Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Co za pyszna gałka oczna – myślokruczy stary Kruk, siedząc na zwłokach nieżywego trupa. Wydziobuje z oczodołu smaczny przysmak, przez co wielki dziób, ma błyszczący i wilgotny. Niczym w lusterku, widać w nim część lasu. Szybujący zapach, maluje całunem słodkawej woni, czarne, pobrudzone skrzydła. Musi co chwila je rozkładać, by utrzymać równowagę na śliskiej powierzchni. Zwłoki są nagie, a słońce wymiotuje żarem, co jeszcze bardziej uwydatnia sytuację cuchnienia. Właśnie pragnie wydłubać, drugą, mniam mniam gałkę, gdy nagle czuje za ogonem jakiś ruch.

Po chwili stoi dziób w dziób, naprzeciw kochanej, wiecznie kraczącej, leciwej: Kruczycy.

 

–– Mówię ci stary, przestań wtranżalać te obleśne gałki. Może jedna ci nie zaszkodzi, ale ty już robisz przymiarkę do drugiej. Czy wiesz, że…

–– Nie. Nie wiem, że. Ciągle tylko kraczesz i jeszcze w końcu coś wykraczesz.

–– Żebyś wiedział, że wykraczę. Czy wiesz, że...

–– … że lepiej powydłubuj flaczki z brzucha. Zjemy jako deser. Zamiast wiecznie zrzędzić, jak stare czarne ptaszysko.

–– A ty to niby kto? Biały łabędź. Słuchaj, co do ciebie mówię, bo dziobem przywalę w twój.

–– No dobra. Krakaj i później zrób przerwę, bym mógł spokojnie dokończyć, com zaczął.

–– Czy wiesz, że… co, nie przerwałeś?

–– Nie.

–– Stara wiedźma zaczarowała te trupy. Tak sobie, bez przyczyny. Z tego, co mi wiadomo, kto nimi nakarmi swoje trzewia, to zgłupieje i licho co jeszcze. Dotarło?

–– Zgłupieje powiadasz? Przecież tyle razy dawałaś…

–– … nie aż tyle. Pochlebiasz sobie.

–– … mi do zrozumienia, że już nie mogę więcej zgłupieć.

–– Żartowałam chyba.

–– Oczywiście – zakrakał Kruk, wcinając drugą gałkę.

 

Trochę czasu minęło. Nastała zima. Nie mroźna co prawda, lecz o jadło było coraz trudniej. Dla jeszcze starszego kruka, też. Aż pewnego razu, gdy szybował wśród drzew, zauważył w śniegu, coś żółtego. Kawałek sera. Nie kruczomyśląc, złapał go w dziób i poleciał z nim, na gałąź drzewa. Trudno powiedzieć, dlaczego nie zjadł na miejscu.

   

Właśnie trzyma posiłek w dziobie, gdy nagle widzi i słyszy Lisa, stojącego blisko pnia. A potok słów jego, napawa dumą siedzącego na gałęzi. Wreszcie ktoś, docenia przedni talent.

  

–– Kochany kruku. Zapewne ślicznie śpiewasz. Coś o tym wróble, pokracznie ćwierkały. Zaśpiewaj specjalnie dla mnie. Pokornie cię proszę, jako dozgonny wielbiciel twoich śpiewnych możliwości. Rozpowiem na cały las o twoim koncercie i za chwilę przybiegną zewsząd tłumy zwierząt. Wszystkie rozdziawią pyski z podziwu. Klaskać będą na całe knieje, a twoja sława, już nigdy nie przeminie, choćbyś zdechł.

   

Słysząc takie pochlebstwa, pochlebiony otwiera dziób.

W czasie spadania sera, siada przy starym kruku, stara kruczyca.

 

–– A nie mówiłam, że rozum stracisz, głupku jeden. Widzisz lisa?

–– No nie.

–– A ser.

–– Też nie.

–– No właśnie. Na cholerę dziób otwierałeś, kra?

–– Bom zgłupiał.

–– Święta prawda… kurczę, co z tobą? Nie tylko zgłupiałeś. Ile trupom tych gałek wyżarłeś?

   

 

***

Epilog.

 

Krukowi przez głupotę i zmartwienie, normalnie pióra opadają.

Jest goły.

Skrzydła, głowę, nogi, dziób, chłonie tułów.

Coś tam słychać w środku.

Jakby maszynkę, do mielenia wszystkiego.

Ptak zmienia kształt.

Jest prostokątną, zafoliowaną paczką mięsną.

Filetem z kruka.

Lis w tym czasie powraca.

Po chwili, ma przed nosem, danie obiadowe.

Gdy je zjada, zamienia się w rozkładające,

trochę jeszcze żywe zwłoki.

Słyszy szum skrzydeł.

