Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.9 z 21


Rekomendowane odpowiedzi

Duże państwo azjatyckie. Ośrodek treningowy. Dziewięć miesięcy od błysku.

 

- Trzymaj, trzymaj!!! Nogi razem! No kochany, to już

naprawdę coś, zadziwiasz nawet mnie.

- Staram się trenerze.

- Ściągaj ze sztangi.

- Tak jest dobrze, dam radę.

- Tak to się będziesz bawił na mistrzostwach, na razie ściągaj.

Zawody za trzy miesiące. Nie możesz mieć kontuzji, bo cała

nasza wieloletnia robota przepadnie.

 

Liu posłusznie zmniejszył ciężar.

 

- Liu, musimy pogadać.

- Co tam znowu?

- Federacja.

- Czego znowu chcą? Powiedz im, że osioł czuje się lepiej.

 

Oboje się roześmiali.

 

- Tych zastrzyków mam już całą reklamówkę. Ale nie błaznuj,

to poważna sprawa. Wiesz, oni naprawdę mnie zadziwiają

tymi swoimi pomysłami.

- Co wymyślili?

- Możesz lecieć do strefy.

- Cooo takiego???

 

Liu przerwał trening i usiadł z wrażenia.

 

- Trenerze żartujesz. Ja do strefy? Po co? Jestem okazem

zdrowia.

- Jest taka możliwość to ci mówię. Musu nie ma tym razem, ale

jeśli byśmy zdecydowali, że to ma sens to oni wszystko nam

załatwią, tylko nikt o tym nie może wiedzieć.

- Jak załatwią? Przecież tam potrzeba specjalne bilety, jakaś

 komisja bada stan zdrowia.

- Pokażę ci, wszystko dostałem, nawet skaner do odcisków

palców. Zobacz te druki. Tu podpis, tu podpis, a na nośniku

 skan odcisków i zdjęcie. Resztą masz się nie martwić. Do

tygodnia przyjdzie bilet, paszport i bilet lotniczy tam

i z powrotem.

- Przecież nikt nie powiedział, że pobyt tam coś pomoże

w robieniu wyniku.

- Ale też nikt nie wie, czy nie pomoże.

- Trenerze, twoje zdanie?

- To bezsens. Przecież to przerwa w treningu i to na

kilkanaście tygodni przed zawodami. To bardziej zaszkodzi

niż pomoże.

- Odpowiedz im że nie pojadę i wszystko w tym temacie.

- Tak zrobimy.

                                                                           

 Liu zamilkł. Myślał nad czymś intensywnie. W końcu powiedział:

 

- Zmieniam zdanie, pojadę.

- Wiedziałem że tak powiesz. Jak tylko mi to przekazali to od

razu na to wpadłem. Liu, jak się wyda to za taki numer

 skończymy w więzieniu na wiele lat.

- Jak się wyda.

 

Trener znał sytuacje rodzinną Liu i wiedział o jego chorym bracie bliźniaku.

 

- Rodzice nawet nie aplikowali. Brat może tak żyć a i tak

podobno wszystkim odmawiają.

- Czy on jest podobny do ciebie?

- Twarz mamy taką samą, jesteśmy bliźniakami.

- Poradzi sobie sam na lotnisku i w drodze?

- Oczywiście, nie jest taki głupi.

- Jedź po niego i przywieź go jutro do mnie. Zrobimy mu

zdjęcie, zeskakujemy palce i przygotujemy papiery. Powiem

im dzisiaj, że zdecydowałem że pojedziesz. Jak przyjdzie

bilet to ja zawiozę ciebie do twojego domu i tam was

podmienimy. Ja zawiozę brata na lotnisko a ty masz się ukryć

na wsi. Nikt cię nie może zobaczyć. Nawet znajomi i sąsiedzi.

Nikt nie może wiedzieć!

- W stodole mam siłownię. Będę trenował.

