Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

oMMAmiona pressingiem


Tomasz Kucina

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Beocjuszem? Awerronizm? To mrzonki --> awerronizm nie uznawał wskrzeszenia umarłych. Uznaje monofizm. Monofizm mniej więcej tłumaczy, że Chrystus miał dwie natury, boską i człowieczą, człowieczą porzucił. To fałsz, to tak jakbyś stwierdziła, że Chrystus opuścił człowieka. Do końca był człowiekiem, bo tak chciał Bóg Ojciec i On sam. Był Bogiem i człowiekiem do końca życia na krzyżu. Awerronizm to dla mnie filozofia. Nie szukaj w filozofiach WIARY. Filozofie są pożyteczne, rozwijają intelekt, uczą etyki, nawet moralności, wszystkie próbują na bazie założeń i przekonań, a niektóre także w odniesieniu do nauki, do badań i empirii - czyli doświadczenia --> zbudować WŁASNĄ TEORIE, którą uznają za prawdę, nawet szczególnie nie udają - że nie ma to nic wspólnego z RELIGIAMI CZY WIARĄ W BOGA. Więc po co to mieszać? 

 

Ja uważam, Wiara jest subiektywna, dlatego nie należy nikogo do niej przekonywać na siłę. Można o niej opowiedzieć i dać do rozmysłu.  Natomiast, jeżeli ktoś mnie próbuje - "WYRUGOWAĆ" z WIARY --> przekazywanej od pokoleń, to mówię wyraźne - NIE! Ludzie bez wiary też są tak samo ważni i trzeba ich szanować, dla mnie po prostu nie mają łaski danej od Stwórcy - łaski WIARY. Nie mam pojęcia dlaczego tak to jest. W sumie może ci są w większym uznaniu u  Boga niż wierzący a czyniący zamęt czy zło, bo świadomość ma znaczenie. To dotyczy uważam także ludzi kościołów. I więcej nic nie wymyślę. Taka własna myśl, nie poparta argumentami.  

 

Sport? Czasami - po chałwę do sklepu. Żartuję!

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tekst przedni jak zawsze i pomyśleć, że to o samym skądinąd MMA. Myślę sobie, że ujęcie tematu znacznie rozszerza i uszlachetnia tą jakże niewdzięczną, choć być może konieczną profesję i sposób na życie. Igrzysk i chleba w tej kwestii nic się nie zmienia :D :D :D 

 

Pozdrawiam

Pan Ropuch 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziękuję ci za merytoryczny komentarz --> odnoszący się bezpośrednio do treści. (trudno czasami o takie). To prawda, cieżki to kawałek chleba, zwłaszcza jeżeli chodzi o Panie. Ale wiesz? Wydaje mnie się, że współczesne MMA jednak charakteryzuje profesjonalizm. Pewnie masz takie same zdanie co do kwestii stricte komercyjnych. W ogóle każdy SPORT jest profesjonalny. Kwestia koniunktury, popytu na takie widowiska wynika pewnie z jakichś właściwości natury człowieka. Ja jednak wolę takie sposoby uwalnianiania adrenaliny niż wojny, konflikty zbrojne, czy wojenki hybrydowe w necie. Sport ma sens. Co do samych zawodników zawodniczek w KSW MMA to uważam, że to po prostu lubią i w tym starają się być perfekcyjni. Tam zajść po tej drabince do pasa to jest wielką sztuką, okupioną pracą i obowiązkowością, treningiem, dietą, nawet ograniczeniami w życiu osobistym. Czyli w jakimś sensie ARTYZM? Kobiety mają prawo realizowania się w tych perspektywach, choć ja wolę np. łyżwiarki figurowe, albo tenisistki

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

A w obecnej i modnej fakultatywności i rzekomej alternatywności płci -->  dla braku identyfikacji płciowej to dobra droga by kogoś sobie móc sumiennie poudawać  Ale to na marginesie i ŻARTEM OCZYWIŚCIE. NIEZŁOŚLIWYM ŻARTEM. Bo rzeczywiście są ludzie z problemem identyfikacji płci, nie znam takich, ale są. I w tym wypadku medycyna ma prawo im pomagać, w dokonywaniu ewentualnej korekty. Ale to powinno być precyzyjnie udowodnione. Jednak przecież nie o tym jest ten mój wiesz. To autentyczna afirmacja sportu, delikatne kontrowersje w treści wpływają tu na korzyść dyscypliny. 

