Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zuzia i Płaszczyk z Wyobraźni


Rekomendowane odpowiedzi

Jestem chorą Zuzią i leżę w chorym łóżeczku, bo strasznie skrzypi, gdy się w nim wiercę. Może coś boli kołderzynkę lub jasiek pod głową strasznie przeziębiony. Psikania nie słyszę, ale przecież może psikać wewnętrznie, gdyż nie ma chusteczki, owinięty jedynie skóroszewką. Mama chodzi trochę smutna i spogląda na mnie, jakby nie chciała z ust wypłoszyć słów, które kiedyś podsłyszałam. Chyba chce zagaić rozmowę.

 

–– Wiesz co, Zuzia. Jak ci będzie nie za wesoło, to załóż płaszczyk wyobrażeniowy. Przeniesie cię do szczęśliwej krainy, gdzie wszystko jest możliwe. Nawet kopniaki w tyłek, najgorszym smutkom.

–– O! Fajny pomysł, mamo.

 

Teraz jestem trochę sama, to właśnie taki założyłam. Nie czuję go na sobie, ale chyba zaczyna działać. Spoglądam na murkowy przedziałek, co dzieli dwa pokoje. Rodziców i mój. Wisi tam malowanek, zaklęty w prostokątne otulinki. Mijam je i widzę przed sobą, długiego, szarego węża. Na szczęście tak się nie wierci, jak ja przed chwilą w łóżku. Chyba zasnął w tajemniczym tunelu. Idę w nim na nim. Trochę piaskuje pod zagięciami w papułazikach, bo jest poprzecinany kościewystępkami, co napędzają rośnięcie. Muszę uważać. A niech to. Bęc i leżę. Na szczęście w całości wstaję.

 

Jak tu ładnie. Widzę wokół migotki słonecznikowe. Są uparte. Przełażą jakby nigdy nic, przez przeróżne gąszczaki. No nie, co ja słówkuje, jak pokręcona. Słoneczkowe przecież. Cicho, psyt, bo coś uszkuję. Skrzydełkolotek wirowanek, fruwa nade mną. Też cały zielony, tylko resztę, ma żółtą. Rusza dzióbostami i wymuzycznia świergonuty. Od razu w mojej głowie, obok smutkodołków, zakwitają: radośniaczki pocieszkowe.

 

O matko! A to co. Dopiero teraz zauważam. Jakieś wysokie wieżewa. Takie i owakie. Mają pełno okienków. Widocznie w środku domowują Drzewoludki i cały czas, wystawiają na zewnątrz rękołęzie. Na jednym widzę Rudoskoczka. Wątpię, żeby kiedykolwiek schowały. Te na samym wierzchołku, tworzą poplątane wiejoszumy. Migotki też przez nie przełażą i kawałki wiatru.

 

Coś na ziemi szeleści i chyba łezkuje. Idę w tamtym kierunku. Teraz nawet słyszę wnerwianki kapeluszkowe. Ojejciu. To biedny, tłusty, Grzyboludek. Związany zielonymi wstążkami, prawie ruszać się nie może.

 

–– Grzybolutku. Kto z ciebie paczkę do wysłania zrobił.

–– Jaką tam paczkę. Raczej przyszły obiad. Uwolnij mnie. Ale już.

–– Co, ale już. Bądź grzeczny, to cię uwolnię.

–– Przepraszam. Tylko się pospiesz, bo gdy wróci…

–– Kto?

–– Wilkowieczka.

–– A co to za dziwo. To ono cię związało?

–– Tak. Jedna część chciała mnie zjeść, a druga, nie. Jak się dogadają, to wróci.

 

Odczuwam strachanki ciarkowe, gdyż chodzą po mnie, ubrane w ciarki na plecach. Nawet wiejoszumy, szumią groźnie. A może to nie one, gdyż jednocześnie jakby przez zamleczały horyzont, widzę jakieś strzępki zdarzeń. Czy w moim pokoju, tego nie wiem. Słów nie rozumiem, chociaż przed chwilą czułam, jakby mnie ktoś przytulił wilgotną twarzą. Może płaszczyk za bardzo na mnie działa i chcą, żebym wróciła.

 

E tam… ale tu jest tak ładnie. A poza tym, muszę najpierw ratować Grzyboludka, żeby nie został obiadem. Coś podchodzi z tyłu i warczobeczy. Odwracam się gwałtownie. Nie jestem zaskoczona. To faktycznie Wilkowieczka.

