Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wyjątkowy Wywiad Drobiowy


Rekomendowane odpowiedzi

Inna wersja dawnego tekstu.

 

 

 

Stoję w okowach wioski, przed domostwem i nie wiem, czy udusić guzik dzwonka, czy szukać dalej. Dumam już dłuższy czas, aż mnie nogi rozbolały od wzmożonego myślenia. Po prostu nie jestem pewien, czy trafiłem pod właściwy adres. Spoglądam w niebo, bezgłośnie prosząc o jakiś znak. Faktycznie. Widzę znak. A nawet po chwili czuję. Ścieram znak z twarzy, lecz moje błaganie zostało wysłuchane. Dostrzegam tabliczkę z napisem: ''Proszę z łaski swojej nie zagryzać mojego psa. To już trzeci''. Po lekturze moja dusza jest radosna. To na pewno tu. Nie mam wątpliwości.

 

Dzwonię trzy razy. Tak na wszelki wypadek, gdyby dwa poprzednie były zepsute. Całkiem nagle wychodzi gospodarz. Uśmiechnięty od ucha wokół głowy, bo ma tylko jedno. Mnie to akurat nie martwi. Przyszedłem tutaj w ważnej sprawie. Nie po to, żeby liczyć komuś słuchy.

 

Podchodzi bliżej, ale nic nie mówi, tylko spoziera podejrzliwie. Robię to samo. Nie chcę go przytłaczać rozmową. Wreszcie przybyły zadaje pytanie:


– Wie pan może, gdzie mój pies?

– Dopiero przyszedłem.

– Aha. Bo już byłem pełen obaw. A zresztą pies mu mordę lizał. Pan w wiadomej sprawie, tak?

– Rzeknę bez ogródka: chciałbym z nią pogadać.

– Oczywiście. Dobrze pan trafił. Właśnie chodzi na podwórku i wcina robaki.

– Rozumiem. Jam też głodny, ale wywiad ważniejszy.

– W rzeczy samej dla pana tak. Pan na pewno ją zrozumie, bo ja nie.

– Czyli mogę?

– Naturalnie, chociaż nie sądzę, żeby to miało wpływ na jakość smaku. Proszę za mną. Pokażę która.

 

Idę za nim na tył domu, zapewne na obszerne zaplecze. Jak bym zgadł. Wzrokiem objąć nie nadążam. Może dlatego, że jestem nieco zdenerwowany lub nawet psychicznie podniecony. Takie wywiady to raczej rzadkość. Tak mi szepcze stan mojej wiedzy. Już sobie zapewniłem prawo do wyłączności. Nie wiadomo jaka jest. Czy nadal skromna, czy wręcz przeciwnie. Ale cóż. Trzeba robić swoje.

 

– To tamta – gospodarz wskazuje paluchem. – Ta co najszybciej dziobie.

– Dzięki za informacje. Czyli ta, tak?

– Nie. Tamta. Ta to kogut.

– Ojej. Przepraszam. Podejdę do niej, co pan mówi?

– Człowieku. Ona nie będzie czekać w nieskończoność. No idź pan. Bez wstydu i lęku. Nie ugryzie.

 

Człapię podenerwowany, upał jak diabli, pot ścieka na wszystko, co napotka na swej drodze, a ona coraz bliżej. Nie wiem co powiedzieć na wstępie. Żeby nie wyjść na głupka.

 

– O witam, witam – zagaja pierwsza. – Co tam słychać w szerokim świecie. Robaki w brzuszku nie dokuczają? Bo jakoś mizernie pan wygląda.

– A dziękuję. Idzie wytrzymać. Mizernie? To od upału.

– Pan chce ze mną pogadać, tak? A o czym, że zapytam?

– O wszystkim. O sensie życia na przykład.

– Mój pierwszy były, to sens w rosole znalazł.

– A pani nie ma obaw, że też...?

– To zależy z jakim wermiszelem. Rozumie pan?

