Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Narada Prezydenta oraz kilku wtajemniczonych ministrów  w rządzie dużego, niedemokratycznego kraju, odległego od Albanii. Dziesięć miesięcy od błysku.

 

- Panie prezydencie, trzeba coś zrobić. Lobby bardzo

wpływowych obywateli wielu krajów żąda od nas

konkretnego działania. Jeśli nadal nic nie zrobimy, to

doprowadzą do tego, że przestaniemy rządzić. Wszyscy

wiemy, że oni mogą to zrobić.

- Dlaczego sami tego nie załatwią, tylko chcą się nami

wysłużyć?

- Oni nie mogą zrobić tego co by chcieli bo w ich kraju panuje

 demokracja i tego zrobić się nie da za żadne pieniądze,

dlatego chcą żebyśmy my to zrobili.

- Czego wy się ode mnie domagacie? Zastanówcie się, cały

świat nas potępi.

- Nie ma się co światem przejmować. I tak nas potępiają. Jak

zobaczą, że zabezpieczyliśmy swoje oraz ich interesy to

dadzą nam spokój.

- W końcu potencjał strefy powinien być właściwie

wykorzystywany. Strefa nie jest własnością Albanii, ale jest

zjawiskiem niepowtarzalnym w całym świecie i my też mamy

prawo z niej korzystać.

- No przecież korzystamy, leczymy tam naszych chorych tak

jak inne kraje.

- No właśnie, tylko leczymy chorych, a gdzie apartamentowce

dla ludzi starych, którzy przecież mogliby jeszcze pożyć

kilkanaście czy kilkadziesiąt lat i dobrze służyć swoim

ojczyznom. Strefa nie jest właściwie wykorzystywana, samo

leczenie to nie wszystko. Elita społeczna całego świata

domaga się tego, żeby móc tam na stałe zamieszkać.

- Akurat oni będą komuś służyć. To dziady, które chcą żyć

wiecznie i pukać panienki, korzystając z właściwości strefy.

Po to im te apartamentowce.

- Choćby nawet, ale to jednak bardzo bogaci i wpływowi

ludzie. A poza tym to to, co tam wybudujemy będzie

własnością naszego rządu czyli panie prezydencie naszą.

A czynsze tam będą naprawdę wysokie i chętnych na pewno

nie będzie brakować.

- No tak, to konkretne argumenty.

- No i najważniejsze, że tych mieszkań w apartamentowcach

będzie i tak za mało, więc pan oraz my również będziemy

mogli mieć coś z tego dla siebie jak będziemy je rozdzielać.

- I tak wszystko co macie to mnie zawdzięczacie, jeszcze wam

mało? Co w końcu proponujecie?

- Przeprowadźmy akcję wojskową.

- Na czym będzie polegać?

- Poślemy komandosów, niech zabezpieczą tylko jeden hektar

ziemi w centralnej części strefy. Strefa ma 25 hektarów a my

weźmiemy tylko jeden, nawet nie zauważą.

- Nie zauważą powiadasz. Będzie awantura jakiej świat nie

widział.

- Wielkie mi coś, poszczekają parę tygodni a potem sami

ustawią się w kolejce po mieszkania w naszych

apartamentowcach.

- Ile tych mieszkań będzie?

- Wybudujemy 8 budynków, każdy po 80 pięter, na każdym

piętrze cztery mieszkania, będzie czym dzielić. Dla pana

prezydenta też jedno się znajdzie. Na starość będzie... jak

znalazł.

 

Prezydent a właściwie dyktator, rozsiadł się wygodnie w wielkim fotelu i zapalił cygaro. Jego tłuste, ważące 130 kg ciało wypełniło całą objętość potężnego obrotowego mebla, pokrytego czarną skórą. Dym z cygara podrażnił przekrwione małe oczka, które mrużyły się w chytrym, pazernym spojrzeniu. Prezydent wyobraził sobie siebie w wieku lat 160 i młodą panienkę chętną na wszystko, siedzącą mu na kolanach.

 

- Ech... jak zamierzacie to zrobić?

- Tak jak mówiliśmy, poślemy komandosów, zrobimy mały

desant na wybrzeżu, szybko podjedziemy do strefy

i zaanektujemy nasz kawałek. Jeden dzień i po sprawie.

- Jak to zaanektujemy?

- Normalnie, wygonimy wszystkich, zagrodzimy dojścia,

wytyczymy dojazd z ogrodzenia, wszystko ogrodzimy drutem

kolczastym i będziemy pilnować.

- A za kilka tygodni jak wrzawa się uspokoi to dotransportuje-

my sprzęt budowlany i zaczniemy wyburzania, a następnie

budowę naszych wież. Już nawet mamy projekty.

- Przecież będą się bronić.

- Tylko w pierwszym dniu, nie mają szans z naszymi

komandosami, z ich uzbrojeniem.

- Czy ktoś zginie w trakcie ataku?

- Najwyżej paru ludzi, nic takiego.

- Nic takiego powiadasz.

- Przecież inne kraje przyjdą im z pomocą militarną, wygonią

nasze wojsko.

- Nie przyjdą.

- Jak to nie przyjdą, jak przyjdą.

- Panie prezydencie, żadne kraje nie przyjdą im z pomocą. Ani

Stany ani Rosja ani Chiny ani żadne państwo Unii

Europejskiej ani żaden duży inny kraj nie pośle tam swojego

wojska, będą tylko noty protestacyjne i oficjalne protesty, nic

więcej.

- Skąd to wiecie?