 

                      *****

 

Małe miasto w górach Macedonii. Osiem miesięcy od błysku.

 

Macedonia, mały kraj sąsiadujący z Albanią. Narada grupy przemytników zajmujących się nielegalnym przemytem ludzi przez granicę z Albanią:

 

- Co dzisiaj mamy?

- Komplet, jedenaście osób, dziewięciu mężczyzn i dwie

kobiety, chyba matka z córką.

- W jakim są w stanie?

- Raczej kiepskim, wszyscy chyba chorzy w tym dwóch starych

 dziadów. Ta młoda też kiepsko wygląda, przed chwilą

wymiotowała. Nie wiem czy dadzą radę w nocy.

- Dobra, umowa to umowa, wiedzieli na co się piszą. Nie będą

 w stanie iść, to ich zostawimy, ich sprawa, ich ryzyko.

- Kasę masz od wszystkich?

- Tak, każdy dał trzy i pół tysiąca euro, zgodnie z umową.

- Ok, pakuj ich do busa i jedziemy w stronę granicy. Stawaj

często, stare dziady będą chciały sikać i masz jechać

spokojnie, zgodnie z przepisami.

 

Jeden z przemytników wyszedł na zewnątrz i wydał komendę:

 

- Wsiadajcie do busa, za chwilę odjeżdżamy.

 

Elena z Petią weszły pierwsze a za nimi reszta klientów gangu przemytników. Elena i Petia są mieszkankami kraju sąsiadującego z Macedonią i ponieważ mieszkają niezbyt daleko od granicy, to udało im się legalnie wjechać do tego kraju na zasadach ruchu przygranicznego. Elena na granicy nakłamała celnikom, że jedzie z córką do rodziny w Macedonii i w ten sposób otrzymała kilkudniową wizę. Nie miała żadnego planu. Wszystko o czym myślała to dostać się jak najbliżej strefy i liczyć na jakiś cud, który sprawi, że Petia wejdzie do strefy. Logicznie rzecz biorąc nie było na to żadnych szans i obie doskonale zdawały sobie z tego sprawę. Już samo nielegalne przedostanie się do Albanii było bardzo trudne. Legalnie nie wpuszczano tam nikogo obcego. Ruch turystyczny całkowicie zamarł. Jedyna turystyka, to chorzy szczęśliwcy posiadający bilety. Dostanie się w pobliże strefy było dla obcych jeszcze trudniejsze, a dostanie się do strefy bez biletów było absolutnie niemożliwe dla każdego. Elena była zdesperowana. Stan zdrowia Petii pogarszał się z dnia na dzień. Elena, pomimo że niezwłocznie jak tylko było to możliwe aplikowała o bilet do strefy dla Petii, to otrzymała odpowiedz odmowną. Zresztą tak samo jak prawie wszyscy mieszkańcy państwa w którym mieszkała. Dziennikarze od razu zauważyli, że darmowe bilety jakimś dziwnym trafem trafiły do obywateli największych i najbogatszych państw świata. Próbowano to jakoś racjonalnie wytłumaczyć, ale nikomu na razie się to nie udało. Leczenie białaczki u Petii nie dawało trwałej poprawy. Czasami czuła się lepiej, ale choroba ciągle nawracała i postępowała. Zdesperowana Elena postanowiła w końcu zaryzykować niebezpieczną podróż. Niewiele mieli do stracenia. Życie Petii było zagrożone.

Bus przejechał Macedonię w ciągu jednego dnia bez żadnych nieprzewidzianych przygód. Przemytnicy szmuglowali ludzi przez granicę w taki sposób, że przeprowadzano ich przez górskie bezdroża pod osłoną nocy. Bardzo dobrze znali teren przygraniczny. Znali również zasady ochrony granicy. Dobrze się orientowali jakim sprzętem dysponują pogranicznicy i gdzie znajdują się posterunki. Znali również czas i częstotliwość granicznych patroli.

