Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rozmowa o Niestabilności


Rekomendowane odpowiedzi

ᖇ૦২ɱ૦ωค ૦ ᑎɿ૯ς੮คცɿՆՈ૦ś८ɿ

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  

–– A proszę powiedzieć, jak to wszystko się zaczęło, bo podobno pan jako pierwszy zauważył, że coś nie tak, a ktoś inny zauważył pana i stąd ten wywiad.

–– No wie pan… nasze miasteczko jest niewielkie i prędzej czy później, ktoś kogoś zauważy.

–– Mniemam jednak, iż pana zauważono w szczególnej sytuacji, zważywszy na okoliczności, w których obserwujący nie był, bo gdyby był, to by nie musiał spozierać w pana kierunku, skoro mógłby patrzeć na siebie, nieprawdaż?

–– Hmm… raczej odczuwać, że coś nie tak, nie mając lustra przed sobą

–– Elastyczną miękkość, że podpowiem, gdyż pan z długo kluczy wokół tematu, a widzowie ciekawi.

–– Pan też był kluczył, po takim sprężystym stresie.

  

–– No przecież wszystko, tak samo szybko się skończyło, jak zaczęło i nikt nie zginął, tylko trochę się pobujał.

–– Nieprawda. Taka prawda. Owszem, krótko trwało, lecz owe bujanie, dla nerwowych ludzi, wcale nie było takie zabawne. A poza tym, pewne straty są. Chociażby poobijane meble i ciała chybotliwe chodzące, potrzaskane zastawy kuchenne, przetrącone duperelki ozdobne na szafach i tym podobne.

–– Ale zdaje sobie pan sprawę, że mogło być o wiele gorzej, gdyby nie tylko budynków, owe krótkotrwałe zjawisko dotyczyło, tylko na przykład gratis: samochodów w czasie jazdy, roślinności, żywności, zwierzątek, a co gorsza, ludzi.

  

–– Przestań pan, gdyż mnie się nogi psychicznie – od tej wyliczanki – uginają. Chociaż przyznaję, iż patrząc od tej strony, którą łaskawy pan raczył wyłuszczyć, to faktycznie mogło być gorzej. Gdy się wtedy oparłem o ścianę, to uległa plastycznemu ugięciu niczym guma, po czym momentalnie wróciła do pierwotnego stanu. Aż mnie deczko odrzuciło.

–– Czyli taka była premiera. A później…

–– …później to wielkie zamieszanie powstało. Gumowe, sprężyste domy, trzęsące się jak galaretka, gdy ludzie w nich chodzili na trampolinowych podłogach, macając sprężyste ściany. Lecz jak już wspomniałem, za każdym razem po ugięciu, wszystko wracało do początkowego kształtu, a odchyłki nie były, aż tak znaczne.

  

–– Myśli pan, że jakaś… hmm… obca cywilizacja, chciała coś przekazać, że jesteśmy – dajmy na to – niekiedy za bardzo plastyczni, naginamy sytuacje…

–– Aleś pan bzdurę wymyślił, niczym gumowym mózgiem. Było minęło. Nagina pan fakty.

–– Teoryzuję tylko. A może to zaledwie… preludium.

–– Oby.

–– Oby?

–– Oby dotyczyło pierwszej części pańskiej wypowiedzi, a nie preludium.

–– Rozumiem. Jednak te kołyszące się z lekka wieżowce, robiły zapewne wrażenie. Szczęście w nieszczęściu, że wiatru silnego nie było. Gdyby takiego przygiął do ziemi, a ów by momentalnie powrócił do...

–– Przestań pan. U nas nie ma wieżowców. No chyba, że leżące. Szeregowa zabudowa.

–– No tak. Nie zauważyłem… chwila, co z panem.. jakiś pan taki… i ze mną.

 

 

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Dekaos Dondi zmienił(a) tytuł na Rozmowa o Niestabilności

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Jacek_Suchowicz Super bajka Miło zasnąłem    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka.   Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów.   Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło.   A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie.   Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb...   Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien.   Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria...   Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai...   Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji.   Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią.   Metopy, tryglify. Zawiłe meandry…   Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen.   Nieskończonych fantazji.   Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce.   Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem.   A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale.   Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury.   Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy...   Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki.   Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu.   Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico.   Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety.   Szare.   Coś na podobieństwo duchów. Zjaw…   Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej.   Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa.   Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem.   Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność.   Mur.   Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane.   Szedłem za nią. Za tą kobietą.   Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią.   W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki.   Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych...   *   Znowu zapadam się w noc.   Idę.   Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia.   Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru.   W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi.   Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy...   Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie....   Wróciłem. Jestem…   A czy ty jesteś?   Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw.   Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym.   Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje.   I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi...   Kładę się na twoim grobie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)    
    • Ale dlaczego więźniarką ZIEMI?
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Sytuacja jest patowa,ujmę to najprościej, przed snem lepiej film obejrzeć o "Królowym Moście" Pozdrawiam Adam
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...