- Wszystko ze wszystkimi mamy dogadane, nieoficjalnie

oczywiście, ale na pewniaka. Natomiast będziemy musieli

podzielić się apartamentami ze wszystkimi. Nie ma wyjścia,

jednak dla nas też starczy.

- Czy to pewne?

- Pewne.

- No to macie moją zgodę, kiedy atakujemy?

- Za tydzień.

- Mam nadzieję że wiecie co robicie.

- Wiemy, wszystko szczegółowo jest dopracowane.

 

 

  Albania, w strefie błysku.

 

Nadszedł nareszcie oczekiwany czas zakończenia pobytu w strefie dla Jamili, Petii i ich rodziców. Dzisiaj właśnie mija dwunasty dzień. Dziewczyny weszły do strefy około godziny szesnastej, dokładnie dwanaście dni temu i dzisiaj zbliżała się godzina szesnasta, po której czas leczenia powinien być zakończony. Petia czekała z napięciem na ten moment, nerwowo patrząc na zegarek i rozglądając się wokół siebie, jakby oczekując nagłego zwrotu akcji i jakieś złowrogiej siły, która gwałtownie wyrwie je ze strefy. Jednak nic takiego się nie stało. Jak co dzień nikt, niczego od dziewczyn nie chciał i nikt nie zwracał na nie uwagi. W końcu szesnasta minęła. Jamila i Petia przytuliły się do siebie i długo trzymały nawzajem w objęciach.

 

- Jamila, choćby nie wiem co by się teraz miało stać,

choćbyśmy nawet miały iść za to siedzieć, to zdrowia nam

nikt nie odbierze. Jesteśmy zdrowe!

 

Ostatnią część zdania Jamila zrozumiała.

 

- Petia, zwyciężyłyśmy!

Jamila powiedziała po angielsku. Ponieważ formalności związane z wprowadzaniem nowych chorych i wypuszcza- niem już uzdrowionych załatwiano tylko do godziny 15, to uzdrowionych wypuszczano dopiero na drugi dzień rano. Dziewczyny o tym wiedziały i musiały przespać jeszcze jedną noc. Petia około godziny siódmej wieczorem wpadła na pewien dość ryzykowny pomysł. Poruszanie po całym teranie strefy było dozwolone i Petia zdecydowała, że po kolacji pójdą na wycieczkę. Ryzyko polegało na tym, że mogą po drodze natknąć się na Sianę oraz ktoś z obsługi może ich o coś jednak zapytać. Petia bardzo chciała zobaczyć historyczną już i rozsławioną na cały świat salę pacjentów nr 7, w której to sali w chwili błysku leżała prawdopodobna jego sprawczyni. Petia wiedziała jedynie, że sala ta jest w samym centrum strefy i w taki sposób próbowała tam trafić. Bez większego trudu znalazła budynek szpitala, jednak poszukiwanie sali nr 7 było już trochę trudniejsze. W końcu zdecydowała, że zapyta się o to jedną z młodych pielęgniarek, która do fartucha miała dopięty znaczek z angielską flagą. Ta bez zadawania zbędnych pytań w kilku słowach wytłumaczyła Petii gdzie to jest. Dziewczyny podeszły pod salę. Okazało się, że wcale nie były jedyne, które chciały tą salę zobaczyć. W kolejce do wejścia czekało parę osób. Sala była otwarta i nie było w niej pacjentów, natomiast urządzono w niej małe muzeum. Na ścianach było mnóstwo drobiazgów zostawionych przez uzdrowionych w dziękczynnym geście oraz podobnie jak przed wejściem do strefy były tam symbole i wota, obrazy  i figurki wszystkich religii świata. Najważniejsze łóżko, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, które zaścielone były normalną szpitalną pościelą, było zaścielone pościelą jedwabną, jasnobłękitną a przy nim był kwietnik z białymi różami. Przy wejściu do sali stał uzbrojony żołnierz. Petia się pomodliła i dziewczyny spokojnie wróciły do siebie.

 

                       *****

 

Arman i Elena podobnie nerwowo zerkali na zegarek kiedy zbliżała się godzina szesnasta i podobnie radośnie przyjęli zakończenie leczenia. Odetchnęli z ulgą, jednak Arman uspokajał Elenę, żeby zachować czujność do końca, aż do opuszczenia strefy. Oboje zdawali sobie sprawę, że są tu nielegalnie i że choć główny cel ich misji został osiągnięty, to jednak kłopoty jeszcze mogą się pojawić. Zwłaszcza wyjście może być niebezpieczne. Muszą oddać bilety i się wymeldować. Choć nie przykładano już dużej wagi do szczegółowej kontroli uzdrowionych przy wychodzeniu, to jednak któryś z urzędników może jeszcze zauważyć, że nie wyglądają już tak jak na zdjęciach. A charakteryzacji już oczywiście mieć nie będą.

 

                       *****

 

Dziewczyny nerwowo przeczekały noc, trudno było im zasnąć. Nad ranem Petia słyszała jakiś odległy dźwięk, jakby helikopter, może nawet nie jeden. Około piątej rano dało się słyszeć jakieś wyraźne poruszenie. Normalnie w strefie panowała cisza, zwłaszcza wcześnie rano a teraz ktoś głośno krzyczał i słychać było tupot biegnących wielu ludzi. Dziewczyny wstały przestraszone i zobaczyły, że przez ich salę przebiegło kilku żołnierzy z bronią gotową do strzału.

 

- Co to ma być? Jamila widzisz to?

