Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

oMMAmiona pressingiem


Tomasz Kucina

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

No właśnie, czyli wszystko gra  

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 Jednak tekst o Pompejach skasowałem, z perspektywy czasu wydaje mnie się zbyt toporny, nie ociosany lingwistycznie Dlatego - wyrzuciłem tekst z komentarza. Na serio się podobał?

i

Czy jako laik ekonomii i księgowości mam rozumieć proszę Was,  że to właśnie nazywa się kreatywną księgowością?  Nie spodziewałem się, że pod tekstem o KSW zajdziemy do makro i mikro ekonomii  Co ja z wami mam?  

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dobrze, skoro sprawił ci przyjemność, wrzucam jeszcze raz, ale jakość tej prozy jest mocno ograniczona.

 

Tomasz Kucina

Dziesięć minut z życia Eumachii –

 

Z podróży  do wcieleń poprzednich –
Wezuwiusz się budzi…
Z cyklu: hipnotyczna podróż – do pięknego ciała

 

Kosztowała 15 sestercji tunika z wełny, śmieszna kwota dla dystyngowanej Kobiety. Eumachia pochodzi z jednej z czołowych rodzin – Pompejów. Sukienkę kupiła w którymś z fasadowych sklepów, na ulicy Obfitości. Eleganckim krokiem zmierza prosto do domu, melodyjna, odświeżona, oddawszy honory bogu Jowiszowi w świątyni na Kapitolu, w poczuciu spełnienia czyli –dziękczynnego obowiązku. Ach, estyma, elegancja – ubrana w jasny płaszcz – stola - przewiązany w pasie, i w woalkę – pala –  szal, sięgający do kolan. Górna część płaszcza stanowi okrycie głowy; gęste zwoje platynowych kędziorków opadają nań niczym srebrna lameta –  szepczą przekupki z Herkulanum: „Eumachia to pompejańska Dama”, Dama idzie przez miasto, – i co widzi?…

głównie to budynki publiczne Pompejów wokół Forum. Duży prostokątny plac, w kierunku: północ – południe, na skrzyżowaniu dwóch centralnych ulic miasta. Dom Eumachii to budynek rogowy pomiędzy wschodnią stroną placu a Ulicą Obfitości; ulica stanowi główną arterię Pompejów, ma bez mała 850 metrów długości, łączy Forum miejskie z Bramą Sarneńską. Kamienne bloki utwierdzono w poziomie chodnika w poprzek ulicy, bloki zastygłej lawy, stanowią naturalne przejścia dla pieszych rozmiary to imponujące, szerokość około 8,5 metra –po obu stronach cztery metry trotuaru. Eumachia podziwia kolejną fontannę, to nie ta obok jej domu, jedna z wielu, kamienny postument, posąg kształtnych ud; od niej pochodzi nazwa ulicy. To kamień młodej kobiety dzierżącej w dłoni róg obfitości, jeden aż z ośmiu wodotrysków publicznych, rozmieszczonych od siebie, w równych odstępach. Najdłuższa ulica Pompejów; gdzieby nie spojrzeć – warsztaty rzemieślnicze i domy mieszkalne, pulsuje życie, zachęca mieszkańców do korzystania z usług i uciech, o czym świadczą liczne napisy na fasadach budynków, zazwyczaj to: reklamy, banery wyborcze, i ogłoszenia o różnego rodzaju wydarzeniach – rozrywkowych, związanych z zawodem, intratną ofertą pracy, tudzież – z polityką społeczną.

Eumachia wkracza teraz w centralną część pompejańskiego placu, w pas  kłania się jej – piekarz Storikus, jak zwykle rozprawia o byle czym z – Oktawiuszem Quartino - wyszczekanym sąsiadem Eumachii. Z młodymi dziewczętami flirtuje zaś oberżysta Lucjusz Wetetius Placidus.

