Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Odśnieżona ławka cz. 2 i ostatnia


Rekomendowane odpowiedzi

 

II.           Zadzwoniłem i umówiliśmy się na szesnastą. Usiedliśmy razem na ławce i rozpoczęliśmy kolejną rozmowę tylko we dwoje. Świat nie jest kolorowy, a w nasze życiorysy wkradają się co i rusz jakieś mniejsze lub większe tajemnice. Niestety nie mam przyciemnianych i różowych okularów przeciwsłonecznych co by na świat weselej spoglądać. Klaudia jest fantastycznym, lekko ironicznym rozmówcą, dla której ogromny świat emocji nie ma tajemnic. W pewnym momencie jednak poważnieje i głębokim, trochę łamiącym się głosem mówi, że bardzo chce coś mi powiedzieć, ale boi się mojej reakcji. Klaudia wywołuje tym stwierdzeniem powstanie kilku scenariuszy w mojej głowie, ale zupełnie nie wiem i nie domyślam się co takiego chciałaby mi powiedzieć, obawiając się zresztą najgorszego. Spokojnie odpowiadam Jej żeby mówiła śmiało, cokolwiek by to nie było oraz stwierdzam, że jestem impregnowany na prawdę. Klaudia w tym momencie siada bokiem na ławce, zwracając się do mnie swoją wymownie ładną buzią i mówi – widzisz Kubusiu … jakby Ci to powiedzieć, ech... prawda jest taka, że mam niebywały talent językowy. Uśmiechnąłem się do Niej i odpowiedziałem, że ja też mam trochę takiego talentu, bo piszę wiersze i opowiadania, choć faktycznie nie najlepsze. A Ona mi na to Kuba ja chcę Ci przez to powiedzieć, że … tu zawiesiła głos … jestem cudzoziemką. Jak to usłyszałem to zdębiałem. Prawdę mówiąc to nawet nie wiem, czy Jej uwierzyłem, doszukując się w Jej wypowiedzi jakiegoś żartu lub prowokacji. Ona mi na to – Kuba, ja nie żartuję, faktycznie mieszkam w Polsce i świetnie opanowałam Wasz język, ale urodziłam się za granicą i tam mam najbliższą rodzinę. Prawdę mówiąc to wcale nie była najgorsza prawda jaką mogłem usłyszeć tego dnia dlatego poczułem coś w rodzaju ulgi. Odetchnąłem głęboko i odpowiedziałem Jej, że jest dla mnie bez znaczenia w jakim kraju się urodziła, choć zaraz potem zapytałem - dobrze Klaudia – ale z jakiego Ty pochodzisz kraju? Ona widząc moją reakcję uśmiecha się tymi swoimi zawadiackimi oczami i odpowiada – drogi Kubusiu, po pierwsze nie mam na imię Klaudia, a po drugie powiem Ci tylko tyle, że nazywam się Tamara i jestem z Rosji lub nazywam się Gertruda i urodziłam się w Niemczech. Prawdy musisz sam się domyśleć. Znów osłupiałem aha Klaudia nie jest Klaudią tylko Tamarą lub Gertrudą, a ja mam się domyśleć z jakiego kraju pochodzi. No świetnie. Sam bym czegoś takiego nie wymyślił. Właściwie to zacząłem się uśmiechać do własnych myśli i już doprawdy nie wiedziałem co mam począć z tak postawionym zadaniem. Wyciągnąłem fajka z paczki z kieszeni po czym odpowiedziałem Klaudii, że ja też skłamałem i wcale nie nazywam się Kuba tylko Daniel. Obojgu nam zaraz ulżyło, bo niepewne karty wyłożyliśmy na stół i poszliśmy się przejść, a ja nie dość, że coraz bardziej byłem zafascynowany Klaudią to zacząłem coraz głębiej dociekać z jakiego kraju Ona pochodzi. Raz byłem bliższy twierdzeniu, że Klaudia jest Tamarą, a innym razem, że Gertrudą. Podczas naszych rozmów pozostaliśmy jednak przy przybranych imionach. W dalszym ciągu nazywaliśmy się Klaudią i Kubą, choć oboje wiedzieliśmy, że nasze prawdziwe imiona brzmią inaczej. Tego dnia dowiedziałem się o Klaudii, że co jak co, ale potrafi zaskakiwać i uwielbia bawić się w szarady, poniekąd całkiem trudne do rozwiązania.