Elena była pełna obaw. Petia akurat źle się czuła. Była bardzo słaba, nie miała apetytu i często wymiotowała. Przemycani ludzie mieli pod osłoną nocy przejść 25 kilo- metrów przez górskie ścieżki a w kluczowych odcinkach przedzierać się przez gęste zarośla. Wszystko to w ciemności bez korzystania z latarek. Taka przeprawa wymagała dużego wysiłku fizycznego. Elena bała się, że Petia nie da rady. Przemytnicy postawili sprawę jasno. Jeśli nie przejdziesz

w nocy to twoja sprawa. Każdy kto nie zdąży i zostanie w strefie granicy, będzie złapany przez straż graniczną i deportowany do swojego kraju. Za próbę nielegalnego przekroczenia granicy groziły wysokie grzywny oraz kara więzienia. Więzienia w stosunku do ludzi chorych jednak nie orzekano.

Bus dojechał na skraj jakiejś przygranicznej wsi i podje- chał pod opuszczony budynek starego tartaku. Kierowca, po czujnym rozejrzeniu się dookoła, kazał pasażerom wysiąść i ukryć się w tym budynku. Po jakiejś godzinie pod stary tartak podjechały dwa zdezelowane jeepy pomalowane na zielono. Wyglądały jakby na co dzień były używane do prac leśnych. Upchano pasażerów w kabinach tych pojazdów i jeepy, po przejechaniu kilu kilometrów drogą asfaltową, wjechały na leśną ścieżkę wykorzystywaną do wywożenia drewna z lasu. Dalsza podróż trwała ponad dwie godziny. Pojazdy powoli wznosiły się coraz wyżej, jadąc po coraz gorszych drogach. W końcu wjechano na bezdroża pełne dziur i wyjeżdżonych przez opony pojazdów terenowych, głębokich kolein. Zatrzymano się w gęstym, młodym lesie i kazano wszystkim wysiąść. Jeepy szybko odjechały. Ludzi ukryto w zaroślach tak, aby nie dało się ich wypatrzeć z drona czy helikoptera. Został tylko jeden przewodnik. Pozostali przemytnicy zniknęli wraz z pojazdami. Przewodnik powiedział, że tu będą czekać do zmroku. W drogę wyruszą dopiero za około cztery godziny. Zabronił głośno rozmawiać oraz rozpalać ogień i używać latarek. Wcześniej wszystkim uczestnikom niebezpiecznej wyprawy wyjęto baterie z telefonów komórkowych. Powtórne założenie ich dozwolone było dopiero w Albanii, przynajmniej 40 kilometrów od granicy. Przewodnik wyjaśnił, że jak ruszą, to wszyscy mają iść jego śladem w zupełnej ciszy. Nogi należy stawiać tak, aby nie robić hałasu i wszyscy muszą podążać jego tempem. Każdy kto nie da rady iść za nim, będzie pozostawiony samemu sobie. Elena i Petia leżały na trawie i próbowały trochę odpoczywać. Jednak strach i napięcie ciągle narastały. W końcu zapadł zmrok i w gęstym lesie zapadła niemal całkowita ciemność. Przewodnik szeptem wydał polecenie:

 

- Zbierać się, idziemy.

 

Ustalił kolejność w jakiej mają iść, cały czas jeden za drugim i jak najciszej. Obie kobiety były zmarznięte i zmęczone a to co najtrudniejsze dopiero było przed nimi. Na początku wszystko szło w miarę sprawnie i spokojnie. Przewodnik prowadził po wąskiej, ale wygodnej, dobrze wydeptanej leśnej ścieżce. Światło księżyca, po przyzwyczajeniu wzroku, pozwalało widzieć miejsce do postawienia kolejnych kroków. Po jakiś dwóch godzinach marszu ścieżka zrobiła się ledwie widoczna i bardzo stroma. Przewodnik zarządził przerwę a następnie poinformował, że przed nimi najtrudniejszy odcinek drogi, ponieważ za kilometr będą przekraczać grani- cę. Jak da znać to trzeba będzie iść za nim bardzo szybko. Wyruszono dalej i w pewnej chwili przewodnik wprowadził grupę w bardzo gęstą trawę i nakazał absolutną ciszę.

