Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Niedokończona operacja Id


Rekomendowane odpowiedzi

Telefon dzwonił uporczywie już od dziesięciu minut. Nie miał szans na spokojny sen, więc zerwał się z łóżka i energicznie podniósł słuchawkę.
- Tak, słucham! – warknął.
- Dzień dobry – usłyszał beznamiętny głos
– Chyba pana obudziłam – było to raczej stwierdzenie suchego faktu, niż grzecznościowy zwrot – mam przyjemność z panem Skapalettim, nieprawdaż? – jak na jego gust była zbyt pewna siebie. Ale w jej głosie wyczuł również determinację. To już było coś.
- Jasne – wycedził, przypalając w międzyczasie skręta – a o co łazi? – spytał z głupia frant. Jeśli ktoś go potrzebował wiadomo było, co się święci.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Kobieta chrząknęła i odezwała się tonem nie znoszącym sprzeciwu:
- To pilna sprawa. Muszę z panem porozmawiać w cztery oczy.
- Gdzie i kiedy? – zapytał.
- Za piętnaście minut u „Bliklego”. Trzeci stolik od okna, po prawej stronie.
- OK. Zaraz tam będę. – odłożył słuchawkę. Po chwili był już gotowy do wyjścia. Wsiadł do taksówki i podał kierowcy adres docelowy. Szczerze mówiąc zastanawiał się, dlaczego baba wybrała sobie tak idiotyczne miejsce. Kompletny nonsens.
Dojechali na miejsce. Zapłacił kierowcy i ruszył w stronę lokalu usytuowanego w samym centrum miasta, na najbardziej ruchliwej ulicy. Nacisnął klamkę, delikatne dzwonki oznajmiły przybycie nowego gościa. Kobieta czekała przy stoliku. „Ruda pięćdziesiątka” – skwitował w myślach. Wyglądała na taką, co wie czego chce i potrafi to wyegzekwować. Tego typu klienci zazwyczaj dorzucają niezłą premię za wykonane zadanie. Podszedł do stolika i usiadł. Wymienili krótkie, znaczące spojrzenia.
- Przejdźmy do rzeczy, czas to pieniądz – ton jego wypowiedzi dobitnie dawał do zrozumienia, kto tu rządzi.
Kobieta zaczęła mówić, starannie dobierając słowa:
- Chcę, żeby zajął się pan pewną osobą. Robota musi być wykonana perfekcyjnie.
Żachnął się. „Co za bezczelne babsko, za kogo ona się uważa? On się nazywa P E R F E K C J A do cholery!"
- Żadnych śladów, dowodów – kontynuowała – to ma wyglądać nawet nie na wypadek, ale na samobójstwo, śmierć spowodowaną atakiem choroby psychicznej. Rozumiem, że ma pan takie narzędzia, dzięki którym uda się to osiągnąć? – przyjęła wyzywającą pozę. Miał ochotę dać jej w mordę, ale stawka była zbyt wysoka. Przez dłuższą chwilę ważył w myślach wszelkie możliwe rozwiązania i opcje. Miał w rękawie parę asów. Wreszcie rzekł:
- Da się zrobić.
Poczuł wolno narastające napięcie. Działo się tak zawsze wtedy, gdy dochodziło do rozmowy o finansach. Kochał pieniądze, dużo pieniędzy. Już widział „kupę forsy”, którą zarobi dzięki temu zleceniu. Był jak niszczycielski czołg. Wykolejony degenerat na usługach bogatych dam, mafii i wysoko postawionych osobistości. Wiedział o nich wystarczająco dużo, żeby zrobić z nimi, co mu się zamarzy, ale któżby podcinał gałąź, na której sam siedzi? Dopóki płacą on da im spokój. Zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko.
- Nie pyta pani o cenę? – rzucił niby od niechcenia. Wiedział, że to najbardziej drażliwy temat. Kobieta wykonała dziwny, nieskoordynowany ruch.
- Ach, tak oczywiście. To zaliczka, 10 tysięcy dolarów. – wręczyła kopertę.
- A reszta po wykonaniu zadania. Pasuje?
- Dobra – odparł, chowając pieniądze do kieszeni. Orientowała się w cenach. – Czyli na dzień dzisiejszy jest mi pani winna 40 tysięcy.
- OK. Tu są dane tej osoby, aktualne zdjęcia, miejsca, gdzie najczęściej można ją spotkać. Mam też coś, dzięki czemu może pan użyć szantażu, jeśli zajdzie taka potrzeba. O, proszę spojrzeć – podsunęła mu jakieś papiery i plik zdjęć – da się wykorzystać, prawda?
Spojrzała z nieukrywaną satysfakcją na Scapalettiego widząc, jakie wrażenie na nim zrobiły.
- he, he... nieźle to sobie pani wykombinowała – mlasnął głośno i rubasznie się zaśmiał.
- Dobra, to by było na tyle. Aha, efektów może się pani spodziewać mniej więcej po dwóch, trzech miesiącach.
Wyszedł pierwszy z lokalu, nie oglądając się za siebie. Kobieta powoli dopijała kawę. Wyjęła z torebki telefon komórkowy i przywołała taksówkę. Zapłaciła kelnerce, po czym udała się do wyjścia.
Była to istota ogarnięta żądzą władzy, nie mająca żadnych skrupułów. Teraz jedynym zmartwieniem było tylko to, czy uda się w miarę szybko załatwić ów „problem”. Cierpliwość nie była jej mocną stroną. Ale dla tej sprawy może się poświęcić. O tak, gra warta jest świeczki.

