Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Otwarte usta i puste butelki


Rekomendowane odpowiedzi

 

Mówili, że puste butelki od mineralnej na parapecie nadają pokojowi nieprzyjemny klimat. Stały tak sobie w nieszeregu, albo leżały, w podobnym zresztą chaosie. Jeśli ktoś by chciał, mógłby doszukać się tu niejednego elementu artyzmu. Ale nikt nie chciał. Zamieszkały tymczasowo w tym pokoju nie zwracał uwagi, że nawet przypadkowo tchnie w nieożywione swojego twórczego ducha. Myślał kiedyś, żeby przemalować swoje ściany na czarno. Miało to swój konkretny sens – chciał, aby zewnętrzna scenografia była w końcu bardziej melancholijna i dramatycznie poważna niż jego wnętrze. Musiałby jednak walczyć o tę ideę z właścicielami, a to dodałoby enty front na wojnie obdzierającej go codziennie i obficie z zasobów.

 

– Czemu mam iść do czyśćca, przemądrzałe dusze, co mylą mistykę z mistyfikacją? Ja chcę do Boga mojego, nie do czyśćca! Nie prosiłem się na ten świat, nie prosiłem o skórę, z którą się witają codziennie ludzie. Namalowano mnie w moim imieniu, nie zważając na listę skarg i zażaleń. Sfałszowano mnie, zanim się spostrzegłem. Gdzie jesteś teraz, Stwórco, gdzie apologeci twojej mądrości, którzy z największego fuszerstwa uczynią twoje opus vitae? Pochowali się, bo i ja się schowałem, i nie ma teraz potrzeby by mnie równać z ziemią. Już nie widać, by moje niepasujące buty wystawały z szeregu. Ileż to słownych etymologii musiałem przeczesać, aby choć w połowie nauczyć się, jak komunikować siebie? A wszystko to na nic, bo sylaby wypowiedziane przeze mnie kocham tylko ja. Nie wiem już, co boli bardziej, zażenowanie spowodowane próbą odsłonięcia się prymitywom, czy smutek rozdzierający tych, co deklarują miłość jednak bez pełnego zrozumienia.

 

Do tego momentu był człowiekiem, później zgłodniał i wiedziony instynktem, machinalnie musiał coś zjeść i… – ach, a może lepiej będzie zostawić te animalne anegdotki i strawić do końca chleb ze smalcem posmarowanym omyłkowo cynamonem w miejsce pieprzu.

 

– Nawet zabić się nie można, jak człowiek. Mam nadzieję, że nie okaże się, że moim ostatnim słowem będzie „zimno mi”, albo – co gorsza – „pragnę”. Cztery minuty i siedem sekund, tyle trwała moja pasja myślenia, potem żołądek wyrwał mi serce. Nie chcę już, Inteligentna Transcendencjo Osobowa z tobą współpracować w obarczaniu mnie coraz to mniej zrozumiałymi cierpieniami. Czemu przez tyle lat słuchałem tych, co uważali wegetację tu za sukces, a poległych na wojnie jako przegranych? Samobójstwo stanie się moim pierwszym samodzielnym aktem egzystencjalnego wyboru. Chcę umrzeć, by żyć inaczej. Nie wiem, Stwórco, co zrobisz z takim buntownikiem, ale odrzucenie mnie będzie twoją największą ze wszystkich nierozsądności. Mam dość stania przed drzwiami, gdy ty radujesz się harmonią. Idę do ciebie. Żyjący nie zobaczy cię twarzą w twarz, ograniczony ciałem, więzieniem usprawiedliwianym chwilowymi przyjemnościami. Nie chcę pracować na utrzymanie twojego projektu. Stanę przed tobą sam, bez rzecznika, w akcie heroicznej głupoty, którą ja nazwę mym jedynym odważnym czynem. Próbowali mnie powstrzymać rodziną i przyjaciółmi. Nie bójcie się, bliscy z rodu i z serca. Kiedy już zacznę agonizować, wyjdę na przeciw niego z ultimatum i sprowadzę was do siebie lub dam się pogrążyć w otchłani, umierając męczeńsko za ludzkość, niezasługującą zdaniem niego na wolność. Jak Prometeusz, choć pozbawiony szans, spróbuję wykraść mu stwórczą moc. Zdaniem wielu nabluźniłem już tyle, że za życia powinienem spłonąć. Żyję jednak, w pewności, że nie zostałem przeoczony, ale poddany boskiej cierpliwości. Umrę w przekonaniu, że wystarczy jej i po opuszczeniu ciała. Chyba, że to żałosny widok mojej atopowej skóry tak bardzo łagodzi gniew Stwórcy?