 

DZIĘKS Panie Ropuch. Pozdrawiam.

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jest świetny ten filozof:) bo wiedział, że nie ma czegoś takiego jak sekunda, rok, kiedy i że pismo święte zostało napisane tak, bo byśmy nie zrozumieli, że nie mamy czasu i mówi o kontynuacji życia w pełni naraz, doświadczaniu Boga a nie teorii. Bóg tworzył słońce trzeciego dnia, a pierwszy dzień nazwał dniem, co to za dzień bez słońca:) "na początku" to nie jest poczucie czasu, tylko w miejscu, w początku, ok?:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

VALERIO: Biblia to zbiór pism u Katolików Starego i Nowego testamentu. Biblia jest pisana przez ludzi → natomiast uważa się (i ja w to wierzę), że była pisana przez ludzi natchnionych. To zbiór dziejów, więc naturalnie te prawdy przekazywane były przez wieki. To nie jest tak, że Biblie dał jednemu człowiekowi --> Bóg, albo nakazał mu Ją spisać. Dlatego tłumaczyłem ci wielokrotnie → że ważny jest tzw,. KANON. Kanon to zbiór tych przekazów charakterystyczny dla danego KOŚCIOŁA. Są różne wiary, ich odłamy – Judaizm nie uznaje Nowego Testamentu, Islam uznaje Jezusa tylko za proroka. Itd. Różne Kościoły na przełomie wieków stosowały i uznawały różne księgi, niektóre pisma uznawane były za herezję inne nie, KANON obowiązuje w danym Kościele a pisma poza KANONEM nazywane są APOKRYFAMI. Ja nie znam się na tym dobrze, DLATEGO POZOSTAWIAM TO MOJEMU KOŚCIÓŁOWI KATOLICKIEMU DO ANALIZY I SPOKOJNIE KORZYSTAM SOBIE Z KOŚCIOŁA ZALECEŃ. Nie muszę się martwić i deliberować które treści są dobre a które nie. TY WYBRAŁAŚ WŁASNĄ DROGĘ, I STUDIUJESZ BILIĘ SAMA. A tych przekładów biblijnych jest WIELE. Nawet pewnie nie wiesz co czytasz i z którego źródła, ja nie czytam --> ja słucham Ewangelii w Kościele, radio, w telewizji i mam spokój. Oczywiście Biblię można też i czytać, ale warto wiedzieć co się czyta i w co potem wierzy. Wiem, że KANON przyjął swoją ostateczną formę w Kościele rzymskokatolickim na Soborze Trydenckim w 1546 roku. To 27 ksiąg Nowego Testamentu, który dla  mnie jest najważniejszy, był spisany w języku greckim w drugiej połowie I wieku n.e. Na temat innych religii się nie wypowiadam, bo mało wiem o nich.

 

Mamy Biblię Tysiąclecia z 1965 roku to pierwszy polski katolicki przekład całej Biblii z języków oryginału, która stała się oficjalnym przekładem liturgicznym.

 

No ale wy przecież macie swoje rozumienie Wiary, czytacie księgi tylko pewnie nie wiecie czy katolickie, czy protestanckie, czy, judaistyczne, może prawosławne. Wszystkie są dobre i równouprawnione, ale źródła waszej wiedzy to zbitek, amalgamat, czyli wymieszanie zasad – KANONU. DO TEGO – ty teraz jeszcze dokładasz filozofię, Boecjusza, a niektórzy jak czytam - KOMENTARZE -  wierzą w kosmologię, albo Boga bez KANONU, wykreowanego i dowolnie opisanego przez samych siebie. TO TAKA JEST WASZA WIARA? WIERZYCIE SOBIE W CO CHCECIE, W CO WAM PASUJE. No tak to wygląda NIESTETY – u mnie w licznych komentarzach.

