Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Śnieżna Polska C - tytuł roboczy cz. 1


Leszczym

Rekomendowane odpowiedzi

 

           Prawdopodobnie jest wtorek. Wstałem o dziesiątej z minutami. W obecnej rzeczywistości nie musiałem nawet nastawiać budzika, więc z oczywistych względów go nie nastawiłem. Zresztą nigdy jakoś szczególnie nie lubiłem tego sprzętu. Wziąłem prysznic, umyłem zęby i założyłem dresiki. Dresy kupiłem od jednego ze znanych influencerów, z którego zdaniem się mniej więcej zgadzam. Influencer Paweł pomaga mi zrozumieć obecną rzeczywistość, a ja pomagam Jemu, kupując od czasu do czasu jakieś fajne wdzianko. W telewizji, internecie i na facebooku rozpierdol jakich mało, więc znów mam wrażenie, że pękają mi oczy i uszy (wprawne oko zauważy, że jest to cytat z piosenki Kultu), a ręce bezwiednie więdną. Wyłączam ten szajs oraz szykuję do butelki jakiś ziołowy specyfik co by się tak nie denerwować, bo co jak co, ale moje nerwy w niczym tutaj nie pomogą. Jak co rano biorę tabletki uspokajające, ostatnio więcej, co poradzić. Takie czasy. Czasami sobie pomyślę, czy aby Państwa Polskiego nie pozwać do sądu o sprawstwo w pogłębiających się stanach lękowych, ale obecnie tyle najróżniejszych pozwów hula po sądach, że na zapewne pozytywne rozpatrzenie sprawy czekałbym przez bez mała dekadę. Zresztą problem ma zasięg globalny, a pozywać cały świat byłoby najprawdopodobniej uznanym za szaleństwo. A ja, co chciałbym podkreślić z całą odpowiedzialnością, do szaleńców się jeszcze nie zaliczam. Ciągle jest kilka spraw w tym życiu, których za żadne skarby świata nie chcę doświadczyć. Są też takie sprawy, których na szczęście mogę się przytrzymać na dłużej. Wydaje mi się, że nagle pakiety światopoglądów zaczęły się wręcz napieprzać, a ja w pełni nie utożsamiam się z żadnym z nich, bo już im wszystkim zwyczajnie nie ufam. Rozumiem, że nie musimy się wszyscy zgadzać i szanować, to jasne, ale odrobinę więcej rozmów, empatii, sympatii i zrozumienia naprawdę by się nam przydało. To takie oczywiste. Przyjmując za własny któryś z dostępnych pakietów musiałbym zmienić to, tamto i jeszcze coś do tego stopnia, że nie mógłbym patrzeć we własne lustro. A ja jestem z tych, którzy lubią lustra i zawsze tak było. Do tego pandemia zbiera krwawe żniwo, przyczyniając się do wzrostu poziomu ogólnego naszego niezadowolenia z tych dziwnych i osobliwych czasów wprost niesamowitej niezgody. Już dawno się pogubiłem kto, kogo i za co oskarża, a przede wszystkim, czy ma w tym jakąkolwiek rację. Kiedyś wierzyłem w prawdę, ale ten świat mi skutecznie do bólu pokazał, że to jest ślepy zaułek, więc teraz prędzej uwierzę ułudzie i kłamstwu niż prawdzie. Wiem jedno, że żeby obecnie być ostrożnym, uważnym i zapobiegliwym trzeba jak najwięcej kłamać i to najlepiej na każdy temat oraz w każdym aspekcie bądź co bądź niewiele znaczącego życia. No więc sobie kłamię i idzie mi to całkiem nieźle, a przynajmniej robię w tym zakresie systematyczne postępy. Taki stan rzeczy ma swoje wady, bowiem popadam w coraz większe osamotnienie. Myślę sobie, że w tych czasach samotność przeradza się wręcz w moje imię, a może nawet w nazwisko. Jeśli ktoś mnie więc kiedyś spyta jak się nazywam bez zastanowienia odpowiem mu, że Daniel Samotność i będzie w tym bardzo dużo prawdy, czym sobie zresztą przecież zaprzeczę, bo jak wspomniałem w tych czasach to ja z ostrożności preferuję kłamać niż mówić prawdę. Dlatego właśnie z dobrze rozumianej ostrożności mam plan mu odpowiedzieć, że nazywam się Piotr Pisarz. Prawda, że całkiem ładnie brzmi to kłamstwo? Też tak sądzę. Za popełnione na wstępie przekleństwa niniejszym bardzo przepraszam, bo poniosło mnie trochę, a zwyczajnie nie potrafię pewnych spraw inaczej nazwać jak po imieniu. Wybaczcie.