         Stało się. Wygrałem czwórkę w totka i uczyniłem to w towarzystwie wyjątkowej kobiety. Ale heca. Jak dla mnie bomba. Mamy za co zjeść wykwintny obiad w restauracji, a mi udało się znaleźć, choć nie bez trudu, niemiecką restaurację otwartą pomimo koronawirusowych obostrzeń. Zacząłem do Klaudii częściej dzwonić, zapominając o niepotrzebnych i zbytecznych wątpliwościach. Po prostu zaufaliśmy sobie, tak zwyczajnie, a i tak będzie co będzie. Cały czas mam wrażenie, że świat się rozpada, ale teraz jestem pogodniejszy, gdyż mam wspaniałą towarzyszkę u boku i wydaje mi się, że powoli zaczyna iść ku lepszemu. Ostatnio piszę nawet całkiem niezłe wiersze, a w każdym razie lepsze niż bywało do tej pory. Mam zresztą o czym pisać, zgłębiając tajniki relacji międzyludzkich. Powoli zaczynam myśleć o rozpoczęciu opowiadania, ale jeszcze się z tym ociągam, szukając odpowiedniego pomysłu na temat. Codziennie z Klaudią chodzimy na spacer, opowiadając i tłumacząc świat oraz nasze sprawy. Poznajemy się coraz lepiej, ciaśniej i głębiej. Cały czas nie potrafię odgadnąć, a staram się niekiedy rozmowę w tę stronę ukierunkować, czy Klaudia jest Tamarą i pochodzi Rosji, czy Gertrudą z Niemiec. Prawdę mówiąc nie ma to dla mnie większego znaczenia, ale jestem po prostu ciekawy i usiłuję to sprawdzić, w czym jestem zupełnie nieudolny. Wiem natomiast jedno, że Klaudia jest fascynującą kobietą niczym fenomenalne wspomnienie.

          Przyszedł dzień, że wstałem od stóp do głów przepełniony wątpliwościami. Zdarza mi się niekiedy, że potrafię wątpić bez mała we wszystko. Dlatego tego dnia nie jestem pewien prawdziwości informacji internetowych, jakości swoich wierszy i opowiadań, sensu celów, które obrałem za przewodnie, państwowych i rządowych priorytetów, wartości własnego ja, swojej roli w mojej rodzinie, czy nawet słuszności spotykania się z Klaudią. Takie stany po czasie mijają, ale są męczące, bolesne i bardzo złudne. Wiem na przykład, że w tych dniach nie powinienem pisać, ani udzielać się na jakichkolwiek forach, bo działania mogą spowodować sporo nieporozumień i przynieść więcej szkody niż pożytku. Skoro jednak na dziś umówiłem się na wyjazd do knajpy z Klaudią to wychodzę przed dom, idę do samochodu marki japońskiej, choć przestarzałego i średniej jakości oraz robię porządek. Odgarniam z szyb hałdy śniegu, skrobię szyby, sprawdzam płyny i akumulator oraz odkurzam we wnętrzu. Podczas tych prac kolejna wątpliwość mnie naszła, czy wizyta knajpie w dobie pandemii koronawirusa jest rzeczywiście dobrym pomysłem. Tu nawet nie chodzi o ryzyko zakażenia, bo ono jest wszędzie, ale o jakąś taką obywatelską postawę wobec zakazów, norm i ograniczeń. Jest faktem, że często podważam sens niektórych rozwiązań, które swoją drogą są bardzo wątpliwe i robią się coraz bardziej absurdalne, żeby nie powiedzieć, że niedorzeczne, ale zadaję sobie w duchu pytanie, czy ja mieniąc się porządnym obywatelem tego miasta powinienem w ten sposób postępować, czy jednak tego nie robić. Odgórny przekaz jest jednolity – knajpy są zamknięte i nie wolno się w nich stołować. Koniec. Kropka. Dochodzę do wniosku, żeby zrezygnować z wizyty w knajpie, a sprawę sprawdzenia narodowości Klaudii odłożyć na później. Zaraz się spotykamy i wypowiadam Jej swoje zastrzeżenia, a ona patrzy na mnie tymi zielonkawymi oczętami, mruga znacząco, a potem się uśmiecha i mówi, że w pełni podziela moje zdanie, choć jednocześnie przyznaje, że wizyta w knajpie byłaby doprawdy kusząca i nie do przecenienia. Potem mówi - Kubusiu mam świetny pomysł, chodźmy na spacer w kierunku Powsina, a tam jest po drodze McDonald, gdzie zamówimy jedzenie i usiądziemy na ławce. Zgadzam się z Klaudią, że to dobry pomysł. Kupujemy jedzenie. Podchodzimy do zasypanej ławki i odgarniamy całe tabuny śniegu, a następnie siadamy na niej z frytkami i burgerami, mówimy smacznego, czego ponoć mówić nie wypada, rozkładamy białe serwetki na kolanach i rozkoszujemy się smacznym, choć to niekiedy dyskusyjne jedzeniem typu fast food. Moje wątpliwości mijają z tą chwilą i dostrzegam w otoczeniu coraz więcej sensu, będąc przekonanym o wartości ładnych, pogodzonych z losem, spokojnych i radosnych chwil zadowolenia z rzeczy ulotnych, niewielkich i nieistotnych. Słonko pogodnie na nas spogląda, bo choć pogoda jest mroźna i mocno zaśnieżona to świeci słońce, ogrzewając naszą na szczęście uważną obecność na ławce. Jest ciepło, miło i sympatycznie, a jedyne co mi się tego dnia nie udaje, to sprawdzenie kraju pochodzenia Klaudii, zresztą mówiłem już Wam, że nie jest to dla mnie temat priorytetowy.