Forum non stop zamknięte dla wszelakiego ruchu, stanowi kanon życia politycznego, handlowego, i religijnego. Za czasów Augusta dokonano przebudowy tego miejsca, – położono płyty z białego trawertynu – literami z brązu wygrawerowano komunikat informujący wszem i wobec o zakresie tego przedsięwzięcia. Wzdłuż placu usytuowano monumentalne kolumny, pomiędzy tymi filarami, piedestały, na których stoją posągi magistratów, i zasłużonych obywateli miasta. W środkowej części od południowej strony na monumentalnym cokole stoi posąg samego Augusta. Od północy Majdan zamykają dwa łuki, ten znajdujący we wschodniej połowie placu został później wyburzony by odsłonić widok na Wielki Łuk Tyberiusza zwieńczony konnym posągiem Cesarza. W osi centralnej placu, również od północy, wybudowano Kapitol, to ta świątynia z której wyszła Eumachia. Ma dokładnie 37 i pół metra długości, wymurowana na wysokich ceglanych fundamentach, o wysokości około 3 metrów, zaprojektowana na planie prostokąta, zwrócona ku południu, w stronę głównej esplanady agory. Prowadzą do niej dwa rzędy wąskich schodów rozszerzających się ku górze; Świątynia poświęcona głównie Jowiszowi, ale również Junonie i Minerwie. W pobliżu świątyni odbywają najważniejsze manifestacje i fety: zgromadzenia, procesje triumfalne, ceremonie nadania inwestytury.

Eumachia dostrzega Lucjusza Cecyliusza Jukundusa uznanego w mieście bankiera i finansistę, zobowiązał się użyczyć nieskromnej pożyczki pewnemu folusznikowi robiącemu interesy z Eumachią. Bardzo jej zależy na pozytywnym załatwieniu sprawy. Przeto dostojny Lucjusz Cecyliusz wymachując swymi przykrótkimi rączkami obiecuje krezusce ugodowy termin, i nakazuje by spec od tekstyliów pojawił się w jego atrium – jutro od samego rana; poprawiwszy przeto niechlujną togę, rusza czym prędzej w kierunku Bazyliki ( to miejsce rozpraw sądowych –widocznie, – ma z kimś „na pieńku” ).

Eumachia pochodzi z jednego z prominentnych rodów Pompejów, właścicieli ziemskich – oraz wytwórców cegły przemysłowej. Sama handluje tekstyliami. W swoim domu często gości foluszników, czyli producentów wełny, jej wielkich rozmiarów dom ( 60 metrów szerokości, 40 – długości ) to główny punkt wymiany towarów, transakcji i handlu, a także rezydencja przepychu i szpanu. Teraz Eumachia kłania się cywilistom, karnistom, notariuszom; mijając kolejno : 1. salę dekurionów – tzw. kurię, 2. ośrodek mieszczący archiwa, a więc – tabularium, oraz – 3. Comitium – siedzibę duumwirów, w której odbywają się wybory władz miasta. Dalej dochodzi się już do jej domu; za nim Świątynia Wespazjana, Świątynia fortuny Augusta, Kaplica Larów Publicznych, oraz targ – czyli Macellum. W zachodniej flance Kapitolu zbudowano mały targ owocowo warzywny, publiczne latryny, jest Mensa Ponderaria, czyli miejsce, gdzie dokonywano pomiarów jednostek miar i wag,– w celu zabezpieczenia przed nieuczciwymi handlarzami.

Oto i w końcu Eumachia wkracza do swej rezydencji, nad dwoma wejściami widnieje napis : „Eumachii, córce Lucjusza, kapłance, zbudowany dla niej i jej syna Numistricjusza Fronto, za jej własne pieniądze, którego westybul, cryptoportico i portico poświęcone są zgodności i pobożności Augusta”. Rezydencję cechuje subtelna architektura, piętrowa kolumnada od strony fasady, główne wejście ozdobione rzeźbionymi fryzami na nadprożu i węgarach… zaś w niszach posągi Tyberiusza i Druzusa, oraz napisy poświęcone historii Eneasza i Romulusa. Wielka otaczająca plac ufortyfikowana kolumnada zawiera exedrę ze statuą Concordia Augusta dzierżącą złoty Łuk Obfitości… . Eumachia ociera z potu czoło, przechodzi prosto do tetrastylum – klaszcząc na pokojówkę, pokłada czcigodne ciało swe… na łożu.

z przymrużeniem oka

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Valerio "sprzedać" a nie "sprzedaj" - bo mnie te problemy na szczęście nie dotyczą. Natomiast już w pierwszych komentarzach pod tekstem ustaliliśmy, że daje sobie przerwę w publikacjach utworów na portalu i chciałbym oderwać się od internetu na dłużej. Ale jakoś nie pozwalacie?

