Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

W przytulnym pokoju, słychać miarowe tykanie starodawnego zegara, wiszącego na ścianie. Jednostajny oddech siedmioletniej Joasi, jakby współgra z odliczaniem upływającego czasu. Zielone ściany i niebieski sufit, ozdobiony uśmiechniętym słoneczkiem, są niczym rajski ogród zatopiony w dziecinnym umyśle. Dziewczynka śpi spokojnie w drewnianym łóżeczku. Widnieją na nim delikatne rzeźby czterolistnych koniczynek. Zapewne śni o tym, jak to będzie, gdy wiele lat upłynie, a ona lepiej zrozumie otaczający ją świat. A może wcale nie o tym. Wiadomo to, o czym może śnić taka mała rezolutna Joasia. Lepiej nie zaglądajmy do jej snu, bo jeszcze na nas nakrzyczy.

 

Zaczyna świtać. Przez drgającą od ciepłego wiatru zasłonkę w kolorze pomarańczy, wpadają radosne promienie słońca, o barwie miodu. Czyżby były niegrzeczne i chciały zbudzić smacznie śpiącą? Pewnie tak. Cóż poradzić. Głaszczą ciepło nie tylko buzię dziewczynki, ale też wiele zabawek stojących na półce. Lalka mruży oczy, a dziadek do orzechów groźnie trzeszczy zębami. Dziecko poprzez koniec snu, wygania pociesznie uśmiech. Przeciąga rozkosznie przebudzenie, niczym leniwy kotek. Otwiera jedno zaspane oko. Drugie nie ma takiego zamiaru.

 

Nagle zegar spada ze ściany. Łoskot uderzenia jest tak donośny, że rozbudza dziewczynkę całkowicie. Otwiera drugie oko i patrzy już dwoma, przestraszona. Dostrzega pusty haczyk na ścianie. Gdzie jest zegar? Wstajez łóżka i podchodzi do miejsca upadku. Zaczyna płakać. Tak bardzo lubiła na niego patrzeć. Na szczęście jest cały, ale i tak wygląda żałośnie.

 

– Co ty teraz zrobisz, kochany zegarze? Cały czas z ciebie wyleciał. No nie bądź smutny. Mama coś zaradzi.

 

Właśnie wchodzi do pokoju, zbawiona dziwnym hałasem. Widzi zapłakaną córkę klęcząca przy zegarze.

 

– On biedny spadł i umarł, bo cały czas z niego wyleciał.

Matka przytula dziecko, mówiąc cicho:

– Nie płacz kochanie. Wcale nie umarł.

– Czy każdy kiedyś spadnie z haczyka i cały czas z niego wyleci?

– Co tobie za pytanie przyszło do głowy.

– Powiedz... proszę.

– No tak... kiedyś każdemu. Ale ty jesteś jeszcze mała.

– A należy pomagać zwierzątkom i ludziom. Należy?

– Oczywiście, ty mój… pytajniczku.

– Będę o tym pamiętała.

 

Sama wychowuje kochaną pociechę. Tak jakoś los poukładał życiowe wersy, z niechcianą puentą. Już nie chce więcej rozmyślać, jak do tego doszło. Rozgrzebywać ran i wywlekać wszystkiego na nowo. Można powiedzieć, że ma teraz troje oczu. Dwa swoje, a trzecim oczkiem w głowie jest córka, Joasia. Mieszkają w małym parterowym domu, otoczonym niewielkim ogródkiem. Teraz latem jest w nim wiele kolorowych kwiatów, oraz małe oczko wodne. Jest tym czwartym, z odbiciem nieba.

 

Słońce pomału zachodzi na horyzoncie. Czerwonawa poświata w kolorze rozrzedzonej krwi, kładzie prześwitujący delikatny całun, na różnorodne kwiatki i wszystko wokół. Śmieszny gipsowy krasnal z urwanym nosem, nadal stoi przy wejściu. Dziecko nie pozwoliło go wyrzucić, chociaż jest brudny i nieładny. Matkę kiedyś zdenerwował jego widok i powiedziała, że krasnoludek jest brzydki i trzeba go wywalić. Wtedy usłyszała, że gips w środku jest: czysty i biały. Taka była zdziwiona odpowiedzią, że już więcej nie wracała do tego tematu.