          Pewnego słonecznego, aczkolwiek mroźnego dnia przechodzimy z Klaudią obok toru łyżwiarskiego, przy którym kręci się całkiem sporo ludzi z łyżwami. Nasza rozmowa zeszła na ten sport i okazało się, że oboje go lubimy, choć zupełnie nie umiemy jeździć na łyżwach. Dlatego postanowiliśmy wejść na tor i usiąść na ławce żeby poprzyglądać się osobom go uprawiającym. Odśnieżamy ławkę spod kołdry białego śniegu, wyciągamy po papierosie i patrzymy jak całkiem liczna grupa różnych osób w różnym wieku jeździ po dobrze utrzymanej tafli lodu. Wprzód, w tył, takim i jeszcze innym stylem. Niektórzy w jeździe na łyżwach są wręcz genialni, inni kompletnie nie zwracają na siebie uwagi, a jeszcze inni bywają nawet śmieszni. Im lepiej kto jeździ na łyżwach tym robi to lżej i z większą gracją. Jedni jeżdżą bardzo szybko, inni powoli, a jeszcze inni są zupełnie ślamazarni. Zdarza się nawet, że ktoś się przewróci lub wpadnie na bandę, nie robiąc sobie na szczęście przy tym żadnej krzywdy. W tle gra energetyzująca muzyka całkiem znanych rockowych i popowych przebojów. Są tam pary, które dostojnie i we wzajemnym porozumieniu jadą obok siebie, trzymając się za ręce, ciesząc się, komentując i rozmawiając ze sobą. Wszędzie dominuje prawdziwa radość z jazdy. Fantastycznie nam się ogląda to widowisko, co i rusz rozmawiamy na temat poszczególnych osób. Jesteśmy jednak zgodni, że sami nie podejmiemy podobnych prób, gdyż oboje w ogóle nie potrafimy jeździć na łyżwach. Mamy dużo czasu dlatego na torze łyżwiarskim spędzamy co najmniej godzinę i faktycznie trochę marzniemy dlatego zamawiamy w barze po dużej kawie, co by nam się cieplej zrobiło. Jedna rzecz musiała szczególnie nam zapaść w pamięci, a mianowicie te kilka par trzymających się za ręce. To wrażenie przeniknęło nas do tego stopnia, wywołując w nas wręcz zazdrość, że po wyjściu z toru łyżwiarskiego zaczynamy też tak się trzymać. Świetnie się z tym czuję gdy oto jestem spleciony dłońmi z pełną wdzięku Klaudią. Nie wiedzieć czemu, bo przecież jestem już po czterdziestce ta okoliczność napawa prawdziwą dumą, radością, nutką podniecenia i czymś w rodzaju rozrzewnienia. Od tej pory tylko w ten romantyczny sposób chodzimy na spacery i jest nam naprawdę dobrze. Mamy z Klaudią to niebywałe szczęście, że na wiele spraw patrzymy podobnie i jesteśmy zgodni. Aż sam się niekiedy dziwię jak to w ogóle jest możliwe.