*

Krystyna w pośpiechu pakowała rzeczy. Niektóre z nich były jeszcze mokre. Czuła, że traci siły. Cieszyła się, że Grażyna zaprosiła ją z dziećmi na ferie. Będzie miała czas, żeby się pozbierać. Chciała jak najszybciej wsiąść do jego samochodu i odjechać jak najdalej stąd. Chwała Bogu, że Janek akurat tego dnia wybierał się w podróż powrotną do Warszawy. To naprawdę cudowne zrządzenie losu. Nie miałaby chyba siły, aby tułać się pociągiem z dziećmi. Dochodziła godzina 11, rozległ się dzwonek telefonu. Podniosła słuchawkę.
- Cześć, widzisz mnie? Taki biały samochód na parkingu.
- Cześć, zaczekaj chwilkę – powiedziała, po czym podeszła do okna – a tak – odparła z uśmiechem – widzę cię, już schodzimy.
Ubrała dziewczynki, wzięła bagaż i chciała już wychodzić, ale matka uparła się, że pójdzie z nimi. Zaczęła robić dziwne miny, poprawiać włosy przed lustrem i biegała po mieszkaniu w kółko powtarzając – jak wyglądam, jak wyglądam?
Krystyna miała jej już naprawdę dosyć, ale trzeba było jeszcze dopełnić rytuału pożegnania. Zeszły wreszcie na dół. Zapakowała rzeczy do samochodu i odjechali.

@


W drzwiach "Bliklego" pojawiła się elegancka kobieta, w wieku około pięćdziesięciu lat, z ufarbowanymi na rudo włosami. Marecki zgasił papierosa i czekał. Z dobrze udawanym zaciekawieniem przyglądał się słupowi ogłoszeń, jednocześnie obserwując kątem oka przechadzającą się postać. "Czeka na taksówkę" - pomyślał, po czym powoli skierował się w stronę swojego samochodu.
Kobieta wsiadła do taksówki. Ruszyli w stronę Brackiej. Detektyw podążył za nimi zachowując bezpieczną odległość.Starał się nie stracić ich z pola widzenia. Graniczyło to niemal z cudem, ponieważ o tej porze zaczynały się tworzyć korki, a warunki atmosferyczne były nie do zniesienia. Wiał silny wiatr, padał mokry, obrzydliwy śnieg. Marecki zaciskał zmarznięte dłonie na kierownicy. "kurwa, kiedy to się wreszcie skończy" - klął w duchu. Kroiła się grubsza sprawa, wiedział o tym. Ostatnio jednak był jakiś przemęczony, miał doła. Nagle jakby piorun w niego strzelił. Usłyszał pisk opon. Taksówka gwałtownie skręciła, pakując się na chodnik. Spanikowani przechodnie rozpierzchli się na boki. Auto pognało w przeciwnym kierunku. Marecki wykonał błyskawiczny zwrot i już miał się rzucić w pościg za taksówką, kiedy ujrzał przed sobą policyjny radiowóz. Funkcjonariusz podszedł do wozu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...