Z zarośli, jakieś dwieście metrów dalej, widoczna była leśna, dobrze utrzymana droga. Musiało przejeżdżać nią często wiele pojazdów. Po kilkunastu minutach czekania w krzakach, dało się słyszeć odgłos silnika nadjeżdżającego samochodu tereno- wego. Odgłos narastał i samochód się zbliżał. W końcu, gdy wycie silnika pracującego na wysokich obrotach było już bardzo bliskie, z lasu wyłonił się snop światła. Patrol pograniczników przejechał dwieście metrów od przyczajonych w krzakach ludzi i samochód zniknął za zakrętem. Przewodnik szeptem, ale stanowczo polecił:

 

- Teraz, cały czas szybko za mną, bez gadania i bez przerwy

przez przynajmniej godzinę, to najtrudniejszy

i najniebezpieczniejszy odcinek drogi.

 

Przewodnik ruszył i wszyscy poszli za nim. Niestety szli bardzo, bardzo szybko a ścieżki nie było wcale. Wszyscy cały czas się potykali a kobiety i dwóch najstarszych, zaczęli zostawać w tyle. W końcu przewodnik na chwile się zatrzymał i zaczął mobilizować wszystkich do dalszego, szybkiego tempa. Petia usiadła na trawie i się rozpłakała.

 

- Mamo, nie dam rady, muszę odpocząć.

 

Przewodnik zaprotestował.

 

- Nie tutaj, zaraz nas tu złapią. 

 

Petia wstała, zrobiła dwa kroki i osunęła się z powrotem na ziemię. Elena ledwie zdołała ją złapać, żeby bezwładnie nie upadła.

 

- Ok, chcecie tu zostać, wasza sprawa, wiedziałyście na co się

 piszecie. Jesteście już kilometr za granicą. My nie możemy tu

czekać. Jak dacie radę to idźcie w tą stronę w którą my

pójdziemy. Jeśli nie złapią was do rana to idźcie na zachód

tak, aby słońce mieć za plecami. Reszta zbierać się, idziemy

dalej.

 

Cała grupa poszła dalej a przerażone Elena i Petia zostały. Po jakiś dziesięciu minutach w lesie rozległy się krzyki. Kobiety przytuliły się do siebie przerażone ze strachu. Pojedyncze krzyki narastały i przeszły w głośną awanturę, choć były na tyle daleko, że słów nie dało się rozróżnić. Zresztą i tak krzyczano w nieznanym im języku. Pojazd, który kilkanaście minut temu tędy przejechał, zawrócił i znowu się zbliżał, a z drugiej strony dało się słyszeć kolejne nadjeżdżające pojazdy. Elena postanowiła, że zawrócą do miejsca przy drodze z którego przed chwilą wyszły, bo tam były gęste zarośla w których można było się łatwo schować, a tu gdzie są teraz, las wydawał się dosyć rzadki. Petia zmobilizowała resztki sił i szybko obie zbiegły z górki, przebiegły z powrotem leśną drogę, którą jeździły samochody straży granicznej i dosłownie w ostatniej chwili dobiegły do gęstych, kujących krzewów. Ledwie zdołały się schować, to zza zakrętu wyłonił się snop światła. Z krzaków mogły obserwować drogę, była dwadzieścia metrów od nich. Samochód zatrzymał się tuż przy nich. Były pewne, że zostały zauważone. Petia szepnęła:

 

- Już po nas.

- Cicho bądź, nie wiadomo.

