Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Po treningu


Tomasz Kucina

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Samoukiem. Nie wiem w jakim kontekście się wypowiadasz Valerio? Szkoły w życiu te które chciałem pokończyłem, a uczyłem się o takich rzeczach, że ho ho?, o których nawet by ci się nie przyśniło. Posiadam zakres wiedzy technicznej, bo i kształciłem się w tym kierunku. A poezja jest moją pasją, zajmuję się nią tylko w takim zaczynie - o ile nie wykracza poza ramy osobistej przyjemności. Zaś jeżeli odnosisz się do "samouctwa" w kontekście do wiary, to też nie jest to prawdą, bo nie jestem nie byłem i nigdy nie będę duchownym, nie mam nic i nigdy nic nie miałem wspólnego z jakimkolwiek kościołem - zawodowo... ALE! ... I TO JEST KLUCZOWE... wiedzę o Bogu w którego wierzę --> czerpałem i czerpię z lekcji religii i z Kościoła Katolickiego jako klasyczny parafianin i ze źródeł tak właśnie rozumianych, .... A NIE... z własnych przeczuć, subiektywnych interpretacji, zjazdów, zborów, sekt, od scjentologów, ufologów, eminentów wyimaginowanej energii, fantastów mitologii, animatorów mistyki, etc. etc. etc., w takim rozumieniu --> to ty raczej jesteś "samoukiem" bo wiedzę o Bogu czerpiesz z przeczuć i z czytania pism biblijnych na własną rękę? I w separacji od instytucji jakiegokolwiek kościoła wyznaniowego usytuowanego prawnie w Polsce. Ja oczywiście nie mam nic przeciwko temu. Natomiast, nie muszę uznawać takich preferencji i metod za uzasadnione AKURAT DLA MNIE? To jest Valerio mega realistyczne spojrzenie na tę kwesję. Poza tym -ja- nigdy nie miałem problemów w uznaniu ludzi realizujących się dowolnie w życiu. ... a NAUKA JEST NAJLEPSZĄ INWESTYCJĄ W SIEBIE. Moja wypowiedź poprzednia dotyczyła tylko kwestii współczesnego rynkowego modelu pozyskiwania wykształcenia. Skoro to dziś jest w modzie i potrzebach ludzi... A jest! --> to ok.  Uczelnie niekomercyjne też przecież funkcjonują. Wszystko się zgadza - są alternatywy - a ty wybrałaś komercyjny tryb dydaktyczny - miałaś prawo, zwłaszcza biorąc pod uwagę wiek, tryb życia, obycie, środowisko, oraz możliwości - dopasowałaś metodę do praktyki życia i wybrałaś optymalną opcje - podpisując uwowę zlecenie o jakiś tam tytuł. Bingo!...  I tyle

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 Teraz niepotrzebnie martwisz się czy ukończysz naukę - UKOŃCZYSZ - chyba, że sama z tego zrezygnujesz. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

co studiowałeś, że mi się nie śniło? mówienie o moich studiach, że zdam, bo opłaciłam. to jest skondensowana wiedza, którą zawsze chciałam poznać, czy ja to zrozumiem. trafił się czas, pieniądz, to poszłam. mam teraz inne spojrzenie na świat. cała nauka zaczyna się od małego. lubię, gdy ma się zajęcia z rana: pianino, matematyka, poezja. Fajne takie życie jest, dlatego nie żałuję niczego w swoim życiu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To dobrze że nie żałujesz, a ja żadnych decyzji żałować w życiu ci przecież nie nakazuje. Moje wypowiedzi miały na celu wykreowanie w tobie luzu i spokoju - bo sama napisałaś tu mi wczoraj o  egzaminach poprawkowych, nie wiem z czym miałaś problem, czy to jakieś kolokwium czy sesja czy cokolwiek?, w takim bądź razie moim celem było wykreowanie pozytywnej reakcji  i  i odstresowanie. Lecz ja nie jestem i nie chce być twoim psychoanalitykiem snów