Oraz widzi ostry dziób, blisko oka.

------------------------------------------

  

W tekście zamieściłem motyw z bajki↔I.Krasickiego↔”Kruk i Lis”

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Gdy przychodzi zieleń, to nic innego nie robię, pakuję się w nią i tak aranżuje dni.
    • W czterech ścianach płonie strach, Cisza krzyczy, serce drga. Na stole zimny chleb i łzy, A w oczach dziecka — koniec gry.   Zagubiony w cieniu win, Własny gniew pożera dni. Chciałem tylko być kimś znów, A zostałem echem krzywd i słów.   Zasłaniasz blizny — wstyd i żal, Mówisz „nic się nie stało”, jak co dnia. Ale nocą słyszysz płacz, To twoje serce woła: „dość już masz!”.   Roztrzaskane lustro wciąż, Pokazuje twarz bez słów i rąk. Czy przebaczenie ma jeszcze sens, Gdy każdy krzyk to nowy grzech?   Nie bij, nie krzycz, nie niszcz snów, Niech miłość wreszcie przerwie ból. Z popiołów wstań i zacznij żyć, Bo w każdym z nas jest światło i krzyk. Niech echo ciszy woła nas, By nikt nie płakał jeszcze raz...       p.s. Tekst jako piosenkę można posłuchać tutaj 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @tie-break Oj, jak ładnie, wrócę - tylko pomyślę, bo teraz jestem jeszcze trochę śpiąca :)
    • Tańczyły, śpiewały, pijane obłędem, Oszalałe, w upiornych podskokach. Po chwili krótkiej do kotła, równym rzędem, Stały za sobą w ciemności zmrokach.   W kotłach smakołyki się zagotowały: Tłuste mięso z udźca baraniego, Na zakąskę zaś zioła przygotowały I drobinkę kwasu chlebowego.   – Ja, to tamtej mleko zabiorę – za karę, Bo mnie nazwała staruchą starą, Że niby ona wielką posiada wiarę, A ja jestem zgryźliwą poczwarą.   – A ja, to plagę szkodników na pszenicę Ześle sąsiadce, co do kościoła, Wczoraj ledwie – wyobraź sobie – w rocznicę, W biegu na msze poszła chylić czoła,   Wymodlić wybawienie przeklętej duszy, Bo deszcz sprowadziłam na jej pole. Tamtej zeszłorocznej, przeraźliwej suszy Pokonała zawistną niedolę,   A ona, że to niby czary, że szkodzę. Nie pomogę więcej – źli są ludzie. W smutku spuściła głowę. – Od nich pochodzę, Dbali, wychowali, w pocie, w trudzie.   Zamartwiła się nad swoimi słowami, A sumienie poruszyło strunę, Która w duszy – nakazami, zakazami – Drapie niewidzialną oczom łunę.   Wrzask. Na kłótniach i na sporach noc upływa, Zmęczone i rozdrażnione – senne, Na niczym już im nie zależy, nie zbywa. Blisko świt słońca, zorze promienne.   Wtem pojawia się demon, kozioł kudłaty, One w strachu: przewiniła która? Wchodzą z lękiem na latające łopaty – Złego aura: upiorna, ponura.   Matoha syczy, czerwone oczy wbija, Dokładnie ogląda, wzrokiem bada, Czy która nie zwodzi albo nie wywija, Kłamie, oszukuje. To szkarada –   Pomyślały. Pokorny wzrok w ziemię wbity. Na to on: sprawiedliwość – tak Zofio – Wiedźmy, czarodzieja, maga czy wróżbity Jest matką i waszą filozofią.   Straszyć czy szkodzić – nie. Wam pomagać dane. Ziół leczniczych poznałyście sekret, Przepisy na różne choroby podane Nosicie jak podpisany dekret.   Wymagam więc jako strażnik waszej pracy, By morale przestrzegane były, W przeciwnym razie na rozkaz was uraczy Sroga kara. Diabły będą wyły   Z klęski, z zatraty waszej, z waszej głupoty Wyły będą pod niebiosa same, Winne będziecie jeżeliście miernoty Pod odpowiedzialnością złamane.   Wiedźmy w strachu całe przed Matohem stały. Wygląd jego jak demona z piekła: Kozioł zawistny i to kozioł niemały, Oczy czerwone, gęba zaciekła,   Na głowie rogi, zębiska, czarna grzywa, Lecz co innego bardziej przeraża: Odgłos co się z głębi gardła wydobywa, I śmiech, który raczej nie zaraża.   Z piekła rodem, więc dlaczego zapytacie, Czuwa pilnie, by wiedźmy chroniły, A nie wiodły ku zgubie, żalu, utracie? Cóż? Prawo, prawem – tu prawo siły.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...