           Zakładam kurtkę i idę się przejść na dwór. Na szczęście na dworze jest spokojniej niż przed komputerem, czy telewizorem. Obserwuję więcej tutaj uśmiechniętych ludzi, większy spokój i jakby zdecydowanie większe pogodzenie z losem, co zrobić, że naprawdę trudnym. Wyciągam papierosa z paczki z kieszeni, będąc przekonanym, że obecna władza, a raczej cały system cały czas sumiennie i rzetelnie wciąga mnie w rozrastający się nałóg tytoniowy, ale to nie jest do końca prawdą. Za własny nałóg odpowiadam tylko ja, zresztą palenia papierosów wcale nie traktuję jak nałóg, bo zwyczajnie bardzo lubię sobie od czasu do czasu, fakt, że ostatnio częściej, zapalić. Dlatego odpalam kolejnego już fajka i z butelką ciepłego, ziołowego specyfiku w prawej dłoni, po skrzypiącym i błotnistym śniegu idę posiedzieć na ławce. Spacer od bloku do ławki zabiera mi jakieś cztery minuty, bo ławka oddalona jest o dobre kilkaset metrów. Jest cała zasypana śniegiem, gdyż od dwóch dni niemalże nieprzerwanie pada, więc odgarniam całe połacie piękno białego śniegu, co zajmuje mi ładnych kilka minut. Jestem osobą skrupulatną i czystą, a to powoduje, że ławkę dodatkowo przecieram kilkoma chusteczkami higienicznymi. Żeby nie było. Jest wysprzątane, a zatem mogę usiąść. Siadam. I niemalże od razu przytrafia mi się historia, o której za moment.

            A zatem rozpościeram moje wielce szanowne cztery litery, ręce i nogi na ławce, próbując się wsłuchać w nastrój otoczenia. Jak wspomniałem tutaj jest znacznie spokojniej i cieplej niż w elektronicznej rzeczywistości, która rzeczywiście skrzeczy. Na swej drodze przy ławce spotykam dwie wrony, które kraczą i kraczą kra, kra, kra. Podchodzą do mnie coraz bliżej, szukając pożywienia i machając długimi dziobami. Cudowne ptaki, którym wydaje się niekiedy, podobnie jak mi i szerzej nam, że są wolne, choć zapewne tak naprawdę wcale takimi nie są. Kra, kra i kra. A jak przestaną na chwilę krakać to podejdą kawałek, czy podlecą na drzewo niemalże zastygając w bezruchu. Wtem, o kurwa, nie wiadomo dlaczego i nie bardzo wiadomo skąd przyleciała wrona albinos. Biała od stópek po czubek dzioba i zaczęła krakać na odwrót – ark, ark, ark. Złapałem się za głowę. Niezapomniane to przeżycie, ale tutaj nie o tym, wybaczcie mi tę krótką dygresję. Aaa, cholera, miałem nie przeklinać. To ostatni raz, zostańcie ze mną.