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Nie opowiadam o sobie i bliskich mi osobach, NIGDY, to jest kluczowa zasada internetu!, następnym pytaniem będzie... Ile mam centymetrów (w pasie?) . Dobra mniejsza z tym, bo widzę, że powoli wkraczasz w piętrowe ustawianie moich kolejnych odpowiedzi na twoje dziwne trochę komentarze. To nie ma sensu. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Mhm

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ale odpowiada ci w ogóle taki rodzaj zmysłowych oddziaływań w liryce? Bo że to słowa to nie mamy chyba wątpliwości... Baza oddziaływań zmysłowych ustawiona w wierszu ma charakterystykę uporządkowanej bądź co bądź cielesności. Zmysły zawsze ocierają się o ludzką cielesność. Czujemy nosem, dotykamy opuszkami palców, smakujemy językiem, melodie konsumujemy uchem, oczami podziwiamy obiekty. Inaczej się nie da, nie używam kolokwializmów i kontrastów negatywnych, tu jest tylko kontakt peellki z żelowym siedzonkiem rowerka spinningowego. Za dużo? Aż tak bardzo ten ten tekst natarabanił wam w zmysłach? Kurde, muszę zaciągnąć hamulec ręczny, hehehe 

 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Eeeee...tam... zaraz dziwna?, komentarze są dziwne. To ja mam pod własnym wierszem bronić ciebie przed samą sobą w konteście nieuzsadnionych lęków o jakieś idiotyczne egzaminy... które po prostu zaliczysz. Ale nie wiem, już o co kaman, no bo ja np. matmy to z poezją nie studiowałem jak ty? Coś tam takiego wyżej napisałaś...

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tomasz Kucina Jasne, że odpowiada. Jestem podatna na takie motywy, jak pewnie większość czytelników. 

Mam mocno rozbudowany zmysł węchu i lubię gotować, przyjaciele podstawiają mi pod nos potrawy i chcą żebym zgadywała składniki, lubią mnie sprawdzać.  W Twoim wierszu skojarzenia są bardzo pozytywne i podejrzewam, że gdyby nie było w nim tyle neuropsychologii, to wybrzmiałyby jeszcze soczyściej. Stalowa pupa i żelowe siedzonko. Nie bądź hamulcowym, życzę Ci, aby ta drezyna się rozkręciła na torach cielesności. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Niesamowite! A wiesz, że ja w domciu też jestem od doprawiania i analizy składu różnych potraw. SERIO! Tak samo ze mną się bawią, ostatnio poległem, myląc imbir z gałką muszkatołową w pierniku. Ale faktyczne gałka ma bardziej orzechowy posmak. Skoro mój tekst zaakceptowany - to jestem happy!

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

I dlatego tobie od samego rana każą grać na pianinie, analizować poezję, i zgłębiać zadania z matematyki? Pewnie jeszcze w trybie on line. Kto to ci robi Valerio? Porzuć dwa fakultety i skup sie na jednym

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Słoneczko (jeśli tak mi wolno)... na serio podchodzę do wszystkich dyskusji w necie i do komentujących bardzo bardzo bardzo sumienie... ale i z dystansem!, nie mogę też odpowiadać za twoje lęki na uczelni, czy nastroje,  nie mogę wchodzić w poczucie własnej winy tylko z powodu faktu, że wychowano mnie w oparciu o wartości katolickie, czy stać się apostatą - schizmatykiem - na twoje życzenie... a tym bardziej, pisząc komentarze zastanawiać się, czy i komu masz życzenie pokazać kolanko. Nie ogarniam tego. To jest twoje piękne wartościowe życie - o nim sama decydujesz, a ja mam swoje,  natomiast mogę i chcę być twoim internetowym przyjacielem na portalu literackim i  interpretować swobodnie i merytorycznie --> wszelkie aspekty dotyczące inspiracji słowem i agitacji słowa. Czyż to nie cudowne?  

