Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

VII.

            Po długim - trzytygodniowym - i niezbyt wyczerpującym pobycie w dużej, nadmorskiej miejscowości dochrapali się. Ostatniej nocy oboje sobie pochrapywali słodkim i niewinnym snem w niebieskich pieleszach, ale byli jeszcze młodzi, a zatem chrapanie obojga nie weszło jeszcze w decydującą i bardzo męczącą fazę. Poprzedniego dnia zaplanowali, że wstaną na dziewiątą i posprzątają apartament, żeby oddać klucze przed godziną dwunastą, która była godziną zdania apartamentów. Traf chciał, że tej nocy zaspali i obudzili się oboje grubo po dziesiątej. Młodzi, jak to młodzi, w zasadzie w ogóle w apartamencie dotychczas nie sprzątali. Cóż, zrobił się niezły bałagan, a różne ciuchy, rzeczy i sprzęty były porozrzucane w pięknym nieładzie po całym lokalu i muszę przyznać, że niektóre z nich w dość nieoczekiwanych miejscach. Dla przykładu co robiła jej portmonetka w łazience? Dlaczego jego ortalionowa kurtka wisiała w wucecie? Takie tam ciekawostki. I chyba zdaje się tego dnia zaczęli mieć do siebie pretensję. A to oto że wcześniej nie sprzątali, a to oto że teraz nie chcą tego zacząć robić, a to oto że nie idzie im pakowanie, a to oto że zaraz muszą zdać lokal, a są oboje w totalnym rozgardiaszu. Generalnie mieli jednak do siebie pretensję, że wcale a wcale nie są doskonali, a już na pewno nie tak na jakich wyglądają i jakie sprawiają wrażenie. Ona burknęła, on coś huknął i nagle siebie razem przestali widzieć w jasnych barwach i wdało się w nich negatywne myślenie. Jednakowoż w momencie już naprawdę napiętej emocjonalnie atmosfery bliskiej trzaskaniu drzwiami ona wyszła na balkon i zapaliła papierosa, skądinąd nie inaczej jak zwykłą paczką zapałek. Ta sytuacja podpowiedziała narratorowi, że to w niej tkwił większy ogień, zwłaszcza że po niej i on wyszedł i zapalił papierosa, no ale zwykłą, skądinąd najtańszą zapalniczką z supermarketu. I chyba od tamtej chwili z obojga zeszło ciśnienie, wewnętrzne wnerwienie, roztrzęsienie i ta cała młodzieńcza pretensja na partnera i kłopotliwą sytuację. Od tego momentu oboje zacisnęli zęby i rzecz po rzeczy, a było ich naprawdę całe zatrzęsienie, lądowały w dużych walizkach podróżnych. Potem pozamiatali, posprzątali, a nawet wynieśli śmieci do kontenera, nie zapominając nawet o balkonowej popielniczce z czterema niedopałkami, co uczynili całkiem zgodnie i bez problemów i nawet z niekłopotliwym podziałem ról i obowiązków. Z uwagi na fakt, że tych rzeczy było naprawdę bardzo dużo i kłótnia zabrała im dobre czterdzieści pięć minut nie zdążyli z ogarnięciem apartamentu do dwunastej, tylko zdali go po trzynastej. Było jednak coś z komfortu, że obsługa kurortu nie pilnowała i nie egzekwowała z jakąś przesadną dokładnością godzin zdania lokalu. Z całą pewnością wcale nie musieli płacić za dodatkową dobę, a przecież i takie sytuacje potrafią się w życiu przydarzyć. Sprawa jak to mawiają rozeszła się po kościach. Gdzieś w międzyczasie zdążyli się nawet pogodzić, no ale narrator nie zdołał zauważyć, które z nich wyszło z tą inicjatywą. Jest faktem, że wygodnie im było nie mieć tak naprawdę za co siebie przepraszać. Właściwie ta z pozoru