Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Powiedz mi… Co mi możesz powiedzieć? Milczysz. Słyszę wciąż czyjś oddech. Dobiega zza ścian, z każdego zakamarka bezwzględnej nocy. Czy jest tu, ktoś? Czy, ktoś tu jest? Milczenie rozsadza mi czaszkę pulsującym zrywem melancholii. Drgający blask dopalających się świec rozwiewa całun śmierci, której szept wychodzi jak syczący wąż z mroku drugiego pokoju. Nieustanny monolog, szmer, piskliwy szum trawiącej mnie gorączki… Pełgające plamy tańczą, płoną na krawędziach książek, drewnianej klepce, pustych fotelach… I płoną we mnie, w pustce niepamięci, resztkach dawnego życia... Czy, ktoś tu jest?

Ogarnia mnie chłód, piwniczna woń rozkładu. Spójrz na mnie, właśnie pełznę w kierunku  n i c z e g o… Wydają się wypełniać przestrzeń czyjeś nieśpieszne kroki… Nasłuchuję… To nic. To, tylko bicie mojego serca albo echo serca mojej umarłej niedawno matki. Stanęło na wieczność. Usnęło na wieczność. Pamiętam, że jej dusza wymknęła się przez otwarte okno, przysiadłszy chwilę na parapecie, odwracając się ze smutnym wzrokiem pożegnania, tak, jak żegna się kogoś na zawsze. Na nieskończone zawsze. Na miliardy miliardów... Na potęgę wszech-nocy…

 

Liczę słoje w dębowych klepkach. Obrysowuję je palcem. Słoje czasu i umierania. Przede mną wznosi się do nieba noga stołu niczym mityczna Wieża Babel. Nie mam siły podnieść głowy. Przynajmniej na razie. Może później spojrzę wysoko w niebo, prosto w wiszącą lampę żyrandola, w rdzawe obłoki sufitowych zacieków, z których padają nieustannie krople deszczu… kap, kap, kap… kap… kap… Gdzieś coś się przemienia w melancholii mroku. Ulega metamorfozie. Lśnią przed moimi oczami wirujące cząsteczki kurzu. Mżące piksele pustki i samotności. Wzbiera za oknami wiatr. Wzrusza gałęziami dębów, kasztanów…

Wspinam się po kaloryferze, po plątawisku bulgoczących żeliwnych rur… Patrzę na wszystko z wysoka, ze szczytu mojego jestestwa. Puste fotele, kanapa i stół, regał z książkami, sine lustro martwego kineskopu z odbitym obrazem jakiegoś zdeformowanego zwidu. Za oknem ulica, szary mur, szpaler drzew. Za murem ogród z rozświetlającymi puste żwirowe alejki lampami. Kamienny staw. Trawniki, zalążki przyszłych kwiatów… Na elewacji zabytkowej kamienicy cienie gałęzi. Czarne prostokąty okien i drzwi… Rozkładam szeroko ramiona i przedzieram się przez rozchwiane gałęzie, gałązki, konary drzew… Przemieszczam się. Płynę w powietrzu z rozwichrzonymi od wiatru włosami. Całkowicie obcy i niewidzialny. Przenikam wszystko jak w potrójnym śnie albo na próbie wniebowzięcia. Przenikam wszystko, nie czując jakiegokolwiek oporu materii… Przenikam ściany, puste pokoje, pracownie, sale. Podążam długim korytarzem, wchłaniając zapach ciszy, kurzu i opuszczenia. Zamknięte, otwarte drzwi… Wszędzie jakieś rzeźby, olejne obrazy, laboratoria badające niegdyś studium ludzkiego osamotnienia, szklane gabloty, medyczne eksponaty, porzucone przeciwgazowe maski, obdrapane, zardzewiałe szpitalne łóżka, poplamione materace z symptomami nieubłaganego procesu rozkładu.

 

Przytłoczony wielokrotnie spotęgowaną pustką, podążam gdzieś donikąd, gdzieś w mrok, w coś albo w nic. Echo czyichś kroków, oddechów… Trzeszczenie rozsychającej się w świetle księżyca klepki. Jakieś widziadła i cienie, jakieś widma o nieustalonych rysach twarzy. Nie, to tylko moje własne odbicia w obrazach i dźwiękach. Moje własne wyobrażenie, przeznaczone tylko dla mnie i tylko w moim własnym świecie. Wszystko jest zatopione w jakiejś dziwnej zawiesinie meandrującego nieustannie czasu, której nadmiar może doprowadzić do choroby popromiennej. Płynę prosto, to znowu nieco inną drogą. Zresztą wszystko jest tutaj jakieś pogmatwane i przesycone błyskającymi co pewien czas zderzającymi się ze sobą atomami. Słyszę wciąż ten nieustanny szmer promieniowania reliktowego. A więc, sięgam prapoczątków istnienia, prapoczątków stworzenia… Widzę wszystko w jakimś nieokreśleniu, jakbym studiował negatyw nieostrych zdjęć. To znowu widzę ostro w skondensowanej formie. Przede mną jakiś nieruchomy kształt. Posąg z kamienia o znajomym obliczu. Rozpoznaję w nim samego siebie.