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wszystko podaję jako przykład, że to mi się podoba. mi nikt niczego nie narzuca. wyrosłam już ze szkoły. nie mam takich zdolności artystycznych jak Ty, mam inny umysł, to, że coś napisałam, to był przypadek, może przypływ miłości, byłam zakochana, po prostu czasem się tym delektuję, a Ty traktujesz to zawodowo, chcesz na tym zarabiać. nie zależy mi na kasie, choć i tak dobrze zarabiam i potem wydaję na swoje przyjemności. nie rozumiem Twojego zachowania, wobec tego, że mogłabym coś swojego pokazać. chcę się na nowo zakochać, pewnie to będę robić.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Valerio: To dobrze, że nikt ci nic nie nakazuje. Wczoraj zasugerowałaś mi w komentarzu, że pisałaś jakiś egzamin poprawkowy?, w przypływie troski i współczucia skomentowałem, że wszystko zaliczysz na uczelni, bo i tak funkcjonują uczelnie komercyjne - trzeba być niezłym ekwilibrystą by wylecieć z prywatnej uczelni, tylko tyle

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

- TO NIE MA NIC WSPÓLNEGO Z TWOIMI PREFERENCJAMI W KWESTIACH WYBORU SZKOŁY, ANI Z TYM  CO CI SIĘ PODOBA W ŻYCIU. - to tylko zechciej łaskawie zrozumieć.

 

Przypływy miłości, delektowanie się urokami życia czy inną osobą, i wszelkie stany pochodne od tych definicji --> SĄ TWOIM PRAWEM I WOLNOŚCIĄ. Nie kwestionowałem tego nigdy, gdzieżbym śmiał?

Opowiadasz mi (nam)... o wydarzeniach dnia codziennego to i -->  naturalnie się do tego odniosłem w puncie własnego rozumienia o tym co napisałaś. Napisałaś w którymś z pierwszych komentarzy, że nie wchodzisz do niczyjchś łóżek, bo masz JEZUSA?, odpisałem,... że w związku z tym faktem -->  masz zasady i morale, to odpisałaś mi że śpisz  i kochasz się z każdym kiedy masz na to ochotę?, a ja rzekomo jestem strażnikiem jak rozumiem od Piłata pilnującym grobu Zbawiciela - TO BYŁO GRUBO PRZESADZONE!, dalej... pisałaś o poprawkiwym egzaminie - odpowiedziałem: spoko,  zaliczysz ten egzamin, bo to tylko uczelnia komercyjna - skwitowałaś, że kwestionuję twoje decyzje życiowe - No COŚ TU NIE TAK?  Teraz w tym komentarzu piszesz - „że wyrosłaś już ze szkoły”, NO TO JA JUŻ NIC NIE KUMAM? Nie wiem czy ta szkoła to fakt czy fikcja? NIEWAŻNE!... Ale ( na miły Bóg)... nie pisz mi TERAZ : ŻE JA COŚ ROBIĘ DLA KASY”? Widziałaś, słyszałaś... żebym zarobił na jakimś wierszu? Komentuje ambitnie i bez merkantylnych uzysków i pobudek tego kalibru, nie przeszadzasz tu w kolejnych insynuacjach? W epilogu tłumaczysz że chcesz coś swojego pokazać - PROSZĘ BARDZO - napisz wiersz - jesteśmy na portalu poetyckim. Planujesz się zakochać - DROGA DO MIŁOŚCI MA SENS, NIESTETY JA NA TO WPŁYWU NIE MAM.  

 

Nie potrafię już jaśniej tego wszystkiego tłumaczyć.  Beka nie z tej ziemi!? Nie uważasz że my tu odstawiamy farsę?

 

Ja już zmykam do realu. Dzień spędzony w internecie, robię raczej dłuższą  przerwę, dla istoty dobrego samopoczucia. Dobranoc, do napisania, tam kiedyś. I oby na większym luziku.... Cze! Valerio. 

 

Dobrej nocy moja ulubiona poetesso! DAG Już nie przeciągam, bo Valeria mnie teleportowała w czasie... o dobre 20 godzin Za dobre słowo DZIĘKUJĘ

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie odstawiamy niczego, jesteśmy święci, tylko czasem jakieś wybryki się nam wymykają. robić, a mówić, to dwie różne rzeczy :( egzamin poprawkowy, podchodziłam drugi raz, żeby zdać, trzeba naprawdę dobrze napisać, powyżej 50 %, a ja oscyluję wokół tego. cieżko mi przeskoczyć, nie mam aż takiej wiedzy. nawet, gdy się uczę to jest za mało. tak samo z pisaniem poezji, jestem zawsze w połowie drogi. nie mam takie szczęścia jak Ty w życiu. jest mi zawsze miło z Tobą pisać, masz tyle do powiedzenia, zawsze inaczej zrozumiesz mnie, to jest celowe czy tak jest naprawdę?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Świętość i Świętych zostawmy na godnym Im piedestale. 

