Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Trochę inna wersja dawnego tekstu

 

 

Zaistnieli razem. Ona i on. We własnym świecie, którego wybrali. Obiektywnie rzecz biorąc, szałas przez nich zbudowany, był bardzo brzydki, sklecony z gałęzi oraz z różnych innych osobliwości, będącymi skrawkami wyspy. Mimo tego, stanowił dla nich: wspaniały pałac. Piękny w swojej prostocie i urzekającym, niespiesznym wyglądzie. Kiedy padał deszcz, przeciekał niemiłosiernie. Gdy świeciło słońce, było w nim za gorąco. Wychodzili więc na zewnątrz przytuleni do siebie. Zdawali sobie sprawę, że właśnie tutaj są naprawdę szczęśliwi. Spacerowali po żółtej plaży, słuchali plusku fal, za każdym razem podziwiając wszystko wokół, jakby na nowo.
 
A kiedy słońce stukało na okrągło w horyzont, wytwarzając  ciepłą poświatę o  barwie pomarańcz, siadywali na trawę, by obserwować różnokolorowe iskierki, tańczące wśród srebrzystej toni. Słowa leżały leniwie obok, w kołysce zdań, tyle razy wypowiedzianych, by za chwilę zasnąć cichutko w krainie potrzebnego milczenia. To że byli blisko siebie, w zupełności  wystarczało. Niemilczenie mogłoby podciąć eteryczne skrzydełka myślowych doznań i uczuć, fruwających między nimi.
 
Tam gdzieś daleko, ludzie zupełnie powariowali, zmieniając świat na podobno lepszy.
 
Soczyste owoce, uśmiechem zdobiły smak, gdy je spożywali. Ślady wilgotnych zębów, tworzyły specyficzny wzorek, niepodobny do żadnych tworów, będący w  otoczeniu. Wyspa stanowiła ostatni bastion czystego powietrza, a oni mieli wielkie szczęście tutaj przebywać, gdzie wszystko było takie prawdziwe i takie niezastąpione. Krzywe zwierciadła z fałszywymi odbiciami, zostawili po tamtej stronie. Nie zakłócali  trwania wyspy. Ona im też. Żyli we wzajemnym poszanowaniu i symbiozie.
 
Prawdziwie się: radowali, kłócili, kochali i smucili. Niekiedy, mimo wszystko,  nostalgia tęsknoty za tamtym światem, którego znienawidzili, a nie mogli zapomnieć, sączyła w umysły, nadprogramowe doznania. A kiedy słońce chowało  łagodny blask, za odległą linię horyzontu, powracali do szałasu. Do kolebki nowej, jak im się wydawało i w co wierzyli, historii.
 
Leżała na zielonych liściach, wśród ziarenek piasku, a echa w  muszelkach, taktownie nuciły miłosne piosenki.  Całował ją delikatnie, muskał lekko – jak koliber skrzydełkami, słodki od owoców wiatr – żeby za chwilę rękami błądzić po zielonej łące, między wilgotnymi wzniesieniami rozkosznej krainy. Ona czyniła to samo, lecz trochę inaczej. Marzyła o jaskini, do której wchodzi ukochany z wielką maczugą. Obija ściany, robi małe dziurki, z którego tryskają rześkie strumyczki. A później jest rzeka, wodospad, morze i grzmiące bałwany, których nie trzeba się bać, tylko sobie odpocząć.
 
Pocałunki trwały naprawdę długo. Jej usta pachnące bananami, a jego świeżo przypaloną dziczyzną, jeszcze długo były fort pocztą, dalszych rozkosznych działań. Nawet języki  trzy grosze z opery wrzuciły, do sklepienia sali koncertowej, gdzie  dyrygent poruszał  batutą. Za nic w świecie nie chciały się oderwać, z uroczym cmoknięciem.
 
Kropelki spoconego potu, bombardowały chodzące owady, po poszczególnych zaułkach  wtopionych w jedno drugie, ciał. Wilgotne pociaki tańcowały na pofałdowanych krajobrazach, tudzież wzniesieniach i dolinach, z gęstą roślinnością. Muchy bzykały miłosną uwerturę, a trzmiele: arie. Pasikoniki podskakiwały, dostosowując się do rytmu, takiej czy innej gimnastyki. Namiętnie chłonęła ich wyspa. Była dziewicza. Ale tylko ona. Stanowili jedno. Lecz wystającą ziemię otaczało morze.
 