 

Na zewnątrz, początki zmierzchu, zwyczajowo żegnają, ostatnie podrygi dnia. Joasia leży w łóżeczku, przykryta - jak to ona nazywa - kołderką z marzeń. Zegar znowu wisi na ścianie. Cały i zdrowy. Odmierza miarowo czas, tykając dla niej i żeby nie było mu nudno, a lustrzane wahadło, z zniekształconym odbiciem wiszącej lampy, odmierza niepowracalne chwile. Matka siedzi przy córce, chcąc jak zwykle opowiedzieć bajkę.

 

– Mamo. Wiesz co. Dzisiaj nie chcę słuchać bajki.

– Przecież zawsze chciałaś.

– Dzisiaj nie chcę i już... bo chcę tobie coś powiedzieć. Coś, co jeszcze nie powiedziałam i jest mi... no wiesz... strasznie głupio.

– Chętnie posłucham, co chcesz mi powiedzieć.

– Tylko sobie pomyślałam, że to jest takie ważne, że musi być bardziej... no wiesz... odświętnie. Rozumiesz?

– No tak.

– Pod koniec miesiąca mam siódme urodziny. Chyba o tym wiesz?

– Oczywiście, że wiem.

– No to posłuchaj mamo. Jeżeli w moje urodziny, będzie biała chmurka w kształcie serca, nad naszym domem, zaczepiona o błękitne niebo, to wtedy tobie powiem. Jeżeli nie, to i tak powiem, ale wiesz… to już będzie mniej odświętnie. I co ty na to? Cieszysz uśmiech?

– Bardzo. Nawet nie wiesz jak bardzo. Będę jej wypatrywać na niebie. A teraz śpij. Pamiętasz, że jutro mamy iść nad rzekę, oglądać w wodzie... jak ty to nazywasz?

– Słoneczne migotki.

 

 

***

 

Matka z córką idą nad rzekę. Piękna słoneczna pogoda, przykrywa kołderką z marzeń cały świat. W cieniu drzew jest chłodniej. Można odpocząć od męczącego upału. Siadają na ławce pod rozłożystą koroną dębu. Gorące promienie złotej tarczy, przemykają między gałęziami, by po chwili pływać na powierzchni płynącej rzeki. Pewnie mają ochotę na rześką kąpiel. Dziewczynka wyciąga z plecaka dwie bułki z pomidorem. Jedną wręcza mamie. Powietrze jest ciężkawe, lepkie i trochę nużące. Jedzą w milczeniu, popatrując na rzekę. Widzą to, po co tu przyszli. Hipnotyzujące migotki.

 

 

***

 

Dziecka nie zdołano uratować, mimo, że przypadkowy człowiek, szybko wyłowił ciało. Przyjechała karetka. Dziewczynkę reanimowano jakiś czas, ale na próżno. Matka nie potrafiła powiedzieć, jak do tego doszło. Była w szoku. Na jakakolwiek rozmowę, nikt nie mógł w tej chwili liczyć. Powtarzała tylko w kółko, że przez kilka chwil, patrzyła w błękitne niebo, jakby czegoś tam wypatrywała.

 

 

***

 

Joasia nie bardzo wie, co jest grane. Nie rozpoznaje całego koncertu. Pamięta tylko, że była z matką nad rzeką. Reszta jest spowita dziwną mgłą. Wie, że jakiś czas upłynął od tego wydarzenia, ale odczuwa to wszystko jakoś: inaczej. Ramki obrazów bez obrazów. Jakby została wymazana z tego świata, ale jeszcze niezupełnie. Zdaje sobie sprawę, że nadal jest Joasią, ale siebie nie widzi. Wie tylko, że istnieje nadal. Ma poczucie dziwnej sytuacji, lecz wcale nie męczącej. W oddali dostrzega coś w rodzaju: przyjaznego światła. Do umysłu docierają słowa, które słowami nie są. O czymś łagodnie przypominają, przed wędrówką do miejsca, z którego już nigdy nie powróci. Wie teraz więcej, dużo więcej, chociaż wielu spraw jeszcze nie rozumie. No i upływ czasu, dziwny. Jakby miał więcej możliwości.

