Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Miasto San Jose. 17 miesięcy po Lilian Day.
Historia Susan. Ciąg dalszy.

 

Jack, już jako zamożny obywatel tego wolnego kraju, postanowił w końcu sformalizować swój związek z Susan. Kochał Susan i czuł się kochany. Zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli próba ujawnienia odkrycia naukowego, do której się szykowaliśmy, skończy się dla niego utratą pracy i katastrofą finansową, to za sprawą ogłoszonej niedawno międzynarodowej zbiórki środków, przez pewnego tragicznie zmarłego doktora filozofii, Jack i Susan z głodu nie pomrą.
  Pamiętał dobrze, jak kilka miesięcy temu powiedział Susan, co wie na temat małżeństwa jej byłego chłopaka. Przekonał się, że informacje te nie spowodowały zwrotu w uczuciach Susan. Nie szukała kontaktu z Lucasem i cierpliwie czekała na dalsze kroki Jacka, czyli po prostu na to, że Jack jej się oświadczy. Czuł, że jest to już właściwy moment i planował krótkie zaręczyny i ślub. Uznał, że wystarczająco długo są już razem i de facto, weszli już w życiowe role, męża i żony. 
  Jack jednak postanowił jeszcze raz podglądnąć, co dzieje się u Lucasa i Nicol. Jakby coś nieokreślonego kazało mu to zrobić. Chciał mieć pewność, że sytuacja jest klarowna a Susan nie angażuje się w to w żaden sposób. Pewnego popołudnia, kiedy sam został w laboratorium, nawiązał połączenie z lokalizacją mieszkania Nicol. Ponownie ujrzał znajome wnętrze jej oczami. Nicol była sama i siedziała na fotelu w salonie wpatrzona w widoczek na “ścianie“. Mieszkanie było zaniedbane, nieposprzątane. Małej Abigail z nią nie było. Jack od razu zobaczył, że z Nicol jest coś nie tak. Że jej myśli ją przygnębiają a ona jest w złej kondycji psychicznej. Przez jej głowę wciąż przechodziły zdarzenia, od których ona nie umiała się uwolnić. Jack je słyszał:

 

- “Lucas przepraszam, ale ja muszę. 
  Dlaczego tak się stało?
  Lucas musisz mi przebaczyć, ale ja już cię nie kocham. 
  Lucas muszę to zrobić. 
  Lucas ja nie dam rady.”

 

Była smutna a myśli nie dawały jej spokoju. I wtedy Jack odkrył coś jeszcze. W lokalizacji Nicol zauważył dodatkowy sygnał, integralnie z nią związany. Od razu zrozumiał 
o co chodzi. Poznaliśmy już to zjawisko, obserwując ciężarną studentkę paryskiego instytutu artystycznego. Jack zrozumiał, że Nicol jest w ciąży. Nawiązał połączenie z dzieckiem i dowiedział się, że płód jest płci męskiej. Na podstawie doświadczeń z obserwacji dziecka Roseline, oszacował wiek płodu na dziesiąty lub jedenasty tydzień. Jack tylko nie rozumiał czy smutne myśli Nicol mają jakiś związek z tym właśnie, że jest w ciąży. 
  Po kilku dniach postanowił ponowić połączenie i wtedy się dowiedział. Nicol myślała ciągle o telefonie, który ma odebrać w tym dniu o drugiej po południu. Jack postanowił to sprawdzić. W czasie kiedy Jack ją inwigilował, odebrała telefon. Zauważył że numer z którym będzie rozmawiać, opisany jest w telefonie jako “Pizza z dowozem”. Wiedział, że do Nicol dzwoni jej kochanek.

 

- Na pewno chcesz to zrobić?
- Tak, muszę to zrobić.
- Nicol, może się jeszcze zastanowisz?
- Słuchaj ja nie wiem czyje to dziecko. Lucasa czy twoje. Ja
nie mogę tak żyć.
- Byłaś tam?
- Tak, umówiłam się.
- Kiedy to ma się stać?
- W piątek za tydzień. Musisz tam po mnie potem przyjechać 
i zawieźć mnie do domu, nie wiem jak będę się po tym czuła.
- O której?
- Jestem umówiona na 10 rano, w tym gabinecie
ginekologicznym o którym ci mówiłam.
- On coś wie?
- No co ty, niczego się nie domyśla, chyba by mnie zabił.
- Rozumiem, będę tam o jedenastej czekał na ciebie w piątek.

