Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Syndrom paryski


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

sącząc w kawiarni mrożoną latte

zmysły mamiła wzrokiem figlarnym

że jest o jedną lampkę szampana

od gięcia się nocą w łuk tryumfalny

 

skisły zapały jak dno sekwany

zamiast sukienki spadły nadzieje

kapryśna dama - nastrój w pepitkę

nie luwr miłości a zryty beret

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dzięki, dzięki! Zainspirowało mnie zjawisko "syndromu paryskiego" - coś takiego naprawdę istnieje! ;D Dotyczy rozczarowania, kiedy po raz pierwszy odwiedza się Paryż i okazuje się, że ma niewiele wspólnego z wyobrażeniami o nim ;>

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@error_erros Tak się zastanwiam zresztą przypadkiem, czy autor kiedykolwiek bywał na dnie Sekwany, że wypisuje takie coś? Zresztą, jak nie spojrzeć wiersz ma swój klimat. Jednak dla mnie to jest kicz i blichtr. Dobrej jakości byle co, Pozdrawiam.

Edytowane przez dach (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Naprawdę muszę się tłumaczyć z wierszyka, który ewidentnie jest żartem? I mieć problem z tym, że jest kiczowaty? Zlituj się pan ;D

 

Niemniej - czytałem kiedyś, że Sekwana rzeczywiście jest niespecjalnie "świeża" ;>

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

O nie, że się zdenerwowałem, to mi nie wmówisz ;D

Jak już kiedyś uda mi się napisać jakąś poezję, będziesz mógł ją obrażać do woli, też się nie zdenerwuję!

Luzuj pan nieco i nie marnuj sarkazmu na sytuacje, w których nie ma ku niemu powodów ;>

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@jaguar Tak szczerze, ja się poddaję. Nie wyczuwam nic w tym wierszu. żadnej autoironii. Jedynie chęć zaistnienia poprzez formę. Całkowicie wysupłaną ze wszystkiego. przede wszystkim z rzetelności. ja to nazywam kicz i blichtr. Reszta mnie nie intersuje. Pozdrawiam serdecznie i proszę nie mieć za złe. Wszelkie konsekwencje i tak biorę na siebie. Widać, nie znam się na autoironii, jak też nie ma dystansu. Tak bywa. Pozdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie upychaj mnie w szufladkę. Może większość wierszyków jest w takim klimacie, ale staram się to jakoś urozmaicać. Choćby i takimi bzdurami jak "Syndrom paryski". Absolutnie nie mam ciśnienia na jedną tematykę i na jak najwyższą jakość. Po prostu się bawię.

 

"Zryty beret" to pociągnięcie paryskiego francuskiego tematu. Tzn. beret, zryty to wiadomo, zabawa potocznym powiedzonkiem ;> I jak ja Ci z tego teraz zrezygnuję, skoro to jest puenta, do której cały wierszyk dążył? :P

 

Nie wiem, skąd Wam się wzięła ta autoironia, tak jak wszelkie Twoje oczekiwania wobec tej rymowanki. Ot, żartobliwy wierszyk, głupota. A Ty sobie wymyśliłeś, że ma tu być jakaś głębia i finezja, a teraz masz pretensję, że jej nie ma :P

"Chęć zaistnienia poprzez formę" uważam za zarzut całkowicie chybiony, bo tak jak mówiłem, szukanie w tym finezji to wyłącznie Twoja fanaberia. Nie mogę Cię przepraszać za to, że masz oczekiwania niewspółmierne do moich intencji. Tak jak nie mogę od Ciebie oczekiwać, że podejdziesz do tego wiersza na luzie. Ale pogódź się, proszę, z tym, że czasem mam ochotę napisać właśnie coś takiego, dla czystej rozrywki. Ja zaś z pełną pokorą godzę się z tym, że nie każdego bawi to, co mnie ;>

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ależ oczywiście, że będę się przejmował. Gdybym miał się nie przejmować Twoją opinią, to po co miałbyś ją wyrażać? Niemniej nie mogę opierać się wyłącznie na Twoich werdyktach, prawda?

