Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Najświętsza Panna 

w królewskiej czerwieni 

z wolna strój odmienia 

na świetlisty błękit. 

 

Władzy atrybutem

niebiański kolor,

najwyższym szacunkiem

obdarza noszącego. 

 

Szkłem malowany obraz,

kobaltowym błękitem

cieszy oczy, barwą 

najszlachetniejszą. 

 

Przepyszne witraże 

z Sain-Denis, Chartres znane,

nie do powtórzenia. 

Bronią swych tajników.

 

Wielu szuka rozwiązań, 

upór godny sprawy,

efekty mizerne,

namiastka niestety. 

 

Ekonomia wygrywa.

Odcienie ciemniejsze, 

miedź i mangan dają.

Nie ta klasa.

 

Herbowy azur,  

Kapetyngów barwa, 

szerzy się szybko  

na Europy dworach. 

 

Arystokratyczny,  

nader modny kolor, 

wyraźne znamię  

godności królewskiej. 

 

Błękitne krainy:

Tuluza i Erfurt,

pola urzetu zasiane,

mleko i miód płyną. 

 

Produkcja pastelu 

prestiż podnosi 

Błękitu pełna jak niebo, 

jest lojalna barwa.

 

Tchnie spokojem,

pociechę niesie przygnębionym

przesycona radością,

miłością, nadzieją.

 

 

Dodam jedynie, że wiersz dotyczy okresu między XII, a XIV wiekiem. Datowanie jest tu istotne, stąd dopisek.

Opublikowano

@corival Pracując Cori w Zakładach Przemysłu Lniarskiego, sprowadzaliśmy różnego rodzaju barwniki, wśród nich było kilka o odcieniu indygo. A wiersz pierwsza klasa uwielbiam wiersze, które akcentują, nasze zabytki z przeszłości. Po spaleniu Wersalu byłem załamany, nie uwierzę nigdy w przypadkowość tego pożaru.

 

Miłego dnia.

Opublikowano

@[email protected] O, nasz polski len... doskonała jakość :) Z pewnością konieczne były barwniki. A tak swoją drogą, stosowaliście tylko chemiczne, czy również naturalne?

Dziękuję za pochwałę. Staram się jak umiem.

Będzie jeszcze jeden wiersz, też o kolorze niebieskim, ale dotyczący trochę późniejszego czasu.

Co do Wersalu, cóż... może być i tak jak piszesz, choć o przypadek również niezbyt trudno. Ciężko powiedzieć.

Opublikowano

@corival Cały przemysł lekki w tym lniarski wysadził z siodła Balcerowicz, wszystko chciał sprzedać, było około 60 zakładów lniarskich w całej Polsce, największe w Żyrardowie, Kamiennej Górze, Walimiu, teraz można oglądać ruiny niektórych zakładów. Była u nas dział Wzorcownia która się parała, tworzeniem różnego rodzaju wzorów kolorystycznych.

Każdy kraj do którego eksportowaliśmy /było ich około 120/ sugerował jakie chce kolory i na jakiej bazie, naturalnych czy sztucznych barwników. W tym miejscu uruchamialiśmy nasze Zjednoczenie, które nasze wymogi spełniało poprzez kontrakty zagraniczne. Sprowadzaliśmy barwniki nawet z Australii - nie były tanie.

Opublikowano

@[email protected] Tak, wiem, że ten przemysł padł... zauważyłam... kocham lny, ech.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

O proszę, czegoś nowego się dowiedziałam :) Czyli naturalne też :) Pytam, bo w przeszłości, również tej bardzo głębokiej, stosowano oczywiście naturalne barwniki i tak mi się nasunęło przy okazji :)

