Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Na drzwiach ktoś wyskrobał: „Nie ma liryki!”. I miał rację, ponieważ tu jest kwintesencja brudu, smrodu i obrzydliwości. Dzwoni mi w uszach. Wirujący, lśniący pył odbija się od ścian pogłosem echa. Dzwoni mi w uszach szalona nicość i łomoczący ból. Kaskada krwi.

 

Kotłuje mi się w głowie jakaś proza. Poszarpane fragmenty zdań, strumienia myśli. Przesuwa się to wszystko przed szczypiącymi oczami, meandruje w labiryncie dziwnych skojarzeń, to znowu w lesie pokręconych konarów wystających z ziemi. Szaleństwo utkanej różami nocy rani, kłuje, drapie pazurami do krwi. Nerwowe wdechy. Wydechy. Szybkie poruszanie ocznymi gałkami.

 

Czuję, że ktoś szarpie mnie za koszulę w porywie nagłej zazdrości. Zdziera ją, szukając pieniędzy i rewolweru. Lecz niczego nie znajduje, jedynie odór gnijącego, spoconego w gorączce ciała…

 

Słuchasz

mnie?

 

Dlaczego

milczysz?

 

Powiedz cokolwiek…

 

Nasłuchuję. Nic. Jedynie woda skapuje z kranu do przeżartego rdzą zlewu. Pajęczyny oplatają ubabrane resztkami jedzenia garnki, talerze, porozrzucane sztućce… Brunatne zacieki popękanych ścian… Chodzę i szarpię za okrągłe uchwyty kuchennych szafek. Otwieram drzwiczki, szukając czegoś zawzięcie. Czego? Nie wiem. Nie pamiętam. Nie. Tak. A może znowu — nie tak? Albo — tak?

 

*

 

Na chwilę przestaję pisać, bo rozbolała mnie od ciśnienia głowa. Co znowu nie tak? Czego ode mnie chcecie? Ktoś, kogoś tu znowu uczy, poucza. Próbuje dyktować… Macham rękoma. Opędzam się jak od wielkich, tłustych much…

 

Odczepcie się. Idźcie precz. Wynocha!

 

Napastują mnie jakieś nie pasujące do niczego wtręty, majaki. Jakieś naleciałości ze świata umarłych. Siedzę tutaj i stękam, jęczę, wydaję nieartykułowane, gardłowe dźwięki. Ale nie wypiłem dużo, tylko trochę, jakieś pół butelki rozpuszczalnika. Zaraz, zaraz. Coś się tutaj leje i sączy. Przecieka. Wyrwaną ze swojego korpusu mówiącą głowę, trzymam pod pachą, jak nieboszczyk, ponieważ jestem nieboszczykiem.

 

*

 

Powróciłem, a raczej, to coś powróciło. To albo ono. Nie wiem. Nic nie wiem.

Nie jestem już w stanie rozpoznawać kształtów nacierającego snu.

Które płyną, przepływają i nikną. Albowiem deszcz. Znowu deszcz…

 

Jest mi ładnie w sypiącym się na moją głowę konfetti.

Ktoś mnie obsypuje, tylko, po co? Z jakiej to okazji? Ja już umarłem, więc, co mi po moich

urodzinach?

 

Ktoś drze zawzięcie

kolorowe papierki,

lecz nie widzę, kto…

 

To ty?

 

Znowu milczysz.

 

*

 

Zamiast odpowiedzi, słyszę daleki, natarczywy brzęk nieistniejącego telefonu. Kto do mnie dzwoni, kiedy nie dzwoni nikt? Wybudziły mnie nacierające zewsząd zmory. Przenikają przeze mnie w potędze nocy, w jakiejś tajemniczej gestykulacji przekazu, w kakofonii szmerów. Siedzę w blasku księżyca otępiały, nie rozumiejąc niczego. Nie wiedząc od kiedy istnieję, ani kim jestem, ani jaki jest w tym wszystkim cel. W półmroku pustego pokoju głowa opada mi na oparcie głębokiego fotela. Zatapiam się w gorączkowym, piskliwym szumie nadciągającego koszmaru, zahipnotyzowany przekrzywionym na podłodze, okiennym prostokątem srebrnego światła.

 

*

 

Zaduch ciemnego pokoju…

Spocone szyby…

Trzeszczące deski podłogi od nieustannych kroków…

 

Chodzenie w kółko w odorze rozkładu…

 

Zabiła już tysiąc razy. Jej ręce.

 

Spójrzcie na jej ręce!

Jej fartuch upstrzony

czerwonymi kwiatami.

 

Chrapliwy oddech mięsożercy. Szczerzą zęby odrąbane głowy, mnożą zdumione spojrzenia

na widok zagadkowej śmierci…

 

… jakieś niejasne grymasy,

błyski

szklanych oczu…

 

Chodzi wokół. Zagląda do pieca pełnego czarnych,

rozsypujących się kości…

 

Nadciąga… Jest blisko, oddala się…

Węszy… Oblizuje się lubieżnie…

Niedojedzone kawałki mięsa drżą na talerzu…

 

Kroki…

 

Nieustanne sapania i znowu kroki…

 

Podchodzi do drzwiczek zlewozmywakowej szafki, szarpie za uchwyt…

 

Przestaje…

 

Kręci nieśpiesznie gałką,

jakby w zastanowieniu…

 

Jakieś sprośne

odgłosy

zza ściany.

 

Odrażające

mlaskania

w odorze rozkładu.