 

Rozmówca Nicol się rozłączył. Jackowi zrobiło się przykro, ale nie miał zamiaru w żaden sposób ingerować w prywatne życie byłego Susan i jego żony. Jednak Susan go zaskoczyła. Kiedy razem byli w domu, niespodziewanie zapytała się Jacka:

 

- Ten twój informator który zna Lucasa i Nicol, mówił ci
jeszcze coś nowego? Masz o nich jakieś wieści?
- Co byś chciała wiedzieć?
- No nie wiem? A co wiesz? Mają już tego wymarzonego syna?
 Mówiłeś kiedyś że nie żyją w zgodzie.
- On marzył o synu?
- Tak, bardzo. Miał obsesję na tym tle.
- Przecież mają córkę.
- Tak wiem, Abigail, ale on miał obsesję na tle posiadania
syna.
- Nic o nich nie wiem. Nie interesowałem się nimi więcej.

Jack okłamał Susan, przecież wiedział.

 

  Nie chciał w żaden sposób ingerować w prywatne życie innych ludzi. Jednak zupełnie teoretycznie, zastanawiał się nad tym czy możliwości ich sprzętu mogłyby w jakiś sposób nakłonić Nicol do zmiany decyzji o usunięciu ciąży. Jack, jak cała nasza trójka, był przede wszystkim naukowcem i jego umysł cały czas przetwarzał różne warianty zastosowania ich odkrycia. I wtedy właśnie przyszedł mu do głowy ten dziwny pomysł. Trochę ryzykowny dla utrzymania tajemnicy odkrycia, ale nie dawał Jackowi spokoju. W końcu zdecydował myśląc:

 

- “Zapytam chłopaków, jeśli się zgodzą to spróbuje.”

 

Oczywistością jest, że w naturze badacza jest sprawdzać ciekawe pomysły, a poza tym zastanawiał się nad tym czy Susan chciałaby, aby Jack ratował syna Lucasa, jeśli oczywiście byłby w stanie to zrobić. Przeczuwał, że Susan byłaby mu za to wdzięczna. W pewnym sensie podjął tą próbę dla niej.


Nazajutrz

 

Siedzieliśmy razem w laboratorium. Jack zagadał:

 

- Chce się was o coś zapytać? Co o tym myślicie?
- No dajesz.

 

 Skomentowałem. Georg również się zainteresował.

 

- Otóż jest taka sytuacja, że wiem, że były Susan, który ma na
imię Lucas, bardzo chciałby mieć syna.
- No ciekawe? I co?
- I ja wiem, że jego obecna żona o imieniu Nicol jest w ciąży 
z synem.
- To chyba pasuje?
- No nie bardzo, bo po pierwsze ta Nicol wcale nie wie czy to
 dziecko tego Lucasa a po drugie chce przerwać ciąże.

 

Wtedy do rozmowy włączył się Georg:

 

- Jack, co cię u licha interesuje prywatne życie byłego Susan?
Nie przesadzasz z tą inwigilacją? Susan cię prosiła żebyś się
tym interesował?
- Oczywiście że nie, choć wiem, że myśli o nim czasem, ale ja
 chłopaki nie o tym. Chcę się was spytać, czy mogę
wykorzystać nasz sprzęt do przeprowadzenia pewnego
doświadczenia. Doświadczenia na tej Nicol.
- Co chciałbyś zrobić?

 

Zaczęliśmy być wyraźnie zainteresowani i Jack wyjaśnił nam, co chciałby zrobić i w jaki sposób.

 

- Jack, co prawda to raczej psychologia albo psychiatria a nie
fizyka, ale doświadczenie to doświadczenie, trzeba zrobić,
pewnie że możesz, pomożemy ci. Też jesteśmy ciekawi co 
z tego wyjdzie.
- Żeby tylko ta Nicol od tego nie umarła.

 

Dodał Georg. Uśmiechnęliśmy się razem.


Nazajutrz w laboratorium.

 

Odłożyliśmy bieżące zajęcia, przygotowaliśmy się sprzętowo i zasiedli w trójkę przed monitorami.


- Jack jesteśmy gotowi, zaczynaj. 

 

Jack ustanowił połączenie z mieszkaniem Nicol. Pierwsze co usłyszeliśmy, to muzykę i zobaczyli jej oczami znajomą już Jackowi “ścianę”. A na ścianie Davida Gilmoura grającego na gitarze smutną balladę Pink Floydów. Nicol była znowu sama. Była bardzo smutna, a jej nastrój harmonizował z minorowymi akordami posępnej melodii. Miała podwinięty t-shirt i trzymała rękę na gołym brzuchu, dręczyła się z myślami:

 

- “Jesteś tam? Przebaczysz mi? Ja muszę to zrobić. Przecież
nie mam innego wyjścia. Ale jak będę po tym żyć?”