 

Po chwili słychać było pierwsze pojedyncze strzały a potem strzałów było coraz więcej i były coraz bliższe. Ktoś głośno krzyczał a po kilku minutach pracownicy obsługi, którzy na co dzień zajmowali się chorymi, zaczęli wynosić pierwszych rannych żołnierzy. Dziewczyny, tak jak inni chorzy, przerażone skuliły się za mocniejszymi fragmentami rusztowań. Inni uciekali do budynków. Walki trwały kilkanaście minut. W końcu bojówka napastników wdarła się do centralnej części strefy a potem do szpitala, który zamierzano wyburzyć. Strzelanina przeniosła się do wnętrza budynku, następnie wdarto się na piętro w którym była sala numer 7. Jeden z żołnierzy, który bronił pietra, schował się w tej sali. Ostrzeliwał się z niej i właśnie wtedy został trafiony w głowę. Upadł na kwietnik z różami, przewrócił go i zmarł.

 

Wtedy stało się coś dziwnego. Wszystko nagle ucichło. Ucichły odgłosy walki. Ucichły strzały i szamotanina. Nastała absolutna cisza. Dziwna, niespotykana cisza w całej przestrzeni strefy.

 

Po kilku sekundach ciszę przerwały krzyki i jęki dziesiątków tysięcy chorych. Wszystkie dolegliwości związane z chorobami które leczyli nagle do nich wróciły. Wróciły ból, mdłości wymioty i kaszel. Zniknął gdzieś świeży zapach różany. Powietrze stało się duszne i przesycone zapachem opatrunków, wymiocin i nie gojących się ran. Do wszystkich chorych docierało to, co naprawdę się stało. Zrozumieli, że jedyna, unikalna szansa na odzyskanie zdrowia właśnie przepadła. Że nikt i nic nie jest w stanie pomóc już większości z nich. Zrozumieli, że strefa przestała działać.

 

Pierwsi chorzy zaczęli opuszczać strefę. Najpierw pojedynczo i małymi grupami a następnie w stronę wyjścia ruszył tłum tych, którzy byli w stanie sami chodzić. Wychodzono przez bramę, nikt już niczego nie sprawdzał, nie zbierano biletów. Słychać było tylko wielki płacz i przekleństwa we wszystkich językach świata.

 

Dziewczyny zatrzymały się w strefie dla opiekunów. Szukały rodziców. W końcu w tłumie zobaczyli Elenę i Arma- na, którzy także rozglądali się za nimi. Elena podbiegła i czule przytuliła obie na raz. Po niej podszedł Arman i wyściskał Jamilę. Petia zwróciła się do Armana:

 

- Arman, mamy dla ciebie niespodziankę.

- Jaką?

- No dużą, konkretną.

- No ciekawe?

 

Jamila dłużej nie wytrzymała i powiedziała po rosyjsku:

 

- Kocham cię tato.

- Jamila. Jamila... ty mówisz!

 

Wtedy Jamila rozgadała się po czeczeńsku. Mówiła coś

i mówiła, płacząc przy tym. Nie ona jedna zresztą, płakali również Elena z Armanem.

 

- Chciałam wam to jakoś wcześniej przekazać, ale nie miałam

jak. Telefon się rozładował i nie było go gdzie naładować.

 

W końcu Elena przez łzy wykrztusiła:

 

- A ty, jak się czujesz?

- Jestem zdrowa, Udało się.

 

                       *****

 

Stolica państwa europejskiego. Mistrzostwa świata  w podnoszeniu ciężarów. Rok od błysku.

 

Drużyna dużego państwa azjatyckiego podjeżdża pod hotel.  Z pomocą personelu zawodnicy niosą swoje bagaże.

Po 10 minutach spotkają się z kierownikiem zespołu:

 

- I jak tam wasze pokoje?

- W porządku, super warunki. Wygodne łóżka i czysto.

Łazienki też super.

- Za godzinę wszyscy spotykamy się na stołówce. Pamiętajcie,

że jutro o dziewiątej rano pierwszy trening. Dzisiaj

odpoczywajcie, ale jeśli ktoś chce, to może zejść na basen.

I żadnego alkoholu oraz nie wolno wam wychodzić z hotelu

bez mojej zgody.

 

Szef drużyny wydał dyspozycje dla zawodników i udał się na krótką naradę z trenerami:

 

- Jak tam panowie wasi podopieczni?

- W porządku. W dobrej formie.

- Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, że tutaj

w każdej chwili może odbyć się kontrola antydopingowa?

- Trenerzy pokiwali znacząco głowami.

- Pilnujcie ich, niektórzy to jeszcze gówniarze, kto wie co im

może przyjść do głowy.

 

 

Nazajutrz.

 

O dziewiątej rano każdy z zawodników udał się ze swoim trenerem na salę treningową w hotelu w którym byli zakwaterowani. Towarzyszył im również główny trener reprezentacji, ale nie wtrącał się do indywidualnych treningów poszczególnych zawodników. Około godziny dziesiątej na trening przybyło trzech przedstawicieli komisji antydopingowej. Nakazali przerwać trening i każdy z zawodników został wylegitymowany oraz otrzymał pojemnik na mocz a następnie po kolei, w towarzystwie przedstawiciela komisji, udawał się do hotelowej toalety. Liu również wraz z innymi poddany został badaniu. Główny trener wydawał się zaniepokojony i w końcu zwrócił się za pośrednictwem tłumaczki, którą ekipa przywiozła ze sobą, do przedstawiciela komisji:

 

- Dopiero przyjechaliśmy wczoraj a już nas kontrolujecie. Co

to za nagonka? Złożę protest.

- Protest? Ale o co? Skontrolowaliśmy już wszystkie ekipy

które przyjechały do hoteli tak jak wy. Kontrolujemy każdą

drużynę. Takie mamy dyspozycje.