My jesteśmy - po prostu zwyczajni.

 

Teraz do istoty twojego komentarza, i wszystkiego co zadziało się pod tym tekstem w naszych interakcjach:

 

Rozumiem, że jest jakaś punktacja i próg, który musisz osiągnąć na UCZELNI. ok. Przyjmuję to za fakt. Nie wiem tylko czy w momencie niespełnienia tych warunków - uczelnia nie włączy ci planu awaryjnego?, ściśle ordynatoryjnego - w sensie, że będzie inna alternatywna droga do osiągnięcia celu - tj. realizacji nauki, albo przynajmniej będziesz dopuszczona do kontynuowania kolejnych etapów kształcenia z warunkową koniecznością zaliczenia zaległości w wydłużonym czasie. Mogę się oczywiście mylić. Ale nie oszukujmy się --> kszałcenie poza komercyjne nie daje takiego handicapu, a i terminy zaliczania kolokwiów na uczelniach niekomercyjnych, sesji czy semestrów --> są restrykcyjnie przestrzegane.

 

Poza tym poziom wiedzy na wysokim poziomie, i wymagania od studenta niebosiężne. Skoro tak piszesz jak wyżej -->  mam obowiązek uznać - że twoja Uczelnia jest bardzo profesjonalna i pomimo trybu opłacania studiów. TO ŚWIETNIE. Natomiast musisz zrozumieć, że raptem wyraziłem subiektywną opinię i nie odnoszącą się do żadnej konkretnej uczelni. To była wypowiedź OGÓLNA.

 

Chyba nie chcesz mi wmówić, że poziom wszystkich uczelni jest taki sam, nie, są rankingi i uczelnie się kwalifikuje przede wszystkim pod względem ich jakości nauczania i prestiżu. Skoro uznamy, że ogólnie jakość wykształenia spada a dostęp do wykształcenia i ilość ludzi wykształconych drastycznie wzrósł, to wytłumaczeniem na to jest to o czym napisałem, --> że głównym czynnikiem odpowiedzialnym za fakt (choć nie jedynym oczywiście) JEST KOMERCYJNOŚĆ W SZKOLNICTWIE WYŻSZYM...

 

ale, to tylko subiektywny mój pogląd. No do chol...ry mam prawo jeszcze mieć swoje zdanie w dowolnej sprawie? - prawda?

 

O tym ja myślałem wcześniej, to miałem na myśli, o tym pisałem: i najzwyczajniej na świecie - CHCIAŁEM CI DODAĆ OTUCHY, bo przejmujesz się o te niezaliczone egzaminy.

 

Na całym świecie [niestety] istnieje szkolnictwo gdzie nie stawia się dużych wymagań dla studentów, abiturientów, a kierunki wykształcenia mało popularne, na tyle, iż główną wytyczną jakości i klasy --> jest przysłowiowy hajs.

 

Mam takie zdanie - i go nie zmienię. Nie dotyczy to twojej uczelni. Skoro dowodzisz jak w sentencji komentarza.

 

aaaa...

Moje podejście do ludzi nie jest udawane. Bo podchodzę do wszystkich z empatią, bez względu na ich poglądy czy sposób myślenia, chyba, że tworzą celowe antagonizmy wobec mnie, wtedy mogę być niemiły! ▶