 

Wtedy Jack odezwał się do nas:

 

- Dobra chłopaki zaczynamy.

 

  Nicol zobaczyła że ktoś z nieznanego jej numeru dzwoni “na ścianę”. Odebrała i zaskoczona popatrzyła na ekran. Muzyka umilkła a zamiast niej, usłyszała dziwny rytmiczny dźwięk. Wiedziała, że dźwięk jest pulsujący, ale nie wiedziała jeszcze że słyszy bicie własnego serca. Na ścianie pojawił się jasnoczerwony kolor z wyraźnym ciemniejszym zacienieniem. Nicol wpatrywała i wsłuchiwała się z uwagą w to, co było na ekranie. Po chwili postanowiła wstać z fotela i podejść bliżej. Zauważyła, że obraz zmienił się nieco w harmonii z jej ruchem. W tym momencie poczuła w brzuchu przelewanie się treści pokarmowej w jej jelitach. Z wielkim zdziwieniem i strachem zdała sobie sprawę, że dźwięk bulgotania czy burkotania w brzuchu został wyraźnie wzmocniony poprzez głośniki „ściany”. Zrozumiała, że ściana odtwarza dźwięk jej wnętrzności. Dotknęła się w okolice mostka, wyczuwając delikatne pulsowanie swojego serca i ze zdziwieniem stwierdziła, że regularny dźwięk odtwarzany przez ścianę, to dźwięk jej własnego pulsu. Poczuła, jak pod wpływem emocji jej puls staje się szybszy i mocniejszy i od razu usłyszała to wzmocnienie i przyspieszenie w głośnikach. W tym momencie, oprócz własnego pulsu usłyszała jeszcze drugi, znacznie szybszy, choć słabszy dźwięk. Domyśliła się, że to dźwięk pulsu jej dziecka. Zbliżyła się w stronę okna, przez co jej brzuch stał się silniej oświetlony światłem dziennym. Obraz na ścianie zrobił się wyrażanie jaśniejszy. Opuściła koszulkę, zasłaniając brzuch a obraz stał się znowu ciemniejszy. Powtórzyła to z tym samym skutkiem kilka razy. Zasłaniała brzuch rękami i obserwowała na ścianie zmianę jasności obrazu oraz zmianę kształtu cienia. Była wystraszona. Zrozumiała już, że to co jest wyświetlane na ścianie ma związek z jej dzieckiem. Słyszała również, że tętno dziecka wzrosło zaraz po wzroście jej własnego. Tak, jakby dziecko było w stanie reagować na zmiany nastroju matki. Wtedy obraz na ścianie stał się jeszcze dziwniejszy. Cienie stały się bardzo ciemne i wyraźnie kontrastowały z czerwonym tłem. Aż w końcu zaczęły się zwiększać i przysłoniły niemal cały ekran. Z głośników płynęły słabe, dziwne dźwięki o niskiej częstotliwości. Tylko mózg Nicol był w stanie rozumieć te dźwięki z właściwą percepcją. I wtedy zaniemówiliśmy ze zdumienia. Nikt z nas nie spodziewał się tego co zobaczyliśmy. Tego sygnału w przypadku bardzo prostych sygnałów nienarodzonych dzieci, jeszcze nigdy nie obserwowaliśmy. Na monitorze wyobraźni dziecka, pomimo zaledwie jego kilkunastu tygodni życia, zobaczyliśmy wskaźnik niepokoju. Natężenie sygnału było bardzo silne. Jack przełączył transmisję na Nicol i ze zdziwieniem stwierdził, że na jej monitorze wyobraźni widzi niemal identyczny obraz jak przed chwilą widział na monitorze wyobraźni jej dziecka. Wyglądało to tak, jakby obydwa obrazy, w jakiś nieznany sposób harmonizowały ze sobą. Nicol usiadła z powrotem na fotelu i się rozpłakała.
 
Tymczasem Jack w naszej obecności, najpierw połączył nasz sprzęt z dzieckiem Nicol a następnie odtworzył obraz na “ścianie” w salonie, w czasie rzeczywistym. Nicol oglądała relację “na żywo” tego co rejestrował Teddy połączony z mózgiem dziecka. Jack naprzemiennie przełączał obraz z monitora wyobraźni i z monitora nerwu wzrokowego. Aby ustanowić taką transmisję i posłać ją na “ścianę”, wykorzystaliśmy skradziony telefon, który kupiłem kilka tygodni temu na targu. Po około siedmiu minutach przerwaliśmy połączenie i na ścianie znowu pojawiła się gitara Gilmoura. Nicol długo siedziała w milczeniu, dotykając swojego brzucha. Intensywnie myślała. Nie zamierzała dochodzić skąd to dziwne połączenie. Przyjęła je, jakby miało być oczywistością. Poczuła ulgę i wzięła głęboki oddech.