 

DAJCIE WY MI ŚWIĘTY SPOKÓJ Z TYMI TEMATAMI OKOŁORELIGIJNYMI, pytajcie księży, studiujcie teologię, pytajcie katechetów, ja swoją wiedzę o Bogu opieram o to co słyszę w Kościele, albo zapamiętałem z lekcji religii w szkołach, albo po prostu → z lekcji języka polskiego. Tam uczyli o Biblii Wujka, o średniowiecznej Wulgacie, o Biblii brzeskiej i gdańskiej itd. Więcej nic powiedzieć nie potrafię, reasumując czytanie sobie ot takie różnych niezidentyfikowanych fragmentów Pisma Świętego jest kontrowersyjne – i dlatego zawsze mówiłem ci, że ja takich rozwiązań nie szukam. To jest szczera konkluzja Valerio. No ale ty masz swój rozum – jesteś dorosła wolna i samodecyzyjna.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

I co ty uważasz --> że to jedno zdanie ma mi zastąpić ciężką pracę tęgich głów od teologii przez tysiąclecia, którzy sumiennie się tym prawom i pismom i cudom oficjalnym i potwierdzonym, widzianym przez wielu ludzi, ozdrowionym, - przyglądali, i mam porzucić jasne reguły i pójść w wasze mrzonki, które wam się roją w głowach, to ja już wolę --> klasycznego ateistę, bo taki ktoś nie ściemnia, że wierzy w Boga, ale nie namawia do herezji. Serio. Skąd wiesz, kto ci szepcze do ucha? --> Duchem Świętym jesteś, praca ludzi z różnych przecież kościołów nie tylko katolickiego, nawet z kościołów poza chrześcijańskich nie ma znaczenia? Każdy kościół ma swoje święte księgi, zasady realizacji wiary i obrzędy, i nikt o elementarnej logice nie ma zamiaru ich podważać. To tak proste jak przysłowiowa budowa cepa? 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Doprecyzuj, bo na serio już nic nie rozumiem. To ty uważasz, że katolicyzm albo dowolne i inne religie --> wyrzucają poza nawias świętości RODZINĘ, PRZYJACIÓŁ, a jedność z Bogiem stoi poza dążeniami wszystkich tych religii? Co mi proponujesz, wytłumacz dokładnie, bo jestem chyba rozstrojony w tej dyskusji? Na czym polegać ma moja bliskość z Bogiem --> na czekaniu, na jakimś duchowym zjednoczeniu - porównaniu się do Boga --> to dla mnie pycha i bluźnierstwo. O co tu chodzi u ciebie? Jaśniej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

A mój Kościół Katolicki o tym nie mówi, nie uczy? Chyba o tym uczy od pierwszego paciorka. "odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom", to nie miłość czasem i tolerancja? Tak piszesz jakbyś ustawiała Jezusa poza Kościołem Katolickim? To przecież Syn Boży? I co ty na to?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ja ciebie w coś mieszam? Czy ty próbujesz mnie wyciągnąć, odciągnąć od Wiary katolickiej? Jak nie odmawiasz pacierzy, jak  --> czytasz wymieszane i dowolnie dobrane przekazy biblijne to dlatego ja mam zrezygnować z usystematyzowanych, sprawdzonych i potwierdzonych zasad własnej  Wiary? Pokaż mi swoją cierpliwość dla mojego logicznego punku rozumienia mojej Wiary. Dlaczego tutaj nie ma u ciebie tej cierpliwości?, co się z nią dzieje w tym oddziaływaniu?, - to tak działa ta miłość u ciebie, to rzekome zespolenie z Bogiem w tobie realizuje się w --> równoległym konflikcie dla tolerancji w zakresie mojej Wiary katolickiej? Zespolenie z Bogiem ja rozumiem jako swego rodzaju harmonię między ludźmi, a ty tą harmonię między nami --> jakbyś próbowała zaburzyć?, ja przecież nie napisałem ani jednego zdania --> że  dokonujesz próby mojego rozłamu duchowego, a ty piszesz, że to ja eskaluje w twojej Duszy? Dla mnie możesz wierzyć w co chcesz. To ty próbujesz mnie zmienić. Czy to może zauważyłaś?  

