Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

 

#lєśภค ๏թ๏ฬเєść#

°/°....................... °°

 

W samym środku lasu bez końca, na polanie nr: dziesięć, spotkali się przypadkowo: Ona i On. Ciało jej, było zbudowane z samych liści, a jego: z gałęzi i czegoś tam jeszcze. Pokochali się od pierwszego potknięcia o wystający korzonek. Robili to często. Bo cóż czynić w takim miejscu. Tyle drzew, że nawet las zasłaniały, dla wspólnego podziwiania. W czasie miłosnych figielków, wirowali pomieszani jak kupa… liści i gałęzi.

  

Mieszkańcy lasu, z uwagi na to, że też się nudzili, przychodzili, stawali wokół, patrząc na tą całą kotłowaninę. Niejeden roślinożerca, chętnie by ich trochę podjadł, lecz był za bardzo skołowaciały widokiem. Pewien rogacz tak głową kiwał, że mu się rogi zaplątały. Obiad za szybko wirował. Zresztą dziwne odgłosy też odstraszały. Nawet mięsożerców. Chociaż ich akurat guzik obchodziło, że im się roślinność przed pyskiem wierci. Ale spoglądać spoglądali. Szczególnie jak sapali i dyszeli, spoceni po polowaniu. Wicher jaki powstawał w wyniku szalejącej miłości, przyjemnie chłodził. A zatem wszyscy byli zadowoleni. Do czasu.

  

Razu pewnego, Ona i On stali trochę oddaleni od siebie, szeleszcąc czule oraz rzucając sięwzajemnie: źdźbłami trawy, szyszkami i… żywymi myszami, których ciała tak przyjemnie łaskotały. To zależało oczywiście od tego, w które miejsce trafiła po rzuceniu. Właśnie najbardziej napalona mysz, odwalała kawał dobrej roboty, gdy nagle runo zadrgało i co tam jeszcze.

  

MegaMech przybył.

Wielka trwoga zaszumiała w mieszkańcach lasu. Tak wielka, że nawet wychodziła poza jego granice. Miał wygląd ogromnego wirującego walca, który czasami przyjmował - w sensie gabarytów - wygląd tłustego leśniczego. Ów walec nie miał jednak nic wspólnego z Pięknym Modrym Dunajem. Cielsko obleśnie zielone, złowieszczo lepiące, a mech ostry jak brzytwa na pasku ostrzona. Jego uciążliwa podłość polegała w dużej mierze, na wiecznym zatykaniu.

   

Zwierzakom zapaskudzał uszy, kwiatom oblepiał łodygi, z ptaszków robił w locie, śmieszne zielone kulki. Spadały na ziemię, nawet bez życia. Przemieszczał się wśród drzew, zdzierając z nich korę, gdyż inny rodzaj jego mchu, był twardy i zaczepliwy. Stalowe druty wyczyniały spustoszenie. Nie było to przyjemne dla mieszkańców lasu, gdy takie łajdactwo w nich wtłaczano. A niby czym mieli to wyjąć?

 

A zatem krwawili na zielono i wyli na całe knieje. Oczywiście ci, co wyć mogli. Biedne grzyby z zalepionymi rurkami i blaszkami, mogły się jedynie pokiwać w udręce, wytrzepując wnerwione robaki z dziurek, a raz po raz, trupki krasnalków. MegaMech był bezlitosny. Tylko stał i patrzył. Jego złowieszczy rechot, rozbrzmiewał pod mechatym wąsem. Jeżeli akurat nie był walcem.

   

Lecz kupę Liści i Gałęzi przegapił. A niby taki zajadły, by się wydawało. Ona i On postanowili go rozproszyć. Nawet poświęcając swoje życie, dla dobra Lasu. Ale jak? Szeleścili wzajemne propozycje. Wnet jednak przypomnieli sobie o korzonku i dziurawym listku. Już wiedzieli jak go zniszczyć.

 

Zaczęli wirować, cholernie naładowani akumulatorami miłości. Szybciej i szybciej. Aż wiórki tańczyły taniec mechanicznej piły. Dzięcioły przestawały stukać, by posłuchać roztańczonej kanonady. Zwierzęta nie przyszły. Widocznie coś przeczuwały. Taniec zakochanych płodów lasu, szalony i diabelnie rytmiczny, dudnił bez lęku. Zarówno pod względem wykonywanych czynności, wydawanych dźwięków i wzajemnych uczuć. MegaMecha normalnie zamurowało. Miłość? Epidemia jakaś czy co? Aż mu się zielone kłaki stępiły z obrzydzenia.