Po kilku dniach

 

  Jack, już bez naszej obecności, połączył się z Nicol w krytyczny piątek. Zrobił to około południa, czyli wtedy, kiedy zabieg powinien już być wykonany. Jack przełączył się na sygnał syna Nicol, spodziewając się, że Teddy już tego sygnału nie znajdzie. Ale... nie, był i spokojnie nadawał sobie swoje: 

 

- “Hello, tu jestem, jestem chłopczykiem i mam się dobrze.
Czas byłoby nadać mi jakieś imię.”


                       *****
Miasto San Jose. 17 miesięcy po Lilian Day.

 

- Słuchajcie koledzy, jesteście zaproszeni na małą uroczystość.
Georg przyjdź z Elen.

Jack przemówił niespodziewanie do mnie i do Georga.

- To znaczy? Co to za uroczystość?
- No urodziny Susan.
- A urodziny, bo tak jakoś patetycznie zacząłeś.
- No urodziny, ale jakby trochę więcej. No nie tylko.
- A nie tylko?

 

Georg się zainteresował:


- A co jeszcze?
- No, chcę podarować Susan na urodziny... pierścionek.
- Co chcesz jej podarować?

 

Spojrzeliśmy z Georgiem na Jacka z żywym zainteresowaniem i rozbawieniem.

 

- No przecież mówię... pierścionek.
- Słuchaj no Jack, to może ty się chcesz jej wreszcie...
oświadczyć?
- Oj, oświadczyć, oświadczyć, po co zaraz używać takich
ostatecznych, radykalnych pojęć.

 

Georg się odezwał:

 

- Thomas, ja myślę, że on chce się Susan oświadczyć, ale tak
tylko trochę, żeby nie było ostatecznie.
- Jack, a ty chcesz jej podarować cały pierścionek czy tylko
pudełko?
- Przestaniecie się wreszcie nabijać? Niech wam już będzie,
będę się oświadczał. Choć to tak trochę poważnie brzmi.
- Poważnie powiadasz?
- Jack to brzmi jak... wyrok. 

 

Teraz już nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy się śmiać wszyscy.
 
- Kiedy to ma się stać?
- Za tydzień, w sobotę w naszym pubie.
- Pewnie że przyjdziemy.

 

Odezwałem się ja:

 

- Jack, czy ja mogę kogoś przyprowadzić?
- Kogo???
- Kogo???

 

Moi koledzy żywo zareagowali.

 

- No co się tak na mnie gapicie łotry, co? No chcę przyjść 
 z dziewczyną.
- Z jaką dziewczyną? Przecież miałeś sobie kupić jakąś 
w Australii?
- No właśnie z tą. Jutro przylatuje.

 

Głupi chichot Jacka i Georga trochę mnie zirytował.

 

- No pewnie że możesz. Jakżeż to dziewczę ma na imię?
- No normalnie.
- Normalnie? Nie ma takiego imienia.
- No normalnie, Eva.
- A, Eva? Ładna chociaż?
- Nie, wam na pewno się nie spodoba. Słuchaj Georg, ty
zamierzasz jeszcze wrócić do naszego mieszkania bo od kilku
miesięcy nie nocowałeś tam ani razu?
- Pewnie że nie, chyba że mnie Elen kiedyś wyrzuci, ale na
razie się na to nie zanosi. Ta twoja Eva z Australii spokojnie
może tam z tobą mieszkać, jeśli jakaś jest w stanie z tobą
Thomas wytrzymać.

 

Nazajutrz.

 

Zobaczyłem ją z daleka na sali przylotów. Ciągnęła za sobą dużą walizkę na kółkach i nerwowo się rozglądała. Na mój widok jej twarz rozpromieniała uśmiechem. Przytulałem ją tak długo i tak mocno, że aż ludzie zaczęli się nami interesować.

 

- Eva wyjdziesz za mnie?
- Głupi jesteś, a poza tym, za chwile nie będzie tematu, bo
mnie tu udusisz. Muszę najpierw rozeznać na miejscu, co 
z ciebie za ziółko i poznać twoje trzy żony.

