Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Kto to poeta


Tomasz Kucina

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Sam widzisz, że jest coś takiego jak prawdziwy poeta. 

Moim kryterium dla bycia poetą jest tylko i wyłącznie poziom aspiracji; ja nie aspiruję. Z szacunku do tych, którzy i owszem. Inna sprawa, że pojęcie poety w naszym narodzie jest postawione na góry piedestale, historycznie nadaliśmy im odpowiedzialną rangę i mało pozwalamy sobie na doświadczanie słowa bez przesłania. To wszystko osadza się w świadomości, również mojej. 

Twoja surowa samoocena potrzeby precyzyjnego użycia słów pobrzmiewa szacunkiem do Herberta, przynajmniej w moim odczuciu. Na pewno więcej stoi za tą cechą, ale ja z niej osobiście, tu na forum, czerpię. Twoje komentarze są analityczne, spójne i wyczerpujące. Dużo się z nich nauczyłam, nadałam swojemu pisaniu znaczeń. Dzięki Tobie odczytuję hieroglify >> to uśmiech w stronę @corival :) 

Bardzo ładny ten wiersz, czytałam ponownie z uśmiechem. Serwus! 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dlaczego? Valerio. Ona jest bardzo rzeczowa, co do kwestii tych biologicznych, życiowych i naturalnych. Fachowcy, lekarze, naukowcy, są od pomagania kobietom chcącym zajść w ciążę, inne kobiety służą dobrą praktyczną poradą, ja kobietą nigdy nie byłem, więc trudno u mnie o precyzję. Na portalach randkowych faceci ustawią się w kolejce za tobą, jeżeli planujesz załatwić macierzyństwo - naturalną metodą.

 

A co do wiary, wypowiedziałem się też logicznie. Odeszłaś od praktyk chrześcijańskich z jakiejś tam wiary usankcjonowanej w prawie i kanonie - na rzecz własnej subiektywnej motywacji - wedle niej Bóg zezwala na wszystko, nie trzeba czerpać z nauk kościoła, piekła nie ma, życie święte jest już teraz - no to teoretycznie - Pan Bóg zadba lub już dba o twoje szczęście - ty nic nie musisz już robić, o nic się troszczyć. W praktycznym rozumieniu tej kwestii - NIE MASZ ŻADNYCH PROBLEMÓW, ALBO ZOSTANĄ ROZWIĄZANE POZYTYWNIE. Dla mnie jako dla tradycjonalisty i katolika -> życie jest pasmem ludzkich dążeń, prób poprawy własnego charakteru, świadomości grzechu, istnienia zła, i ludzkiej ułomności. Odpowiednie zachowanie, życie w przykazaniach Bożych może stanowić ale po zmartwychwstaniu - NAGRODĘ. Dlatego różnicuję nasze postawy. Całkiem praktycznie i bez złośliwości.  

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nigdy w to nie wątpiłem. Są tylko prawdziwi i bez względu na poziom czy jakość. Bo to wynika z ambicji z łaknienia duszy, poezja wynika z potrzeb osobistych. To klasyczne wishful thinking.

 

Rozumiem. Mądre zdanie. Ja również nie aspiruję do oznaczeń tytularnych. Dlatego napisałem, o tym poprzednio.

 

Odpowiadam od końca: Mi twoja świadomość nie przeszkadza, każdy myśli tak jak uważa. Nie przeszkadza --> a nawet się podoba, ranga poezji im wyższa i bardziej moralna tym lepiej. Gdy bywa odwrotnie jest na pewno gorzej.

 

.a stawianie poetów na piedestale biorąc pod uwagę aspekt historyczny --> wynikało z faktu martyrologii Narodu polskiego, z naszych kłopotów, zawsze musieliśmy walczyć o wolność i niepodległość, 123 lata nie było Polski na mapie politycznej świata – była więc naturalna potrzeba szukania jakichś autorytetów. Dlatego poeci np. romantyczni zobowiązani byli do niesienia tego przysłowiowego kaganka oświaty. I już z kolei bardzo naturalnie budzili szacunek.

 

Współcześnie nie ma takiej potrzeby. Żyjemy w niepodległym kraju i jest wolność słowa. Trudno więc wymagać od współczesnych liryków wyjątkowego poziomu czy kontekstów dydaktycznych, tym bardziej patosu, wzniosłości na piedestałach... Oczywiście można być jakim się chce, ważne by sobą.

 

Poezji bez przesłania moim zdaniem nie ma. Zawsze poeta wynika z własnej subiektywnej potrzeby czy uwarunkowań. Tutaj w tej jednej kwestii mam troszkę odmienne zdanie.