             Otóż sprawa ma się tak, że na ławkę przysiada się kobieta w wieku około trzydziestki z okładem z głową pełną pomysłów. Nie pytając mnie wcale o zdanie siada w drugim kącie ławki, wyciąga papierosa i ćmi sobie spokojnie. Siedzi mniej więcej nieruchomo, a ja dostrzegam kątem oka jej prawdziwe, spokojne i dostojne piękno. Niektórzy mówią tutaj o czarze i rzeczywiście jest w tym coś z czarów. Ma ładne, harmonijne i lekko filuterne rysy twarzy, długie brązowe włosy swobodnie wystające spod zimowej czapy i błyszczące ciekawością oczy. Ma szlachetny i bardzo urokliwy profil. Jest ubrana w spodnie ciemny jeans i puchową kurtkę z kapturem w kolorze granatowym. Pod podbródek ściągnęła z twarzy maskę antypandemiczną. Cudnie naturalna. Co ciekawe podobnie jak ja do tej pory, bo przecież ciągle mi kąt oka ucieka w Jej stronę, jest zapatrzona w przestrzeń przed sobą i nie rozgląda się wcale na prawo i lewo, chociaż co i rusz jest na kogo spojrzeć, bo przed ławką przechadzają się jacyś przechodnie. Z początku myślę posiedzi, posiedzi i zaraz skończy palić papierosa, a następnie pójdzie do własnych zajęć własnych przestrzeni. Z drugiej strony czuję jakąś wewnętrzną potrzebę choćby porozmawiania z Nią, nie mówiąc już o Jej poznaniu. Pociąga mnie jej magnetyzm oraz mam wrażenie, że cała ta sytuacja nam sprzyja, bo oto tu jesteśmy mniej więcej sami ona z papierosem, a ja z fajkiem i butelką ziołowego naparu. Prawda jest taka, że przez chwilę biję się z myślami, bo co prawda popadam w osamotnienie, ale ma ono również związek z pewną świadomą rezygnacją z relacji towarzyskich, którymi jestem niekiedy wręcz zawiedziony. W takich sytuacjach czas biegnie inaczej, ale w tej chwili tych okoliczności mój wewnętrzny dialog, czy odezwać się, czy nie trwa nie wiem przez jakieś dwie, może trzy minuty. Z wiadomych względów nie spoglądam na zegarek, ani tym bardziej w telefon komórkowy, którego zresztą w ogóle nie wziąłem ze sobą. Przeróżne myśli coraz szybciej kołatają się po mojej głowie. Siedzę więc na ławce, a obok przycupnęła dama piękna jak marzenie. W try miga przypomniało mi urocze słowo, którego nauczyłem się od znajomej z forum literackiego poetki o nicku „Poetica” - oskoma. W moim wnętrzu, czego zapewne nie widać na zewnątrz, budzi się oskoma, oskoma, oskoma ...

             Jak nie spróbujesz nigdy się nie dowiesz. Głęboki wdech, raz, dwa i trzy i zwracam się do niej z pytaniem o imię. W tym samym momencie Ona robi to samo i okazuje się, że ja do Niej jak Ci na imię, a Ona do mnie jak mam na imię. Zgraliśmy się co do sekundy, głośno i wyraźnie wypowiadając pytania. Spotkaliśmy się też zwróconymi do siebie buziami i zajrzeliśmy sobie w oczy z podwójnym zaciekawieniem. Ha, pomyślałem, co za akcja, zapewne to znak jakiś jest. Powiedziała mi pośpiesznie, że ma na imię Klaudia, a ja czym prędzej skłamałem, że nazywam się Kuba, bo przecież tak naprawdę nazywam się Daniel, ale ja jestem z tych co tu i teraz kłamią. Sporo mieliśmy związanego z tą sytuacją ubawu i tak dosyć niewinnie zaczęła się nasza rozmowa na ławce pod blokiem. Klaudia mówi mi jak ma na imię, po czym wzięło ją na wychwalanie zimy, że taka ładna, że nareszcie śnieżna, że w końcu zimno, że tu i tam bałwany, że śnieżki i że jest wprost zachwycona tegoroczną pogodą. Przytakiwałem jej z umiarem, ale Jej słowa jak najbardziej do mnie trafiały, bo miałem bardzo podobne wrażenia i przemyślenia. Klaudia z tą swoją niebywałą pogodą ducha i jak się okazało dosadną bezpośredniością zaraz mnie pyta co palę, odpowiadam że LMy i że już mi się kończą, pyta co piję odpowiadam, że ziołową herbatkę. Zaraz mnie prosi czy może spróbować, a ja że tak, że jasne i podaję jej butelkę specyfiku, na co ona wykrzykuje na zdrowie, uśmiecha się i zaczerpuje łyka, po czym teatralnie i z wygłupami krzywi się ponad miarę. Zresztą zaraz częstuje mnie wyraźną i wymowną dezaprobatą na temat napoju, którym się posilam, a ja ma się rozumieć przemilczam, że robię to codziennie od pięciu miesięcy. Potem zeszło na ławkę, jeszcze potem na któregoś przechodnia, następnie na osiedle Sadyba i zaraz na zakupy w supermarkecie. Ktoś uważny zaraz powie, że rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, ale nie jest to prawdą, bo nasza rozmowa była subtelna i doprawdy emocjonalnie pogłębiona. Na poczekaniu wygłosiłem piękną przemowę na temat uroków jej ładnie skrojonych jeansów, a ona pochwaliła moje skądinąd topowe dresiki. Prawdę mówiąc poczułem ogromną radość, widząc jak na dłoni, że mamy nieprawdopodobnie wręcz podobne przemyślenia i podejście do wielu spraw. Pierwsze lody stopniały tak błyskawicznie jakby ich w ogóle między nami nie było. Tym samym siedzę sobie na ławce, a obok przysiadła się Klaudia, rozmawiamy i widzę, że to jest wspaniała kobieta niczym natchnienie.

