszą się. Kołyszą się za oknami drzewa. Tak blisko i tak strasznie daleko. Na wyciągnięcie ręki. Kołyszą się całe szpalery, te prawdziwie i te urojone… Światła ulicznych latarni żółkną jeszcze bardziej jak woskowe ciało nieboszczyka szykującego się do kolejnej próby wniebowzięcia. A więc jestem w górze. A więc się przepoczwarzam. Albo raczej dopoczwarzam. Wracam do początku. Do nadmiaru niewiadomego piękna. Księżyc przesuwa się. Coraz bardziej odchyla… Odchyla… Odchyla… Coraz bardziej odchyla… Aż trzeszczą wszystkie kości i stawy. Albo ta twarz czyjaś. Nieustalona w rysach.. Absolutnie obca. Niczyja… Oświetla wszystko wartkim potokiem blasku. Posrebrza nawałą pikseli mżące krawędzie przedmiotów… Po lewej stronie rozgrzebane łóżko. Odsunięte na środek krzesło… Po prawej… Na stoliku zwietrzały skrawek papieru. Wazon pęknięty na wpół. I rozsypane wokół okruchy czerstwego chleba…    A więc ktoś tu był. Kto taki? Ktoś coś zaczął, ale nie skończył. Rozsypał się w proch. Zwietrzał jak ta karetka papieru z okruchami nic nieznaczących słow. I widzę siebie. Koło stołu. Siedzę pod ścianą z kolanami pod brodą. Ale nie poznaję do końca, albowiem kościste truchło zatarł w połowie czas. Pod płachtą pajęczyn. Wrośnięte korzeniami w ziemię. Połączone ze ścianą. Z żeliwnymi rurami rozgałęzionymi pod stropem, jakby pępowinami z krwiobiegiem matczynego ciała. Wszystko znieruchomiałe i martwe od wieków. Od całych tysiącleci… W absolutnej ciszy gwiazd. W głębokim oddechu nieskończonej nocy…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-13)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...