 

Nagle przypomina sobie o słowach, które obiecała, a które nie zdążyła powiedzieć. Ma nadzieję, że jeszcze zdąży. Szybuje na promieniu światłą, najszybciej jak potrafi. Już z daleka widzi białą chmurkę, w kształcie serca, wiszącą nad domem. Ma nawet wrażenie, że nią jest. I tu i tam równocześnie. Twarz rozpromienia uśmiech, bo wie, że przybędzie na czas. Matka na pewno o niej myśli. Tęskni za nią. Za tymi właśnie słowami. Widzi z góry krasnala. Z tej perspektywy, jest prawie cały biały. Stara brzydka farba z niego odpadła.

 

Wlatuje do mieszkania. Do dziecinnego pokoju. Przenika przez niewielkie drzwi zegara. Przytula ją czasem. Joasia wie na pewno, że matka tutaj przyjdzie. Odczuwa za sobą ruch wahadła i miarowe tykanie. Dla niej za chwile czas przestanie istnieć. Tutaj jeszcze będzie płynąć. Niczym rzeka z migotkami.

 

Jest tak jak pomyślała. Matka wchodzi do pokoju. Ma łzy w oczach. Trzyma w rękach tort urodzinowy. Widnieje na nim siedem zapalonych świeczek i napis: Joasia 7 lat. Kładzie tort na stoliku przy łóżku i siada obok. Patrzy w milczeniu na samotną kołderkę z marzeń.

 

Dziewczynkę bardzo cieszy, lecz jednocześnie przygnębia obraz, który ma przed sobą. Z jednej strony myśli po prostu jak dziecko, a z drugiej, na pewne sprawy, patrzy teraz zupełnie inaczej. Wspomnienia płyną w umyśle niczym strumień szczęśliwych chwil. Lecz z drugiej strony wie, że owe przeminęły bezpowrotnie, bo tak na prawdę, przynależy już do innego świata, pełnego nieznanej tajemnicy. Lecz o dziwo, nie kryje w sobie zbytniego lęku. Raczej bardziej to, co odczuwała w domu.

 

Oprócz tykania nic nie słychać. Matka milczy. Bo niby z kim ma rozmawiać? Nawet opowiedzieć bajki nie ma komu. Joasi spieszno z wypowiedzeniem słów, bo nie wie, ile ma jeszcze czasu na tym świecie. Czuje, że za chwilę zniknie stąd na dobre.

 

– Mamo! Widziałaś białą chmurkę? Na pewno tak. Zdążyła w sam raz na moje urodziny. Ale fajnie. Ładny tort dla mnie kupiłaś. Chcę tobie powiedzieć, jak bardzo cię kocham. Nawet nie wiesz jak bardzo. To są te słowa, których nie zdążyłam wypowiedzieć. Chociaż wiem, że na pewno o tym wiedziałaś. Przepraszam za tego kotka. Przecież nie mogłam chcieć, żeby utonął. Chyba mnie rozumiesz? Przecież powiedziałaś, że należy pomagać ludziom i zwierzątkom. Ja go naprawdę widziałam.

 

Patrzy na matkę, ale nie widzi żadnej reakcji. Czyżby jej nie słyszała? Przecież do niej głośno mówi. Nie wylatuje z zegara, bo wierzy, że tu jest najwłaściwsze miejsce.

 

– Mamo! Przecież mówię do ciebie! Dlaczego mnie nie słyszysz? Powtórzę jeszcze raz to samo, głośno i wyraźnie, bo jestem nawet nieco wnerwiona. Może chociaż spojrzysz w moim kierunku. Na pewno odczuwasz moją obecność. Za chwilę stąd zniknę, żeby być w innym miejscu, przed którym nie odczuwam lęku. Wierzę, że będę tam kochana, jak ty mnie kochałaś. Ty też kiedyś znikniesz. Wtedy znowu będziemy razem, ale nie wiem tego na pewno. Jeszcze nie. Tak bardzo cię kocham. Spójrz na mnie. Dopóki jeszcze możesz. Dopóki tu jestem z tobą. Proszę. Bo wiesz mamo,  mimo, że siedzę w zegarze, to już niewiele czasu mi  zostało.

