Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Tego dnia miasto wyglądało inaczej. Wyczuwało się aurę jakiejś przychylności, zwiastun czegoś dobrego, mimo że warunki atmosferyczne stały z tym wszystkim w całkowitej sprzeczności. Bez przerwy padał śnieg, wiał ostry, przenikliwy, przepełniony wilgocią wiatr.
Rena wyjrzała przez okno. Kilka postaci przestępowało z nogi na nogę, tkwiąc na przystanku w oczekiwaniu na spóźniony autobus. Wreszcie nadjechał. Zasyczały rozsuwane drzwi. Zmarznięci podróżni w pośpiechu wtargnęli do środka.
Nie przepadała za zimą, tym razem jednak miała ochotę pójść na spacer. Odeszła od kuchennego okna, dopiła zimną herbatę i wstawiła szklankę do zlewu. Na grzejniku wisiał ciepły sweter, taki z owczej wełny. Przywiozła go z Żywca, jakieś dziesięć lat temu. Był już trochę wytarty, jednak miała do niego sentyment. Ubrała go. Sięgał prawie do kolan. Włożyła ciepłe skarpetki, po czym wsunęła stopy w wypełnione grubym kożuchem buty. Taaa... teraz na pewno nie zmarznie. Lubiła ten sportowo-luzacki styl, wygodny i dający poczucie swobody. Aha, krem – przypomniała sobie, że musi nasmarować twarz. Błyskawicznie wklepała odrobinę kremu, wytarła tłuste ręce chusteczką higieniczną, wzięła klucze i wyszła z domu.
Dochodziła już prawie do rynku, kiedy odezwał się telefon komórkowy. Zdjęła rękawiczki i wygrzebała aparat z kieszeni.
- Halo – odezwała się, wypuszczając z ust kłęby pary.
W słuchawce dźwięczał melodyjny, odrobinę piskliwy głosik znajomej.
- Cześć Renko, co porabiasz?
- A... cześć. Jakoś leci, pomalutku.
- Mogłabym wpaść dzisiaj. Pogadałybyśmy, co?
- To znaczy teraz mnie nie ma, znaczy się jestem, ale w terenie – roześmiała się – będę później. Za jakieś dwie godziny. Pasuje?
- Dobra, przyjdę. Coś ci powiem. Uśmiejesz się. A w ogóle to mam propozycję dla ciebie. Nara.
- Nara – tyle tylko zdążyła powiedzieć, Bernatka się rozłączyła.
Po chwili zapomniała o całej rozmowie pogrążając się w rozmyślaniach. Maszerowała równym krokiem, zostawiając w śniegu głębokie ślady. Mijała spieszących się przechodniów, co jakiś czas dostrzegając wśród nich znajome twarze. Uśmiechała się wówczas i pozdrawiała lekkim skinięciem głowy.
Właściwie nie miała w Rybniku przyjaciół. Nie istniało dla niej coś takiego jak życie towarzyskie. Jakieś herbatki, wspólne, grupowe wypady do knajpy na małe z pianką – nic z tych rzeczy. Tu miała tylko sąsiada, z którym od czasu do czasu spędzała wieczory, ale też coraz rzadziej jakby. Każdy miał swoje życie i pilnował własnych interesów. Jonasz był zrównoważonym pięćdziesięcioośmioletnim wdowcem o sympatycznym wyrazie twarzy. Sprawiał wrażenie, jakby ciągle się uśmiechał. Dość znaczna różnica wieku pomiędzy nimi nie stanowiła dla niej problemu. W końcu ona też nie była już nastolatką. Oboje zresztą nie wyglądali na swoje lata.
Miasto pogrążało się w mroku, gdzieniegdzie rozbłysły uliczne latarnie, czepiając się śnieżnej bieli bladymi promieniami. Wieczór rozpoczął grę cieni, wypełzających z pobliskich , nieoświetlonych zakamarków miasta. Temperatura spadła poniżej zera. Ostre podmuchy wiatru smagały boleśnie odkryte części ciała. Rena zakryła usta szalikiem. „No nic, wracam do domu, zimno, jak cholera” – skwitowała w myślach i skierowała się w drogę powrotną.
Po drodze musiała jeszcze wstąpić do sklepu. W domu nie miała już nawet herbaty. Dzieci wyjechały do ciotki na weekend, więc nie musiała robić żadnych specjalnych zakupów. Miała nadzieję, że ten wieczór spędzi w samotności, pisząc następne opowiadanie, lub wiersz. To był już stały rytuał od kilku miesięcy. Zamieszczała kolejny tekst, a potem cierpliwie czekała na komentarze. Pojawienie się jakiejś notki, opinii, nawet najbardziej krytycznej oznaczało, że po drugiej stronie znajdował się człowiek z krwi i kości. To już było coś. I w zupełności jej wystarczało. Wielką przyjemność sprawiało jej także czytanie tekstów innych forumowiczów. Liczyła dni i czatowała na pojawienie się kolejnych opowiadań, czy wierszy. Niektórzy z autorów wydali już własne książki. Zamówiła dwa egzemplarze i otrzymała pocztą po kilku dniach.
Wchodząc do osiedlowego sklepu przypomniała sobie, że Bernadka zapowiedziała się z wizytą. Zupełnie wyleciało jej to z głowy. Kupiła więc jakąś tanią kawę rozpuszczalną i paczkę ciastek. W końcu to 8 marca, babskie święto. Na piwo już nie starczyło kasy. Zresztą miała małego doła i jedną podstawową zasadę: nigdy nie zalewała chandry gorzałą.
Zapakowała zakupy do reklamówki i wyszła ze sklepu. Skierowała się w stronę bloku i weszła do klatki schodowej. Winda akurat była w ruchu. Ktoś zjeżdżał na dół. W drzwiach windy pojawiła się znajoma postać. Owczarek niemiecki przyjaźnie merdał ogonem i łasił się do Reny.
- dobrze Rabcia, dobre psisko – powiedziała pieszczotliwie tarmosząc jej ucho.
Jonasz uśmiechnął się przyjaźnie. Nadstawiła policzek do pocałowania.
- cześć, wpadniesz potem? – zapytał kierując się w stronę drzwi wyjściowych.
- No, cześć. Kurcze, nie wiem. Za chwilę przyjdzie Bernadka z jakąś sprawą.
- Aha – mruknął zawiedziony – to stuknij później, dobra? Będę oglądał film do późna.
- Ok. – kiwnęła – to pa.
- Pa. – rzucił na pożegnanie i wybiegł z Rabą na podwórko.
Ledwo zdążyła się rozebrać, a już zaterkotał domofon. Podniosła słuchawkę.
- to ty Bernadko? Już ci otwieram. – zwolniła blokadę. Poczłapała do kuchni. Włączyła czajnik. Otwarte pudełko ciastek i małe czekoladki zaniosła do pokoju i poszła otworzyć drzwi.
Z windy wysiadła uśmiechnięta, wysoka brunetka z zawadiackim błyskiem w oku. Weszła do mieszkania i z tajemniczą miną oświadczyła:
- Renuś, mam propozycję nie do odrzucenia. Siadaj i słuchaj!