Pragnęli nie zapomnieć żadnej chwili i żadnego odgłosu, przerywanego świergotem ptaków i małp.
Ciała nadal przytulone do miłości, jak skórka do banana, wyrażały właściwie wszystko. Szczególnie tutaj, na tej właśnie wyspie, gdzie odrobinki przemijania, niczym poduszkowiec, szybowały nad piaszczystą plażą, omijając taktownie zajętą przestrzeń. A zatem czas ich nie gonił. Za leniwy i zauroczony, smęcił jeno uroczo. Wymagania czaso-przestrzeni na własne życzenie, zakopał w piasku.  Tak jak: Ona i On. Też byli wygnańcami, samych siebie. Na wyspę spełnień. Tylko jedno zakłócało im świat.

 

Wszechobecne i nachalne reklamy na niebie.
I to, co ewentualnie mogło wyjść z morskich głębin.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Kładę się bezwładnie jak kłoda, droga z żelaza, czarna owca pod powierzchnią bałagan, para, hałas. Stukot setek średnic, mimikra zjełczałego stada, przedział, raz dwa trzy: nastał dusz karnawał. Chcą mi wszczepić swój atawizm przez kikuty, me naczynia, czuję dotyk, twoja ksobność, krew rozpływa się i pęka, pajęczyna przez ptasznika uwikłana- dogorywam. Stężenie powoli się zmniejsza, oddala się materia. Rozpościeram gładko gałki, błogosławię pionowatość, trzcina ze mnie to przez absynt, noc nakropkowana złotem, ich papilarne, brudne kreski, zgryz spirytualnie wbity na kość, oddalają mnie od prawdy, gryzą jakby były psem! A jestem sam tu przecież. Precz ode mnie sękate, krzywe fantazmaty! Jak cygańskie dziecko ze zgrzytem, byłem zżyty przed kwadransem, teraz infantylny balans chodem na szynowej równoważni latem.
    • kiedy pierwsze słońce uderza w szyby dworca pierwsze ptaki biją w szyby z malowanymi ptakami pomyśleć by można - jak Kielc mi jest szkoda! co robić nam w dzień tak okrutnie nijaki?   jak stara, załkana, peerelowska matrona skropi dłonie, przeżegna się, uderzy swe żebra rozwali się krzyżem na ołtarza schodach jedno ramię to brusznia, drugie to telegraf   dziury po kulach w starych kamienicach, skrzypce stary grajek zarabia na kolejny łyk wódki serduszko wyryte na wilgotnej szybce bezdomny wyrywa Birucie złotówki   zarosłe chwastem pomniki pamięci o wojnie zarosłe flegmą pomniki pogromu, falangi ze scyzorykami w rękach, przemarsze oenerowskie łzy płyną nad kirkut silnicą, łzy matki   zalegną w kałużach na drogach, rozejdą się w rynnach wiatr wysuszy nam oczy, noc zamknie powieki już nie płacz, już nie ma kto słuchać jak łkasz i tak już zostanie na wieki
    • @Migrena to takie moje zboczenie które pozostało po studiach fotograficzno-filmowych. Patrzę poprzez pryzmat sztuki filmowej i w obrazach fotograficznej - z moim mistrzami Witkacym i Beksińskim. 
    • @Robert Witold Gorzkowski nie wiem nawet jak zgrabnie podziękować za tak miłe słowa. Więc powiem po prostu -- dziękuję ! A przy okazji.  Świetne są Twoje słowa o Hitchcocku. O mistrzu suspensu. "Najpierw trzęsienie ziemi a potem napięcie narasta." Czasem tak w naszym codziennym życiu bywa :) Kapitalne to przypomnienie Hitchcocka które spowodowało, że moja wyobraźnia zaczyna wariować :) Dzięki.
    • @Robert Witold Gorzkowski myślę, że masz bardzo dobre podejście i cieszę się akurat moje wiersze, które nie są idealne i pewnie nigdy nie będą - do Ciebie trafiają. Wiersze w różny sposób do nas trafiają, do każdego inaczej, każdy co innego ceni, ale najważniejsze to do siebie i swojej twórczości podchodzić nawzajem z szacunkiem. Myślę, że większości z nas to się tutaj udaje, a Tobie, Ali czy Naram-sin na pewno. Tak to widzę :) Dobrej nocy, Robercie :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...