Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

  1. Decyzja.

 

          W rozanielonych podskokach i zaróżowionych pąsach twarzy wróciłem do swojego mieszkania. Zdjąłem buty, przebrałem się, przybrałem klapeczki i poszedłem się wykąpać i umyć zęby. Podśpiewywałem jakieś rzewne i tkliwe piosenki. Następnie płynąc miękko i lekko po powierzchni podłogi udałem się do kuchni oraz nastawiłem expres do kawy. Śniadanie bardzo mi smakowało, bo przecież co niemiara zrobiłem się głodny. Z filiżanką cudownej kawy z kapsułek usiadłem za biurkiem umiejscowionym w pokoju numer trzy. Komputer drzemał w pozornym napięciu przez całą noc, a zatem kliknąłem myszką i odżył internetowymi atrakcjami. W pełnym rozkojarzeniu przeczytałem kilka wiadomości, ale myślami to ja byłem przy wczorajszym dotyku Simone i przy przepięknym zapachu jej perfum. Rozpuszczałem się w marzeniach. Wspominałem i wspominałem jeszcze gorące chwile, po czym sięgnąłem do teczki od Simone. Znalazłem w niej zaproszenie formatu A4 wydrukowane na pojedynczej kartce kredowego papieru. Tekst brzmiał następująco:

 

Serdecznie zapraszamy!!!

Kraina Avalon

wstęp dobrowolny

powrót niewykluczony

start: port Świnoujście

kuter rybacki: kraina nadziei

13 lipca 2021 r. godz. 17.00

 