– Naturalnie. Każdy prędzej czy później w półmisku wyląduje.

– Pan też?

– Jestem człowiekiem. No co pani kura opowiada.

– Proszę mi tu nie wyjeżdżać człowiekiem. Zwierzęta patrzą. Jeszcze pan ich zgorszy lub na manowce wyprowadzi.


 

– Gospodarz z rodziną, też ludzie przecież.

– Lecz pan przyjezdny. Z szerokiego świata. Ci nasi, to prawie jak my. Zżyci jesteśmy.

– Powiedziano mi kiedyś, że kury żyją na dwóch płaszczyznach: jak siebie widzą oraz jak je inne dostrzegają. To prawda?

– Ja tam w kurniku siedzę na najwyższej płaszczyźnie. To znaczy grzędzie.

– Aha. Czaję. Pozwoli pani, że przejdę do rzeczy.

– Przecie pan nie goły. Co innego to ja. Jeno w piórach. Proszę tak na mnie powabnie nie spoglądać, bo mi dziób szczerwienieje.

– Raczej ten czubek grzebieniasty.

 

– Pan mnie wyzywa od czerwonego czubka. Wypraszam sobie! A wie pan, że ja tu wszystkimi rządzę. Tak jak potrafię najlepiej.

– Czyli jak?

– Bez sensu pytanie. Nieprawdaż?

– Bardzo przepraszam. Nie wiedziałem, że z pani taka ważna persona.

– No ba! Potrafię mówić. Oni tylko myślą.

– Raczej gdakać. Kury przecież gdakają.

– To prawda. Tylko żeby skutecznie gdakać, to trzeba mieć odpowiedni dziób.

 

Ja też nie wiem co myśleć. Wywiad zmierza na inne tory. Z tą kurą jest chyba coś nie tego. Dobrze, że pozostałe zwierzaki nie potrafią gadać. Dopiero byłby zamęt. A może umieją. Tylko milczą. Obserwują. Muszę rozwinąć tą kwestię.

 

– Skąd kura wie, że nie potrafią mówić.

– Bo milczą.

– Fakt. Słuszna odpowiedź. Lepszej ze świecą szukać. A wiesz kuro... żeby udawać wiarygodnie głupka, to trzeba być naprawdę mądrym.

– Pan mi zarzuca, że muszę udawać. Wcale nie muszę. Jestem jaka jestem.

– Tylko spokojne. To jeno...

– Pan mi tu ze starą mową nie wyjeżdżaj, bom nowoczesna.

– Nie mam zamiaru póki co.

 

– Uważa pan, że jestem stara? Stare gnaty, cienka skórka, trochę piórek. Takie siu fit? To jakieś insynuacje pod moje skrzydło? Wypraszam sobie. Jeszcze chwila, a zawołam koguta. Dostanie pan w dziób i dalszej konwersacji ni w pazur. To miał być piękny wywiad. Robaki mają w sobie więcej ogłady. Aż zakrztuszonam od pańskiego beztaktu. Muszę wypluć resztkę na pana but.

– Ależ o co te nerwy. Zachowajmy spokój. Zwierzęta patrzą z różnych kątów. Co sobie pomyślą. Rządzi nami taka... nieopanowana.

– Tak pan myśli?

– Oczywiście. A tak w ogóle... jak tam sprawy z kogutem.

– Czasami jaja sobie ze mnie robi. Lecz ogólnie nie narzekam.


 

– Jaja? Z pani? Chyba głupi i nierozważny jakiś?

– Nie taki znowu głupi. Mówi, że jestem piękna.

– Jak to mówi? Przecież...

– Ruchami ciała mówi.

– Aaa... a właśnie... a te inne... sprawy. No wie pani...

– Sprawy... aaa... pianie? O kuźwa, naprawdę potrafi. Nie mogę spać do południa, przez łobuza. Jam medialna, to mam prawo.

– Jak najbardziej, ale nie o to pytałem. Ja tak z dobrego serca. Dla wywiadu. Chodzi o jaja na przykład.