 

 

Nazajutrz.

 

Tłumaczka drużyny informuje głównego trenera i jednocześnie kierownika drużyny że jest telefon z agencji antydopingowej. Tłumaczka tłumaczy treść rozmowy:

 

- Proszę do nas przyjechać, musimy z panem porozmawiać.

 

Kierownik pojechał do agencji wraz z tłumaczką.

 

- Bardzo nam przykro, ale wyniki próbek, które pobraliśmy

wczoraj od zawodników waszej drużyny dały wynik

pozytywny.

- Co takiego? To niemożliwe? To jakiś spisek. Złożymy

oficjalny protest.

- No tak złożycie, ale nie zmieni to faktu, że w moczu waszych

 zawodników stwierdziliśmy niedozwoloną substancję. Wasi

 zawodnicy nie będą mogli wziąć udziału w mistrzostwach. Są

odsunięci i zdyskwalifikowani.

- Wszyscy?

- Prawie wszyscy, siedmiu, tylko jeden o imieniu Liu jest czysty

i on może startować.

 

 

Wioska w dużym państwie azjatyckim, dzień finału mistrzostw.

 

  Rodzice Liu, wraz z jego bratem oraz licznymi sąsiadami siedzą przed telewizorem. Wszyscy w napięciu oglądają finałową rozgrywkę. Przed Liu i jego konkurentami pozostała ostatnia konkurencja. Liu jest w ścisłym finale. Sąsiedzi rodziny Liu rozmawiają ze sobą:

 

- Nigdy bym nie przypuszczała, że ktoś, kogo tak dobrze znam

od dzieciństwa, będzie walczyć o tytuł mistrza świata dla

naszego kraju i my będziemy oglądać go u nas w telewizji.

- No właśnie to wielki zaszczyt dla jego rodziny, zwłaszcza dla

 rodziców.

- Zobaczcie jacy ostatnio są szczęśliwi. Od czasu jak brat Liu

gdzieś zniknął na pewien czas a potem znowu się pojawił to

tylko ciągle się cieszą i uśmiechają.

- Słuchajcie, widzicie jak ten brat teraz wygląda. Przedtem

ledwie się ruszał a teraz jakby w ogóle nie był chory.

- Widocznie sukcesy Liu tak na niego pozytywnie wpłynęły.

 

                       *****

 

W tym samym czasie w siedzibie federacji podnoszenia ciężarów w stolicy dużego państwa azjatyckiego.

 

  Władze federacji wraz z ministrem sportu oglądają transmisję z mistrzostw świata. Liu przeszedł do finału. Jest wśród nich prezes federacji i główny lekarz. Minister sportu komentuje:

 

- Dobrze że chociaż ten Liu nam został. Ale wtopa z tą naszą

drużyną. Trzeba znaleźć winnych tego co się stało. Co za

głupek im to podał w taki sposób, że dali się złapać. Jak to

się stało, że temu Liu udało się nie wpaść?

- Panie ministrze, ale przynajmniej musi pan przyznać, że to

naprawdę był dobry pomysł z tą strefą dla Liu. A niektórzy

byli sceptyczni. Ten jego trener jest naprawdę dobry, wiedział

co robi jak się na to zgodził.

- Nie mów tu tego tak głośno. Tego trenera weźmy do nas, do

władz federacji do stolicy. On widać jedyny zna się na rzeczy

i wie co i jak trzeba robić.

- To dobry pomysł.

- No uwaga, finał!

 

                       *****

 

Epilog.

Albania, okolice strefy i inne miejsca, dziesięć miesięcy od błysku.

Opowieść Heleny:

 

  Wyszliśmy poza ogrodzenie w tłumie zawiedzionych, rozczarowanych ludzi, załamanych tym, że nie dokończyli leczenia. Bramy strefy otwarto na oścież i nikt ich już nie pilnował. Płacz i łzy rozczarowania i złości były widoczne niemal u każdego. Ludzie przeklinali we wszystkich językach świata tych, którzy napadli na strefę i doprowadzili do tragedii, tych którzy spowodowali ze przestała działać oraz tych, którzy kazali im to zrobić. Niektórzy, zwłaszcza ci którym zabrakło niewiele do wyznaczonych 12 dni, nie chcieli opuszczać strefy i pozostawali jeszcze w niej z nadzieją, że uzdrowienie pomimo to będzie dokończone. Stan zdrowia niektórych chorych szybko się pogarszał, przede wszystkim na wskutek nagłego stresu i utraty nadziei. Wielu z nich mdlało i wymagało pomocy lekarskiej, której nikt im nie udzielał. Ale wśród wzburzonego tłumu znajdowali się również tacy jak my, którym udało się w ostatniej chwili dokończyć leczenie. Rozglądaliśmy się za Kaltriną i Fidanem bo wiedzieliśmy, że gdzieś tutaj na nas czekają. Wraz z Armanem i Petią nerwowo rozglądałam się także czy znowu nie natkniemy się na Sianę lub jej matkę. W końcu Arman zobaczył Fidana. Fidan podbiegł do nas.

 

- Tak się cieszę, że się udało, to niewiarygodne, wręcz

niemożliwe!

 

Fidan i Kaltrina czekali na nas w miejscu, gdzie oficjalnie opuszcza się strefę. Powiedziałam do Fidana:

 

- Fidan bierz nas stąd, tu nie jesteśmy jeszcze bezpieczni.

Zatrzymaj się za rogiem, wtedy się przywitamy i wszystko ci

opowiem.