           Naprawdę zachęcające zaproszenie nieznany mi grafik opatrzył jakimś fantastycznym impresjonistycznym rysunkiem nieba, słońca, kawałka krajobrazu w postaci plaży i niedużych rozmiarów kutra rybackiego. Ależ ja byłem wdzięczny Simone za taki prezent. Ależ ja się cieszyłem. Data startu, cokolwiek by to nie oznaczało, wypadała mniej więcej za miesiąc i postanowiłem przygotować się do decyzji jechać czy nie jechać, zresztą jako żywo pamiętając słowa Simone żebym się nad tym zastanowił. Poszukiwania rozpocząłem od piosenki Roxy Music pt. „Avalon”, po czym przeczytałem wszystkie możliwe informacje internetowe na ten temat jakie udało mi się odnaleźć w przepastnym internecie. Znalazłem nawet książkę o wywodzącej się z celtyckiej mitologii krainie Avalon, po czym zaraz ją zamówiłem i czekałem na kuriera, który miał mi ją przywieźć. Rzecz jasna planowałem przestudiować tę książkę od deski do deski. Nie mogłem się doczekać. Wahałem się. Cały czas nachodziły mnie wspomnienia o Simone, która zresztą nie wiedzieć czemu kilka razy mi się przyśniła. Kiedy tylko udało mi się na chwilę zapomnieć o krainie Avalon i Simone brałem się do pracy nad swoimi projektami, która jednak szła mi jak po grudzie, bo ani skupić się nie mogłem, ani nie widziałem już z taką ostrością sensu podobnych działań. Zapomniałem o środkach na utrzymanie. W pobliskim kantorze kupiłem dolary. Dużo dolarów. Wydaje mi się, że już wtedy podjąłem decyzję o wyjeździe tylko się jeszcze przed nią niekiedy wzbraniałem, obawiając się podjęcia nieprzemyślanej, czy pochopnej decyzji. Z podwójną mocą poczułem samotność mojego czteropokojowego mieszkania na siódmym piętrze wieżowca z wielkiej płyty, a w barze nie udało mi się już spotkać nikogo godnego uwagi oraz rzecz jasna nie było tam Simone. Pewnego popołudnia postanowiłem ją odwiedzić w mieszkaniu, ale – jak łatwo się domyślić – nikogo tam już nie zastałem. Mieszkanie Simone było zamknięte na cztery spusty. Upalna rzeczywistość przytłoczyła mnie jakimś niezmiernym i bezgranicznym smutkiem, który jest bardzo trudno wyrazić słowami i opisać. Filmy i seriale z Netflixa przestały mnie interesować, telewizja znów nie miała mi nic do zaoferowania, radio buczało te nudnawe i bez wyrazu piosenki, a wiadomości z tak zwanego wielkiego świata przestały być dla mnie w ogóle istotne. Powoli do mnie docierało, że po pierwsze wybieram Avalon, a po drugie, bardzo chciałbym jeszcze kiedyś spotkać Simone, bo najzwyczajniej w świecie zakochałem się w tej dziewczynie. Simone udało się dotrzeć wprost do mojego serca, duszy i ciała, co najróżniejszym kobietom wcześniej nigdy się nie udawało, a przecież miałem swoje lata i wiem co mówię, bo i mnie tutaj spotykały najróżniejsze miłosne sytuacje i atrakcje. Simone i Avalon gościli w moich myślach o poranku, popołudniu i wieczorem, a nawet – jak wspomniałem – w snach. Mitologia celtycka jeszcze bardziej mi dała do zrozumienia fakt, że chciałbym kiedyś dotrzeć do tej krainy, nawet jeżeli – bo i to siłą rzeczy brałem pod uwagę – Simone żartowała, a jej zaproszenie było jedynie jakimś kiepskim dowcipem z pogranicza dobrego smaku. Coś mi jednak mówiło, że wcale tak nie jest. Dużym wysiłkiem woli pozamykałem wszystkie te projekty, które mogłem przez miesiąc pokończyć, posprzątałem w mieszkaniu, kupiłem bilet w jedną stronę na pociąg do Świnoujścia i powoli odliczałem dni do trzynastego lipca. Czas faktycznie dłużył mi się niemiłosiernie, a ja zupełnie nie mogłem się skupić, błąkając się jak w jakiejś malignie przez całe dni i całe tygodnie. W tym czasie moje zegarki bez przerwy mnie okłamywały zupełnie nie oddając biegu rzeczywistego czasu, który bardzo mi się dłużył. Momenty mojego faktycznego skupienia można byłoby w tym czasie policzyć na palcach jednej ręki. Przejrzałem własną garderobę, ponieważ pomyślałem sobie, że fajnie by było gdybym w Avalon był jakoś przyzwoicie ubrany. Na szczęście znalazłem jeszcze jakieś swoje porządne ubrania, a w każdym razie takie, których nie musiałbym się wstydzić. Czasami pomyślałem świetnie, świetnie jadę do Avalon, ale czy spotkam tam Simone? Zresztą najróżniejsze rozsądkowo – marząco - rozkminiające myśli krążyły po mojej głowie i ulegały stopniowej intensyfikacji gdy data wyjazdu zbliżała się. Odwiedziłem w tym czasie całą moją rodzinę oraz mniej więcej całe grono znajomych i przyjaciół, bowiem w pewien sposób chciałem się z nimi pożegnać, ale rzecz jasna nie wspominałem im, ani o Simone, ani o krainie Avalon, bo jak znam życie najprawdopodobniej by mnie wyśmiali. Ot tak niby dwuznacznie, niby mimochodem, niby niewinnie rzuciłem im kilka niejednoznacznych słów na pożegnanie, zresztą wcale nie będąc przekonanym, że muszę się z nimi żegnać, bo jak wspomniałem nie mogłem wykluczyć głupiego żartu Simone, a na zaproszeniu widniała przecież informacja, że powrót jest niewykluczony. Jeżeli w ogóle sprawę tego zaproszenia traktowałem poważnie, to działo się tak tylko dlatego, że z nie do końca wiadomych mi przyczyn niemalże bezgranicznie zaufałem Simone. Myślę, że jakby nie spojrzeć Simone była wyjątkową kobietą, skoro potrafiła w tak sugestywny i skuteczny sposób niejako zawładnąć uczuciami dorosłego mężczyzny, któremu zawsze się wydawało, że jest racjonalny i rozsądny i który wiódł przecież w ten czy inny sposób raczej samotnicze życie. Cóż, chyba rzeczywiście niektóre kobiety tak mają, że potrafią nas mężczyzn okręcić wokół małego paluszka i nie ma w tym żadnej ironii, przesady, grubiaństwa, czy nieprawdy. Z dziecinną wprost łatwością Simone zmieniła oblicze mojego miesiąca i jak się później okazało wysłała mnie w niesamowitą podróż po prawdziwych aczkolwiek nieprawdopodobnych przestworzach. Podsumowując – Simone wytrąciła mnie z równowagi, a świat nabrał niespotykanych dotąd w moim życiu kolorów.