 

Leżę znowu twarzą do podłogi. Obrysowując słoje klepki, nogę stołu… Odwracam się na wznak. Spada na mnie światło. Spotęgowane po wielokroć plamy zacieków zapowiadają deszcz. Za oknem wzbiera szmer nacierającego wiatru. Piskliwy szum buzującej w żyłach krwi…

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2022-04-22)

 

 

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija ;) czasami rozmowa lub terapia pomoże. Ściskam, cudna Deo. Bb
    • Poezja   Ty przychodzisz jak noc majowa,  biała noc, uśpiona w jaśminie i jaśminem pachną twoje słowa i księżycem sen srebrny płynie,  płyniesz cicha przez noce bezsenne  - cichą nocą tak liście szeleszczą -  szepczesz sny, szepczesz słowa tajemne,  w słowach cichych skąpana jak w deszczu...  To za mało! Za mało! Za mało!  Twoje słowa tumanią i kłamią!  Piersiom żywych daj oddech zapału,  wiew szeroki i skrzydła do ramion!  Nam te słowa ciche nie starczą.  Marne słowa. I błahe. I zimne.  Ty masz werbel nam zagrać do marszu!  Smagać słowem! Bić pieśnią! Wznieść hymnem!  Jest gdzieś radość ludzka, zwyczajna,  jest gdzieś jasne i piękne życie.  Powszedniego chleba słów daj nam  i stań przy nas i rozkaz - bić się!  Niepotrzebne nam białe westalki,  noc nie zdławi świętego ognia -  bądź jak sztandar rozwiany wśród walki,  bądź jak w wichrze wzniesiona pochodnia!  Odmień, odmień nam słowa na wargach,  naucz śpiewać płomienniej i prościej,  niech nas miłość ogromna potarga.  Więcej bólu i więcej radości!  Jeśli w pięści potrzebna ci harfa,  jeśli harfa ma zakląć pioruny,  rozkaz żyły na struny wyszarpać  i naciągać i trącać jak struny.  Trzeba pieśnią bić aż do śmierci,  trzeba głuszyć w ciemnościach syk węży.  Jest gdzieś życie piękniejsze od nędzy.  I jest miłość. I ona zwycięży.  Wtenczas daj nam, poezjo, najprostsze  ze słów prostych i z cichych - najcichsze,  a umarłych w wieczności rozpostrzyj  jak chorągwie podarte na wichrze.   Władysław Broniewski
    • I na tym koniec - fine!   Łukasz Jasiński 
    • @Leszczym   Nie, nie jestem osobą głuchoniemą, bo: głuchoniema to osoba głucha i niema, słowem: nie słyszy i nie mówi od urodzenia - ta osoba posiada wrodzoną niepełnosprawność, natomiast: ja - jestem osobą niesłyszącą, to znaczy: słyszałem i straciłem słuch - posiadam niepełnosprawność nabytą i to są dwie różne sprawy i jestem bardzo dumny, iż nie słyszę - dzięki temu nikt nie może mi zrobić wody z mózgu - osoby słyszące są na to bardzo podatne, a pan jako osoba słyszącą - powinien trzy razy lepiej pisać ode mnie wiersze, dodam: nie mam problemów z komunikacją - odczytuję mowę z ust, jednak: z jednej osoby, dalej: osoby słyszącą chodzą do kościoła jak pokorne baranki i słuchają własnego pana w czarnej sukience, pardon, pasterza, ja - należę do jednostkowego personalizmu, pan - anonimowej zbiorowości i tyle na ten temat - proste i logiczne i jasne?   Łukasz Jasiński    A poza tym: łatwiej jest mówić, trudniej - pisać, dlatego osoby słyszące nie chcą ze mną rozmawiać za pośrednictwem SMS-ów, bo: wychodzi z nich wtórny analfabetyzm - kalectwo polszczyzny, to samo dotyczy biurokratów, pracodawców i wszelkiej maści ważniaków - wszystko muszę mieć czarno biało na piśmie - nie toleruję układów, znajomości i wpływów - nepotyzmu.   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...