Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

 

CZĘŚĆ III

 

 

Załoga Svena gwiezdnych dróg

poznała w życiu wiele;

gdy przekraczali obcy próg

niejeden raz tam czekał wróg,

a rzadziej – przyjaciele.

 

Lecz gdy dotknęli Irion Tal

na samym skraju nocy,

zahartowani niby stal

czuli, jak każdy ciała cal

przenika dreszcz jej mocy.

 

Spowijał ją roślinny gąszcz

po krańce widnokręgu;

a zstępujące światło słońc

perliło szklistą jezior toń

jak iskier rój w zaprzęgu.

 

Ogród się za ogrodem słał

zraszany przeobficie;

spiętrzonych kaskad strumień grzmiał

na ścianach górujących skał

i wprost kipiało życie.

 

Chłonął przez długą chwilę Sven

widoku czar z rozkoszą,

wtem, otrzeźwiony nagle rzekł:

"Niezwykłe... ale powiedz, gdzie

domy się wasze wznoszą?"

 

Rzekł Fenn: "Nie przesłaniamy nic

naszą cywilizacją;

nie dojrzysz siedzib naszych lic;

zwiemy nasz napowietrzny szkic

hiper-lokalizacją."

 

Nim Sven mógł pojąć słów tych sens,

siłą teleportacji

wznieśli się szybciej niż ruch rzęs

tam, gdzie kształt znikąd nagle zgęstł

na ósmej kondygnacji.

 

Choć byli wewnątrz, sala ta

nie miała ścian – lub raczej

miała powierzchnie jak ze szkła,

przez które się przeniknąć da:

"Tu mieszka się inaczej;" -

 

powiedział Fenn – "zapełnić ją

możecie wedle woli:

materią wasze myśli są

- niech rzeźbią przestrzeń tak, jak chcą,

jak umysł im pozwoli.

 

Chociaż nieziemsko wprost to brzmi,

Ziemianie się stropili:

"Człowiek tu jak w gablocie tkwi,

miejsca nie strzegą żadne drzwi

- wejść można w każdej chwili."

 

Fenn ze zdziwieniem uniósł brwi:

"Któż miałby przyjść tu nocą,

kiedy znużone ciało śpi

po trudzie tylu długich dni:

kto miałby przyjść – i po co?"

 

Po czym uznając, że się już

obejdą bez pomocy,

kiedy spoczynku czas był tuż,

altarveniański wyszedł stróż

życząc im dobrej nocy.

 

Locke ze zmarszczonym czołem stał:

"Ten "dom" nas nie ochroni;

lecz skoro Fenn instrukcje dał,

przyznaję szczerze, że bym chciał

"wymyślić" trochę broni."

 

Jednak na marne poszedł trud:

choć każdy z nich próbował

snuć militarnych myśli w bród,

żaden się ich umysłów płód

nie zmaterializował.

 

Sven dał więc rozkaz: "Trzeba trwać

do rana nam na straży;

kolejno wciąż na warcie stać

- i niech mi tylko żaden spać

wartownik się nie waży."

 

Tak też zrobili; kiedy świat

we śnie był pogrążony,

nie brakło ni przez chwilę czat:

czuwali, by nie ponieść strat

- z nie wiedzieć czyjej strony.

 

Tymczasem nic przejrzystych ścian

nie tknęło; tylko z dworu

dobiegał szept, jak gdyby łan

zbóż gęstych szedł wokoło w tan:

łagodna pieśń wieczoru.

 

 

 

 

 

Edytowane przez WarszawiAnka
interpunkcja (wyświetl historię edycji)
  • 4 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc pięknie
    • białe chmury  rozkołysane w niedopowiedzeniach  letniej pieśni   drobniutkie  kropelki na twarzy wrastają w nas słodyczą   ciemnoczerwonym rumieńcem jabłoni spartan w gęstniejącej koperkowej mgle    uspokajasz  szeptem motyla szum wiatru   jesień  z zawiązanymi oczami wierszem   i w zmechaconym  metaforami    swetrze  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Migrena Pięknie i wzruszająco.
    • Lato rozdarło się jak zardzewiała flaga. Nad morzem tańczyliśmy boso, piasek wbijał się w skórę jak tysiące igieł, czasem jak krwawiące ostrza. Twoje włosy były czarnym grzmotem wiatru, solą, co paliła w gardle jak rana. Kochałem cię jak pustynia ulewę, jak rekin krew, jak burza grzmot. Bez wahania. Bez litości. Do bólu. Aż woda stawała się winem, a słońce rozsadzało horyzont jak granat. Twoje ciało było oceanem, bez dna, bez brzegu, gdzie tonąłem i rodziłem się na nowo, w szepcie szaleństwa i przypływach ognia. Każdy dotyk jak rozcięcie, każdy pocałunek jak krzyk i krew w serce. A jednak pragnąłem więcej. Zawsze więcej. Bez końca więcej. Ale przyszła jesień – rdzawa, gnijąca, cicha jak dłoń trupa. Liście opadały jak spalone fotografie, a twoje oczy gasły, zamieniały się w popiół wspomnień. Został tylko szum fal, jak pusty śmiech Boga w pustej katedrze. Teraz siedzę sam, z piaskiem w oczach, z tęsknotą, co ma kształt noża wbitego po samą rękojeść. Palę wspomnienia jak suchą trawę, ale ogień nie grzeje, tylko dymi. A dym gryzie i dławi, jak imię, które wciąż słyszę w sobie - rozbitą butelkę na mieliźnie, z resztką soli na szkle, co pali jak dawna rana, echo, co nigdy nie wraca, lecz budzi widma wiatru, wycie psa przy torach, gdzie tory prowadzą w pustkę, morze, które zna i kocha tylko samotnych - a w ich sercach sieje burzę, co nigdy nie milknie.    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - czysta prawda - ale czasem boli - dziękuje że byłaś -                                                                                                   Pzdr.niedzielnie.                                                                               @violetta - @huzarc - dzięki - 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...