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ja lajki daje za dyskusję, bo mam szacunek dla komentujących. Tu zdanie czy pogląd komentującego nie ma znaczenia, i co? --> teraz będziesz mnie doświadczała swoją tolerancją wesołości, i cierpliwie będziesz drwić? --> bo z szacunku do ciebie lajkuję większość twoich komentarzy? TAK, ZAUWAŻYŁEM, ŻE TY OD WIELU WIELU NASZYCH DYSKUSJI MNIE NIE LAJKUJESZ, albo tylko czasem, sporadyczne. I tym się właśnie różnimy w kulturze tychże dyskusji. Bo ja lajków udzielam, ale o lajki pod moimi odpowiedziami w komentarzach nigdy nawet ciebie nie poprosiłem, chociaż tych dyskusji było dziesiątki albo i więcej. To rozumiem, że mam się wstydzić, że udzielam ci punktów reputacji?, a tobie jest z tego powodu wesoło? No powiem szczerze, że jesteś oryginalna w sposobie rozumienia tej kwestii. Mam nie lajkować? TAK? --> Uśmiech --> ;) Dołożyłem ci jeszcze tych serduszek, przed chwilką, na zdrowie, dla Wiary i cierpliwości o którą zabiegasz, będziesz się gniewać za ten manewr? ;)

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Od "was od was" ale głównie - ode mnie 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

, bo widzę pod twoimi komentarzami, tych dyskusji naszych było pełno, a stosunek lajków moich do twoich jest chyba 1:20 --> na twoją korzyść oczywiście, a w dodatku nigdy o nie - nie prosiłem --> za to mi wdzięcznie przed chwilką podziękowałaś  Gdybyś mnie lajkowała prawdopodobnie moja reputacja wynosiłaby grubo ponad 2000 punktów, a dowodem na to, że na tym mi nie zależy jest fakt, że o lajki twoje nie zabiegam. A tobie jeszcze wesoło 

 

Widzę, że według ciebie,  to generalnie to ja jestem spoko gość, tylko gdybym jeszcze nie był katolik i tych lajków nie dawał, hahahaha,

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@valeria Wiesz Valerio?, dopiero co wróciłem na portal, po kilku dniach absencji, i już mam ochotę na kolejną przerwę, tak zrobię!

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Przestaje was kumać, to ty jesteś tutaj na portalu od roku 2009, ode mnie o 9 lat dłużej. Mamy rok 2021 --> to znaczy, że po 12 latach udzielania się na portalu teraz dopiero i ode mnie dowiedziałaś się, że serduszko -->  pod komentarzem to lajk dla komentującego? W emotikonach założyłem kapelusz i ciemne sunglassy, bo to jest normalnie.... dziki zachód --> , LOL. Tak, idę spać, i robię przerwę na portalu 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Deonix_ Bardzo dziękuję za czytanie:-))) "Tę i tą" to mój odwieczny dylemat. Jest jakaś złota zasada, która to określa? Pozdrawiam serdecznie:-) @andreas Dziękuję bardzo za poprawkę. Z tym " tą" i "tę" nigdy nie trafię jak trzeba;-) Pozdrawiam!!!
    • Przemijamy Często zastanawiam się Czy to dobrze, czy może źle Odchodzimy Zazwyczaj nie zostawiając zbyt wiele Kilka książek, samochód, gitarę Znikamy Niby na stale zapisani w pamięci ludzi Tak naprawdę żyjąc w ich głowach tylko krótką chwilę Ustępujemy Tym żywszym i tym co pojawią się po nas Głupio wierzącym, że żyć będą wiecznie Gaśniemy Bo nawet największy pożar musi Wyruszamy Gdzieś dalej Nie, tego akurat nie jestem pewien
    • Śmierć? Chyba żywot wieczny jak u Lenina

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...