– Co pan tak ciągle jajami przede mną wymachuje?


    

– Bardzo przepraszam. Niczym takim nie wymachuje. Ciekawi mnie tylko, jak tam pani kury, stosunki z kogutem.

– Jakie znowu stosunki. One są ważne między: mną a resztą zwierząt. Ochraniam wszystkie. Moją wiedzą, doświadczeniem, obyciem towarzyskim. Jak już panu wspomniałam, ja nimi rządzę. Bo tak postanowiłam. Tak jest moja misja.

– A przed lisem też pani je obroni? Sama jedna.

– Drogi panie. Pan nie zna moich możliwości. Lisa to trzeba dialogiem zbałamucić... albo serem i uciec.

– A te dziesięć zagryzionych kur, co leżą przed kurnikiem. To co one tam robią?

– Jak to co. Leżą. A niby co mają robić. Przecież nigdzie nie pójdą w takim stanie.

– Gospodarz wie?

– Chyba nie... szybciej z tym wywiadem, bo jak przyjdzie i zobaczy, to może być nieco zdenerwowany.

– I skończy pani w rosole?

– Owszem, ale bardzo smacznym. Mądrym. Wyjątkowym. Cudownym. Skrzydło lizać.

– Oczywiście. Aż mam apetyt.

– No co też pan mówi.


  

– No dobra. To przejdźmy do pytania zasadniczego.

– A odpowiem?

– Nie wiem kuro. Mam nadzieję. Otuż: co było pierwsze...

– E tam. To ja znam. Jestem zawiedziona, gdyż odpowiedź banalnie prosta. Tylko oczywiście, trzeba mieć ten rozum, co ja mam. Rozumie pan?

– Naturalnie, że tak. Jestem pod wrażeniem pani intelektu. Przytłacza mnie jak głaz. Tchu nie mogę złapać. O chwilę przerwy proszę.

– A ja pod pana wrażeniem nie jestem, szczerze powiedziawszy. Taki trochę z pana... dupek.

– Doprawdy? A czemu to?

– Bo zadał pan pytanie, co ja z kogutem robię. A sam pan nie wie?


 

– Co tak tu błyszczy, że aż oślepia  oczęta me?

– Moja inteligencja, człowieku. Bo niby kogo jeszcze.

– Dlatego zaniemówiłem na chwilę.

– Na chwilę?

– Na dłuższą chwilę.

– To już lepiej. A wie pan, niektórzy głupki nawet mówią, że kury są głupie.

– Oni nie mówią. Oni wiedzą.

– No właśnie.

  

– Skoro jestem taki ludzki matoł, siedzący jeszcze na drzewie...

– Gdzie pan tu widzi drzewo... a tym bardziej, siebie na nim?

– To taka metafora, droga Pani.

– Metafora? Tylko proszę z takim stworem do kurnika nie włazić. Przegonię raz dwa.

– W porządku. Proszę wreszcie odpowiedzieć, co było pierwsze: jajko czy kura?

– Ja jestem pierwsza na tym podwórku. Tyle razy panu powtarzałam, ale takiemu, to ze sto razy można do łba tkać i zrozumie tyle, że ma w tyle myślenie.


 

– Nie o to pytałem. Tak ogólnie... co było pierwsze... że powtórzę: jajko czy kura?

– Ależ drogi panie. Jajko było od razu drugie i kura była od razu druga. Nie było żadnych pierwszych. Wszystko na ten temat. A teraz żegnam. Do koguta mi spieszno.

– Co za odpowiedź. Jestem doprawdy pod wrażeniem. Całe wieki ludzie niepotrzebnie błądzili.

– Mogli mnie zapytać. Naprawdę, muszę już iść.

– A co to jest:czas, pani kuro?

– Czas na mnie. Żegnam.

 

*

 

Gospodarz trochę zmieszany, podchodzi do pana dziennikarza. Stoi on samotnie na podwórku i coś mówi. Nawet kur nie widać.