Co do nieakceptowania "chwytów" - absolutnie nie mam z tym problem, wszak ilu ludzi, tyle rodzajów poczucia humoru, wrażliwości itd. ;>

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Osobiście uważam, że ten wierszyk dotyka całkiem poważnego problemu wielkiej zmiany obrazu wielu zachodnioeuropejskich miast, w tym Paryża, spowodowanej ogromnym napływem emigrantów z Afryki i Azji i zawłaszczania całych dzielnic przez pozaeuropejskie populacje.  Paryż dzisiaj i 40 lat temu to zupełnie inne miasta, stąd dodatkowe znaczenie tytułu. Lekka forma i zwięzłość tylko na plus. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Przecież cały ten wierszyk bazuje na stereotypach ;D

Wydaje mi się, że na moją niekorzyść działa fakt, że przeplatam wiersze "na serio" z takimi wygłupami. Gdybym pisywał wyłącznie takie śmieszki, nikt by się nimi nie przejął lub byłyby odbierane z większą dozą dystansu. Tymczasem wiedząc, że potrafię napisać coś znacznie lepszego, dla moich żartobliwych rymowanek jesteście bardziej surowi. Oczywiście mogę się mylić, taka teoria po prostu przyszła mi do głowy wobec tych batów, które dzisiaj zebrałem ;>

Oczywiście pisząc tę rymowankę, wcale nie miałem tego na myśli. Niemniej Twój komentarz jest dowodem, że przy odpowiednim nastawianiu nawet z takiego "byle czego" można wykrzesać dla siebie coś sensownego. Dziękuję ;>