niewinna sytuacja ich tylko podbudowała, że jakby co gdzieś kiedyś to pogodzą się i poradzą sobie razem z jakimś problemem. Roześmiani, wypoczęci i w dobrych humorach zapakowali bagażnik bodajże Tesli i odjechali do domu. Gdzieś po drodze zatrzymali się na obiad i z bagażem dobrych doświadczeń i wspomnień, po czterech godzinach niezbyt męczącej jazdy przednim samochodem, wrócili do swoich domów, a każde do swojego. I chyba nawet pocałowali się na pożegnanie, a już z całą pewnością ładnie i grzecznie podziękowali sobie za wyjazd, który przecież tylko ich oboje umocnił. Oboje czuli – i było w tym coś z wygody obustronności i wzajemności – że tak naprawdę po pierwsze, udało się, a po drugie, że jakby co dadzą sobie radę z życiem w nieokreślonej i pełnej przeróżnych niebezpieczeństw przyszłości. Cóż narrator określiłby tę sytuację w ten sposób, że zdarzenie zdało egzamin, a co za tym idzie oboje z egzaminu wyszli zwycięsko i chyba jest w tym stwierdzeniu coś z prawdy.

 

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oli mak, Asi musu misa, Kamilo
    • Na poboczu, tam, gdzie dzień i noc mieszają się jak świeża krew w brudnej filiżance, stoją – „dziewczynki”. Twarze ich oświetlone reflektorami jak manekiny z wystawy grzechów, które ktoś zostawił, żeby lśniły w ciemności jak lodowate diamenty z krwi i kurzu. Śmieją się cienko, śmiechem sprzedawanym na minuty, który odbija się od asfaltu jak plastikowa zabawka zmiażdżona przez ciężarówkę, i pęka w tysiąc dźwięków, które drżą w powietrzu, nie dla ucha, ale dla ciała, które czuje ciepło rozpadu. Kierowcy – rycerze szos z rdzą kilometrów w sercu – mylą pożądanie z wybawieniem, zatrzymują się nagle, jakby samotność wskoczyła na maskę i wbiła pazury w światło reflektorów. Jakby śmierć przyszła po swoje w najprostszej formie: dotyku. Wsiadają w tę ciemność jak w automat z losami, które zawsze wygrywają klątwę – lepka, śmierdząca klątwa, która przywiera do skóry jak cień po pożarze, jak sół w ranie, co nigdy nie przestaje szczypać, jak szron, który zamarza w żyłach, wstrzymując oddech. A choroby wracają z nimi jak czarne gołębie, z piórami pełnymi szeptów i trucizny, które nocą siadają żonie na ramieniu, dziobią jej zaufanie do kości, zamieniają ciepło w pył, zimno w ból, i wciągają w siebie kawałki serca, tak, że bije nie tam, gdzie trzeba, a krzyczy tam, gdzie nie ma słów. Wracają do domów z „pamiątkami” tak egzotycznymi, że nawet wirusy zadają pytania: kto tu zwariował naprawdę ? Patrzą w lustro z osłupieniem – nie poznają twarzy, która przed chwilą wciąż miała ciało, teraz wypełnione chemicznym oddechem ulicy, i światem, który twardo depcze po duszy. W kuchni żona pyta: „Dlaczego znowu unikasz światła ?" Nie wie, że mąż przywiózł spod znaku kilometra ruinę, starannie zapakowaną w milczenie i perfumy obcej skóry, w spalone wspomnienia, które pachną popiołem i krwią, i zostawiają na rękach rany, których nikt nie umie obmyć. Moralność leży na poboczu jak potrącony lis – wszyscy widzą, nikt się nie zatrzymuje, wszyscy patrzą, jakby zło było oczywistością, jakby czekało na kurs życia w przyspieszonym tempie, jakby każdy błąd był tylko kolejnym kliknięciem w automacie