 

Po krótkiej chwili dojechały dwa kolejne samochody terenowe i wysiadło z nich kilkunastu żołnierzy. Po kolejnych kilku minutach, z góry zaczęto sprowadzać całą ekipę, której przed chwilą były członkiniami. W końcu byli wszyscy, a przewodnik miał założone kajdanki. Na oczach kobiet, załadowano przewodnika i dziewięciu przemycanych mężczyzn do samochodów. Żołnierze jeszcze przez kilka minut prześwietlali las silnym szperaczem, zamontowanym na pojeździe.

Jednak one były tak blisko, że światło lampy nawet do nich nie sięgało. Na szczęście patrol nie miał psa. Ostatecznie cała ekipa odjechała a w ciemnym lesie nastała zupełna cisza. Elena i Petia wyszły z krzaków. Petia z wrażenia zapomniała, że jest zmęczona.

 

- Ale jajca, co teraz?

- Jak to co? Kazał nam iść w tą stronę gdzie go złapali to

pewnie wiedział co gada.

- No, przewodnik w końcu to pewnie wiedział.

- Nie ciesz się za szybko, pewnie podzielimy ich los, powolutku

 ale idziemy, dasz radę.

 

Elena i Petia poszły w tą stronę, gdzie niedawno schwytano ich poprzedników. Ustaliły, że będą szły powoli i najciszej jak to tylko możliwe. Mozolnie gramoliły się pod górę, nie widząc właściwie po czym stąpają. Co kilkanaście minut odpoczywały. Petia w takim powolnym tempie dała radę iść. Przeszły kulminację terenu i natrafiły na jakąś ścieżkę, która prowadziła poziomo a następnie zaczęła schodzić w dół. Było łatwiej, mogły iść szybciej i rzadziej odpoczywać. Rozchmurzyło się trochę i blask księżyca oświetlał drogę na tyle, że marsz stał się łatwiejszy. W ten sposób szły około trzech godzin. Nikogo nie spotkały i nikt ich nie zauważył. Petia była już bardzo zmęczona. Zaczął się świt. Na wschodzie niebo z czarnego, zaczęło zmieniać kolor na ciemnoniebieski. Na tej podstawie stwierdziły, że idą chyba w dobrym kierunku. Świt nadchodził z tej strony, z której właśnie szły. Petia musiała dłużej odpocząć, Elena też nie miała już sił. Choć było lato, to noc w górach była chłodna, były zmarznięte i odwodnione. Elena zdecydowała, że spróbują zaszyć się w najgęstszych zaroślach jakie uda im się znaleźć i przeczekać w ten sposób cały następny dzień, aż do kolejnej nocy. Musiały jeszcze odejść od ścieżki, którą szły. Po kilkuset metrach przedzierania się przez leśne chaszcze, znalazły gęste krzaki, takie jakich szukały. Wydeptały w samym środku po kawałku miejsca, na tyle żeby móc się położyć i padły ze zmęczenia. Petia zasnęła niemal od razu a Elena niedługo po niej. Zaczęło wschodzić słońce.

Elena zmęczona do granic możliwości zapadła w głęboki, nerwowy sen. Śniło jej się, że idzie ulicami małego miasteczka o zabudowie śródziemnomorskiej. Nie było tam żadnych wysokich budynków tylko małe domki z płaskimi, prymitywnymi, drewnianymi dachami. Miasteczko przypominało rekonstrukcję historyczną jaką Elena widziała kiedyś w muzeum, ale istniało naprawdę. Całe zalane było ostrym słonecznym światłem. Nagle, nie wiadomo skąd, nad miastem pojawiła się czarna chmura a z niej zaczął padać intensywny deszcz. Ulice zamieniły się w wartkie strumienie i Elena została porwana przez wodę. Woda we śnie zmieniła barwę z błękitnej i przeźroczystej w czarną i mętną. Elena czuła, że za chwilę się utopi, ale w kluczowym momencie uniosła się nad ziemią i zaczęła swobodnie lecieć nad wartkimi potokami. W pewnym momencie ktoś do niej strzelił, poczuła ból w okolicach żeber i zaczęła bezwładnie spadać do mętnej wody. Przebudziła się przerażona. Przebudziła się, ale ból nie mijał. To Petia naciskała ją coraz mocniej, żeby ją obudzić:

 

- Mamo, obudź się, alarm żołnierze, patrol.