  

Wcale nie taka duża i stoi niepewnie. Może dlatego, że za nią, przykucnął o wiele większy: Lisając. Ale ja i tak jestem największa, więc tupię obiema nogami, aż sosnówki spadają. Wrzeszczę też złowieszczozjawnie, iż mają się pogodzić. Nie łatwo im idzie, gdyż same ze sobą, trudno się dogadują. W tym czasie uwalniam więźnia. Od razu smyrnął do jakiegoś grzbodomka. Nawet nie podziękował, lump jeden. E tam. Najważniejsze, że żyje. Ni stąd ni zowąd, słyszę pytanie:

  

–– A ty kto?

–– Ja? Dziewczynką w płaszczyku z wyobraźni.

–– To ja jestem jej częścią?

–– Jak najbardziej.

–– A co będzie, jeżeli… no wiesz.

–– Nie wiem, co wiem.

–– A okaże się?

–– Coś na pewno.

–– Dzięki.

  

Pięknie tu, ale od jakiegoś czasu, lub raczej bezczasu, dzieję się coś dziwnego. Nawet nie wiem, jak długo tu jestem. Wszystko zaczyna się trochę jakby zmieniać. Wokół jest mniej wyraźne, jednocześnie, widzę o wiele lepiej. Sama już nie wiem, w jaki sposób to określić. Właśnie wiejoszumy się rozsuwają na boki i robią wielką dziurę. Chyba mnie zapraszają, bym spojrzała w niebo.

  

Widzę białe strzępki waty cukrowej, na błękitnym lukrze. Okalają swoją ładnością, wielką Trzykrotkę. Migocze ciepło, też zapraszająco. Nagle wychodzą z niej, światełkowe promienie. Szybują w dół, w moim kierunku. Przytulają mnie i… nagle jestem wewnątrz niej. I znowu jakby przez zamleczałą folię widzę przez chwilę, swój pokój i swoje łóżeczko.

  

Nie potrafię określić wyglądu Trzykrotki, w której wnętrzu się znajduję oraz ilości czasu, który tu upłynął. Po prostu niesamowita frajda. Zwielokrotniony zbiór, najpiękniejszych bajkowych krain. Chyba wykracza poza możliwości płaszczyka. A może nie? Sama już nie wiem. Wiem natomiast, że jest mi tu naprawdę wspaniale. Nawet głupia choroba, wyszła ze mnie i zamieniła się w rześką wstążkę wodną, w której pływają szczęśliki.

  

Nagle coś mi każe spojrzeć w dół. Pomimo wysokości, widzę całkiem dokładnie: Skrzydełkolotka, Grzybolutka, Wilkowieczkę, Rudoskoczkę i wszystkie inne stworki, które spotkałam. Unoszą kciuki do góry. Skąd u niektórych takich, takie coś? Ale wiem, że ów gest, bardzo mnie cieszy. Dziękuję im w myślopsikach, bo akurat psiknęłam.

  

Patrzę w innym kierunku. A jednak wszystkiego zrozumieć nie mogę lub nie pamiętam. Może specjalnie jest mi coś zaoszczędzone. Skąd w dzieckowym łebku, takie dorosłe myśli? Obraz jest lekko zamazany. Dostrzegam jakby park i grupkę ludzi. Otaczają biały, niewielki prostokącik. Widzę, że jest coraz mniejszy. Jakiś ludzik nasypał na niego kakao, a inny kwiatkiem przyozdobił. Kakao i kwiatek? Kto zje takie pomieszanie? W tej samej chwili, odczuwam czyjąś  obecność za sobą. Muszę się natychmiast odwrócić, bo jestem strasznie ciekawa, kto to może być.

 
 
 
Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Trzy wiewiórki na moim małym  parapecie :) Nie, wiewiórki same sobie dają radę, wszystko sobie znajdą, sikorskim troszkę trzeba pomóc, gdy zasypie. Co może ciekawe, wypatrywały mnie przez szybę, wieszały się na oknie, chyba tresowane, po prostu nie było wyjścia ;) Pozdrawiam serdecznie