 

Tory i wierzby płaczące. Tylko za kim?

 

– Błogosławię was, Anonimowi, ludzkim, życzeniowym tylko błogosławieństwem. Pozdrówcie konduktorów, przeproście za moją tak częstą jazdę bez biletu. Tu nie o nich chodziło, lecz o rząd. Zresztą, teraz wszystko już odarte jest ze znaczenia.

 

Chusteczka, nos, katar. Nawet przed śmiercią fizjologia nie pomaga.

 

– Jedźcie do pracy, walczcie w nieswojej wojnie, pójdźcie za tradycją i gińcie mężnie za obcą ziemię. Wpakujcie do toreb i plecaków cudze sensy i gońcie za nieswoimi natchnieniami. Spełniajcie dalej oczekiwania sąsiadów. Nie będę wam przeszkadzał, wkładając swe ciało w szprychy waszych problemów. Połknę wszystko tutaj, przy nasypie. Ach, chciałem umrzeć stoicko jak filozof, a znów odzywa się we mnie romantyzm. Ach, czemu tyle żalu, czemu tyle wspomnień. Nie, och, Boże, nie. Gdyby ktoś teraz mnie posłuchał, zwłaszcza po medycznych studiach… Złapią mnie ci inkwizytorzy i za herezję wobec życia zmuszą mnie do niego. Tak symbolicznie się teraz zrobiło. Płacz, płacz moja skóro, zimnymi łzami, czeka cię nieskończona żałoba. Potraktuj się tak chłodno, jak mnie traktowałaś. Moja biedna głowo… Czemu teraz podsycasz mnie wspomnieniami z najpiękniejszych spacerów? Czemu znów prowadzisz mnie do tej kawiarni? Przecież jest już dawno zamknięta. Całe życie hamowałaś moje uczucia, więziłaś pamięć, dusiłaś mnie w okowach neuronów, których było za dużo by żyć, a za mało, by odpowiadać na dręczące pytania. Teraz nawet ty się buntujesz?

 

Miasto jest niewielkie, ale ze względu na porę, na ulicach sporo ludzi. Obracają się nerwowo, obawiając się, czy biegnąca za nimi osoba nie jest aby niebezpieczna.

 

– Umieram i zabić się nie mogę. Nie żyję już, a nie ma mnie wśród umarłych. Dyszę, a wyzionąć nie potrafię. Śmierć ode mnie uciekła. Wezmę te leki, popatrzę na nie, może przyjdzie mi natchnienie. Leki? Leki! Gdzie one? Przecież… byłem pewny… Zostały na nasypie lub jakieś boskie tchnienie zdmuchnęło mi je z kieszeni bluzy. Może taki mój los?

 

Skulił się, nie chcąc snuć rozważania w godnej pozycji stojącej.

 

– Wszystkie moje poglądy wypadły mi właśnie z ust. Znów jestem zbitką przekonań napotkanych na życiowych bilbordach. Kim miałem być? Prometeuszem? Kim jestem teraz? Nie wiem… Wiem za to, co mi dolega. Jestem człowiekiem. Tak, jestem człowiekiem, Ha! Znam swą diagnozę. Och, nie, ale nikt się o tym nie może dowiedzieć. Wtopię się w tłum, zainteresuję się tłumem i… Nie! Przecież nie wolno mi być zainteresowany. Cycki! Tak, cycki. Coś trzeba było z nimi zrobić. Jeszcze nie wiem, ale czuję, że pamięć mi wraca. Co za przyjemny powiew owczego pędu! Piwo, napiłbym się piwa. Niech chmielowa gorycz rozlewa się po spragnionym podniebieniu. Jezus Maria, ale co ja za dziwnych słów używam. Wszystko przecież jest takie proste, po co tak filozofować. Żyć z dnia na dzień i się nie zastanawiać za dużo. Czy jestem szczęśliwy? A co to w ogóle znaczy? Lepiej się zapytać, czego pragnę!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...