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To jest tylko WIERSZ, i o dziewczynie w oktagonie, a nie dyskusja o --> realnych perspektywach życia. Gdybym był zainteresowany w koniunkturach czy dekoniunkturach rynków i gospodarce -->  to bym był maklerem, brokerem czy deweloperem a nie klecił bzdurne wierszyki w necie. Ale podstawy logiki mam jakby inne niż ty, chociaż nie studiowałem ekonomii czy finansów. Całkiem inaczej jak ty przyszła finansistka rozumiem nieuzasadnionioną ewentualną i tylko w antycypacji -->  dekoniunkturę na rynku mieszkań. Rozumiem to tak --> Jak ktoś jest zwyczajnym obywatelem i zastanawia się co ma zrobić z własnym mieszkaniem i nagle ->  pojawia się mnóstwo "sprzedających" na rynku nieuchomości -->  to - RADZIŁBYM PO PROSTU TAKIE CZASY PRZECZEKAĆ, bo sam papierowy pieniądz w czasach braku popytu na na cokolwiek --> traci na wartości. No chyba że piszesz o ludziach którzy handlują nieruchomościami na wielką skalę i permanentnie-na bieżąco kupują i sprzedają te mieszkania --> by na tym zarabiać, robić kokosy. Na szczęście takich nie znam i to nie moja bajka zresztą przyszła proszę Pani od finansów, Valerio. Ale ludziom zwyczajnym którzy posiadają jakieś własne mizerne mająteczki nie proponowałbym tak ad hoc dokonywać drastycznych pośpiesznych i nieprzemyślanych decyzji finansowych czy majątkowych. To absurd. Czarnowidztwo.

 

Co wy tu siejecie -mimochodem-  panikę i zamęt mi pod wieszami?! Co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Tam BANKERSOM, LUDZIOM INTERESÓW NATYCHMIASTOWYCH, o tych waszych świadomościach i lękach napiszcie! Spokojnym przykładnym Polakom nie róbcie siana w głowie. Spadam z netu! Mam dość! Wiosna idzie na spacer idź. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Pytałem tu o "kreatywną księgowość" i tylko żartem, to zresztą było pytanie retoryczne, takie na które nie oczekiwałem odpowiedzi. Natomiast o "golarce finansowej" też było goteskowo, że niby kończąc swoje studia będziesz dobrą partią - ze względu na zakres wiedzy, który dla wielu facetów może być użyteczny --> no przecież po to w życiu się kształcimy, by było nam lepiej i by standard życia był na wysokim poziomie. O MMA i paniach w rękawicach niechcecie komentować, o sposobach budowania odpornej psychiki, o psychologii zachowań na macie u fighterek z oktagonu - też nie. O środkach poetyckiego oddziaływania w wierszu - nie - o wolności i decyzjach w doborze zawodu kobiety - nie - o związkach autora z tekstem - czy są czy ich nie ma - nic u was nie przeczytam - Najlepiej to o polityce lubicie pisać - o Rządzie, wyantycypowanych dekiniunkturach, to TAK, więszość tekstów sprowadzana jest do takich podstaw. Proszę bardzo, ale u siebie pod tekstami o tym piszcie, nie u mnie. To nie dla mnie. Ja się na tym nie znam. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Może być i tak. Przecież tutaj nie napisałem o tym, że nie wrócę?, może jutro, może za tydzień, albo za rok. Bo roczną przerwę też sobie tu kiedyś zrobiłem. Możesz sprawdzić po datach publikacji tekstów. Ale zaraz chwila? To masz jakiś problem z tym moim powrotem?

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

No bo twoja sugestia wyraźnie nie opiniuje tego o czym napisałem. A --> sęk jest w tym, że ja tu zawsze wracam po dłuższej czy krótkiej przerwie z nadzieją, że wreszcie będzie dyskusja pod moim nowym utworem merytorycza. A ja tu kogo i co widzę w komentarzach - albo quasi politykiersów, albo proroków dziejów, albo pseudoteologów albo malkontentów nawet pod najbardziej pozytywnymi moimi tekstami. Do waszych  dyskusji, czucia, tematów, klimatów U MNIE ja się teraz odnoszę, nie przeszkadzają mi dowolne dyskusje u WAS, NATOMIAST POD MOIMI TREŚCIAMI CHCIAŁBYM ZAWSZE MERYTORYCZNIEJ POGAWĘDZIĆ SOBIE O TEKŚCIE. Napiszę wiesz o MMA a komentować muszę o Biblii i innych świętych księgach albo o księgowości, ekonomii, dekiniunkturach, i polityce? To stoi poza moim zasięgiem. SERIO! 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Też Ciebie lubię i szanuję. Valerio jestem po prostu autorem tekstów. Po prostu się wstydzę i czuję absmak gdy ludzie jak sępy krążą nad tekstem i próbują wbić weń szpon polityczny, najczęściej kontestujący. Wolę już pisać w tematach subiektywnego odczuwania Wiary, Boga, bo naturalnie i świadomie mogę zaangażować się w obronę wartości w które wierzę. Choć jestem i tu laikiem. Natomiast ukryte, zaplanowane "walcowanie" Rządu RP (DOBREGO, MĄDREGO!) a TAKŻE opozycji (KONSTRUKTYWNEJ) --> NIE LEŻY W MOIM SUMIENIU. 