        Jakby ktoś się pytał, to nasze pierwsze muśnięcia twarzy, buziaki w policzek, czułe całusy i romantyczny pierwszy pocałunek (o ile dobrze pamiętam prawdopodobnie w piątek) ma miejsce właśnie przy osiedlowej ławce. Klaudia jest w tym cudownie subtelna niczym uroki pierwszego wrażenia.

          Umówiłem się z Klaudią na spacer, coś koło czternastej, prawdopodobnie w poniedziałek. Wychodzę przed blok, przechadzam się kilkaset metrów i docieram pod ławkę. Siedzę na niej pięć, dziesięć, piętnaście minut, a potem pół godziny, a Klaudii jak nie ma tak nie ma. Zaczynam się mocno niepokoić, a gdy do Niej dzwonię połączenie jest zajęte. W pełnym przejęciu dzwonię kilka razy, a za każdym z nich Klaudia nie odbiera, a w telefonie słychać, że znów zajęte. Martwię się. Czy aby Klaudii nic się nie stało? Dlaczego nie dzwoni, nie wysyła smsa, nie odbiera? Na szczęście zaraz potem łączy się ze mną telefonicznie i wyjaśnia, że wypadła jej nieoczekiwana rozmowa z rodziną z jej własnego kraju (rzecz jasna nie zdradza jaki to kraj), która się ponad miarę przeciągała, bo mieli coś ważnego uzgodnić. Przeprasza mnie za dzisiejszą nieobecność i mówi, że jutro się poprawi. Tym samym zostaję sam na ławce z fajkiem i sokiem, a zaraz przysiada się wątpliwej proweniencji pewien pan w podeszłym wieku z nieodłączną siatką pełną browarów. Oczywiście mnie zagaduje i snujemy rozważania dwóch jakby nie było odszczepieńców. Zresztą o czym to my nie rozmawiamy? Poruszamy tematy polityczne, miłosne, wojenne, życiowe, zdrowotne i zdroworozsądkowe oraz opowiadamy sobie czym to my nie się nie zajmowaliśmy w przeszłości. Mogę powiedzieć tylko tyle, że jest dziwnie, bo nasza rozmowa jest osobliwa unikalną i rzadko spotykaną treścią. Prawdę mówiąc zdecydowanie wolę przy ławce rozmawiać z Klaudią. Dobrą godzinę w ten sposób spędziliśmy, żeby nie powiedzieć, że zmarnotrawiliśmy, bo przecież ta rozmowa, mimo że na wiele tematów, prawdę mówiąc niewiele wniosła do mojego życia. Zresztą wyraziłem się nieprecyzyjnie, bo sporo mi dała, gdyż napisałem ciekawie ujęty wiersz o rozmowie z nieznajomym, który zaraz wylądował na forach literackich, zyskując zresztą umiarkowany aplauz. Ja jestem ciągle z tych, którzy mają w zanadrzu więcej odpowiedzi aniżeli pytań dlatego rozmowy z nieznajomymi niewiele mnie uczą, bo zwyczajnie nie potrafię tym osobom zadawać odpowiednich pytań. Nie umiem też zapytać ich o radę, która być może mogłaby mi pomóc w tych dziwnych czasach ciętej wrogości. Cóż znak czasów, bo wydaje mi się, że wszyscy ostatnio zdecydowanie więcej odpowiadamy aniżeli pytamy, ale z drugiej strony przyznaję, że to może dyskusyjna teza.