 

Rzężenia…

 

Kolejne życia, kolejne śmierci,

 

Nie wiadomo, kto żywy, kto martwy…

 

*  

 

Brunatne na ścianach plamy, sufitowe zacieki. To jest jakaś niezwykle ostra, rozepchnięta aż po kres samotność. Wyrazista. Dojmująca jak grób. Przepoczwarzająca się w bolesnym pulsowaniu, niczym rozogniony stan zapalny w przebiegu dręczącej choroby. Przede mną prowadzące w dół kamienne schody. Jakieś Katabasis, w przeciwieństwie do Anabasis, wydychające z siebie piwniczną, zatęchłą woń. W otchłani mrocznych korytarzy błądzę, wśród jaskiniowych nawisów, grawitacyjnych nacieków. Grota, to? Zaiste, przedsionek do nie wiadomo czego, ale za to bardzo odludnego. Ohydna ciemność poluje na swoje ofiary. Jak ogromna ropucha wyłapuje swoim lepkim, długim jęzorem. Po czym połyka z obrzydliwym mlaśnięciem.

 

*

 

Czy ktoś tu jest? Coś miało być,

ale rozpłynęło się, umarło,

mimo że nigdy tak naprawdę nie powstało.

 

*

 

Jesteś?

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-05-30)

 

 

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Nie polubisz mnie.  Bo ja lubię myśleć i rozwiązywać.  Planować i dociekać.  Od bezsensownej piłki,  wolę mecz curlingu czy snookera.  Partię zaciętego tenisa.  Nie polubisz mnie.  Bo ja lubię, skąpany w świeżej ciszy dzień. Samotny spacer,  wśród nagich, wichrowych szczytów. Odseparowanie od poznania ludzkiego myśli. Odpoczynek na leśnym zboczu  z widokiem na stada rozciągnięte,  wśród pastwisk.  Dorodne konie, jaki i kozy.  Nie patrz.  Nie dotykaj.  Nie krzywdź.  Ja się cofam i kurczę przed ludzkim dotykiem, jak listki bezbronnej mimozy.  Nie polubisz mnie. Bo ja obcuję ze starymi bóstwami i demonami Chodzę ścieżkami umarłych  poza ziemskimi eonami.  Dzięki składam Matce Mokoszy  a krew z mych ran spływa do ust,  śpiącego pod ziemią Welesa. Ty potrzebujesz oparcia w męskiej skale, której wichry i tajfuny losu nie straszne.  Na cóż Ci oblicze marsowe i milczenie złote, ociosanego surowo czasem okrutnym, porośniętego mchem i bluszczem dzikim, posągu o kamiennym spojrzeniu i sercu. Porzuconego na pastwę wściekłych biesów. Zimnego i na żale  i na płacze dźwiękochłonnego.  Dorosłem, by osiąść w swej oddalonej od blasków dusz samotni.  Przeczekam miłość i śmierć,  jak wiekuiste, wieczne dęby.  Nie ma na mój żywot kosy,  dość sprawnej i ostrej. Czemu tak patrzysz na mnie  góro śnieżna i samotna? Nie widziałaś nigdy duszy utraconej?  Ześlij lawinę.  Któż będzie szukał posągu  w przepaść strąconego.
    • @Berenika97 Twój wiersz dotyka cierpienia tak samo, jak czyni to Księga Hioba - od środka, przez mrok, przez pytanie „dlaczego?”, które brzmi w człowieku bardziej niż odpowiedzi. Ale warto pamiętać, że w samej historii Hioba to nie Bóg był sprawcą jego nieszczęść. To Szatan twierdził, że człowiek kocha Boga tylko wtedy, gdy wszystko mu sprzyja. Bóg jedynie dopuścił próbę - bo wierzył w serce Hioba bardziej, niż Szatan wierzył w ludzką słabość. Hiob nie wiedział, co dzieje się „za kulisami”. Nie znał przyczyny swojego bólu. A mimo to nie złorzeczył. Powiedział tylko: „Bóg dał - Bóg wziął.” Słowa, które rodzą się z pokory, a nie z oskarżenia. Dziś ludzie często widzą świat odwrotnie: gdy im się poszczęści  mówią o "diabelskie szczęście miałem" gdy ich spotka nieszczęście  mówią „kara Boska”. Szczęście przypisują złu, a ból - Bogu.   A przecież Księga Hioba jasno odsłania, jak niewłaściwa jest taka logika. I właśnie dlatego Twój wiersz tak dobrze koresponduje z tamtą opowieścią: wchodzi w tę samą przestrzeń pytań, w której człowiek próbuje uchwycić sens, którego nie widać - a jednak, mimo ciemności, nie wypuszcza z dłoni światła. Ojej, ale się rozgadałam, sorry.
    • @Laura Alszer   Lauro.   to jest cudny, sensoryczny wiersz.   wyraża intensywne wrażenie luksusu i blasku, które prowadzi do głębokiego, niemal kosmicznego przeżycia.   buduje napięcie od chłodnej, ekskluzywnej obserwacji do gorącej, spełnionej bliskości w ostatniej strofie.   bardzo, bardzo, bardzo..... podoba mi się .  
    • @Migrena Ano właśnie. Otóż to. Więc gardłujmy się lepiej dalej i pogarszajmy stosunki z naszymi sprzymierzeńcami. To nas od Rosji uratuje. No i zamiatajmy przy okazji wykroczenia naszych współbraci pod dywan. Brawo   A w wersji hard. Podczas wojny niejeden polski szubrawiec wzbogacił się na żydowskim nieszczęściu. Po wojnie Polacy sobie nawzajem uczynili piekło. A i dzisiaj w niektórych kręgach szerzy się antysemityzm a nawet faszyzm.     Mimo wszystko jest to piękny kraj i żyją w nim w większości wspaniali ludzie. Tylko że w innych krajach jest tak samo.
    • Twoja krew  Morze wspomnień    Twoje ciało  Zaproszenie do tańca    Twój ból  Tak szybko świta    Twój krzyk  Ulice nocą nigdy nie są puste    Bez ciebie...
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...