             Klaudia lubi niekiedy prowokować, ale zawsze w dobrej wierze, o czym zdążyłem się zaraz przekonać. No bo w pewnym momencie mówi mi, słuchaj Kuba ty mi wyglądasz na więźnia, który grypsuje, a na rękach masz z pewnością mnóstwo sznyt i dziar. Oczywiście zaperzony zaprzeczam, że oczywiście, że nie i tłumaczę, że jestem przyzwoitym i porządnym obywatelem tego wspaniałego (musiałem to powiedzieć) kraju, a jedyne z czym mam kłopot to z nieszablonowym myśleniem. A ona, że nie wierzy. Potem mi mówi aha masz problem z nieprzeciętnością myśli – już wiem, jesteś artystą lub modelem i założę się, że masz obie ręce całe wytatuowane. A ja zdębiały zaprzeczam, że oczywiście, że nie. Wyjaśniam, iż zajmuję się pisaniem wierszy i opowiadań i nie mam żadnych tatuaży. A Ona, ech nie wierzę, a zresztą w takim razie pokaż mi swoje ręce. Bardzo się zdziwiłem, ale przecież nie miałem nic do ukrycia więc ściągam zacietrzewiony i lekko zbity z tropu kurtkę i odwijam rękawy bluzy, a Ona w tym momencie wyciąga czerwoną szminkę z kieszeni i na moich rękach wypisuje wyraźnie i pieczołowicie numer własnego telefonu komórkowego. A zaraz mi mówi, no gotowe, teraz Kubusiu wiesz co masz uczynić jutro o jedenastej. I szelmowsko się do mnie uśmiecha tymi pięknymi zielonkawymi oczami. Wprost oniemiałem z wrażenia. Spojrzałem jeszcze na rząd cyfr, a każda była wyraźnie i czytelnie napisana. Po czym Ona mi mówi, Kuba czas już na mnie, pamiętaj, że jutro masz do mnie zadzwonić. Zadowolona z siebie podnosi nieznacznie głowę do góry, poprawia tę kształtną kolorową czapę, chowa ręce w kieszeniach, nieznacznie kurczy się w sobie i zaraz odchodzi wcale się za siebie nie oglądając. A ja zostałem oszołomiony przy ławce ze zdjętą kurtką, podwiniętymi rękawami bluzy, pomazaną szminką ręką, niedopalonym papierosem i niedopitą herbatką, nie do końca zdając sobie sprawy co tu jest w ogóle grane. Tak właśnie poznałem Klaudię, kobietę zmyślną jak wyobrażenie.