 

  Jej rozbawione oczy rozglądały się radośnie zza mojego ramienia. Całowałem je na przemian, przeszkadzając im w ten sposób. To było naprawdę czułe powitanie. Eva zamieszkała ze mną, rozpoczynając krótki, jednak najszczęśliwszy okres w moim życiu. Oczywiście wieść o jej przyjeździe natychmiast rozeszła się w naszym ścisłym gronie i moi przyjaciele wcale nie zamierzali czekać kilku dni, po to aby ją zobaczyć i poznać. Jeszcze w ten sam dzień, kiedy do mnie przyleciała, zjawili się niespodziewanie wszyscy. Przyszedł Jack z Susan i Georg z Elen. Wyciągnęli nas z domu do naszego pubu, na zaimprowizowaną naprędce uroczystość powitalną. I tak Eva w gwałtowny sposób zamieniła samotne życie, pełne spokoju i harmonii z przyrodą, na pełne gwaru i towarzyskiego harmidru, życie wielkiego miasta. Nasze grono powiększyło się do sześciu osób. Dziewczyny od razu bardzo ją polubiły i nazwały małolatą, choć była od nich tylko dwa lata młodsza. Evie na początku trudno było do tego przywyknąć, ale z czasem czuła się w naszym towarzystwie coraz bardziej swobodnie. Zwiedzaliśmy razem miasto i okolice a dziewczyny uczyły ją wszystkiego, czego ona na rajskiej wyspie nie miała okazji się nauczyć, poczynając od robienia makijażu. Eva szczególnie zaprzyjaźniła się z Elen. Obie w głębi duszy były wrażliwymi romantyczkami.
  Nadszedł w końcu dzień w którym Jack oświadczył się Susan. Trudno powiedzieć na ile Susan tego właśnie się w ten dzień spodziewała, ale jednak widzieliśmy, że jest radośnie zaskoczona. Spotkanie rozpoczęło się jak typowe urodzinki. Przynieśliśmy drobne prezenty i kwiaty oraz złożyli Susan życzenia. Jedynie Jack poprosił nas wcześniej, abyśmy ubrali się trochę bardziej oficjalnie. W pewnym momencie Jack podszedł do baru i poprosił o przyciemnienie światła w pubie oraz włączenie przygotowanej wcześniej romantycznej muzyki. Było tam kilka osób, które z ciekawością zaczęło się przyglądać. Właściciel, który znał nas już tak dobrze, że był naszym kumplem, przyniósł świecznik z zapalonymi świecami i postawił na stole. Chcieliśmy, aby został razem z nami.  Jack trzęsącymi rękami wyciągnął skądś pudełko z pierścionkiem, otworzył go i podszedł do Susan.

 

- Wiesz Susan , chciałbym prosić cię o to żebyś...

 

Susan oblała się rumieńcem i w milczeniu wstała zaskoczona. Wtedy Elen i Ewa gwałtownie zaprotestowały:


- Ty, co to ma być?
- Chwila, chwila.
- No co mi się wtrącacie do ważnego momentu życiowego?

 

Jack trochę speszony odezwał się z wyrzutem.

 

- Kolego to nie tak ma być.
- A jak?
- Na kolana!

 

Rozkazała krótko Elen. Wszyscy w pubie, z nami na czele  wybuchli śmiechem. Jack popatrzył na Elen wzrokiem szefów firmy Smith, ale nie miał innego wyjścia jak grzecznie uklęknąć przed Susan. Ponownie przystąpił do swojej kwestii:

 

- Susan , chciałbym prosić cię o to żebyś została moją żoną.

 

Nastała chwilka ciszy którą przerwał Georg:

 

- Susan powiedz mu, żeby dał ci tydzień do namysłu.

 

Znowu cały pub się roześmiał. Wszystkie trzy dziewczyny były wzruszone do łez. Susan podniosła Jacka z kolan, objęła go czule i powiedziała radośnie:

 

- No dobra, niech ci już będzie, zgadzam się.

 

Scena zakończyła się namiętnym pocałunkiem, a wszyscy bili brawo. Susan włożyła pierścionek, który skrzył się w świetle świecy. Bawiliśmy się do późnej nocy przy głośnej muzyce, nie żałując alkoholu. W trakcie spotkania Jack i Susan ustalili, że skromny ślub odbędzie się za trzy miesiące. Oboje byli już na to mentalnie przygotowani. Wspólne małżeńskie życie mieli już dawno rozplanowane ze wszystkimi szczegółami. Ślub był tylko formalnością. Po alkoholu przyznali się, że planują dziecko.

 

........................

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów       .........   www. Ebookowo.pl

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...