 

Fidan ruszył gwałtownie i zatrzymał się dopiero po przeje- chaniu kilometra. Wysiedliśmy wszyscy. Uściskom, czułoś- ciom, łzom radości nie było końca.

 

- Musicie nam wszystko opowiedzieć, jak tam było? Jak

dziewczyny się czują?

- Fidan zaraz ci pokażę.

 

Petia zwróciła się do Jamili po czeczeńsku:

 

- Jamila, ty gadać coś!

 

Jamila ochoczo zaczęła demonstrować Kaltrinie i Fidanowi swoje obecne możliwości wokalne. Najpierw szybko powiedziała kilka niezrozumiałych dla nich zdań a potem zaczęła śpiewać prostą, ładną piosenkę, a na koniec powiedziała po angielsku:

 

- I co wy mówić o tym?

- O ja pierniczę, ona... mówi? A nawet śpiewa!

 

Fidan nie mógł się nadziwić a Kaltrinie głos odebrało, mogła tylko płakać i uśmiechać się przez łzy.

 

- Petia, co ona mówi?

- Człowieku, kto to może wiedzieć? Jedynie Arman może coś

z tego rozumie?

 

Arman zrobił głupią minę.

 

- Coś tam rozumiem, ale tak szczerze to... powiedzmy, nie

wszystko.

 

Ja, choć to już słyszałam, również nie umiałam powstrzymać wzruszenia. Przytuliłam się do Armana a on do mnie. Czułam się szczęśliwa, ale jednocześnie zawiedziona losem chorych ludzi i bardzo, bardzo zmęczona. Przez ostatnie kilka miesięcy wydarzyło się tak wiele. Stan moich nerwów był na wyczerpaniu. Dobrze że mam jego, swojego bohatera, któremu zawdzięczam życie swojej córki i z którym czuję się tak dobrze.

 

.......................

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów       .........   www. Ebookowo.pl