Opublikowano

Basiu, w pierwszym akapicie chyba się nieco zamotałaś - jest dużo, ale o niczym :) Znana mi pułapka. Jak wpadne co można z tym począc, jutro dam znać...

w pośpiechu wtargnęli - brzmi lepiej

ubrała go - sweter, no chyba, że była nago (mniam)..

no i co tam słychać - fuj. - Czesć, Renko, co porabiasz? - To i owo..

znaczy będzie ciąg dalszy... a już myślałem ,że jakaś puenta :)))

Nie pogniewaj się za wymądrzenia. Przeczytaj na głos. Wyjdą ci wszystkie chropy i łatwo
upłynnisz język..

Opublikowano

He he he ;-), najpierw przeczytałam, potem się pośmiałam. Humorek Ci dopisuje.
Spodziewałam się, że będą błędy. Tekst pisałam właściwie na gorąco wczoraj wieczorem. A u mnie to jest tak, że jak coś świeżego upiekę, trudno mi dostrzec błędy. Dopiero jak się z tekstem otrzaskam i zdystansuję do niego - potrafię wyciągnąć wnioski. Dzięki więc za rzetelne uwagi. Zara się biorę za poprawki. Cześć Wodzu :-)))
No i daj znać oczywiście, jak Ci cosik fajnego do głowy wpadnie :-).

Opublikowano

Wiesz co Jacek... ja to bym ten pierwszy mały akapit poprostu wypierniczyła. Nic tu nie wnosi, tak szczerze mówiąc. Może go wykorzystam w innym opowiadaniu, gdzie Rena spotyka nagle ufoludka z walizką pełną forsy, he he... coś trza pokumać. Póki co, czekam na Twoje słowo.

