Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nie słucham dalej. Uciekam. Szybko. Szybciej. Coraz dalej. Odbijam się od ścian. Nic nie widzę. Rozwidlenie. Biegnę w prawo. Następne. Znowu w prawo i w lewo. Prosto. Długo. Wpadam na ścianę. Odbijam się, ale wracam. Ściana mnie chwyta. Otacza. Przywieram plecami. Obezwładnia ręce, nogi. Unieruchamia je. Szarpię tułowiem. Mocniej przylegam. Uspokajam się. („Pajęczyna”). Szarpię. Mocno. Raz. Drugi, trzeci. Nic. Jeszcze raz. Nic. Plecy mocniej kleją się do sieci. Z góry kapie coś wilgotnego. Na głowę. Oczy zalewa mi maź. Spływa do ust. Zatyka nos, uszy, gardło. Jestem mokry i lepki. Nie mogę oddychać. Charczę. Znowu szarpię. Bez skutku. Odpoczywam. Nadgarstki mam przyklejone. Łokcie, ramiona, plecy też. Dłońmi mogę ruszać. Wyginam prawą. Chrupie w stawie. Boli. Wbijam palce w pajęczynę. Ugina się, ale nie pęka. Jeszcze raz. Nic. Palcem wskazującym drapię. („Czemu obciąłem wczoraj paznokcie”). Zahaczam o nierówność. Odrywam paznokciem kawałek. Słyszę odgłos z oddali. Jakiś hałas. Sapanie w ciemności. Nieruchomieję. Nasłuchuję. Mlaskanie, szuranie i szelest wielu kroków. Drobnych, nierównych. Drapię znowu. Mocniej, szybciej. Wykręcam lewą rękę. Paznokciami drę powierzchnię. Sapanie jest coraz bliżej. Pękają włókna sieci. Jest coraz bliżej. Czuję smród. Drapię mocniej i mocniej. Mogę już włożyć palec. Jeden, drugi. Otwór się powiększa. Lewa dłoń cała już weszła. Zaraz i prawa. Obracam dłońmi. W prawo. W lewo. Szybciej i szybciej. Odzieram skórę o brzegi dziur. Powiększają się. Robi się rysa. Łączy obydwa otwory. Już czuję oddech na twarzy. Odnóża obmacują nogi. („Za wszystkich naszych braci śmierć”). Naciągam sieć. Rysa powiększa się. Łapią mnie za kolana. Sieć pęka między otworami. Rwie się. Wpadam do środka. Wierzgam nogami. Wyrywam. Wypluwam śluz z gardła. Odrywam plecy do końca. Wyrzucam resztki pajęczyny. Uciekam. Na czworakach. Zatrzymuję się za rogiem. Daleko. Wstaję. Ścieram z siebie maź. Rękawem ocieram twarz. Chusteczką czyszczę włosy. Maź spływa i tworzy kałużę. O ścianę wycieram ubranie. Energicznie marynarkę. Spodnie, koszulę. Do krwi. Do kości. Nic już nie ma. Maź na podłodze robi się coraz gęstsza. I coraz większa. Część wsiąka przy stopach. Robi się grząsko. Błoto sięga mi już do kolan. Wyciągam prawą nogę. Ciężko. Powoli. Muszę oprzeć się rękami o ścianę. Przyciskam dłonie do ściany i podnoszę nogę. Z wysiłkiem. Patrzę w dół. Maź spływa. Trzymam nogę wysoko. Ugiętą w kolanie. Czuję ciepło w dłonie. Podnoszę wzrok. Ściana jaśnieje. Patrzę. Coś widać. Niewyraźnie. Ściana jest przeźroczysta. Przyglądam się. Widzę mieszkanie i rodzinę przygotowującą się do kolacji. („Myślałem, że dopiero południe”).

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @violetta   Bo to jest lokal socjalny, a nie - komunalny, tym bardziej: prywatny, poza tym - ludzie, którzy mają prywatne mieszkania i tak płacą za czynsz - chociaż nie powinni, nie mam również wody w kibelku - używam miski z wodą, to jest mój wybór: stosuję filozofię minimalizmu - płacę mniej za wodę i w ogóle nie płacę za gaz, jak widzę: do pani nadal nie dociera - wszystko już miałem i niczego już nie potrzebuję, prócz: podstawowych rzeczy do ziemskiej egzystencji.   Łukasz Jasiński 
    • Już słońce żółcią maluje pejzaż, Nad łąką mgły, co przyszły znikąd. Jeśli Ci powiem, to nie uwierzysz "że lato - odchodzi po cichu". Jest zawstydzone, zmieszane z błotem I naznaczone niejedną klęską. Ale przestańmy, nie mówmy o tym, Chce odejść cicho - po angielsku. Lecz brak mu gracji, tudzież lekkości, Gdy kroczek robi, by wyjść bez dźwięku; Wtedy gdzieś lunie, błyśnie, zagrzmoci, Napędzi strachu, zadrży lękiem. Jeszcze wykręci kilka numerów, Zaskoczy ludzi jakimś żywiołem. A ja śmiem twierdzić tutaj i teraz - ono się samo siebie boi. Stąd ta reakcja - niby agresja, Lecz ciepłym wiatrem wyszepcze "wybacz!". Może pomyślisz, skończysz narzekać i zaczniesz trochę przewidywać. Dzień, zda się, szybciej nam wszystkim bieży, Bociany lecą już w swoim szyku. Jeśli Ci powiem to nie uwierzysz "że lato - odchodzi po cichu"    
    • @Migrena Noo pióro każdy musi mieć swoje przecież.Masz swój rozpoznawalny już styl ..i to jest super.