Nie gniewam się na Ciebie, dyskusje czasem w sposób niezaplanowany wpadają w nieprzewidziane kanały tematyczne. Rozumiem to, i czasem można napisać i wiersz polityczny --> i wówczas w sposób upoważniony odnosić się do polityki. Ale u mnie za często kierunkują komentarze do tych tematów. Nie jestem od buksowania się w światopoglądach. Można pisać o kulinariach, o Bogu, relacjach ludzkich i byle czym, ale tematów okołopolitycznych NIE ZNOSZĘ! 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

OCZYWIŚCIE. Dyskusja nasza to wartość dodana. Teraz to mam obawy, że ty te moje egzegezy --> tutaj przyjąłeś do siebie. NIE, po prostu tak wyszło. To jest moja szersza konstatacja. Przyznaję, trochę poruszyło mnie to Valerii "złowróżbne" nakreślenie dekoniunktury na rynku mieszkaniowym, bo to jest jednak quasi polityka. Ale Valeria mi wybaczy, bo ona wie --> że ja jestem dla niej mega-szczery. O tym świadczą nasze liczne dyskusje tutaj. Cała konwersacja z tobą bardzo mi przypadła do gustu, bo dość wielowątkowo się w niej odnaleźliśmy i na poziomie. To znaczy z sensem i w sposób spontaniczny wszystkie wątki są w niej powiązane w logiczną i spójną całość, stanowią jakby sensualną opowieść. SAM TO ZAUWAŻYŁEŚ. Takich czytelników i komentatorów ja szanuję. Zresztą jest taki moment w którymś moim komentarzu, gdzie jasno wyrażam szacunek dla ciebie, piszę, że wreszcie trafił mi się rasowy komentujący, że można pożartować i wykreować fajny klimat w dyskusji pod urworem. Zalinkowałem też twój lekko pastiszowy tekst w perspekrywie -->  mojego, to świadczy o pozytywnej reakcji ku tobie (choć przypuszczam światopoglądy nasze się różnią). 

 

Tak, oczywiście; kiedy tylko dyskusja pod utworem zakończy się definitywnie wchodzę w offline. Póki powiadomienia dają znać - jestem w trybie online co do samej dyskusji. Później "urlop" ☺   Dzięki. Pozdrawiam. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przemijamy Często zastanawiam się Czy to dobrze, czy może źle Odchodzimy Zazwyczaj nie zostawiając zbyt wiele Kilka książek, samochód, gitarę Znikamy Niby na stale zapisani w pamięci ludzi Tak naprawdę żyjąc w ich głowach tylko krótką chwilę Ustępujemy Tym żywszym i tym co pojawią się po nas Głupio wierzącym, że żyć będą wiecznie Gaśniemy Bo nawet największy pożar musi Wyruszamy Gdzieś dalej Nie, tego akurat nie jestem pewien
    • Śmierć? Chyba żywot wieczny jak u Lenina

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
    • @violetta   Czeska komedia na podstawie scenariusza tego samego reżysera, wcześniej była wystawiana jako sztuka teatralna, teraz z innej beczki: sędzia, który uciekł na Białoruś i poprosił o azyl polityczny - nie jest Słowianinem (patrz: niemieckie nazwisko) - Słowianie na Białorusi są prześladowani za próbę obalenia dyktatury, a sam prezydent Białorusi ma żydowskie pochodzenie jak prezydent Ukrainy, prezydent Rosji: ma chazarskie pochodzenie, dlaczego to mówię? Kolejny pajac zaczyna pieprzyć o zjednoczonej słowiańszczyznie, niech pani uważa i niech pani nie da się nabrać, Słowianinem to był car Aleksander I - miał szacunek dla polskich żołnierzy walczących po stronie cesarza Napoleona I i pozwolił im pozostać w Królestwie Polskim (Kongresowym), nomen omen: wyżej wymieniony car był masonem, kończąc: Poganie, Słowianie i Masoni mają dużo wspólnego ze sobą jak kulturę osobistą, higieniczną i seksualną...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...