 

 

Tekst być może nieostateczny, bo mam dwa różne pomysły na to opowiadanie, a każdy mnie interesuje, choć się wykluczają i oba są trudne://

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • A Iwa, Pawle, chce lwa, pawia
    • I stryczek czekał. Cierpliwie. Tak samo jak tłum na placu St Genevieuve. Gdzieś w oddali ulic dzielnicy Blerváche, zarżały konie, północny, zimny wiatr, dął we flagi na blankach murów, ludzie strwożeni i zagubieni w swych myślach, nie mogli być pewni już ani zbawienia ani potępienia. Upadły im do stóp kajdany i wielu z nich poczuło wolność swych czynów i sumienia. Byli ludźmi stworzonymi na podobieństwo Boga. Lecz gdzie był ten ich Bóg? W postaci ojca Oresta czy ojca Nérée? Czy może jednak ukrył on się skutecznie w obliczu umęczonego skazańca?     Wielu patrzyło teraz na Orlona a on uczuł jakby moc nie pochodząca ani od Boga ani Szatana. Zrozumiał jak wielu pobratymców, ludzi ulicy i rynsztoka. Okrytych nie chwałą i złotem a fekaliami i brudem, solidaryzuję się z jego męczeństwem i widmem nieuchronnej śmierci. Widział ich usta. Suche i spękane. Sączące cichcem, pokłady górnolotnych i chwalebnych modlitw. Widział jak nagle zgasło słońce górujące nad brukiem placu. I cień długi padł na miasto i jego mieszkańców. A może wyległ on z dusz ich. Może i ich grzechy zostały darowane i uciekały teraz z ciał by ginąć cicho pod wzrokiem czujnych posążków aniołów. U stóp posągu świętej Genowefy, do której w godzinie próby i zwątpienia tak często modliły się jego dziewczęta.     Wreszcie spojrzał z ukosa na samego ojca Oresta. Sam nie wiedział czy wypada mu coś rzec na jego świątobliwa postawę wiodącą go ku chwale zbawienia duszy i ocalenia głowy. Wiedział jedynie, że obcy mu tak naprawdę ojczulek, zajął się nim niczym synem marnotrawnym, choć Orlon nigdy mu nie obiecał poprawy swego zachowania czy odkupienia win. Prędzej jednak życia by się wyrzekł niż losu ulicznika i wyrzutka.     Tak często przychodziło mu pisać w swych wierszach o atmosferze i pulsie tego miasta, które oddychało zbrodnią i występkiem a którego krwioobieg stanowiły szelmy i łotry, murwy i alfonsi, włamywacze i mordercy. Wszyscy Ci, zjednoczeni w upadku ideałów i pochwale swej zgorzkniałej pychy. Wszyscy, którym lochy Neufchatel były okrutnym domem szaleństwa a drewniana Agnes była wybawicielką od codziennej rutyny. Planów zbrodni i zysków. Ucieczki w bezdnie, czarnych bram do piekła. Uliczek Gayet. Gdzie pieniądz, tańczył między palcami sutenerów i chlebodawców dziewcząt a moralność cicho skomlała, pobita i pohańbiona w kałuży krwi niewinnej. Przybrała twarz dziewcząt takich jak Pluie czy Biała Myszka. A łzy jej były ciężkie od bólu i nienawiści do ludzi władzy i losu francowatego.     I choć ciężko było w to uwierzyć, nawet Orlonowi. Sam uronił łzy. Tu, na podeście miejskiej szubienicy. W obecności oficieli, sądu i miasta. Widać Bóg mu przebaczył. Chmurę przegonił silny wiatr i znów promienie słońca oświetliły jego twarz. Ojciec Orest dojrzał te łzy i patrzył na niego z dumą jak nieraz robił to jego ojczym. Jego duch znów stanął mu przed oczyma. Ojciec Lefort znów pouczał swe przybrane dziecię. W ogrodzie biskupiej rezydencji.   - Pamiętaj Orlon. Grzechy nasze doczesne są nam ciężarem na sercu, jak kamienie omszałe, polne. Więc nie grzesz więcej ponad to co Twe serce będzie mogło unieść. Każdy grzech nie jest miły naszemu stwórcy, lecz grzeszeniu myślą i mową łatwo jest ulec. Człowiek jest na to istotą zbyt prymitywną i porywczą. Nie grzesz synu mój jednak zbyt wiele czynem wobec bliźniego. Bo grzechy wobec braci i sióstr naszych szczególnie są niemiłe Panu. Pokuta za nie jest surowsza a konsekwencję zbyt często nieodwracalne. Pokutuj i wybaczaj a będziesz doskonalszy w podążaniu za prawdą. Kieruj się nią i sercem a zjednasz ludzi pod sztandarem niczym król. Przekaż im słowo do umysłów I niech im zakiełkuję w sumieniu. Niechaj Twym sztandarem i herbem będzie prawdą synu a lud pójdzie za Tobą choćby w odmęty śmierci.   Warto by wykorzystać nauki ojczyma. Przecież był królem. Półświatka i zbrodni. No ale cóż, trudno. Nie każdy rodzi się kardynałem czy papieżem. A on urodził się kłamcą i manipulantem więc zjedna jakoś ten zwarty, liczny tłum.     Z jego ust popłynęły słowa nieprzystojne dla umierającego, a jednak dziwnie święte, bo wypowiedziane z serca, które widziało już piekło – i ludzkości, i niebios   - Boże szelmów, wszetecznic i łotrów bez czci … - urwał nagle w pół zdania jakby nie do końca wiedząc czy chce je kończyć tą myślą którą zamierzał. Niepewnie, szukając wsparcia w głowach tłumu. Dojrzał swą ukochaną Tibelle. Wiedział, że dla niej warto żyć i bluźnić. Kochać i brukać. Świętych i innowierców. Zakonników i murwy upadłe. Zaczerpnął solidny haust powietrza i wykrzyczał pewnie na cały głos aż echo zerwało do lotu gołębie z pobliskich dachów - Pobłogosław, miłosiernego króla!
    • Ule ja kupię! I pukaj, Elu
    • Dzień skwarny odszedł. Na podkurek się swarno zebrało. Oświetlony zewsząd chutor, jak latarnia na skale wytrwała pośród stepów oceanu. Brodzą i legną się leniwą strugą czernawą, struchlałe, lękliwe osiedli ludzkich, cienie. W pomrocznym maglu, letniego wieczora mieszają się ze sobą. Jazgot niestrudzonych świerszczy, parsknięcia sprowadzanych do stajni koni i skowyt daleki samotnego łowcy. Prężą się dorodne łopiany, jak iglice wież strzelistych. Na straży wyniosłych, płożących się pośród traw, ostrów burzanu. Płaczę nad Tobą Matko a łza jak ogień me lico gore. Jak szabla moskalska, rzeźbi na policzku blizny ślad. Na tych ziemiach od wieków, tylko śmierć, nędza i wojna rządzi. Więc by przeżyć trzeba mieć dusze i serce z tytanu.   Nadzieje pokładamy tylko w gniewie. A honor nasz i wola, upięta rapciami u pasa. Nasze krasne, stalowe mołodycie, dopieszczone ręką płatnerską. One w obroty tańca, biorą dusze naszych wrogów do zaświatów. W trakcie sporów, wojen czy dymitriad. Piorunie! Leć Miły! Wartko, jak po niebiosach, jasna kometa. Zapisz to w bojowym dzienniku. Mór zaduszony. Zaraza do cna wybita. Jej wojsko teraz jak ten burzan, ukwieci cichy step. Po gościńcu kamienistym. Odsiecz zaprowadzona. Wróg w perzyne rozbity. Skrwawione, roztęchłe, spulchnione od gazów rozkładu. Dają radość dzikiemu ptactwu i zwierzynie. Do ostatniej porcji, słodkiego szpiku.    
    • Arki u Kraka. Na karku ikra
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...