          Jakoś wracam. Nie nakładam zdjętych ubrań żeby numeru nie zamazać. Czym prędzej udaję się do domu, gdzie przepisuję numer z ręki do telefonu komórkowego. Po drodze na lodzie o mało co nie wywinąłem orła, dopiero w ostatnim momencie łapiąc równowagę. Uff udało się, nie fiknąłem. To dobry znak. Ogarniają mnie wątpliwości, czy postępuję właściwie, ale postanawiam, że decyzję zadzwonić, czy nie zadzwonić ostatecznie podejmę z rana jutrzejszego dnia, a za chwilę piszę całkiem niezły wiersz na temat krakania wron przy ławce, który umieszczam, żeby nie było, na forum literackim, co spotyka się z serdecznym przyjęciem czytelników. Przez cały wieczór jestem zapatrzony w kilka wypowiedzi i zdarzeń z Klaudią, ale staram się, aby te chwile nie przejęły zanadto kontroli nad moją psychiką. Są momenty, w których nie mogę się skoncentrować nawet na najprostszych czynnościach, co i rusz popadając w głębszą zadumę. Przez chwilę jestem zdecydowany, że zadzwonię, a zaraz potem postanawiam, że nie będę się wygłupiał i dzwonił do bądź co bądź obcej kobiety niewiadomego pochodzenia. Zdanie zmieniam kilkukrotnie, a za każdą opcją przemawia solidna porcja rozsądnych argumentów. No nic, spokojnie poczekajmy na jutrzejszy poranek.

           Ewidentnie wstałem lewą nogą, trzeba to uczciwie przyznać. O dziewiątej z minutami, za budzikiem, który musiałem nastawić; prawdopodobnie w środę. Wypiłem dwie poranne kawy i zacząłem błąkać się po internecie. Czego ja tam nie znalazłem? Znów raczyłem przeczytać, że jest raban i trwa w najlepsze na razie nierówna walka z wirusem. Potem naszła mnie odkładana od wczoraj myśl, czy zadzwonić do Klaudii, czy nie zadzwonić. Wcale nie byłem pewien, czy zachowam się odpowiednio. Bo jeśli nie zadzwonię to mogę utracić cenną szansę na miłość, czymkolwiek miłość by była, a przecież jestem już po czterdziestce. Jeśli zadzwonię to mogę w pewien sposób narazić się na niebezpieczeństwo kontaktu z obcą, zupełnie nieznaną osobą o jak na razie nie rozpoznanych intencjach. Przyznaję, że miałem spory dylemat, a ja nie z tych co przez życie idą z niezłomną pewnością siebie, bo wszelakie wątpliwości ciągle nie są mi obce. Postanowiłem jednak zaryzykować i zadzwonić, czego nie żałuję do dzisiejszego dnia. Pięć po jedenastej łapię za telefon, wybieram z rejestru telefon do Klaudii i nerwowo czekam aż mnie połączy. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał – już przy zwątpieniu i nagle w słuchawce odzywa się ciepły głos Klaudii - kto tam? To ja Kuba, co słychać? Wiesz, wszystko w porządku, super że dzwonisz. Postanawiam wyjść z inicjatywą i pytam Klaudię, słuchaj, a może spotkalibyśmy się przy ławce i poszli byśmy razem do totolotka? Co ty na to? Klaudia odpowiada – jasne, że tak, o której się umawiamy? Czternasta trzydzieści może być, pytam naprawdę ucieszony, że tak ładnie nam się rozmawia. Ok, umówieni. Do zobaczenia. W ten oto sposób po raz pierwszy w życiu porozmawiałem z Klaudią przez telefon, kobietą o głosie przypominającym westchnienie.