        Prawdopodobnie w środę umówiliśmy się z Klaudią, że nagramy filmik którymś z telefonów. Ubieramy się więc w najbardziej eleganckie ciuchy i idziemy na spacer. Całe Osiedle jest obsypane wszędobylskim śniegiem. Ciągle nowe płatki śniegu spadają nam z nieba na głowy. Prawdę mówiąc sypie, że hej. Nagrywanie filmiku rozpoczynamy pod gmachem ostatnimi czasy opozycyjnej telewizji. Najpierw filmuję Klaudię, potem Klaudia filmuje mnie, a na końcu razem się filmujemy z użyciem odpowiedniego teleskopu. Stroimy miny i pozy przepełnieni pogodą ducha oraz uśmiechami od ucha do ucha. Machami rękami, kiwamy nogami i bujamy się. W kadrze kamery jesteśmy młodzi, zadbani i ładni, co samo w sobie jest już dużą wartością. W tle – za naszymi plecami - filmujemy dostojny gmach telewizji. Im bardziej się wygłupiamy tym lepszy powstaje film, który jest wypełniony po brzegi radosnymi uczuciami i emocjami. Nagrywamy też moment naszego całkiem długiego pocałunku. Nie mogliśmy się powstrzymać przed nagraniem torby na zakupy z emblematem tęczy. Później mam przyjemność oglądać ten pierwszy z serii nasz filmik jeszcze wielokrotnie, a za każdym razem odkrywam jakiś dodatkowy, interesujący szczegół. Nasz filmik oglądam częściej niż jakikolwiek kanał telewizyjny, co i rusz wracając wspomnieniami do tamtych pięknych i niepowtarzalnych chwil. Filmik pokazuje mi jedno, a mianowicie fakt, że z Klaudią bardzo się lubimy i uwielbiamy przebywać w swoim towarzystwie. Nagrałem filmik z Klaudią, kobietą czarującą jak myśl o tamtych chwilach.

          Pewnego dnia urządziliśmy sobie z Klaudią zabawę w milczenie. Umówiliśmy się na ławce pod blokiem i ustaliliśmy, że udajemy, iż się nie znamy i w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Siedzimy więc na ławce obok siebie, choć w oddaleniu – jak przystało na dwoje nieznanych osób – i milczymy ćmiąc papierosa za papierosem. Jakbyś się nam przyjrzał to faktycznie kusi nas bez przerwy, aby coś do siebie powiedzieć, ale się powstrzymujemy. Patrzymy na okolicę, przechodniów i zieleń oraz dławimy w zarodku jakichkolwiek komentarze, udając, że w ogóle się nie znamy. Mija kwadrans za kwadransem, a wiem co mówię, bo bez przerwy spoglądam na zegarek i gramy w milczenie, będąc coraz bardziej zmarzniętymi, gdyż pogoda jest mroźna i zimowa. Jest śnieżnie, pięknie i spokojnie, choć czuję się trochę osobliwie. Z każdą chwilą czuję, że jestem coraz bardziej przekonany żeby przerwać grę i nawet zwracam się w tym celu ku Klaudii, ale widząc Jej brak reakcji rezygnuję zaraz z tego pomysłu. Kurczę, głodny się robię. Po mniej więcej godzinie nie wytrzymałem, odwróciłem się do Klaudii i przerwałem naszą zmowę milczenia stwierdzeniem – Klaudia, chodźmy coś zjeść. Klaudia uśmiecha się swoimi ucieszonymi oczami i odpowiada – dobrze Kubusiu, przegrałeś, możemy iść. I idziemy, opowiadając sobie jak nam się grało w milczenie oraz jakie myśli nam w tym czasie chodziły po głowie. Okazało się, że mieliśmy sporo całkiem ciekawych przemyśleń, a niektóre nasze myśli były wręcz tożsame. Potem w zaciszu ogniska domowego usiadłem nad kartką i napisałem wiersz pt. „Przemyślenia na ławce”, w którym starałem się w miarę kreatywnie mniej więcej zdefiniować nasz pobyt z Klaudią na ławce, co znów się spotkało z ciepłym przyjęciem któregoś z forów literackich. Nie bez przyczyny mawia się, że milczenie jest złotem. Moim zdaniem to jest genialne w swojej prostocie porzekadło. Wiem, bo już sprawdziłem.