 

Elena ocknęła się i odruchowo przywarła do ziemi. Słychać było szczekanie psa. Dwóch żołnierzy szło ścieżką, którą w nocy tutaj przyszły.

 

- Wywącha nas?

- Nie wiadomo, bądź cicho jak myszka.

 

Krzaki w których się znajdowały były położone powyżej tej ścieżki i obie mogły dokładnie obserwować całą sytuację. Patrol zbliżył się najbliżej do ich miejsca, pies zachowywał się trochę nerwowo i szczeknął dwa razy w ich stronę. Ale ostatecznie odwrócił łeb i żołnierze powoli poszli dalej, oddalając się od nich.

 

- Nie wywąchał nas, ale mamy farta.

- Co to za pies, pies emeryt?

 

Petia uśmiechnęła się szeroko.

 

- Myślę że dlatego że wiatr wiał od nich w naszą stronę.

A poza tym moja droga, cuchniemy jak skunksy. Nasz zapach

zharmonizował się z naturą.

- No tak, widziałam kiedyś hipopotama w zoo. To pewnie ten

sam zapach?

- Noo.

- Jak czegoś z tym nie zrobimy to umrę z własnego smrodu.

- A masz jakiś pomysł, co można by z tym zrobić?

- Mam, potrzebujemy prysznica.

- Odkrywczy nie powiem. Petia która godzina?

- 16.40.

- Matko, przespałyśmy prawie cały dzień!

- Jak tylko zrobi się ciemno to spadamy stąd, następny pies na

pewno nas wywącha, jak się czujesz? Dasz rade iść dalej?

- Lepiej niż wczoraj, odpoczęłam, dam radę. Dobrze że noc

była ciepła.

 

Wypiły resztkę wody która im została i podzieliły się ostatnią suchą bułką.

 

- Jutro musimy gdzieś dojść, inaczej nie przeżyjemy bez

jedzenia i picia.

Słońce zachodziło późno. Obie czekały ukryte w krzakach jeszcze wiele godzin. W końcu przyszła odpowiednia pora i najciszej jak tylko umiały, szły ścieżką z której wczoraj zeszły. Jej kierunek odpowiadał mniej więcej kierunkowi na zachód, czyli takiemu w którym obie miały się przemieszczać. Teren był łatwy a ścieżka wyraźna i szło im się znacznie lepiej niż wczoraj. Szły wiele godzin. Kiedy zaczęło już świtać, ścieżka nagle zamieniła się w górską drogę po której można już było jeździć samochodami terenowymi. Po kolejnej godzinie zauważyły, że spomiędzy drzew prześwituje światło. Zrozumiały, że światło księżyca oświetla nie zalesioną przestrzeń. Las się kończył. Podeszły do jego skraju i wyszły na olbrzymią polanę, która w dolnej części stawała się uprawną łąką. Poniżej łąki, w świetle księżyca oraz słabej jeszcze poświaty świtu, widoczna była mała wieś. Powyżej wsi na polanie, najbliżej nich, stała drewniana chata. Pomimo, że była jeszcze noc, to w chacie paliło się światło.

 

- Petia co robimy?

- Dalej i tak nie dam rady, mam już dosyć, musi nam ktoś

 pomóc.

- Ok, zaryzykujemy, idziemy do tej chaty. Co ma być, niech

będzie.

- Mam nadzieje, że w tych stronach do obcych nie strzelają.

- To chyba miał być żart.

