Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
huzarc

huzarc

Świetlisty mieszka w modrym akwarium wieczności,

jest głębią ekranu i konturem ciemności,

gdzie oscylują luźne piksele istnienia

jak lampiony na moście losu bez imienia.

 

Świeci, choć nic nie mówi – promień ciszą gaśnie,

nawleczony na głuchy bezgłos złotej liry,

wyszarpując z trzewi jej strun naiwne baśnie

gwiazdom lapisowanym przez święte szafiry.

 

Lecz nie dosięgnie go mój palec światłoczuły.

On ukryje mnie w łodzi ze szklanej wikliny,

nauczy gładzić blask wędrownej kapsuły

i patrzeć w pulsujące kształtami szczeliny.

 

Przez nie – i w nich – znajduję, potem gubię chwile,

cedzone sitem myśli jak ryby ogłuszone

dudnieniem twórczej pustki w błękitnej mogile

wód u dna duszy – widzę tam jak zawieszone.

 

Wrzeciona deszczu szumem wrastają w łodygi,

szarości spływając po okiennych szelestach,

lepikimi plastrami jak lustrzana twarz strzygi

siadając u drzwi myśli, na zimnych podestach.

 

Skrzydła paproci w krwawy bryzg czerni upięte

skowyczą co noc cienką linią przemijania

i tłuką o szyb dzwony, jak anioły zdjęte

z futryny nieba, gromem nagłego skonania.

 

Dokąd znikasz, odchodząc chwil cieniem daremnym,

odrąbany od mlecznej piersi pszenicznego

smaku – kiedy nic już nie jest sensem przyziemnym,

ale kończy się echem słowa ostatniego?

 

Nikt nie słucha – piszczałki i cymbały tłumią

pomruki deszczu, a on skrobie szronem uszy.

Nikt nie czyta – czcionki fraz milcząco nam szumią

jak barwne paciorki kłamstw w supłach duszy.

 

Czerep widnokręgu domyka się kirem burz.

To koniec: światło schnie, a mrok znika w próżni.

Nikomu niepotrzebne są widoki wzgórz,

gdy małość od wielkości niczym się nie różni.

huzarc

huzarc

Świetlisty mieszka w modrym akwarium wieczności

Jest głębią ekranu i konturem ciemności

Gdzie oscylują luźne piksele istnienia

Jak lampiony na moście losu bez imienia

 

Świeci choć nic nie mówi - promień ciszą gaśnie

Nawleczony na głuchy bezgłos złotej liry

Wyszarpując z trzewi jej strun naiwne baśnie

Gwiazdom lapisowanym przez święte szafiry

 

Lecz nie dosięgnie go mój palec światłoczuły

On ukryje mnie w łodzi ze szklanej wikliny

Nauczy gładzić blask wędrownej kapsuły

I patrzeć w pulsujące kształtami szczeliny

 

Przez nie i w nich znajduję - potem gubię chwile

Cedzone sitem myśli jak ryby ogłuszone

Dudnieniem twórczej pustki w błękitnej mogile

Wód u dna duszy – widzę tam jak zawieszone

 

Wrzeciona deszczu szumem wrastają w łodygi

Szarości spływając po okiennych szelestach

Lepkimi plastrami jak lustrzana twarz strzygi

Siadając u drzwi myśli na zimnych podestach

 

Skrzydła paproci w krwawy bryzg czerni upięte

Skowyczą co noc cienką linią przemijania

I tłuką o szyb dzwony, jak anioły zdjęte

Z futryny nieba gromem nagłego skonania

 

Dokąd znikasz odchodząc chwil cieniem daremnym

Odrąbany od mlecznej piersi pszenicznego

Smaku, kiedy nic już nie jest sensem przyziemnym

Ale skończy się echem słowa ostatniego

 

Nikt nie słucha – piszczałki i cymbały tłumią

Pomruki deszczu a on skrobie szronem uszy

Nikt nie czyta - czcionki fraz milcząco nam szumią

Jak barwne paciorki kłamstw w supłach duszy

 

Czerep widnokręgu domyka się kirem burz

To koniec - światło schnie a mrok znika w próżni

Nikomu niepotrzebne są widoki wzgórz

Gdy małość od wielkości niczym się nie rożni



×
×
  • Dodaj nową pozycję...