          Było zimno i w pełni zaśnieżenie. Pożałowaliśmy z Klaudią ptaków, bo wydawało nam się, że teraz zaczną głodować. Zamawiam przez internet karmę dla ptaków, odbieram ją z paczkomatu i idziemy z Klaudią na zaśnieżoną ławkę. Odśnieżamy. Siadamy i obok ławki na skrawku trawnika rozsypujemy karmę. Nadlatuje chmara gołębi, które co jak co, ale nie wyglądają wcale na wygłodzone, bo są bajecznie pękate. Samiczki dziamgając pożywienie wspaniale puszą się przed samcami. Niektóre samce się tylko dumnie przechadzają, a niektóre zajęte są przeganianiem i odganianiem innych ptaków. Gołębie bez przerwy machają dzióbkami i główkami, a jest ich naprawdę sporo. Drepczą łapkami po śniegu, zostawiając palczaste ślady w trójkąty. Są momenty, że naraz wszystkie odlatują przegonione albo naszymi nerwowymi ruchami na ławce albo spacerem któregoś z przechodniów. Na zmianę z Klaudią dosypujemy karmy z pojemnika, ciesząc się przy tym jak dzieci i komentując przepiękne i jakże naturalne zachowania grupki gołębi. Robimy sobie też przerwy na papierosa. Są takie chwile, gdy oboje czujemy się wręcz nieskończenie dobrzy, co napawa nas wielkim optymizmem na przyszłość. Tak, jesteśmy dobrzy dla nas i otoczenia, choć prawdę mówiąc gołębie wcale nie wyglądają na wdzięczne, a przynajmniej w ogóle tego nie okazują. Dziobią łapczywie pożywienie, jakby zdając sobie sprawę, że ta urocza chwila może być bezpowrotna. Są dobrze zorganizowane i fantastycznie czują się w grupie. Całkiem spore pudło pożywienia pałaszują w kilkadziesiąt minut, gwarantując nam porządny zestaw obserwacji oraz pełnię satysfakcji. A jak już wydziobały wszystkie ziarenka to odleciały w dalszym poszukiwaniu pożywnych miejsc, zostawiając nas w spokoju na ławce. Stąd właśnie wiem, że Klaudia jest uczynną kobietą niczym moc dobrych chęci.

          Śnieży, śnieży i śnieży formując zaspy, koleiny, białe połacie, ślizgawki i czapy śniegu. Mrozi, mrozi i mrozi przemieniając nasze oddechy w kształtne obłoki pary. Śnieg skrzypi, skrzypi i skrzypi radując się prawdziwą obecnością pod naszymi butami. Znajduję w mieszkaniu ciasteczka owinięte w złote sreberka o kształcie starożytnych talarów. W pobliskim warzywniaku dokupuję marchewkę, którą obieram w domu. Zaopatrzony w te rekwizyty spotykam się z Klaudią przy ławce, czule witam się z Nią przeciągłym pocałunkiem i oto zaczynamy lepić bałwana. Współpracujemy. Bałwan składa się z trzech części – ogromnych śnieżnych kul, które nieopodal ławki stawiamy jedna na drugą. Konstrukcja ma słuszną wysokość, bo jest nieznacznie wyższa od Klaudii i nieznacznie niższa ode mnie. Dorabiamy ręce bałwanowi, wtykając mu tam gdzie trzeba odpowiednie badyle . Czekoladki w kształcie talarów robią od teraz za oczy bałwana, a marchewka staje się jego nosem. Rzeźbimy jeszcze uśmiechniętą buzię, wspomagając się mniejszymi patyczkami. Przy tym przedsięwzięciu mamy mnóstwo zabawy, ciesząc się jak dzieci mimo naszych dorosłych lat. Bałwana przyzywamy Antosiem. Antoś raczył być świadkiem kilku naszych spotkań przy ławce. Zauważył co miał zauważyć, a mianowicie fakt, że ja i Klaudia bardzo się lubimy, a pozytywne uczucia z każdą chwilą w nas wzrastają. Widział, bo musiał zauważyć też kilka naszych spięć, drobnych kłótni i nieporozumień, ale były to w istocie pojedyncze chwile słabości, które w żaden sposób nie rzutują na jakość naszego związku. Widzi jak się uśmiechamy, jak się całujemy, jak trzymamy się za ręce, jak przepełnieniu pozytywnymi emocjami spoglądamy na siebie, jak siedzimy na ławce i jak tłumaczymy świat na nasze. Czasem na jego czubku przycupnie jakiś ptaszek, niekiedy bałwan się trochę przekrzywia, co zaraz poprawiamy. Szkoda tylko, że Antoś nie umie mówić, ale jest to zwyczajowa przypadłość bałwanów, od których ten niczym się przecież nie różni. Prawdopodobnie też Antoś wcale nie myśli, ale to dyskusyjna teza, bo całkiem możliwe, że jednak różne pomysły chodzą mu po dużej, okrągłej i białej głowie. Nie zmienia to faktu, że oboje z Klaudią jesteśmy Antosiowi bardzo wdzięczni za przemiłe, pełne akceptacji i spokojne towarzystwo. Antoś subtelnie nam przypomina, że przecież jesteśmy już prawie spłukani, ale nie ma to dla nas większego znaczenia, ponieważ mamy siebie. To takie proste w wymowie. Witamy się z nim i żegnamy się wtedy kiedy pożegnać się trzeba. Oboje z Klaudią uważamy Antosia za świetnego kompana naszych miłosnych (teraz nie boję się tego słowa użyć) poczynań. Bardzo lubimy tę postać, gdyż Jest naszym sojusznikiem.