 

Oczywiście apetyty, fantazje, kaprysy, pragnienia, idee – różnie kierunkują. Są inne warsztaty, i style w liryce – i chyba mnie z tym akurat jest dobrze. Bo ja kocham różne wymiary w poezji. Najbardziej lubię poezję intelektualną, ale klasyka a nawet rymowanki są w moim wielkim uznaniu.

 

Nie rozumiem jak można hejtować style w poezji, to absurd, to tak jakby ktoś podważał gatunki muzyczne, albo twierdził, że biały człowiek jest ok, a inne rasy są na niższym poziomie. DLA MNIE TO JEST TO SAMO, identyczne pajacowanie! To nie dotyczy oczywiście ciebie, to opinia ogólna --> mam na myśli zawistnych kontestatorów stylów w poezji które im nie odpowiadają i nie wiadomo z jakiego oto powodu. 

 

Pewnie tak, pisaliśmy kiedyś o mojej fascynacji WIESZCZEM. Herbert → dla mnie → nie ma sobie równych. Tu moja poprzednia część wypowiedzi przyjmuje potwierdzenie – tzn. fakt, że poezja intelektualna mnie urzeka. Herbert jest antyczny, ma zasady, jest lingwistycznie niezłomny. Ach, piękne cechy!

 

Brak szacunku do ojczyzny, symboli, patriotów historycznych, spuścizny kultury, wiary – nie podoba mi się. Nie oznacza to, że inni muszą myśleć identycznie. Najważniejsza jest WOLNOŚĆ SŁOWA, i MYŚLI. A style, formy, konteksty --> mają prawo być realizowane dowolnie. Oto moje subiektywne zdanie w sprawie.

 

Miło mi, że czerpiesz ze mnie, doceniam bardzo, proszę tylko o jedno – nigdy mnie nie przeceniaj. Tu umotywuję prośbę → TOBĄ nasza Śliczna, mianowicie: → po prostu --> nie aspiruję do tego, brak mi klasy oraz ogłady. Subiektywnie nie znoszę salonów – ale szanuję niektórych ludzi salonowych – są nawet tacy, którzy są moimi autorytetami. Nieważne!

 

Dziękuję. Kurde, zrobiłbym teraz z tobą „misia” - taki przytulaniec koleżeński. Zrobiłaś mi dzień!

 

O sceenie z „Brzemiennej Dzidzileyli” u @corival piszesz? Bo tam widzę twoje komentarze?

 

Dołączę więc zaraz ten mój screen jako bonus do tego właśnie wiersza skoro leży w twoim uznaniu.

 

Dla mnie jesteś ikoną, mam szacunek do ciebie szczególny → dotykałaś, przeprowadzałaś wywiad- rozmowę z kultowym amerykańskim astronautą. Bezcenne!

 

Pozdrawiam serdecznie. Serwus!

 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Rozumiem, że w pozytywnym duchu twój komentarz, dziękuję. Może nie tyle "modeluję" świat, ile upinam w liczne metafory, w syntezę wrażeń przykładowego i dowolnego poety.

 

"Modelowanie" kojarzy się mocno z wywieraniem jakiejś presji. Utwór jest amalgamatem licznych kontekstów dla przetłumaczenia poetyckości na język wrażeń zmysłowych.

 

Jeszcze raz thx, i pozdro 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Oczywiście - Bóg wszystko może, nie ma tu między nami żadnych poróżnień, identyczne mam zdanie. Acha. Rozumiem, miałaś tu kiedyś swoją Miłość życia na portalu. Dlatego piszesz te swoje liryczne miniaturki. Urzekająca historia. Szanuję to.

 

Dziś jest Dzień Matki. W takim razie życzę Ci z całego serca - by spełniło się to twoje marzenie dotyczące macierzyństwa. To bez wątpienia wiarygodny cel życia.

 

np. Taki poeta jak chociażby ten z tego mojego wiersza - nie spełni tych oczekiwań, z każdej strofy i zwrotki, z każdej niemal linijki czytamy o jego zamiłowaniu do wolności, o fantazjach, bilokacjach, innych andronach... może być wspaniałym przyjacielem, zachwycać w artykulacji - ale to nie kandydat do życia.

 

i tak patrz na facetów -->  i szukaj w nich odpowiedzialności i szacunku. I przede wszystkim w bardzo realnych perspektywach życia. TEGO CI ŻYCZĘ, od serca. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tomasz Kucina Epicki komentarz mi podarowałeś, TomAS. Co więcej, zgadzam się z Tobą we wszystkim - nuuuuda ;) 

Z opinią poniżej nie mogę się zgodzić bardziej. I wydawałoby się to oczywistością, że ekspresja z natury jest wolna, a jednak nawet tu na orgu występuje to zjawisko. Za każdym razem przyjmuję ze zdziwieniem i smutkiem, całe szczęście ogranicza się do kilku powtarzalnych malkontentów. Pajacowanie - bardzo słuszne określenie. 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Co do poezji i przesłania. Wiesz, jeżeli podejdziemy do wierszy czysto semantycznie, to wydobędziemy zawsze znaczenia i treści, ale miałam na myśli intencje autora. Mam wrażenie, że mogą być abstrakcyjne, totalnie awangardowe z powodów banalnych i bez zawartej spójnej treści, a wciąż potrafią poruszyć w człowieku jakieś struny. W moim rozumieniu przesłanie to misyjność. 

TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK TAK !!!

Takie podejście zawsze wzbudza we mnie radość. 

Do Herberta muszę niedługo wrócić, dawno już nie czytałam po prostu jego poezji, tylko inne powiązane publikacje. 

Jak mogłabym tego dokonać? Słuchaj :), nawet jeśli któregoś dnia pod każdym wierszem zostawiłbyś komentarz "w porzo" czy "spoko", to masz do tego prawo i nie czuj się przeze mnie zobligowany lub przytłoczony jakimiś oczekiwaniami. A salony... dużo by pisać. Najkrócej ujmę to tak - zawsze unikałam. 

Czułam potrzebę zaznaczyć, że Twój wysiłek w rozumienie i analizę wierszy nie przechodzi niezauważony. Poświęcasz im swoją pełną uwagę i szanuję Cię bardzo za to. Chciałabym być niekiedy mniej zdawkowa :/, z różnych powodów nie jest to łatwe. 

 

Czas na misia! ......................................................   i po misiu :) 

 

"Brzemienna Dzidzileyla", łącznie z obrazową grafiką, namieszała mi w głowie. Nasza słowiańska spuścizna jest niezwykła, a gdyby nie Cori, nie rozbudziłbym w sobie ciekawości w jej poznanie. Z moim przywiązaniem do antyku spokojnie można mnie skarcić mówiąc "cudze chwalicie, swego nie znacie". 

 

Super, że tak ucieszyło Cię moje spotkanie z Cpt. Wetherbee, wciąż je przerabiam w sobie, prawdziwie niezwykłe. 

Do zobaczenia pod wierszami i wielkie dzięki za bycie pełnokrwistym sobą. :) 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Oczywiście, każda treść jest dobra. Tak jak napisałem – różne style i właściwości maja uzasadnienie. Wymagajmy tylko szacunku dla wszystkich,

 

Dobra decyzja. Uczta dla intelektu.

 

Oczywiście, że to rozumiem. Często nawet taki krótki komentarz o którym dowodzisz - wystarcza. Sympatie i dobre fluidy wyczuwa się innymi zmysłami i nawet poza tekstem. Nie zauważyłem nigdy u ciebie złośliwości czy awersji w komentarzach nie tylko u mnie. To świadczy o twojej kulturze osobistej. Dalsze argumenty wobec tego nie są potrzebne.

 

Mam identycznie. Oddajesz mi rasowe rekomentarze. Nic bardziej wartościowego i naturalnego autor nie może sobie wyobrazić.

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

-->  

 

Tak. Mamy swoją piękną mitologie. Ja lubię różną, tą antyczną –-> globalistycznie  europejską też.

 

Zgadza się @corival jest wartościowym autorem, ze względu na to że opowiada o historii. Nie tylko przecież polskiej. Zawsze śmieszyło mnie stawianie na dwóch przeciwnych szalach – mitologii słowiańskiej i chrześcijaństwa w kontekście historycznym Polski, niektórzy próbują nawet ustawić mitologię słowiańską w kontrze do wczesnochrześcijańskiej historii Polski. NIC BARDZIEJ MYLNEGO I UTOPIJNEGO.

 

Historia bowiem jest ciągłością NARODU, i nie można wybiórczo traktować jej oddziaływania. Kto próbuje szatkować historię w celach – wyeksponowania antagonizmów – robi to świadomie i myli się. Jesteś tego ewidentnym przykładem → zainteresowałaś się mitologią słowiańską i to przybliżyło cię do naszych korzeni. Sama wiara jest sprawą osobistą każdego człowieka, historia zawsze wynika z pewnych realnych perspektyw i traktujemy ją w ten sposób.

 

Zresztą każda mitologia wynika z subiektywnej potrzeby poszukiwania duchowości i to jest najważniejsze, Skoro antyk i mitologia rzymska czy grecka jest dumą tamtych społeczeństw, nie ma podstaw by Słowianie mieli wstydzić się własnej.

 

@corival nie dzieli ale łączy ludzi – czyli czytających - poprzez dydaktyczny niemal kronikarsko-reporterski opis i to nie jest hejterka, ale wartościowa autorka, dlatego ją szanuję.