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • Rozdział dziesiąty       - Czcigodni a wielce urodzeni panowie senatorowie - rozpoczął obrady król Zygmunt III Waza - jak wiecie, sytuacja naszego wielonarodowego imperium jest wielce korzystną: politycznie, wewnętrznie i miltarnie. Jednak tym, czego nie wiecie jest to, że politycznie może stać się korzystną o wiele, wiele bardziej - po tych słowach władca przerwał, nie chcąc zostać zagłuszonym przez ewentualny aplauz. Jednak godność i stateczność zebranych - pominąwszy już królewski majestat - oraz waga tak obrad, jako i podejmowanych kwestii - nakazały im zachowanie spokoju.     - Co dokładnie wasza królewska mość ma na myśli? - zaindagował Jan Zamoyski, kanclerz wielki koronny. Czując się wszak niefortunnie, iż królewskie zamysły stanowią dlań tajemnicę, która to prawda, zwłaszcza w obecności tak wysoko postawionych person przykro go dotknęła - a z drugiej przywykł już do sekretności władcy, tym samym do ujawniania przezeń planów po dogłębnym ich przemyśleniu.     - Stan rzeczy tam - król Zygmunt, będąc w doskonałym nastroju, pozwolił sobie na swobodniejszy gest, wskazując przez wielkie okno rozległej komnaty warszawskiego zamku północny zachód - i stan rzeczy tam - jednakim gestem pokazał na wschód.    Pewnego stopnia niepokój zagościł na obliczach książąt senatorów województwa bałtyckiego oraz sprawujących władzę na terenach, sąsiadujących bezpośrednio z Carstwem Moskiewskim. Dobrze wiedzieli - gdyż jakże inaczej? - zarówno o szwedzkim pochodzeniu jego wysokości, jak i o tym, że silny korpus wojsk koronno-litewskich zażywał ostatnimi czasy gościny na stolicznym kremlu. Ale fakty te nie wyjaśniały wszystkiego. Więcej nawet - po prawdzie wyjaśniały niewiele.    - Otóż propozycja moja jest taka, aby zgodnie z tym, na co za naszą wymowną zachętą - tu władca oparł dłoń na rękojeści rapiera - zgodził się w Sztokholmie Riksdag i zgodnie z tym, na co, także pod naszymi dyplomatycznymi prośbami - tu król powtórzył gest - zgodzili się członkowie tamtejszej Dumy - żeby poprzez moją osobę imperium nasze weszło w unię ze Szwecją, co rzuci jeszcze więcej strachu na naszych sąsiadów tam - w tym momencie Zygmunt uczynił ruch dlonią ku zachodowi - zaś przez osobę królewicza Władysława połączymy się w jedno z owym prawosławnym krajem. Żeby nasi synowie, nasi wnukowie i postenaci wszystkich kolejnych generacyj byli bezpiecznymi po wsze czasy.    Milczenie, które zapadło, przerwał nie wielki kanclerz koronny, ale śmielszy od niego książę Jeremi Wiśniowiecki, wojewoda ruski. Śmielszy i żywszy umysłem, chociaż historia mu tego zapomniała.    - Suponuję - przemówił donośnym głosem - że wasza królewska mość wie coś, czego my nie wiemy. A któż to zacz, kto zdaje się, że zajrzał w przyszłość? Skąd bowiem inąd wieści o przyszłych niebezpieczeństwach owych?    - Ano od tego - król Zygmunt III Waza zebrał całą swoją odwagę, takiego bowiem zapowiedzenia nie było mu pisane ni przeznaczone dotąd wygłosić - w ktorego wszyscy tu, jako jeden, wierzymy.     Co rzekłszy, ukłonił się nisko Pojawiającemu Się. Swoim zwyczajem, kiedy i gdzie zechciał.     - Taaak - Jezus powiódł wszechprzenikliwym  spojrzeniem po oniemiałych senatorskich obliczach - pora wam na prawdziwe oświecenie...      Voorhout, 25. Listopada 2024 
    • @Stary_Kredens Ludzie nie mają wyboru? Może od razu się zabij. Nie komentuje reszty; bo to bzdury.
    • Dziękuję @iwonaroma @piąteprzezdziesiąte

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Domysły Monika Dziękuję za naprawdę przemiły komplement. :-)   Po pierwsze, jeśli Pani to nie przeszkadza, możemy spokojnie przejść na ty.   Po drugie, jeśli o wiersze chodzi, niewypały się zdarzały, owszem, bo to nie jest tak, że wszystkie utwory podobają się z definicji, czy są prawidłowo napisane, niemniej jednak, odkąd świadomie zacząłem uczyć się, jak pisać, staram się przestrzegać matematyki w tekście, by np. płynnie się go czytało.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...