 

 

***

 

Matka spogląda zamyślona w stronę zegara.

Właśnie wybija godzinę: siódmą.

Czuje lekki podmuch wiatru.

Po chwil w zupełnej ciszy, gaśnie na torcie siedem świeczek.

 

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Tańczyły, śpiewały, pijane obłędem, Oszalałe, w upiornych podskokach. Po chwili krótkiej do kotła, równym rzędem, Stały za sobą w ciemności zmrokach.   W kotłach smakołyki się zagotowały: Tłuste mięso z udźca baraniego, Na zakąskę zaś zioła przygotowały I drobinkę kwasu chlebowego.   – Ja, to tamtej mleko zabiorę – za karę, Bo mnie nazwała staruchą starą, Że niby ona wielką posiada wiarę, A ja jestem zgryźliwą poczwarą.   – A ja, to plagę szkodników na pszenicę Ześle sąsiadce, co do kościoła, Wczoraj ledwie – wyobraź sobie – w rocznicę, W biegu na msze poszła chylić czoła,   Wymodlić wybawienie przeklętej duszy, Bo deszcz sprowadziłam na jej pole. Tamtej zeszłorocznej, przeraźliwej suszy Pokonała zawistną niedolę,   A ona, że to niby czary, że szkodzę. Nie pomogę więcej – źli są ludzie. W smutku spuściła głowę. – Od nich pochodzę, Dbali, wychowali, w pocie, w trudzie.   Zamartwiła się nad swoimi słowami, A sumienie poruszyło strunę, Która w duszy – nakazami, zakazami – Drapie niewidzialną oczom łunę.   Wrzask. Na kłótniach i na sporach noc upływa, Zmęczone i rozdrażnione – senne, Na niczym już im nie zależy, nie zbywa. Blisko świt słońca, zorze promienne.   Wtem pojawia się demon, kozioł kudłaty, One w strachu: przewiniła która? Wchodzą z lękiem na latające łopaty – Złego aura: upiorna, ponura.   Matoha syczy, czerwone oczy wbija, Dokładnie ogląda, wzrokiem bada, Czy która nie zwodzi albo nie wywija, Kłamie, oszukuje. To szkarada –   Pomyślały. Pokorny wzrok w ziemię wbity. Na to on: sprawiedliwość – tak Zofio – Wiedźmy, czarodzieja, maga czy wróżbity Jest matką i waszą filozofią.   Straszyć czy szkodzić – nie. Wam pomagać dane. Ziół leczniczych poznałyście sekret, Przepisy na różne choroby podane Nosicie jak podpisany dekret.   Wymagam więc jako strażnik waszej pracy, By morale przestrzegane były, W przeciwnym razie na rozkaz was uraczy Sroga kara. Diabły będą wyły   Z klęski, z zatraty waszej, z waszej głupoty Wyły będą pod niebiosa same, Winne będziecie jeżeliście miernoty Pod odpowiedzialnością złamane.   Wiedźmy w strachu całe przed Matohem stały. Wygląd jego jak demona z piekła: Kozioł zawistny i to kozioł niemały, Oczy czerwone, gęba zaciekła,   Na głowie rogi, zębiska, czarna grzywa, Lecz co innego bardziej przeraża: Odgłos co się z głębi gardła wydobywa, I śmiech, który raczej nie zaraża.   Z piekła rodem, więc dlaczego zapytacie, Czuwa pilnie, by wiedźmy chroniły, A nie wiodły ku zgubie, żalu, utracie? Cóż? Prawo, prawem – tu prawo siły.
    • @KOBIETA - @Berenika97 - @Rafael Marius - dziękuje uśmiechem -
    • @huzarc ...bez nachalności... To był klucz do napisania tych wersów.   Dziękuję, pozdrawiam. 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witam - zawsze tak było - tylko dlaczego -                                                                               Pzdr.serdecznie. @Posem - dzięki - 
    • @tie-break To właśnie w tej słabości mamy siłę, Której nie da nam żaden mur. Pozdrawiam @Berenika97 Mówią — czas uleczy, lecz kłamią jak nikt, czas to tylko mit. Pozdrawiam
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...