 

Pozdrawiam pana Kapitana. A Tobie dziękuję za wartościowy komentarz. 3m_Sie  

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

@Tomasz Kucina Tomku, rym jest paskudny bo gramatyczny a takich nie cierpię. A dziki mam w nosie, po prostu się z nimi dzielę, mam to w swoim programie ogródkowym - co zbiorę to zjem, a co one zjedzą... zapisuje na straty. Wychodzi mniej więcej na zero. Ale co się tam posiedzi i porusza to jest - zysk nadzwyczajny.


Trzymaj się zdrowo.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tam zaraz gramatyczne?, w twoim wydaniu zawsze na wesoło to do mnie przemawia.

 

Czyli jednak dobrze wcelowałem się z antycypacją, zatem: dziki w twoim ogródku są faktem.

 

Na lochę z warchlakami nie ma rady

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Dzięki za słówko, dzikowi powiedz: dziki poeta uwielbia schaboszczaki z dzika, zaraz rodzinkę zabierze z twojego warzywniaka ☺

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

A to dziękuję Nato, skoro przypadł do gustu ☺ Miło mi, niezmiernie!

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Tak, "czuli" tam jest. Oczywiście mogłoby być "czyli" - dobrze komponowałoby to w przypadku ciągłości tego zdania, prawda? 

Mi się czulić zachciało i pewnie dlatego tam od początku jest  ta kropka, oddziela te znaczenia. Niech już tak zostanie już nie będę zmieniał początkowego znaczenia. Uwaga sensowna. Pewnie gdybym na to wpadł, wstawiłbym "czyli" i przekwalifikował zdanie."czulenie" jest za to bardziej współczulne w korelacji z tą "myślą" w kolejnym wersie i przeskokiem do "przyszłości" - czyli w praktyce: w instrumentacyjnym traktowaniu tej "czułości" na rzecz indoktrynacji z samym słowem, z poezją ☺ 

 

A dlaczego w swoim komentarzu przy zacytowaniu fragmentu mojego wiersza WYTŁUSZCZASZ jego część i dodajesz emotikon uśmieszku? Mógłbym prosić o doprecyzowanie, bo nie wiem jak do tego się odnieść merytorycznie Co tam nie zagrało u ciebie?, podpowiedz?

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

... Tomasz, ehh.. Tomaszku... no co może oznaczać zostawiony uśmieszek, przy wytłuszczonym fragmenciku... chyba tylko jedno, że podoba mi się, że zostawia uśmiech

i na mojej buzi, stąd takie obrazowe, "szybkie komentowanie".. cudzysłów, bo ja,

nie potrafię pisać literackich komentarzy, jak np. Twoje.

Biorę wiersz na własne czucie, zostawiając czasami jakieś sugestie, które wydają mi się słuszne... zaznaczam.. wydają mi się... bo przecież mogę nie mieć racji.

Autor wie najlepiej, chyba.. ;)

I moja ogromna prośba... nie ciągnijmy tego wątku w kolejnych postach... :)

Pozdrawiam serdecznie.

Edytowane przez Nata_Kruk (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
    • @violetta   Czeska komedia na podstawie scenariusza tego samego reżysera, wcześniej była wystawiana jako sztuka teatralna, teraz z innej beczki: sędzia, który uciekł na Białoruś i poprosił o azyl polityczny - nie jest Słowianinem (patrz: niemieckie nazwisko) - Słowianie na Białorusi są prześladowani za próbę obalenia dyktatury, a sam prezydent Białorusi ma żydowskie pochodzenie jak prezydent Ukrainy, prezydent Rosji: ma chazarskie pochodzenie, dlaczego to mówię? Kolejny pajac zaczyna pieprzyć o zjednoczonej słowiańszczyznie, niech pani uważa i niech pani nie da się nabrać, Słowianinem to był car Aleksander I - miał szacunek dla polskich żołnierzy walczących po stronie cesarza Napoleona I i pozwolił im pozostać w Królestwie Polskim (Kongresowym), nomen omen: wyżej wymieniony car był masonem, kończąc: Poganie, Słowianie i Masoni mają dużo wspólnego ze sobą jak kulturę osobistą, higieniczną i seksualną...   Łukasz Jasiński 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Ta oryginalność jest po prostu skutkiem przezwyciężania bólu, od kilku lat stosuję taką metodę zamiast leków. Pewnie dlatego to może dość dziwne cale te pisanie. Radość ogromna dla mnie zejść, że jeszcze się udało. Tam naprawdę ulica Fiołkowa prowadzi do lasu, przed którym ha polance rosną małe niepozorne fiołki.  Dziękuję     
    • jej palce głaszczą ogień w kominku   z każdym ruchem skrzydeł mroźny powiew przedświtu maluje freski na szybach okien   dni odległej przeszłości pachną jak kwiaty jabłoni      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...