 

Podeszły do chaty. Zaczął szczekać mały pies, biegający swobodnie za drewnianym płotem. Stanęły przed furtką i czekały. Pies szczekał zza furtki cały czas. W końcu drzwi się otworzyły a z domu wyszedł stary dziadek z kijem w ręku, którym dał znak psu. Ten natychmiast przestał szczekać i pobiegł w głąb podwórka.

 

- Czy... możesz... pomoc... my?

 

Elena zastosowała w praktyce kilka z kilkunastu słów po albańsku, których z wielkim wysiłkiem nauczyła się przed wyprawą. Dziadek podszedł do furtki i ją otworzył. Pokazał ręką, że mogą wejść i powiedział coś cicho po albańsku. Poszły za gospodarzem a Petia szepnęła do matki:

 

- Na razie nie strzela.

 

Obie się uśmiechnęły. Po cichu zamieniły jeszcze kilka zdań, w tym kilka słów po angielsku, zakładając że starzec na pewno jest głuchawy i pewnie nic nie usłyszy, a poza tym pewnie nie zrozumie. Dziadek wprowadził je do dużej izby jasno oświetlonej elektrycznym żyrandolem. Zauważyły, że żwawo się porusza. Jego ruchy były raczej typowe dla zdrowego mężczyzny w średnim wieku niż dla starca. Lekkość ruchu nie pasowała do jego zewnętrznej fizyczności i zwracała uwagę. Obrócił się w ich stronę i z ciekawością się im przyglądał, uśmiechając się przy tym. Następnie stało się coś, co bardzo je zdziwiło.

 

- Miło mi panie gościć, słyszę, że rozumiecie po angielsku?

Mogę rozmawiać z wami po angielsku.

 

  Elena z Petią zaniemówiły. Obie zastygły w bezruchu i obie otworzyły usta ze zdziwienia. Dziadek odezwał się płynną angielszczyzną i do tego głosem tak żywym i pełnym percepcji, że bez wątpienia jest w pełni sprawny psychicznie. Jest bystry oraz wszystko doskonale słyszy i rozumie.

 

- Oczywiście, znamy angielski, ale skąd mieszkaniec takiej wsi

na skraju świata, mówi po angielsku i to tak płynnie?

- Opowiem wam, to ciekawa historia, ale najpierw może się

 przedstawmy, Jestem Jakup a panie?

- Elena.

- Petia.

- Czemuż to zawdzięczam ten zaszczyt odwiedzin mnie

w środku nocy?

- Chyba nie musimy wiele tłumaczyć, widzisz jak wyglądamy.

Ktoś musi nam pomóc. Potrzebujemy prysznica

i chciałybyśmy trochę odpocząć i coś zjeść, musimy również

zrobić pranie, mamy pieniądze, zapłacimy, pomożesz nam?

- Skoro już tu jesteście to chyba nie mam innego wyjścia. Jak

 rozumiem zabłądziłyście z Macedonii i niechcący udało wam

s przejść przez granicę.

- No, lepiej tego ująć się nie da.

 

Elena się uśmiechnęła.

 

- Wielu różnych ludzi teraz tu błądzi. Przemytnicy przemycają

ludzi całymi dziesiątkami. Wszyscy ciągną do strefy i wy

zapewne też. Obie jesteście chore czy tylko Petia?

- Tylko Petia.

- Mam nadzieje, że zdajecie sobie sprawę z tego, że dostanie

się na teren Albanii w istocie niczego nie załatwia. Dostanie

się tam teraz bez biletów jest po prostu niemożliwe. Jak

chcecie to zrobić?

 

Kobiety zamilkły.

 

- No dobrze, łazienka jest na końcu tego korytarza. Nie ma

może luksusów, ale jest prysznic z ciepłą wodą i ubikacja.

Przygotuję wam pokój na górze i coś do jedzenia. Możecie

wypocząć tutaj kilka dni. Przy kolacji opowiem wam skąd

znam angielski. Nie zostawiajcie niczego na dole. Czasem

przyjeżdża patrol pograniczników. Wtedy musicie być na

górze bardzo cicho. Na piętro nie wejdą, jeśli nic nie

 wzbudzi ich podejrzeń. Jesteście piętnaście kilometrów od

granicy. A i możecie mówić mi po imieniu.