Opublikowano

kurcze, jeśli nie wypierniczyłaś pierwszego akapitu przed tym nim to właśnie przeczytałam to mnie się podoba!!! wogóle, muszę się przyznać że wcześniej nie czytałam Twoich opowiadań, jakieś mi się długie wydawały:) ale czyta się naprawdę dobrze, szczerze mówiąc, mam wrażenie jakbyś przepisała moje myśli z ostatnich dni:) i podoba mi się że autobus jest(ostatnio są mi bliskie:) miło czytać coś zwyczajnego,a mimo to ciekawego. No a ja siadam i czekam na kolejną część:)

Opublikowano

Dzięki za ciepłe słowo Anko. Komentarze czytelników powodują, że zaczynam patrzeć na swoje wypociny z innej perspektywy. Tyle jest przecież punktów widzenia. Akapit jeszcze nie został wywalony. Asher zasugerował pewne poprawki. Bez nich prawdopodobnie trochę mniej by się podobało. Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam cieplutko, choć za oknem śnieg... brrr!!!
:-)))

Opublikowano

Nie nadzwyczajnie, nie wyjątkowo, ale odmiennie - jakieś masełko maślane, coś chcesz powiedzieć, ale nie wiadomo co. Wystarczy, że miasto wyglądało inaczej i wyczuwało się aurę. Zdanie pośrodku do kosza :) Jest inaczej, jest aura, ale jakoś na nie? Co to jest aura uśmiechu losu? Wiatry są pomyślne ale wieje wilgotny wiatr?

Ja bym zrobił tak:

Tego dnia miasto wyglądało inaczej. Wyczuwało się aurę jakiejś przychylności, zwiastun czegoś dobrego, mimo że warunki atmosferyczne stały z tym wszystkim w całkowitej sprzeczności. Bez przerwy padał śnieg, wiał ostry, przenikliwy, przepełniony wilgocią wiatr.
Rena wyjrzała przez okno. Kilka postaci przestępowało z nogi na nogę, tkwiąc na przystanku w oczekiwaniu na spóźniony autobus. Wreszcie nadjechał. Zasyczały rozsuwane drzwi. Zmarznięci podróżni w pośpiechu wtargnęli do środka.

W ogóle nie łapię jak ten akapit o przychylności ma się do reszty. Coś się zdarzy, tak? Jeśli tak, to się nie czepiam :)