 

– Głodny jestem! – doleciał nagle głos z podwórka.

– To pana pies umie mówić?

– Ma to po mnie, ale to nie jest pies.

– O! Faktycznie. A skąd gospodarzu go macie?

– Wysiedziałem.

– Jak kura?

– Właśnie. Na zimnym betonie i dostałem wilka… ale hola, hola, pan mi przerwał. Dzwonili stamtąd. To jednak pan. Pewności nie miałem, ale powiedzieli, że taki jeden uciekł i gdyby stał przed moją chałupą i chciał rozmawiać... no wie pan z kim... lub raczej z czym... to mam go zatrzymać.

– Ależ ja naprawdę rozmawiałem z kurą. Proszę koguta zapytać. Popatrywał na nas z daleka. Piał wewnętrznie z zazdrości. Niby o co? Tfu!! Zbereźnik jeden!

– Naturalnie, że pan rozmawiał. Pan o tym powie, gdzie trzeba.

– Idę sobie. Pan mi nie wierzy.

– Ależ wierzę. Ooo... przyjechali. Zaraz pana załadują. Nawet kaftanik niosą, z możliwością ruszania. Pan mi nie wygląda na groźnego.

 

*

 

Dom Radosnej Opieki - Wesoły Czubek

[Gabinet dyrektora]

 

– Jak babcię kocham, dyrektorze. Ja z nią rozmawiałem.

– Z babcią może tak, ale nie z ptakiem. Proszę ze mnie jaj nie robić.

– Ależ doktorze dyrektorze. Wariatowi należy przytakiwać. Nie wie pan o tym?

– Wiem, ale pusty śmiech mnie bierze, gdy słucham tych pańskich bzdur!

– Przepraszam, że zapytam... a co robi wiewiórka w klatce na pana biurku.

– No właśnie drogi panie. Pan chce mi wmówić, że z drobiem rozmawiał. Toż to nie możliwe. Absolutnie wykluczone. Ja rozmawiając z o wiele mądrzejszą wiewiórką, mam pewne problemy ze wzajemnym zrozumieniem, a pan chce mi wmówić, że niby z głupią kurą gadał.Proszę nie strugać ze mnie wariata.

– Nie widzę potrzeby strugania... no już dobrze... oczywiście, że kura jest głupsza.

– Naprawdę?

– Ależ tak. Proszę mi wierzyć.

 

 

 

 

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Dekaos Dondi zmienił(a) tytuł na Wyjątkowy Wywiad Drobiowy

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka.   Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów.   Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło.   A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie.   Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb...   Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien.   Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria...   Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai...   Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji.   Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią.   Metopy, tryglify. Zawiłe meandry…   Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen.   Nieskończonych fantazji.   Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce.   Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem.   A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale.   Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury.   Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy...   Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki.   Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu.   Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico.   Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety.   Szare.   Coś na podobieństwo duchów. Zjaw…   Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej.   Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa.   Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem.   Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność.   Mur.   Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane.   Szedłem za nią. Za tą kobietą.   Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią.   W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki.   Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych...   *   Znowu zapadam się w noc.   Idę.   Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia.   Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru.   W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi.   Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy...   Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie....   Wróciłem. Jestem…   A czy ty jesteś?   Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw.   Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym.   Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje.   I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi...   Kładę się na twoim grobie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)    
    • Ale dlaczego więźniarką ZIEMI?
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Sytuacja jest patowa,ujmę to najprościej, przed snem lepiej film obejrzeć o "Królowym Moście" Pozdrawiam Adam
    • siedzimy na błoniach popijając jogurt   to jest ten moment kiedy widać jednocześnie słońce księżyc i gwiazdy   Julek mówi że początek to było jedno Wielkie Pierdolnięcie jest z technikum i wie co mówi ale ja czuję że było zgoła inaczej   byliśmy tam wszyscy na samym początku ktoś coś powiedział ktoś się nie zgodził i tak się zaczęło    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...