Opublikowano

@[email protected] Dokładnie tak było. Z zapałem likwidowano te gałęzie, kore mogły być lokomotywami w nowym systemie gospodarczym ale właśnie dlatego, bo stanowiłyby konkurencję dla zachodniego przemysłu i to była cena tego, aby raczyli nas zaprosić do swego grona. I w Polsce pozostały miasta widma, resztki fabryk jak po wojnie. Oczywiście to cenniejsze składniki majątku było przez odpowiedni układ z nich wyprowadzane i nagle okazywały się, że są już rentowne. 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Dekaos Dondi  a potem ktoś głowę kata zetnie  
    • @Nata_Kruk musi być szalony, bo czasem jestem szalona dzięki   @Kwiatuszek dzięki
    • @Natuskaa    "(...) To, co długo dojrzewa, bywa śmieszne i niedocenione (...)".     Rozumiem, że masz na myśli innych ludzi. Bo na podstawie już tylko "Późnego owocu" można wysnuć wniosek, że owoce adojrzałe bynajmniej Cię śmieszą.     Pozdrowienia. ;))*    
    • ... będzie zacząć tradycyjnie - czyli od początku. Prawda? Zaczynam więc.     Nastolatkiem będąc, przeczytałem - nazwijmy tę książkę powieścią historyczną - "Królestwo złotych łez" Zenona Kosidowskiego. W tamtych latach nie myślałem o przyszłych celach-marzeniach, w dużej mierze dlatego, że tyżwcieleniowi rodzice nie używali tego pojęcia - w każdym razie nie podczas rozmów ze mną. Zresztą w późniejszych latach okazało się, że pomimo kształtowania mnie, celowego przecież, także poprzez czytanie książek najrozmaitszych treści, w tym o czarodziejach i czarach - jak "Mój Przyjaciel Pan Leakey" i o podróżach naprawdę dalekich - jak "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" jako osoby myślącej azależnie i o otwartym umyśle, marzycielskiej i odstającej od otaczającego świata - mieli zbyt mało zrozumienia dla mnie jako kogoś, kogo intelektualnie ukształtowali właśnie takim, jak pięć linijek wyżej określiłem.     Minęły lata. Przestałem być nastolatkiem, osiągnąwszy "osiemnastkę" i zdawszy maturę. Minęły i kolejne: częściowo przestudiowane, częściowo przepracowane; te ostatnie, w liczbie ponad dziesięciu, w UK i w Królestwie Niderlandów. Czas na realizację marzeń zaczął zazębiać się z tymi ostatnimi w sposób coraz bardziej widoczny - czy też wyraźny - gdy ni stąd, ni zowąd i nie namówiony zacząłem pisać książki. Pierwszą w roku dwa tysiące osiemnastym, następne w kolejnych latach: dwutomową powieść i dwa zbiory opowiadań. Powoli zbliża się czas na tomik poezji, jako że wierszy "popełniłem" w latach studenckich i po~ - co najmniej kilkadziesiąt. W sam raz na wyżej wymieniony.     Zaraz - Czytelniku, już widzę oczami wyobraźni, a może ducha, jak zadajesz to pytanie - a co z podróżnymi marzeniami? One zazębiły się z zamieszkiwaniem w Niderlandach, wiodąc mnie raz tu, raz tam. Do Brazylii, Egiptu, Maroka, Rosji, Sri-Lanki i Tunezji, a po pożegnaniu z Holandią do Tajlandii i do Peru (gdzie Autor obecnie przebywa) oraz do Boliwii (dokąd uda się wkrótce). Zazębiły się też z twórczością,  jako że "Inne spojrzenie" oraz powstałe później opowiadania zostały napisane również w odwiedzonych krajach. Mało  tego. Zazębiły się także, połączyły bądź wymieszały również z duchową refleksją Autora, któraż zawiodła jego osobę do Ameryki Południowej, potem na jedną z wyspę-klejnot Oceanu Indyjskiego, wreszcie znów na wskazany przed chwilą kontynent.     Tak więc... wcześniej Doświadczenie Wielkiej Piramidy, po nim Pobyt na Wyspie Narodzin Buddy, teraz Machu Picchu. Marzę. Osiągam cele. Zataczam koło czy zmierzam naprzód? A może to jedno i to samo? Bo czy istnieje rozwój bez spoglądania w przeszłość?     Stałem wczoraj wśród tego, co pozostało z Machu Picchu: pośród murów, ścian i tarasów. W sferze tętniącej wciąż,  wyczuwalnej i żywej energii związanych arozerwalnie z przyrodą ludzi, którzy tam i wtedy przeżywali swoje kolejne wcielenia - najprawdopodobniej w pełni świadomie. Dwudziestego pierwszego dnia Września, dnia kosmicznej i energetycznej koniunkcji. Dnia zakończenia cyklu. Wreszcie dnia związanego z datą urodzin osoby wciąż dla mnie istotnej. Czy to nie cudowne, jak daty potrafią zbiegać się ze sobą, pokazując energetyczny - i duchowy zarazem - charakter czasu?     Jeden z kamieni, dotkniętych w określony sposób za radą przewodnika Jorge'a - dlaczego wybrałem właśnie ten? - milczał przez moment. Potem wybuchł ogniem, następnie mrokiem, wrzącym wieloma niezrozumiałymi głosami. Jorge powiedział, że otworzyłem portal. Przez oczywistość nie doradził ostrożności...    Wspomniana uprzednio ważna dla mnie osoba wiąże się ściśle z kolejnym Doświadczeniem. Dzisiejszym.    Saqsaywaman. Kolejna pozostałość wysiłku dusz, zamieszkujących tam i wtedy ciała, przynależne do społeczności, zwane Inkami. Kolejne mury i tarasy w kolejnym polu energii. Kolejny głaz, wybuchający wewnętrznym niepokojem i konfliktem oraz emocjonalnym rozedrganiem osoby dopiero co nadmienionej. Czy owo Doświadczenie nie świadczy dobitnie, że dla osobowej energii nie istnieją geograficzne granice? Że można nawiązać kontakt, poczuć fragment czyjegoś duchowego ja, będąc samemu tysiące kilometrów dalej, w innym kraju innego kontynentu?    Wreszcie kolejny kamień, i tu znów pytanie - dlaczego ten? Dlaczego odezwał się z zaproszeniem ów właśnie, podczas gdy trzy poprzednie powiedziały: "To nie ja, idź dalej"? Czyżby czekał ze swoją energią i ze swoim przekazem właśnie na mnie? Z trzema, tylko i aż, słowami: "Władza. Potęga. Pokora."?    Znów kolejne spełnione marzenie, możliwe do realizacji wskutek uprzedniego zbiegnięcia się życiowych okoliczności, dało mi do myślenia.    Zdaję sobie sprawę, że powyższy tekst, jako osobisty, jest trudny w odbiorze. Ale przecież wolno mi sparafrazować zdanie pewnego Mędrca słowami: "Kto ma oczy do czytania, niechaj czyta." Bo przecież z pełną świadomością "Com napisał, napisałem" - że powtórzę stwierdzenie kolejnej uwiecznionej w Historii osoby.       Cusco, 22. Września 2025       
    • @lena2_ Leno, tak pięknie to ujęłaś… Słońce w zenicie nie rzuca cienia, tak jak serce pełne światła nie daje miejsca ciemności. To obraz dobroci, która potrafi rozświetlić wszystko wokół. Twój wiersz jest jak promień, zabieram go pod poduszkę :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...