 

Helena i Petia wzięły prysznic, zrobiły pranie i przyszły na śniadanie. Jakup przygotował smaczny posiłek oraz dobrą herbatę. Obie piły bez końca, jak wielbłądy na pustyni

w oazowym wodopoju.

 

- Jakup to skąd znasz angielski?

- Mój ojciec był anglikiem. Był pilotem RAF-u. W 1942 roku

w czasie bombardowania południowej części Włoch jego

samolot został trafiony. Nie chcieli lądować we Włoszech bo

czekała ich śmierć z rąk nazistów, więc zdecydowali, że

spróbują dolecieć do Albanii. Wylądowali na polu i cała

załoga Lancastera została przejęta przez albańskich

partyzantów. Ojciec był ciężko ranny i trafił do albańskiego

szpitala. Personel nie wydał go Niemcom. Nawet jakby

chcieli, to nie mogli tego zrobić bo partyzanci go

 chronili. W tym szpitalu pracowała moja mama. To był

burzliwy romans. Ojciec się wyleczył i chciał wracać do

Anglii, ale matka zaszła ze mną w ciąże. Albania szybko

odzyskała niepodległość i zakochany ojciec postanowił

zostać z matką w Albanii. Choć szybko nauczył się

albańskiego to często rozmawiał ze mną i z moją siostrą

 po angielsku i tak się nauczyłem.

- Jakup, ile ty właściwie masz lat?

- 79.

- Ćwiczysz ten angielski cały czas? Masz świetną pamięć.

- Jeszcze niedawno prawie całkiem zapomniałem angielskiego,

przez całe dziesięciolecia nie rozmawiałem z nikim po

angielsku, w ogóle z moją pamięcią było bardzo kiepsko, ale

niedawno pamięć mi się poprawiła.

 

Obie przestały jeść, popatrzyły z ciekawością na siebie

a następnie na Jakupa.

 

- Jak to pamięć ci się poprawiła?

- Tak jak mówię, Jakup się uśmiechnął.

- Jakup, ty... tam byłeś?

- Pewnie że byłem. Pamiętajcie, że to już Albania. Byłem

bardzo chory, właściwie umierający. Kilka miesięcy temu to

był początek. Ludzie już wiedzieli co się tam wyrabia, choć

nie wiedzieli dokładnie jak to działa. Tam każdy mógł

pojechać. Wystarczyło wsiąść do pociągu albo do samochodu

i już było się w strefie. Nikt, niczego nie pilnował. Tam

dopiero zaczęli zjeżdżać się ludzie. Można było tam

 pojechać z materacem albo składanym łóżkiem i położyć się

na ulicy. Wielu ludzi tak właśnie robiło. Ja miałem to

szczęście, że w sąsiednim miasteczku mieszkał mój daleki

kuzyn i on miał znajomego, który mieszkał w strefie.

Przygotowali mi pokój i żywili mnie przez dwa tygodnie.

Wtedy jeszcze nie wiadomo było, jak długo trzeba przebywać

w strefie, żeby wrócić zdrowym. To był okres kilku tygodni.

Połowa ludzi ciężko chorych z Albanii zdążyła tam pojechać.

- Mamo, popatrz, tak to działa.

- Idźcie spać, widzę że ledwie żyjecie.

 

Obie poszły do przygotowanego dla nich pokoju. Padły na wielkie małżeńskie łoże. Elena natychmiast zasnęła a Petia przejęta opowieścią Jakupa, zasypiała powoli, długo przemyśliwując jak działa strefa.

 

 

................................

 

To tak ode mnie: Jakup w tym tekście nie jest błędem ortograficznym :)

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów       .........   www. Ebookowo.pl

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...