I sory za wymadrzanie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarcBardzo dziękuję! Cieszy mnie tak miły komentarz. Pozdrawienia od stoika. :))  @Waldemar_Talar_TalarBardzo dziękuję! Pozdrawiam. :) @Jacek_Suchowicz W twej radzie mądrość cenna gości, lecz miłość klatką być nie musi, Nie więzi, nie zna zaborczości. Bo miłość to jest niebo całe, Gdzie dwa istnienia szybują zgodnie, Dla siebie wolne i wspaniałe. @Alicja_WysockaBardzo dziękuję!   Tak, miłość to choroba dziwna, Co serce rani i uzdrawia, Gorączka, która nigdy nie mija, A jednak życie w nas zostawia.
    • Czarne ludy opuszczają Afrykę, mamione dobrobytem sklepów: Kim Kardashian, Lafayette. Zaprogramowane umysły na dobrobyt, poezję nagości i segregację rasową.   Wielkie fatamorgany Zachodu, bujające się na swych łodziach umysłów, rozbujanych, wielkich ego do granic.   Kuszeni przez swych demagogów, zaprogramowani na śmierć, w obscenicznej formie uczuć. W anielskich spojrzeniach, oderwanych laską dynamitu.   Składają się na zwierzęcy lament, psi skowyt rajskich wędrowców. To teraz nas czeka, bo jutro będzie inne. Powtórka miłosnej rewolucji, uniesienia ludzkie po Afganistanie. Teraz mamy śmierć w świetle kamer, odrodzenie w 3D, bez okularów... Na żywo dotyk śmierci i narodzin.   Teraz mamy psychologów traumy. Nasze umysły już nie dostają elektrowstrząsów, podprogowych rozbłysków Coca-Coli, świąt Bożego Narodzenia.   Nareszcie jest błogość, jaką czuł Stachura. Błogość, wieczna błogość. Bez smutku, chorób, Alzheimera. Naturalna, odrodzona i czysta, krystaliczna błogość.  
    • Siadasz przy barze Skracasz papierosa i zamawiasz podwójną czystą na lodzie i cytrynach Barmanka chętnie by cię wysluchała bo nieraz już gdy bar nie był pełen gości rzucałeś jakieś głupoty jak struganie filozofii z tych prostych laickich wręcz pytań a one nie wiedzieć czemu robią wrażenie na niej, na nich i bywasz wysłuchany. Młodzież mówi masz rizz. Przystojny kolega mówi ci, że gdyby połączyć jak w fuzji w bajce o nazwie Dragon Ballem ktorą to moje pokolenie wychowane było na niej i rtl7 o siedemnastej i kasety wideo odcinkami zużte na marne (nigdy nie pooglądane i pochowane najpierw w czarny worek i do garażu wyjebane by skończyć na wysypisku w śmietniku nie wiedząc czemu nie spełniły swojej roli do końca tylko w połowie bo nagrane a nieogladniete to się nie mieści w głowie ale ale dygresja za długa kończę ten nawias i wówczas wracam do Was drodzy czytelnicy tej prozy pisanej rymem,.ktorą to muszę teraz wklikać w biel ekranu albo zgniję jak mówią że zgniłem (słucham ich (oni) (dużo nawiasów do zamkniecia się robi (ciekawe ile?) (a niech będzie że zgadne pięć kliknę i spojrzę gdzie myśl główną przerwałem (w imię Boga w Trójcy Jedynego Amen))))) Dygresja i ucieczka od tematu zaczęła się jeszcze przed nawiasami ale już jestem z Wami Gadający głupoty z cyklu tych prostych myśli i zadając pytania które padały z ust pierwszych ludzi ciekawi ludzi Udaje że nie jest głupi  A tak naprawdę to nosi maskę  Debil jest medycznym hasłem ma definicję w lekarskich księgach  A jego maska to melanż  Na codzień milczy, brak mu myśli grzmi pustką pod kopułą gdzie coś się popsuło gdzie wiercąc i kłując mózg i psychikę urwał klepki które numerami tworzą psychikę i dają piąta z siódmą coś co daje iść przez życie patrząc i widząc słuchając i słysząc  z mądrością i empatią z sercem i duszom gdzie anioł jak stróż on oddycha spokojnie a tu jak na wojnie jak droga przez wyboje jak stopy bose jak sen na jawie jak ran zadawajaciel to jest ten co rany zadaje co nie zna jak być jak przyjaciel jak mówi bracie by go lubić akuratnie a potem wyślizguje mu się z łapek zaufanje otrzymane  jednym gestem jednym słowem  w sekundę można sobie zjebać każdą szansę to wiem jeden wers może spalić wszystkie mosty on człowiek prosty milczy trzeźwości codzienności ale gdy uderzą używki mu do głowy coś się z nim robi i synapsy z wielu popalonych połączeń mózgowych znajdują drogi do jakiś zdań co ma wrażenie że wrażenie na nich robi automatyzm syntetyczny  bezmyślność ubrana w myśli  automatyczny rytm nieraz ubrany w rym tak tu jest pijany najarany trawy i twarde dragi prowadzą drogami z tych nieznanych mu na codzień miejsc do słów z ust które chyba mają sens maska to flaszka  maska to melanżowa głowa z kolejną szklanką wódki coraz bliższa by nie być w ogóle świadoma  wie o blakourach które wycinają wspomnienia poprzedniej nocy  i się ich boi bo okropny mózg gadzi go do strasznych czynów prowadzi nie taki jest w swojej opinii chce by lubili go wszyscy ale gdy przekroczy o jeden dwa kieliszki imprezę  nie wie dnia drugiego że działa wojenne jak agresję jak krzyk i bicie szyb jak  ktoś mu powie co zrobił to jest mu wstyd nienawiść ktorą czują po takich akcjach jest mu zrozumiała  bestia i kawał chama ale to po wódce jest tak przestał do