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @KOBIETA dla mnie to erotyk, delikatny, a jednak. witaj
    • Bluźnierstwo  Okrucieństwo    Krew rozlana  Na wszystkie strony    I bijące kościelne dzwony    Grzesznik karmi się swoim grzechem  A głupiec dławi śmiechem 
    • Na południe od stepu ciągnie się basen Morza Wewnętrznego. Większość jego linii brzegowiej znajduje się pod panowaniem Imperium Buduńskiego. Jeśli wliczyć w to również terytorium Chanatu Ordy Dadańskiej, który to jest buduńskim lennikiem, wtedy Imperium panuje nad całością tego morza. Tak przynajmniej mają się sprawy według państwowych dokumentów. Prawda jest taka, iż step sam w sobie nie należał ani do Unii Lechicko-Estowskiej na zachodzie, ani do Carstwa Sepentrii na wschodzie, ani nawet do Inperium Buduńskiego na południu, nie należy on w pełni do nikogo. Temu też w bezprawiu panoszą się po nim halyjskie bandy, szukające łatwego zarobku w rabunkach. Lud ten był plemieniem zahartowanym przez liczne wojny i dzikie niebezpieczne tereny.    Halyjczycy w szczególności upodobali sobie dręczenie panów południa, z racji ich innowierstwa. Mieszkańcy dzikiego stepu nie tylko byli zawziętymi wojownikami, prędkimi jeźdźcami, ale też zaprawionymi żeglarzami. Kilka wielkich rzek przecinało step, na nich to z drewna wierzbowego lub lipowego budowano zwrotne łodzie, które nazywano czajkami. Przez rzeki przepływano ujściem do morza. Będąc już na otwartej wodzie, kilkadziesiąt łodzi zbierało się w jedną grupę i Halyjczycy wyruszali na wojaż, zwany chadzką, łupiąc skarby i pustosząc liczne buduńskie porty, rozsiane na brzegach Morza Wewnętrznego.    Był schyłek kwietnia, gdy halyjska flotylla powracała na step. Obłowili się tak, że dym czerniał z odległych zgliszczy, a w mnogich garncach pełnych złota i klejnotów mogli zanurzyć ręce po łokcie. Unosili garście monet, które przesiewały się im przez palce, dźwięcząc melodyjnie, gdy na powrót upadały do naczyń. Śmiech huczał między łodziami, załoganci upstrzali swoich atamanów w wymyślne bibeloty.     Beztroski nastrój musiał jednak z czasem ustąpić. Za czajkami na horyzoncie, wśród blasku Słońca rozszczepianego przez morskie fale, majaczyły maszty galer, mknących za nimi w pościgu. Pchane były nie tylko wiatrem, lecz także wspomagane łopoczącymi o taflę wiosłami, napędzanymi siłą niewolniczych mięśni. Wkrótce jednak żagle zwinięto, a to dlatego, że zerwał się nagły wiatr i niebo zachodziło coraz gęstszymi chmurami. Poznali wtedy wszyscy załoganci, że nadciąga zlewa. Widoczność stopniowo słabła, pierwsze ciężkie krople poczęły rozbijać się o pokłady, dmący wicher zagłuszał komendy atamanów. Wzburzone fale wznosiły się na wysokości, jakich jeszcze wówczas nie spotkano, rozbójnicy trzymali się kurczowo olinowań, by nagłe uderzenie nie zmyło ich w morską otchłań. Większość jednak miała o tyle szczęścia, iż sztorm nie zachwiał ich kursu, a nawet popędził bliżej do docelowego brzegu. Jedna czajka padła jednak ofiarą chwiejnego kaprysu Doli. Odłączona od pobratymców, zboczyła ostro na południowy wschód. Łódź noc całą dryfowała, smagana ze wszystkich stron siłami natury. Rankiem rozpogodziło się, nie był to jednak koniec zmartwień porwanej załogi. Wrzuceni zostali w bliskie towarzystwo pościgowych galer buduńskich. Czajka otoczona została ścisłym kordonem, a aż dwie galery podpływały, gotowe do abordażu. Zamknięci w pułapce Halyjczycy nie stracili jednak jeszcze ducha, czajka wyposażona była w dwa falkonety, huczały one naprzemiennie, aż jedna z podpływających galer poszła na dno. Druga jednak wbiła się w pokład łodzi taranem i chmara Buduńczyków ostrzelała muszkietami załogę czajki, następnie ciasno zalała małą przestrzeń, przeskakując na nią i siekając szablami. Załoga czajki broniła się dzielnie, choć dobrze wiedzieli, że nie wyjdą z tego cało. Z szególną zawziętością walczył ich czarnowłosy ataman, który to wkrótce pozostał sam, pośród zalanych krwią ciał towarzyszy. Zabił on w samotnej obronie szablą jeszcze dwóch Buduńczyków, po czym złapano go na arkan. Spętany, wił się jak wściekły pies, ogłuszono więc go, uderzeniem głowy o maszt. Zaciągnięty został na pokład galery, wraz ze zrabowanym skarbem.   * * *    Ataman wkrótce zbudził się na ławie, pod pokładem galery. Nasiąknięty słonowatą wilgocią zapach drewna szturmował jego nozdrza, choć po chwili uderzył go dużo gorszy zapach, spoconych ciał wymęczonych niewolników. Ktoś go właśnie chlusnął wiadrem lodowatej wody, wzdrygnął się z mrozu. Smagły żołnierz krzyczał coś niezrozumiale nad jego uchem, a gdy jeniec chciał unieść pięści, by brutalnie uciszyć nieznajomego, załopotały tylko ogniwa łańcucha, był przykuty do wiosła. Czarnowłosy ataman mógł więc jedynie wbijać w tego człowieka swój niepojęcie dziki wzrok. Stojący nad nim Buduńczyk odwdzięczył się za to smagnięciem bata.    - On każe ci wiosłować - rzekł nagle człowiek siedzący obok na ławie.    Czarnowłosy spojrzał na współwięźnia, był zaskoczony, gdy zorientował się, że ten był równie ciemny na skórze, co wrzeszczący na nich żołnierz. Rozejrzał się wokół i większość tutejszych raczej przypominała odcieniem skóry Halyjczyków, Sepentrionów czy Lechitów, wszyscy jednak co do jednego ubrani byli w skąpe łachy i zarośnięci na twarzach. Nie mając wyboru chwycił za drzewiec wiosła i razem z ciemnym sąsiadem pchali i ciągneli, w ustalonym przez reszte rytmie. Wkrótce nowy więzień nie rozróżniał już, czy w ustach czuje słony posmak wody, którą go oblano, czy to już tylko spływający pot tak mu nawilża wargi. Nie miał na szczęście większych problemów z operowaniem wiosła, na swobodne jego machanie pozwalała mu tężyzna fizyczna. Było tak przynajmniej narazie, nie widział czy surowa, niewolnicza dieta pozwoli utrzymać mu odpowiednią do tego formę.     