  

Nastąpiło apogeum. Euforia bezlitosna. Wlecieli prosto w obrzydłe, zielonkawe, bezduszne cielsko. Zaczęli w nim wirować. Jako zakochani porąbani wpadli w rezonans. Ich roztańczona, witalna miłość, rozrywała mechate ciało na strzępy. Rzucała nim na wszystkie strony lasu. MegaMech wył jak pijany wilk, do stada jeszcze bardziej pijanych księżyców. Albo raczej szumiał przeraźliwie.

 

Walc odlotowych słojów, który mu zafundowali, okazał się jego łabędzim śpiewem. Dopełnił czarę goryczy. Ostre brzytwy szalejącego mchu, fruwały po kniejach. Niejednemu zwierzęciu wleciały do oka lub w inną część ciała, telepiąc wnerwione kiszki. Wiele gałęzi i liści zostało odciętych, agonalnymi, latającymi drgawkami. Straty były widoczne.

  

Nie przeżyli w jego trzewiach. Wylecieli na zewnątrz. Zapewne gdzieś tam są. To znaczy nie w takiej postaci, jak dotychczas. Przyczynią się do użyźnienia ziemi. Może wyrośnie na niej: nowa ta sama miłość.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • niech cię nie unosi w przestrzeń bez dna, gdzie sucho i wieje chłodem. pomyśl razem ze mną o obrazach za blokadą, utajnionych, zdjęciach-półkownikach w głębokim archiwum, których nie widzimy z powodu działania najbardziej parszywej cenzury: złego czasu. a potem  – o metaforze-pokrace, co wyrodziła się z potrzeby opisania słodko śpiącego na fotelu, zwiniętego w kłębek Kryspina (chciałem tak na szybko stworzyć coś o kotach, miało być poetycko, ale naturalnie bez egzaltacji, dumałem, dumałem, nagle z podczaszkowego prądu wyskoczyło: "koty zwijają talerze"). cierpliwości, kochanie. oto przyszłość: naciskam guziczek, odsuwa się przegroda  – i wypadają kolorowe kadry nas dwojga. koty rozwijają talerze (przenośnia do śmiechu. przenośnia do innego świata).
    • @Tectosmith żeby cokolwiek napisać o inkwizycji trzeba mieć wiedzę historyczną a nie z memów na facebooku, bzdury piszesz kolego i nie na temat w dodatku

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       to zdanie powyżej dotyczy również Wiesława J.K. - brakuje wam panowie wiedzy historycznej,którą posiada Annna2
    • Powracam myślą w tamte czasy jak co roku w porze późnej jesieni kłosy zbóż znowu latem jakby ze złota się złocą na tych polach nowe ziarno się rodzi gwiazdy srebrzą się cichą tak spokojną nocą a przecież i słońce radosne też już wschodzi kiedy dzień co każde rano budzi się od nowa i jak ogień płonie gdy zachodzi czerwienią orzeł rozpostarł skrzydła już leci w stronę nieba to rocznica jest polska nasza listopadowa raduje się bardzo serce poety znów natchnione krwawiło tyle razy aż pozostały blizny na stole pachnie znowu bochen chleba zasnęli tylko snem wiecznym nasi bohaterowie pochowani w grobach u matki Ojczyzny historia dzisiaj ich oceni i o nich nam wszystko opowie Bóg w święty dzwon w dzień oznaczony uderzy dziękczynienia hymn dzisiaj za to mu śpiewamy nowe obrazy poświęcimy w rzeźbione misternie ramy za wiekowe ziemie które wróciły do Macierzy na zawsze tu pozostaną gdzie polskie powstało plemię    
    • @Maksymilian Bron To jest wiersz, kto nie wstydzi się tęsknić. To wiesz o uczuciu, które pamięta nie tylko miejsca, ale temperaturę ich światła. Jest w nim czystość, nawet jeśli słowa niosą w niej rany.
    • @lovej Od miłości bolą kości:) pozdrawiam 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...