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Corleone 11Michale, jako całość na piątkę.
    • ,, Nie jest dobrze, aby mężczyzna    był sam,uczynię ...,, Rdz. 2    samotność zasłania horyzont zamka drzwi do cudowności świata   Dobry Bóg ozdobił go Kobietą klejnotem ponad wszelkie stworzenia daje Ona nie tylko życie jest światłem drabiną do szczęścia wspinając się doznamy nieznanych wcześniej uczuć   obdarza miłością gdy dajemy jej siebie w czystości duszy Boże jesteś wielki ufam Tobie   10.2024 andrew Niedziela, dzień Pański 
    • @andreas Polecam także szczególnej uwadze mój wiersz zatytułowany ,,Mysia Wieża króla Popiela"    
    • filozof waży  wysokoprocentowo palą się koty    
    • Wódy Arktyki - Stacja Alcatraz.    CZ.1. TYTUŁ: DZIEWCZYNA W CZERWONEJ SUKIENCE    Dziś znów chochliki przyniosły wódę. Tak nazywałem moje szlachetne, menelskie „potrzeby”. Było ich kilka głównych i kilka podrzędnych. Dbałem o ich satysfakcję. Nie linczujcie mnie za to, w końcu wynalazkiem potrzeby są różne mechanizmy, a hedonizm rozpoczęty trzeba kuć póki jest gorący. Już tak kuje  dziesięć lub piętnaście lat. Sam nie pamiętam, ile dokładnie, niby były chyba jakieś przerwy, ale dziura w głowie ich udowodnić nie potrafiła. Wóda jest dobra, bo dobra jest wóda - cytat na poziomie tężyzny mojego rozumu. Ale jak coś działa, jest prawdziwe, to po co to zatrzymywać. To tak, jakby zatrzymywać zegarek z wyrzutami, że odlicza czas. W zasadzie kiedyś lubiłem kwestionować różne tezy, w końcu wątpię, więc jestem, jednak ani kształtu butelek, ani smaku wudżitsu, a nawet efektów samego alkoholu obalić w swojej wyobraźni nie potrafiłem, a próbowałem trzy razy po pijaku i dwa razy na trzeźwo. Wóda po prostu cieszy. I to wystarczy. Białe myszki też były szczęśliwe, przyszły gromadnie, aby poczuć kopa. Nie chciałem, żeby piły, w końcu tak bardzo je lubiłem, gdy były trzeźwe. W odróżnieniu od stanu po alkoholu, bywały skryte, opanowane, tajemnicze, a po pijaku to się zmieniało. Zresztą, jak ktoś lubi wódę, to dobrze wie, jak to jest, gdy trzeba dzielić się z pasożytem, ale inaczej myśli się, bo oficjalnie dużo trudniej, gdy pasożyt staje się twoim jedynym przyjacielem, naprawdę tym jedynym, który zna cię na wylot i usypia w twojej długiej, rdzawej brodzie, starając się opanować helikoptery. Te ich czerwone oczy, ach!  Nie umiałem im odmówić. Odkręciłem butelkę i do nakrętki nalałem swojskiego paliwka. One po kilku głębszych robiły dla mnie wszystko. Tańczyły i śpiewały przepełnione swoją własną a jakby moją radością, wyeksponowaną w cieniach na ścianie i w atmosferze wokół. Po pijaku stawałem się królem tych myszek, wulgarnym jokerem - treserem małych dziwek z dziury w kapliczce koło starej stacji transmisyjnego-telefonicznej. Szkoliłem je cyrkowych sztuczek, posłuszeństwa różnego rodzaju, jak turlanie nakrętki od ściany do dłoni, czy skakanie z jednej dłoni do drugiej, nigdy nie spostrzegłem, że ich nie ma - związek idealny, bezstratny. Zakwestionowałem ich obecność dopiero na końcu istnienia stacji arktycznej - „Alcatraz”, mojego domu. To było na starość już wylotną, w przedsionku w ostatnim wagonie istnienia. Nierozczarowałem się, wspomnienia były prawdziwe, mimo iluzoryczności ich obecności na trzeźwo. Ale inaczej wszystko wygląda, gdy nie pamiętasz, co to trzeźwość. Jak kojarzy ci się ona z jakąś chorobą, z jakimś wirusem depopulacji, czy z zakazaną warszawską piosenką podczas wojny. Wódka była ciepła, dziwnie ciepła, to rzadkie tutaj w Arktyce. Czyżby ktoś celowo ją ocieplił, abym to zauważył? Na szczęście jestem sam, więc to niemożliwe. To są znowu te pierdolone na dnie bez koła ratunkowego - rozsądku - urojenia. To tylko mokra i zimna paranoja samotności. Odkąd puściłem kota Aka:„Skarpeta”, na małej, topniejącej krze ku ostatniemu widzeniu z Ojcem Niebieskim lub, kurwa!, z osranym przez małpy pomnikiem - Charlesa Darwina, co do czego pewności nie miałem, jestem w tej bazie sam. Hmm… lub prawie sam, bo szaleństwo pustki interpersonalnych relacji, szaleństwo braku cipy, przybierało różne kontrowersyjne i konwersacyjne obrazy osób i rzeczy trzecich. Póki