Dzień mijał mozolnie, choć tak właściwie ciężko było dokładnie ustalić porę dnia w nieustannym półmroku. Jednak wieczorem ciemność pogłębiała się i utrzymywała aż do rana, temu galernicy potrafili ogólnikowo odgadnąć, która połowa doby aktualnie panuje. Na kolację podano im półmisek sucharków. Miał on starczyć dla całej ławy, która mieściła razem pięciu wioślarzy. Czarnowłosy Halyjczyk siedział na krawędzi, tak więc podał pozostałym do rąk posiłek. Widział jak na ich dłoniach ropieją odciski od nieustannego wiosłowania. Ciężko było się nasycić skromnym prowiantem podanym przez strażników, szczególnie człowiekowi, który dopiero co przybył i nie przyzwyczaił się do głodowych porcji.     - Jak cię zwą? - zapytał smagły sąsiad.    - Jegor - odpowiedział szorstko czarnowłosy.    - Ja jestem Ekim. Ekim Jildizeli. Tu obok mnie siedzi profesor Heinrich, jest Teutonem. W trakcie rejsu nie wolno nam rozmawiać, lecz mamy chwilę swobody przy posiłkach.    - Co robisz na tej galerze? Większość tu wygląda na ludzi z moich stron, porwanych do jasyru, ty z kolei przypominasz mi Buduńczyka.    - Tak w rzeczy samej jest, jestem Buduńczykiem, lecz nie jest to fakt, który w jakikolwiek sposób mógłby uratować moją skórę. Uwierz mi lub nie, ale niegdyś byłem poważanym dostojnikiem w mej Ojczyźnie. Powiem więcej, to ja zbudowałem statek, którym teraz płyniemy, a dokładniej byłem konstruktorem i kierownikiem budowy tego i wielu innych statków. Piąłem się po szczeblach kariery, zdobywając honorowe tytuły. Co rusz stocznie z wschodnich wybrzeży Morza Wewnętrznego wysyłały mi nowe zlecenia, opiewające na wysokie kwoty. Taki stan rzeczy jednak powodował zazdrość wśród szych, które przede mną zdążyły się dobrać do koryta. Zawiązała się więc przeciw mnie konspiracja, którą przewodził niejaki Tekir. Owa konspiracja obarczyła mnie oskarżeniami o współpracę z Halyjczykami, sfałszofane listy miały dowodzić, iż to ja miałem otworzyć bramę jednego z portów, w zamian za bogactwa, których w ten sposób miałem się dorobić. Dzięki temu rozbójnicy mieli podbić miasto z dwóch frontów. Na Tengri, to wszystko oczywiście była bzdura, ale sędziowie nie chcieli mnie usłuchać. Tylko moja przykładna służba w stoczni uratowała mnie od stryczka. I w taki oto sposób wylądowałem tutaj. Siedzę już pod pokładem dłuższy czas, temu też podłapałem trochę twego języka.    - A drugi kolega jak tu trafił - Jegor zwrócił wzrok na Heinricha, przyjrzał mu się uważnie i był to mężczyzna w średnim wieku o topornie ciosanych rysach twarzy - Teutonia Wschodnia jest stąd dość daleko i leży nad innym morzem.    - Tu gdzie teraz ty siedzisz, Herr Jegor, siedział do niedawna mój asystent, Markus. Ja i on byliśmy ludźmi nauki, archeologami. Zmierzyliśmy w te strony w poszukiwaniu pewnego starożytnego miasta, którego dzieje zatarły się pod naporem zęba czasu. Badaliśmy już je od kilku lat, po tym jak pewien kupiec dostarczył nam gliniane tablice zawierające osobliwe znaki. Kupiec zarzekał się, że fale wyrzuciły te tablice na brzeg. Udało nam się ustalić, iż owe znaki były w rzeczywistości dawno zapomnianym pismem, które staraliśmy się przez następne dwa lata rozszyfrować. Powiodło nam się, gdy zauważyliśmy, iż niektóre symbole naznaczone są pewnym podobieństwem do dialektów używanych przez starożytne, kilku tysiącletnie ludy znad brzegów Morza Wewnętrznego. Po rozgryzieniu tajemniczych tablic, poznaliśmy przybliżoną lokalizację miasta. Dotarłszy do wybrzeży Morza Wewnętrznego, wynajęliśmy barkę, która miała opłynąć kilka razy basen morza, w poszukiwaniu wyspy, na której według glinianych kronik rzekome miasto miało się wnosić. Mein gott, popełniliśmy jednak z Markusem wielki błąd, gdyż nie sprawdziliśmy na czyją tak naprawdę łajbę się pakujemy, a gdy się w tym zorientowaliśmy, było już za późno. Otóż łódź, na której pływaliśmy, należała do piratów. Podczas rejsu napotkaliśmy Buduńską galerę, która bez ostrzeżenia nas zaatakowała. Zostaliśmy wzięci za część załogi i pojmani jako jeńcy. Pływam tu od tego czasu. Markus niestety niedawno wyzionął ducha z wycieńczenia.    Przerwa na posiłek skończyła się, oznajmił to schodzący pod pokład Buduńczyk. Smagnął kilka razy batem w powietrze i rozdarł gardło, po tym powrócił na wyższy pokład i powtórzył tam tę czynność. Jegor wywnioskował, iż nad nim muszą również siedzieć rzędy niewolników. Wiosłowali przez pół nocy, po czym nastąpiła dłuższa przerwa. Wzmożył się wiatr i galera rozwinąć mogła żagle, rozmowy jednak między więźniami w dalszym ciągu były zakazane.    Mijały kolejne dni, a Jegor zżywał się powoli z towarzyszami niedoli, każdego dnia dzieląc z nimi cierpienie i posiłki. W takich warunkach lepiej można poznać człowieka, niż zna go własna matka. I tak minęły dwa tygodnie katorżniczej pracy na galerze. Nadszedł w końcu czas, kiedy to atmosfera panująca wokół zaczęła się zmieniać, zrobiło się wyraźnie duszno. Jegor wyczuwał instynktownie, że coś osobliwego wisi w powietrzu. Choć grube dechy kadłuba wygłuszały dźwięki z otoczenia i słychać było głównie tylko skrzypienie. Mimo wszystko jednak jego wyczulony słuch wyłapał, iż fale stawały się coraz bardziej burzliwe. Łomotały też w burty i statek kołysał się chaotycznie z coraz większą siłą. Nad głowami galerników rozległ się jakby huk armatni, coś trzaskało i powaliło się z łomotem, do nozdrzy dobiegał duszący zapach. Strażnicy na dolnym pokładzie zaczęli się wiercić z niepokoju, ktoś ich wezwał na górę. W zamian dwóch Buduńczyków zbiegło na dół, obaj w drżących dłoniach nieśli pęki kluczy, a przerażenie malowało się na ich niezwykle pobladłych twarzach. Jeden z nich podbiegł do Jegora i uwolnił go z ciasnych, stalowych obręczy. Drugi podbiegł do innego Halyjczyka. Wrzeszczeli coś i wtedy Jegor zauważył, że obaj Buduńczycy trzymają w rękach wiadra.    - Statek się pali, cały forkasztel w ogniu, fokmaszt obalony, jest kilku rannych - wyjaśniał w pośpiechu siedzący obok Ekim - brakuje im rąk do gaszenia.    Jegor nie zastanawiał się więc więcej, podniósł się z ławy, kolana strzeliły mu od zbytniego zasiedzenia się, wziął podawane mu przez Buduńczyka wiadro i gdy ten odwrócił się, myśląc, iż Jegor posłusznie za nim podąży i pomoże przemóc pożar, pojmany ataman z potężnym zamachem rozbił wiadro na buduńskim czerepie. Huk zaalarmował drugiego marynarza, skorzystał na tym oswobodzony rodak Jegora i również i on rozbił wiadro na łbie klucznika. Obaj następnie powalili i skopali zdezorientowanych marynarzy, a gdy ci byli już nieprzytomni, porwali ich klucze i bułaty, po czym zaczęli oswobadzać pozostałych niewolników. Oswobodzeni powstawali dość niepewnie, ich wola została już złamana, Jegor jednak starał się ich zagrzać do buntu. Od strony rufy znajdowała zbrojownia, każdy przytomniejszy na umyśle rzucił się w jej stronę. Uzbrajali się w berdysze i bułaty, niektórzy wzięli dodatkowo pistolety, znaleziono nawet kilka garłaczy. Gdy strażnicy powrócili pod pokład, w zmartwieniu długiej nieobecności kluczników, czekała ich niemiła niespodzianka. Dwóch pierwszych błyskawicznie zostało zabitych, następna dwójka zdążyła przed śmiercią wznieść alarm, reszta nie śmiała już zejść do galerników. Chaos całkowicie zapanował po środku Morza Wewnętrznego. Buduńczycy wrzeszczeli coś do oswobodzonych niewolników, Ekim wyszedł na przód, by uważniej się temu przysłuchać. Wzdrygnął się nagle wystraszony, źrenice okolone ciemno-dębową barwą mu zmalały.    - Na Tengri! Zamierzają rozstrzelać niewolników na górze, jeśli nie złożymy broni - wyjaśnił drżącym głosem.    - Parszywie z nami postępują. Mam ja jednak plan jak się z nimi rozprawić. Tamci na górze są teraz zbici w ciasną masę, przez to, że wszyscy wybiegli na górny pokład. Podzielimy się więc na dwie grupy. Pierwsza, ta większa, stanie przy schodach do górnego pokładu. Druga grupa, dzierżąca garłacze, rozlokuje się na całej długości statku. Na mój sygnał, jednocześnie, druga grupa ma wystrzelić salwę w sufit, a pierwsza wybiegnie na górę, nie bacząc na nic. Choć deski pokładu są grube i wątpię, że garłacze narobią tym na górze poważnych szkód, choć kilka pocisków powinno się przebić i przynajmniej lekko zranić i zdezorientować tamtych. Po wystrzale, druga grupa złączy się z pierwszą. Będziemy na nich szarżować i rozniesiemy ich szablami, jeśli nie, to i tak nie ma dla nas ratunku.    Entuzjazm buntowników opadł, kilku było gotowych pójść na układ z Buduńczykami. Spora część jednak była już wyjątkowo zdesperowana i czuła niebywały wstręt do wiosła. Nie widziało się im spędzić pod pokładem nie do końca wiadomo ile jeszcze lat, nim krewni ich wykupią lub pomrą z wycieńczenia. Tak więc postąpili według wskazówek atamana.    Wrzask dobył się z gardła Jegora, a tuż za nim podążyła ogłuszająca salwa garłaczy. Szarża dowodzona przez atamana była w tym czasie już u szczytu schodów. Błyskawice pląsały wokół czarnych obłoków, wiatr zagłuszał niemal całkowicie wszystkie głosy, płomień na statku strawił już połowę pokładu, tak naprawdę połowa jeńców zdążyła już przez to ścierpieć okropne katusze i umrzeć w beznadziei. Nic z tego nie zatrzymało jednak szaleńczej szarży, rozpaliło to ją nawet jeszcze bardziej, gdyż musieli się pospieszyć, by ratować kogo się da. Buduńczycy oczywiście nie spodziewali się tak desperacko rozpaczliwego ataku. Padali cięci w szaleńczej furii wygłodniałych Lechitów, Sepentrionów i Halyjczyków. Tylko kilku wciąż przykutych niewolników padło od muszkietowych kul, większość strzelców, by ratować swe życie, skupiła się na napastnikach. Stojącej w tyle grupie drugiej, udało się nabić garłacze, pierwsza grupa więc rozstąpiła się, strzelcy wybiegli na przód i przerobili resztki buduńskich marynarzy na poszatkowane strzępy mięsa. Galera została w pełni oczyszczona z Buduńczyków, z wyłączeniem Ekima oczywiście.     W trymiga zabrano się za uwalnianie niewolników. Pokład wciąż płonął, spopielony taran odpadł, burtt również się zajarzyły, kadłub mógł wkrótce pęknąć na pół. Jegor kazał chwytać za wiadra i szukać beczek z wodą, sam złapał za ster, by uregulować kurs. Zbliżali się bowiem nieubłaganie w kierunku ostro wystających z wody i gęsto usianych skał. Wiatr i fale jednak zdawały się być potężniejsze od steru, galera niechybnie zbliżała się ku kolizji. Ostatni rozkaz Jegora brzmiał “Trzymać się”. Po tym statek mocno uderzył w skałę, przewracając go, uderzenie głową w pokład pozbawiło go przytomności. 
    • Ktoś ważny zawodzi — z dodatkiem obrazy. Coś niewybaczalnego. Na horyzoncie pojawia się dal dusz, które kiedyś były sobie bliskie. Mijacie się w prozie życia, udając nieznajomych.   Zapomniane chwile radości i spełnienia, spotkania w kawiarni, z wkładką do kawy pełną łez śmiechu. Zapomniałeś, jak było?   Siedzisz na kanapie w towarzystwie samotności. Hej, świecie — czy naprawdę ci się to opłaca?   Mądrością życia są dobrze obstawione obligacje z kapitałem relacji. Opłaca się tobie…?

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Roma Ten wiersz jest jak cicha modlitwa, szeptana między wiarą a czułością. Nie potrzebuje wielkich słów – wystarczy jego prawda. Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...