odcinki chlać bo nic nie męczy jak moralny kac choć z czasem przechodzi to życzą mu śmierci i że źle zrobił że się urodził i nie daje spać myślenie o krzyku i agresji wśród tych wspomnień wyciętych gdzie jakoby gadzią miał wrogość i atakował tych blisko  i nie śpi dni tygodnie i jest mu zło blisko które sam sobie wypomina a niektórzy są w takim stanie  jak misie kochane przytulanie i całowanie mową i czynem  budują więzy z innymi mówiąc im rzeczy miłe jak za co ich lubią i za co kochają  ale nie on on jest niby agresywną małpą co uciekła z klatki i rzuca kupami z tych własnych kup cóż  boi się mocnych alkoholi i uważa żeby nie wprowadzić się wstan tej nieświadomości  ale ja o masce i barmance i o aurze ktorą te melanże dają mu poczucie że w tej bani całej pustej na codzień może się coś dziać  i coś w końcu powie rzuci jakąś myśl  pytanie zada jedno krótkie zdanie co rozpocznie dyskutowanie wgronie  (o nie ale stracił grono w międzyczasie  non grata osoba towarzystwo dna to nie wypada inaczej niż się odwracać albo iść na drugą stronę ulicy wyciągnąć telefon udając że się nie widzimy a tak. nA prawdę to już nie chcemy się znać bo dno dna i bagna które to pustyni piachy sam pod nogami stworzył ich łzami (ale to teraz kiedyś było kiedyś i o tym dziś te słowa prozy ubranej w rym i rytm (jak mi się wydaje a jak to jest naprawdę to mogą być różne zdania bo szumi w głowie flacha trawa i takie tam w miksie))) ona barmanka go zna ze słów które wypowiadał nie wie on czemu ale wygląda że za ciekawą osobę go ma jest przychylna ta jego pseudofilozofia albo ten stan gdy w rymy składają mu się słowa  i za granicą mimo nieznajomości języka  gdy siedział w hasz barze przy barze na hookerze wydaje się że tamtejsza barmanka zwróciła uwagę że rytmicznie jakby a ka czterdzieści siedem w aitomacie strzelał słowami a akurat męczył rymami kogoś obok inny język ale koleżance przekazała informację wskazując nań  że gada jak ta ta ta da rym i rytm pod dzointa i colę z nalewaka na syropie  nie byle jaka bogata w smakach na smakach na kubkach holandia piękny kraj  można wziąć ślub z ziomkiem ponoć lepiej niżby za małżonka brać kobietę  niby łatwiej się dogadać ale co ja tam wiem piszę ten wiersz ale wiem że to nie wiersz jest brak tu metafor i drugiego dna tej zasłony mistycyzmu ktorą poety tekst ma rymowanka tekstu ściana  chaos i przeraża  zostają pytania  jak co do chu.. co to za jazda a ja się pytam  jaka jest najjaśniejsza gwiazda i czy księżyc nocą odbijając jej promienie świeci z mocą która sprawia że drzewa i osoby zaczynają cienie rzucać pośród mroku  i pytam księżyca dzisiaj tego naszego co satelituje nad Gają  jak to jest że jest jeden na niebie i czy to ma znaczenie że tylko jeden księżyc potrafi sprawić że serce zaczyna mocniej bić  to dla tych pytanie co interpretują sny  i oby blask gwiazd wiecznie wam lśnił  oby pachniały róże i wśród jabłkowych sadów słodkie jabłka rodziły potrzebę genów gatunków    koniec tego dobrego złego  koniec mówię idę na kieliszka następnego    kliknę wyślij  później przyjdzie wstyd tak już jest chaos a miała być jedna myśl dziś    tl dr to o człowieku uzależnionym nie tylko od petów  i reszta to chaos niedomknieta całość  żałość  dno ot   i rzucam okiem na początek i wiem gdzie zgubiłem wątek  przy dragon ballu a to było o połączeniu urody kolegi z gadką tego któremu gadka się klei ja nie rozumiem ich ja głupi głupia moja myśl  a mówią że to ciekawe że niepozornie całkiem  rzucam słowami co lśnią jak złoto złotym złota blaskiem  to nie przechwałek z mojej strony jestem zdziwiony człowiek prosty głupi  i zły  lepiej trzymaj się zdaleka  bo inaczej cierpienie i ból czeka nie ma tu człowieka  bestia gad bez serca  w oczach belka w uszach miód i mleko słyszy jedynie ósmy cud świata  to ironia ktorej nie wyłapał  no głupek od końca do początku wszechświata  papa Ułamek prędkości mniej i promień słońca nie dotarłby na czas do atmosfery ziemskiej by obudzić poranek, by zacząć dzień.  Wieczna noc i zima Nie było by życia 
    • Pewien poeta i bynajmniej nie tylko z nazwy i kształtu spodni (mimo różnych podejrzeń) postanowił tak dalece uchwycić piękno, że uchwycił je tak mocno, iż wcale nie mógł go oddać. No co za uchwyt, oj co za uchwyt nie budzący wcale nadzwyczajnego zachwytu. A ile w tym było codziennej nieco brzydkiej walki, toż poezja, prawdziwa poezja...   Warszawa – Stegny, 19.09.2025r.  
    • Czas jest wrogiem wszystkich a najbardziej zakochanych rzadko pierwsza miłość jest ostatnią pamięć każdej niewidzialnie zapisana życie kroi na pół a śmierć na ćwierć uczucie umiera w męczarniach miłość to tragikomiczna farsa do której potrzeba dwojga ale śmiech pochodzi z Nieba była kiedyś przestrzeń jak nie kończąca się łąka kochałem byłem motylem i to by było na tyle
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...