cierpienia. „Dziewczynki” stoją dalej, przetrwanie nauczyło je cierpliwości, jakby były latarniami z żarzącymi się żarówkami bólu, postawionymi, by oświetlały cudzy upadek, jakby nad każdą z nich wisiał anioł z wyrwanymi skrzydłami, trzymający w dłoniach ich los jak garść czarnego pyłu – i za każdym razem, gdy sprzedają dotyk, anioł dmucha w ten pył, rozsiewając go po świecie jak zarazę cudzego grzechu, aby każdy grzech odbił się w ich oczach jak ostrze stali. Liczą pieniądze, jakby przeliczały własną niewidzialność, a świat mija je z prędkością wstydu udającego pośpiech, jakby wszyscy byli ślepi, głusi i martwi jednocześnie. I tylko noc – wielka, czarna gospodyni samochodowych grzechów – poleruje gwiazdy, zamienia je w lustra ludzkich win, i patrzy, jak ludzie sprzedają sumienia za chwilę dotyku, zimną jak moneta wyjęta z błota, twardą jak kamień, którym rozbijają własne serca. Małżeństwo kruszy się jak witraż uderzony kamieniem cudzej skóry – kolory uczuć rozsypują się w kurz, nie ma już przez co przejść światłu, bo wszystko, co było, zostało odarte z delikatności, pozostały tylko ostre krawędzie, które tną duszę. Cały ten teatr kręci się dalej, jakby ktoś nakręcił go kluczykiem od stacyjki, aktorzy nie wiedzą, że grają w tragedii, i że scenariusz pisze noc, która nigdy nie kładzie się spać, której oczy widzą wszystko, a serce nie zna litości. Nikt tu nie jest diabłem, ale każdy niesie iskrę, która może podpalić dom, życie, twarz w lustrze, i w tym ogniu ujawni się prawda – surowa, bezlitosna, ostra jak brzytwa. Bo na poboczu, przy asfalcie, gdzie człowiek zdejmuje człowieczeństwo jak brudny kombinezon, nawet cienie mają choroby. A miłość – jeśli kiedykolwiek tędy jechała – wróciłaby tylko po własną, dawno zgubioną tożsamość, i płakałaby nad resztkami tego, który kiedyś nazywał siebie „człowiekiem”.      
    • Studnia   Białe ściany chłodzą dłonie, twarz blada od szukania światła. Z każdym wypadniętym włosem spadam głębiej i głębiej.   Tkwię w bezruchu latami, mimo że minął dzień. Mama co noc nie może spać, codziennie śni o wschodzie.   Skóra przemokła wilgocią, więc zacząłem pisać poezje — hermetyczną i brudną, powściągliwą i mokrą.   Czas obiecał mi poprawę, zamiast tego oddycham coraz płycej, szybciej. Czas miał mnie wyleczyć, zamiast tego tracę myśli.   Nadal ich czuję za moimi plecami, dlatego nigdy nie wróciłem do domu. Unoszę się w mętnej wodzie, pluskwy wżerają się w serce. Smród rozkładu mojego ciała sięga aż nad leśną polanę. A ja wmawiam sobie, że to się nie dzieje.        
    • @Leszczym Dobrze się to czyta, pewnie dlatego że z trzewi, prawdziwe. Lubię wiersze "monologi" oraz Twoje lekkie traktowanie słów. E.T.
    • @E.T. Pięknie uchwycone to, co dzieje się między dwojgiem ludzi, zanim cokolwiek stanie się „naprawdę” Ten niewidzialny magnes, to skracanie kroków, to napięcie pod skórą, które zna tylko serce. Jest w nim czułość, ale i prawda o tym, że codzienność potrafi trzymać człowieka za kostki, jakby nie chciała puścić. A jednak - w tym spojrzeniu, w tej dłoni, którą chciałby zastąpić ustami - jest wybieg do marzenia, takie małe, śmiałe „gdyby…”. Trafiony :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...