Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Czarne pióra


Arsis

Rekomendowane odpowiedzi

Burza przetacza się nad okolicą. Spękane mury, odłupane cegły w piwnicy świadczą o potędze nawały. W plątaninie żeliwnych rur bulgotanie i żałosne jęki potępionych. Nie ma zmiłowania, jest za to rechot świętych i głównego wisielca z rogami na łbie. Żabi rechot odbija się od ścian i dudni w pulsujących uszach. Walają się wokół mnie jakieś zęby, ścięgna i kości…

Zastygłe w swoim skowycie rozsypujące się truchła. Wyłażą z mogił, odsuwając nagrobne płyty, których stosy piętrzą się aż pod łukowate sklepienie z cegieł, kurzu, płacht z falujących pajęczyn, pleśni…

 

Coś się kolebie za grubą ścianą, więc musi się mocno kolebać. Coś stuka, gdzieś w odmętach ciemnego korytarza…

Zatarasował drzwi swoim cielskiem jakiś olbrzym. Jego kontur porusza się raz w lewo, raz w prawo w nikłym świetle małego okienka i recytuje pod nosem jakieś bliżej niezrozumiałe frazy, wypowiada kwestie gardłowym tonem. Chucha mi prosto w twarz zjełczałym piwem i szepcze, skrobiąc czymś po tynkowej zaprawie: „Przedstawiona wyżej formuła nadal obowiązuje, jak sądzę. Już nawet nie posiadanie, ale liczy się przede wszystkim odcień limuzyny, objętość w pasie i rozpiętość skrzydeł. Wszyscy chcą dobrze. Kiedyś przyjdzie otrzeźwienie w tych wielkich maskaradach”.

Gdzieś szczeka basem bezpański pies. Szczeka… Szczeka… Coraz bliżej szczeka, coraz donośniej… SZCZEEEKAAA…

 

Rozchodzi się echem wronie, krucze krakanie w aureoli cmentarnego chłodu…

 

Zrywam się z łóżka z gwałtownym krzykiem przerażenia, jakby od uderzenia kowalskim młotem. Pot ścieka ze mnie strugami. Serce rozrywa się na miliony iskier. W uszach wezbrany szum górskiego strumienia. I kołysanie. Kołysanie… Kołysanie… — jedno wielkie kołysanie.

Statek widmo przechyla się na burty. Woda wlewa się przez bulaje i zalewa kajuty, mesę, opuszczony kapitański mostek… Na pokładzie wielka trumna, kamienna mogiła z wyrzeźbioną twarzą. Na rufie skamieniały, rozkraczony upiór, odsuwający poły czarnej sutanny. Na dziobie galion rozpruwa wzburzone fale piersiami nagiej, wygiętej w łuk młodej kobiety. I palce. Wszędzie rozczapierzone palce, niezliczone dłonie. Ściskające się ze sobą. Ściskające się na sobie i w sobie. Dłonie widziane pod różnymi kątami. Dłonie. Sine, trupie. Martwe…

 

Coś tu idzie, coś wrogiego. Rozpościera ogromne skrzydła z czarnych piór.

 

Nadciąga polami z otchłani mroku, niosąc płonącą pochodnię, której czerwony, drżący blask odbija się od pękatych brzuchów płynących nisko skłębionych, deszczowych chmur… Coś się zbliża w chórze szeptów, szmerów i warkotów… Czekam, aż nadejdzie w tej rozpadlinie śmierci. Czekam pogodzony z losem. Coś, co towarzyszy mi od samego początku, zwyciężyło. To coś, co przyszło w deszczowy, majowy dzień moich narodzin, kiedy przychodziłem o poranku z krzykiem na świat a za szpitalnymi oknami szumiały topole i szumiały liście kasztanów.

Deszcz stukał o blaszane parapety, ściekał po szybach zamkniętych okien. Wiedziałem już, że jestem sam, mimo bliskości nieżyjącej już matki. Ale byłem sam, zatopiony w nostalgii i melancholii opuszczenia. Raziła mnie biel ścian i chromowane listwy wykończenia. Byłem sam. Wyszedłem przez otwarte szeroko drzwi. Wyszedłem na korytarz. Odrapane ściany. Plamy zacieków. Gruz i pył… I kilometry splątanych, rdzawych, żeliwnych rur, stękających, jęczących, bulgoczących…  — ciągnących się znikąd, donikąd…

 

Zamknięte, otwarte okna. Popękane, powybijane szyby… A za nimi deszczowy maj. Ten jedyny… Ten właśnie…

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-23)

 

 

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...