co, relacje rosły w siłę z małymi białymi myszkami, ale jestem pełen wiary i nadziei, że zrobi się tłoczniej, że zespół ożyje, wyrwany szaleństwu z gardła w okrzykach - „Odi profanum vulgus et areno” lub „De profundis clamavi” Któż zagrzał mi wódę? A może zwariowałem? Czy myszki nie dobierały się do mojego atomowego paliwa? Raczej zamek na klucz w pancernej szafie, jednym kantem wychylonej na zewnątrz stacji, co sprawiało efekt chłodniczy, uniemożliwia otwarcie bez klucza, ale te małe kurwiki są jak tajni agenci. Nie wiedziałem, ale zdołałem już do niepewności przywyknąć. Była jak wszawica w burdelu, nieopuszczała na krok. Chyba, że ta ponętna kobieta w czerwonej sukience, którą widziałem w Atenach dwadzieścia lat temu, wyszła mi ze snu? Ta trzydziestoletnia amatorka szkoły powszechnego gwałtu publicznego wywołanego impresją otoczenia, nie była z pierwszej łapanki, ona dobrze wiedziała, jak rozpalić żądzę i zgasić jak peta. Co noc mi się śniła w innej fryzurze i innym makijażu - ona była jak skrzynka na największą miłość, na miłość życia. Myślałem, że skoro białe myszki mogą wyskoczyć z bani, to dlaczego nie ona…? Już długo nie podważałem ich egzystencji; pulsu krwi i bicia małych serc, ani przekazu myśli pomiędzy nami. Czy kobieta w czerwonej sukience jest opodatkowana? Czy ma swoją niepodważalną i nieosiągalną cenę? Czy nie straciłem wszystkiego by tu być? Czy to nie wystarczy? Winiłem o to wódkę, tw cholera musiała być kiepska, wiem, bo sam ją robiłem, haha! Mimo to obraziłem się na nią, bo jej dobro mnie irytowało, niby daje paletę korzyści, ale ciągle sśie, wymaga uwagi i tańca jakby z mordoru, czyli w krokach coś pomiędzy Dance Macabre a Tango, a to mnie niszczyło, więc o 4 do 6 minut później polewałem, przełykałem bez rozkoszy ani salw honorowych, trzymałem butelkę przez szmatę, nie wymawiałem jej imienia ani nie patrzyłem w oczy. Moja strata była jej bólem. Implikowałem go jej immanentnie i transcendentalnie, wszystko po to, aby jej udowodnić, że to ja panuję nad nią i żeby czuła ból obrazy, tej zimnej ignorancji z mojej strony. Mimo to gdzieś  w głowie miałem nadzieję, że wóda zmięknie, jak zakładnik wieży szyfrów, gdzie między obiektem tortur a torturującym tworzy się jakaś więź. Jeden błysk w oku blady, niemy uśmiech i już relacje zmieniają wartość, jakby ulegając przebiegunowaniu. Prawda jest jednak taka, że ja i wóda jesteśmy starymi masochistami, co utrudniało dialektykę perswazji - z jednej strony, a z drugiej wspólne straty przeważały na jej niekorzyść. Powoli ginęła, co mnie przyjemnie pobolewało. Może to jest czas na porozumienie, ta jej psychologiczna gierka o przetrwanie wydaje się dążyć do mojego sukcesu. Zdziwilibyście się, co człowiek potrafi zrobić, jak jest nastawiony na przetrwanie.  W pewnym momencie każdy z obecnych tu w sali tortur magicznie osiągną swój cel. Tak sie przynajmniej wydaje, gdy nie liczysz krzyków, stępionych oczu od denaturatu, krzywych igieł i wytartych strzykawek po serum prawdy, kwasu z akumulatora i czasu na urabianiu bohatera podlegającego perswazji, to są jednak straty, a psychika dziecka ukryta, jak strach na wróble w buszu i ciemności podświadomości, w końcu zapłaczę. Podobno lepiej płakać na początku, na świeżo, wtedy to mniejszy upadek, a po kilku „akcjach” przestajesz już czuć, bo gdy tak odkładasz załamanie, to potem upadek może zabić. To wtedy nie tylko płacz a kołnierzyk - szubienica, zestaw żyletek Polsilver, most dla odweselonych z widokiem na krematorium itp. Tak mogłoby być w moim przypadku. Gdy wóda zmiękła czułem syndrom Sztokholmski. Te relacje - wierzyłem - nie pójdą na marne. Czekałem na akt I i scenę finalną, gdy lady in red wchodzi z butelką wódki za podwiązką. Nie musiała być duża. Wystarczy, że będzie ciepła. A szanowna pani w czerwonym, do kurwy nędzy, powie mi, że moją butelkę wódki zagrzała między udami. Myszki razem ze mną patrzyły w kierunku drzwi wejściowych w oczekiwaniu, że ona wejdzie. Nie przyszła.   Koniec części I pt. Dziewczyna w czerwonej sukience.   Autor: Dawid Daniel Rzeszutek
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...