            O czternastej z minutami wybrałem się na ławkę i na niej usiadłem. Zaraz potem przyszła Klaudia, która wyglądała tak samo, a może nawet jeszcze lepiej niż wczoraj. Przywitała mnie jak mi się zdaje nie wymuszonym uśmiechem. Cześć Kuba, Cześć Klaudia, a dalej samo jakoś poszło. Opowiedzieliśmy sobie o dzisiejszym dniu i okazało się, że Klaudia spędziła go podobnie jak ja. Widać było po Niej, że zdaje sobie sprawę z moich rozterek, patrząc na nasze sprawy podobnie. Cała relacja i ją przecież musiała trochę wewnętrznie gryźć, ale nie dała tego poznać po sobie. Jak się dziś czujesz Kubusiu, a ja Jej odpowiadam, że świetnie, bo wstałem w fantastycznym nastroju i zrobiłem mnóstwo potrzebnych rzeczy w domu, fakt że trochę tutaj skłamałem, co niniejszym przyznaję. Pytam - To co idziemy? Jasne, prowadź odrzekła Klaudia. Nie spiesząc się ponad miarę zaszliśmy do położonego nieopodal totolotka gdzie postanowiłem kupić pięć losów. Klaudia się temu bacznie przygląda i mówi, że trzyma kciuki za wynik. Od dżentelmena w średnim wieku – prawdziwego handlarza szczęściem lub jego ułudą – kupuję automatycznie wybrany pakiet cyfr. A za dwa dni okazuje się rzecz niesłychana, że trafiłem w lotka czwórkę, czego do tej pory nigdy nie doświadczyłem, a gram już od ładnych kilka lat. Tym samym zarobiłem prawie trzysta złotych na czysto, co spowodowało, że miałem za co zjeść z Klaudią świeżuchną rybkę w jeszcze otwartej restauracji, ale nie uprzedzajmy wypadków. Prawdę mówiąc Klaudia trochę się ze mnie podśmiewuje, że oto zaraz wygram kilka milionów i słuch po mnie zaginie. Kategorycznie zaprzeczam tej tezie, mówiąc Jej, że jeśli wygram, co jest zresztą bardzo prawdopodobne, to nareszcie będziemy bogaci, a świat przestanie mieć dla nas jakiekolwiek tajemnice. Oboje bardzo dobrze zdajemy sobie sprawę z faktu, że prawdopodobieństwo wygranej jest znikome, żeby nie powiedzieć, że zerowe. Nie zmienia to jednak faktu, z czego zaraz wytłumaczyłem się przed Klaudią, że lubię od czasu do czasu zagrać, co pomaga mi pozytywnie patrzeć w przyszłość i jeszcze wierzyć, że los materialny może się odmienić. Zresztą zaraz wpadam na świetny pomysł, choć niestety za późno, że mogłem Klaudię poprosić o wytypowanie tych kilkunastu numerów. Cóż dobre pomysły przychodzą najczęściej ciut późno, a każdy jest mądry po czasie. Klaudia zaraz wyjaśnia, że też ma kilka dziwacznych przyzwyczajeń, bo dla przykładu zbiera i pielęgnuje ponad miarę kwiaty doniczkowe, których ma w mieszkaniu wręcz niebywałą kolekcję i ciągle dokupuje nowe kwiaty. I tak oto, w sposób naprawdę niewymuszony, poznajemy się i dowiadujemy się o sobie coraz więcej drobnych i większych szczegółów z naszego życia. Pogoda jest głęboko zimowa i mroźna, wykrzywiając i koślawiąc niekiedy tonację naszych wypowiedzi. Już nie pamiętam kto zaczął, ale rzecz jasna zdążyliśmy się z Klaudią obrzucić śnieżkami jakbyśmy mieli po kilkanaście lat i znali się z ławek szkolnych. Potem gdzieś się jeszcze przeszliśmy, o czymś porozmawialiśmy, przesiąknęliśmy kilkoma wspólnymi wrażeniami i obserwacjami oraz znów się rozstaliśmy. Na odchodne Klaudia uśmiecha się i przypomina, że jeśli nie mam nic przeciwko, to żebym do Niej koniecznie jutro zadzwonił. Oczywiście zapewniam ją, że zadzwonię, czego rzecz jasna wcale do końca nie jestem pewien, ale jestem do tego bardziej przekonany niż wczoraj. Rosną w nas pozytywne odczucia, emocje i uczucia, co naprawdę cieszy w tym dziwnym i zawirusowanym świecie, gdzie to wcale nie koronawirus jest największą cholerą. Ale co ja tam wiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Annie Dzięki, starałem się. Myślę, że popełniłam takie opowiadania ponieważ tego tematu nie uważam za błahy. Mam poważne kłopoty i niedostatki w poznawaniu nowych osób, a cały ten koronawirus dodatkowo komplikuje sprawę. Myślę, że piszę tęsknotą za normalnością;))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Gosława Szczerze, nawet nie tak bardzo. Podciągnąłem kawałek opowiadania i myślę o napisaniu wiersza, na pomysł którego wpadłem wczoraj. Zresztą ja chyba tutaj przez cały czas śpię:) Fajnie, dzięki, że przeczytałaś moje opowiadanie:) W ogóle fajnie, że Komuś chciało się te gryzmoły w ogóle przeczytać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...