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Oczywiście jestem człowiekiem ułomnym i naturalnie z niektórymi ludźmi buduję większą więź a innymi mniejszą. Każdy człowiek ma własne preferencje co do innych charakterów, TY NALEŻYSZ DO TYCH OSÓB - DO KTÓRYCH WYRAŻAM --> SILNIEJSZĄ EMPATIĘ. DLATEGO PEWNIE CZUJESZ, ŻE CIEBIE ROZUMIEM. I w pewnym sensie tak właśnie jest! ❤, ale nie oznacza to, że jest to więź emocjonalna czy erotyczna?, to więź stricte --> przyjacielska. To portal literacki i w gruncie rzeczy w tym kontekście przebiegają nasze interakcje. Oprócz dyskusji typowo merytorycznych wszyscy tu czasem wkraczają w przepływy dyskusji bardziej osobistych i poza treściami lirycznymi. TO CAŁKIEM NATURALNE. Naturalne dlatego bo: po pierwsze --> stanowimy tu jakoby wspólnotę ludzi czujących sentyment do tego samego hobby - to nasze WIERSZE, więc i interesujemy się sobą, czasem martwimy o siebie, chcemy o sobie więcej wiedzieć,... ale jest drugi ważniejszy powód --> otóż liryka przenika do odczuć subiektywnych, a treści wierszy odnoszą się często do - ->naturalnych przeżyć realnych, do naszych wrażliwości, te teksty opisują stany radości czy smutków, opisują motywy intelektualne, opisują życie wokół nas. Nie musi to być normą, ale może.

 

Dlatego  właśnie te nasze rozmowy wkraczają w koleiny --> dyskusji dygresyjnych, a czasem i bardzo osobistych - jest to dopuszczalne, a rzekłbym że konieczne - bo bez tego nie da się --> odszyfrować żadnego wiersza.

 

Ot i cała prawda o tychże kompetencjach.

 

Napisz czy ty to po prostu  ROZUMIESZ?

 

Nie możesz traktować wszystkiego co wydarza się na portalu poetyckim - PER DOSŁOWNIE...

 

... często ja wypowiadam się w charakterystyce wysoko iluzorycznej, prowadzę dialogi za pomocą metafory, uzbrajam w porównania, buduję nakładki iluzoryczne i fantastyczne, bo ludzie tu na wysokim poziomie i sami też to robią - a wszystko po to by wyrazić pewien subiektywny estetyzm, ale MÓJ STOSUNEK DO CIEBIE JEST MEGA SZCZERY! 

 

I rzecz kluczowa nie pobieram za to i od nikogo żadnych profitów - ani finansowych ani innych. NIGDY DO TEGO NIE DOSZŁO i dlatego uważam, że masz jakieś mylne wyobrażenie o mnie - traktując jako merkantylistę?, zawodowca?, machera od kasy czy ludzkich sumień? 

 

JESTEM TYLKO POETĄ. Może dlatego, że nim jestem - ludzie uważają że - "fantomem z innego wymiaru" - bo ludzie zapomnieli w życiu o potrzebach ludzkich wyższego rzędu. 

 

Też taka bądź i pisz wiersze. Twoje miniaturki poetyckie są na całkiem dobrym poziomie. 

 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dag!, Ja lubię dobrze popieprzyć jedzonko, kuchnia meksykańska - ach!  Moja luv! jest mega smaczna! kubki smakowe niech szaleją. Kurde, jedna --> anielica druga --> rogata dusza.

 

Przeczytaj mój nieco oldskulowy tekst, „Tańczy Carmen”? Niżej link

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Deonix_ Bardzo dziękuję za czytanie:-))) "Tę i tą" to mój odwieczny dylemat. Jest jakaś złota zasada, która to określa? Pozdrawiam serdecznie:-) @andreas Dziękuję bardzo za poprawkę. Z tym " tą" i "tę" nigdy nie trafię jak trzeba;-) Pozdrawiam!!!
    • Przemijamy Często zastanawiam się Czy to dobrze, czy może źle Odchodzimy Zazwyczaj nie zostawiając zbyt wiele Kilka książek, samochód, gitarę Znikamy Niby na stale zapisani w pamięci ludzi Tak naprawdę żyjąc w ich głowach tylko krótką chwilę Ustępujemy Tym żywszym i tym co pojawią się po nas Głupio wierzącym, że żyć będą wiecznie Gaśniemy Bo nawet największy pożar musi Wyruszamy Gdzieś dalej Nie, tego akurat nie jestem pewien
    • Śmierć? Chyba żywot wieczny jak u Lenina

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...