    • *Zwracam uwagę na celowość takiego właśnie zapisu tytułu.      Minęło już trochę czasu, odkąd on pojawił się w moim życiu. Myślałam początkowo: facet jak facet, znajomy jeden z wielu. Jak pojawił się, tak zniknie. Nie przywiązywałam więc wagi do jego obecności tym bardziej, że - jak zdawało mi się wtedy - relacja ta jest i pozostanie czysto zawodową. Nawet w miarę kolejnych spotkań, na które gdy umówiliśmy się, przychodził. Często z kwiatami lub z prezentami o innym charakterze, zawsze jednak okazując, że pamięta, co lubię. Okazując, że słucha i że zwraca uwagę na moje potrzeby i że szanuje wyznaczone przeze mnie granice.     Minęło tych spotkań sama nie wiem ile. Nie liczyłam; zresztą ważniejsza jest ich jakość. Znając swoją wartość nie zauważyłam, że w pewnym momencie zaczął przyglądać mi się baczniej. Ot, swego rodzaju rutyna. Przyzwyczajenie kobiety do męskiej atencji. Do tego, że często oglądają się za mną na ulicy nawet wtedy, gdy ubieram się "na chłopczycę". Tak, tak - myślę sobie wtedy - pogap mi się na tyłek, jeśli chcesz. Tyle twojego.     Nie zauważyłam także dlatego, że znów wskutek rutyny dawno już nie przyglądam się swoim uczuciom. Jestem singielką, zajętą w dużej mierze życiem zawodowym, dbaniem o swoje ciało, obowiązkami wobec mamy i psem. Ukochanym dogiem imieniem Księżyc. Skąd akurat to imię? Właściwie nie wiem.     Zamarłam, gdy podczas jednego z ostatnich spotkań złożył mi jednoznaczną propozycję. Świadczącą dobitnie, w sposób najbardziej czytelny, na co ma nadzieje w związku ze mną. Moje zamartwienie wzrosło jeszcze bardziej, gdy obiecał, że zmodyfikuje swoje powzięte wcześniej plany. Nie sprecyzował, co zrobi, a ja - znów wskutek wspomnianego przyzwyczajenia - nie poświęciłam nawet jednej myśli na analizę, co może mu przyjść do głowy i co może zrobić. W wyniku czego przy kolejnym spotkaniu znów zaskoczył mnie tak, jak potrafi chyba tylko on. W każdym razie spośród znanych mi mężczyzn. Wyżej wymienione zastygnięcie było tym większe, że jako singielka przywiązuję żadną uwagę, a na pewno bardzo małą, do swoich uczuć. Żyję tak, jak żyję, czyli praktycznie prawie tylko obowiązkami, a faceci bywają wokół mnie - pojawiają się i znikają. Jak to oni. A on...     Swoją dotychczasową stałością skłonił mnie do pomyślenia. Do nazwania tego, co zaczęłam czuć dwoma słowami: lubię go. Gdybym powiedziała sobie: on jest bo jest, nieważne, obojętne - próbowałabym okłamać samą siebie.     W tym właśnie problem: jest. Jest mi z tym trudno. Akomfortowo wręcz: ze świadomością jego bycia, ze świadomością tego, co do mnie czuje, a jeszcze bardziej z tym, że wiem, co dla mnie zrobił. I co zrobić jest gotów. I to azależnie od tego, co mu powiem. Jak uzasadnię albo jak spróbuję przekonać, że... Wolę o tym nie myśleć, bo... bo tak jest łatwiej.     To chyba rzeczywiście karma. Ponowne spotkanie po minionych latach poprzedniego wspólnie przeżytego wcielenia, jak wyjaśniła mi jedna z przyjaciółek, trafem zajmująca się energetycznym zależnościami.     Czy znowu muszę mieć trudno i boleśnie tak, jak wtedy?? Po co się pojawił?? Musiał zechcieć więcej?? Poczuć więcej?? Źle było tak, jak było? Spotkania? Odwiedziny? Wspólny czas, kwiaty, prezenty? Szampan? Rozmowy? Objęcia i przytulenia? Bez zapewnień, deklaracji i planów?     W tym problem, że właśnie źle. Bo ja i on, my oboje, jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, a między nami w przeszłości wydarzyło się to, co się wydarzyło. To właśnie, a nie co innego.     Czasem chcę, żebyś zniknął.  Żebyś w ogóle nie pojawił się i żebym nie wiedziała tego, co wiem teraz. Czasem, może nawet częściej, nie chcę czuć. I żebyś ty nic poczuł. Może byłoby lepiej, żebyś naprawdę był zimnym draniem? Ale wtedy...    Ech.         Kartuzy, 2. Sierpnia 2025     
    • @Leszczym Zacznę od końca- bo też końcówka rozłożyła mnie na łopaki wręcz

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A całość, cóż mocno zyciowy realistczny obrazek  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...