        Wracam do domu i piszę niezły wiersz o bałwanie przy ławce. Wiersz spotyka się z całkiem życzliwym odbiorem forum literackiego, którego jestem członkiem. Czytelnicy mnóstwo fajnych rzeczy odnajdują w tym tekście, a ja jestem uradowany, że moje pisanie zaczyna nabierać wymiarów, kształtów i sensu. Żyć nie umierać, jak to mówią i mają bezapelacyjną rację.

         Na alkohol nas naszło. Co poradzić, takie czasy. Zrobiliśmy butelkę francuskiego wina z wyższej półki z pobliskiego sklepu alkoholowego czynnego przez dwadzieścia cztery godziny, którego nawiasem mówiąc jestem stałym bywalcem. Odgarniamy ławkę spod śniegu, siadamy, wyciągamy plastikowe kubeczki i nalewamy wino. Powłóczystym spojrzeniem zerkamy w kierunku Antosia. Stukamy się kubkami, życzymy sobie zdrowia, stu lat szczęścia i pomyślności oraz systematycznie wypijamy butelkę miarka po miarce. Potem idziemy w krzaki stłuc pustą butelkę, co czynimy razem i w porozumieniu. Kamień, pień drzewa i butelka jest stłuczona. Zielonkawe szkło zaraz sprzątamy i wyrzucamy do pobliskiego śmietnika żeby bardachy nie było. Klaudia jest radosna, podekscytowana i jakby trochę zażenowana naszą poufałością. Ja również czuję, że jestem szczęśliwy i tylko czasem zadaję sobie w duchu pytanie jak naprawdę Klaudia się nazywa. Wiem jedno, a mianowicie, że Klaudia jest odważna niczym najlepszy przyjaciel, a takich szukać ze świecą choćby o zmroku.

         I stało się to co stać się doprawdy musiało. Na lekkim rauszu poszliśmy do domu, ściągnęliśmy ubrania, razem wzięliśmy prysznic i poszliśmy do łóżka. Było cudownie. Daliśmy sobie wysublimowaną rozkosz jak przystało na dwoje kochających się i ufających ludzi. Mieliśmy tylko siebie u boku i nie potrzebowaliśmy żadnych tabletek.

           Rano otwieram oczy i nigdzie nie widzę Klaudii. Sztywnieję od stóp do głów. Nie ma po Niej żadnych namacalnych śladów, a jeszcze tej nocy tu była. Sprawdzam w telefonie, a tam nie ma żadnych naszych filmików, a przecież wydawało mi się, że nagrałem ich całe mnóstwo. Zapomnij o zdjęciach. Wyglądam przez okno, a tam głęboko deszczowa pogoda i brakuje choćby wspomnienia po śniegu. Po Klaudii zostało tylko kilka wierszy na forach literackich. Zaraz zrozumiałem co miałem zrozumieć, a mianowicie fakt, że Klaudii nigdy nie było. Poczułem tęsknotę ogromną i wszechogarniającą niczym skłócony świat wokoło.

 

 

 

Najlepszego na Walentynki :)))):*

 

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...