Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Spokojnie ais, na komentarz aż tak charakterystyczny należałoby odpowiedzieć.

 

Otóż, nie liczyłem na jakąś szczególną zawrotną liczbę „serduszek” akurat pod tym utworem, zresztą moje teksty nie są tu często punktowane. Ja nigdy nie miałem o to pretensji, ale skoro już sama zwracasz mi uwagę na ten fakt, to należałoby to jakoś podsumować.

 

Zauważyłem, że teksty o charakterystyce historyczno-patriotycznej nie cieszą się tutaj uznaniem. Nie chcę analizować z czego to wynika, bo mam szacunek dla ludzi i ich poglądów (do wszystkich poglądów – żeby było jasne). Natomiast dowolny tekst patriotyczny w moim uznaniu nie powinien nieść za sobą po pierwsze kontrowersji (a niesie skoro wbijasz tej treści w komentarzu delikatną szpileczkę?), nie powinien nieść (jeszcze raz napiszę) chociażby dlatego, bo Ojczyzna jest nasza wspólna, chyba każdemu bez wyjątku na niej zależy? I bez względu na rodzaj poglądów, czy preferencje polityczne, które zresztą nie mają nic wspólnego z moimi tekstami. Ja częściej odnoszę się do treści społecznych, do problemów cywilizacyjnych, do człowieka uwikłanego w dysonans życia, ale na pewno nie do polityki. Przydałoby się, byś to wreszcie ułożyła sobie w świadomości. Bo to tu jest kluczowe. Więc sprawa jest jasna, chyba nie ma człowieka, który źle życzy miejscu w którym mieszka, żyje, czyli Ojczyźnie.

 

Ale nie to jest kluczowe, jest coś jeszcze dziwniejszego w twoim komentarzu. Napiszę w krótkich abcugach, że pomyliłaś mój tekst z jakimś innym i nie moim? Ten utwór ais, jest raczej historiograficzny to typologiczny piśmiennik aktu zaprzysiężenia, zaślubin Morza B. przez Armie Hallera i w 1920 roku? Jakże w twojej świadomości uknuła się koncepcja porównania tamtych zacnych uroczystości do czasów współczesnych → do teraźniejszości – to ja nie wiem?

 

To niemalże jest już uwikłanie w osobistej wrogości do historii, wręcz depresyjności do uporządkowanego państwa i chyba obecnej władzy? No bo skoro konkludujesz, że zacytuję dokładnie: „Kraj rozerwany przez stado kojotów”, to chyba są to jak rozumiem?, bezpośrednie twoje aluzje do polityki współczesnej (i ja tu mam inny pogląd, nie widzę zagrożeń - Polska jest suwerenna i jest członkiem wielu organizacji międzynarodowych, do których przynależność wymaga demokratycznych uwarunkowań prawno-społecznych)? Bo przecież w roku 1920 Polska była wolnym suwerennym Państwem, wcześniej do roku 1918 nie było wolności ani Ojczyzny → przez 123 lata na mapie politycznej świata?, aż w roku 1918 tą niepodległość po usilnych staraniach Mężów Stanu rozlicznej proweniencji --> żeśmy odzyskali, to była praca pokoleń, jeżeli przyjmiesz sobie średnio okres 20 lat na każde kolejne pokolenie (bo człowiek się rodzi i mniej więcej w wieku 20-25 lat rodzą się nam dzieci), więc łatwo sobie wyobrazić, że 123 lata niewoli → to sześć pokoleń. Ty pewnie nie pamiętasz dobrze swojej prababci, a tutaj kolejne pokolenia Polaków pod zaborami musiały przenieść cały bagaż naszej narodowości tj. : tradycji, kultury, więzów pokoleniowych, historii, sztuki, wiary, norm społecznych, kuchni, języka, nauki, przywiązania do ziemi, do Morza, do Gór, klimatu, strojów regionalnych, muzyki klasycznej i etniczno-ludowo- regionalnej, szacunku dla pracy minionych pokoleń → i temu wszystkiemu o czym tu napisałem SYMBOLICZNIE ODDANO HOŁD CZEŚĆ I UZNANIE W POSTACI TEJ SZLACHETNEJ I WAŻNEJ UROCZYSTOŚCI ZAPRZYSIĘŻENIA MORZA, → w uznaniu zaślubin Polski Morzu, Morzu, które jest oknem na świat dla nas Polaków, także - dziś i dla mnie i dla ciebie.

 

O tym jest ten wiersz, a nie jest o czasach współczesnych tym bardziej o polityce. Co sugerujesz. Bo nie mam nawet podstaw i odwagi, uznać że „Kraj rozerwany przez stado kojotów” - co zasugerowałaś może odnosić się do tej uroczystości historycznej, opisanej przeze mnie w tym wierszu i w ogóle do tamtych czasów, one--> naturalnie powinny być chlubą i dumą dla każdego Polaka, … o to ciebie nawet nie podejrzewam, że tego nie rozumiesz lub że kwestionujesz. Więc pomyśl, że takie śmiałe paralele historii → opisanej tutaj → do czasów współczesnych nie mają uzasadnienia i stawia to ciebie w świetle nie najciekawszym. Bo historia polskiej niepodległości jest nasza wspólna i radosna, tak jak dowodziłem – bez względu na preferencje czy drobne różnice, które naturalnie różnią ludzi na całym świecie nie tylko w Polsce. Polska swojej historii wstydzić się nie musi.

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tomasz Kucina  A dałbym głowę, że serduszko dawałem- jednak nie ;) W całym tekście chyba tylko ten ,,batyskaf" mi ostrzej zgrzytnął, ale całościowo wiersz prezentuje się zacnie. Bardzo lubię twoje ,,rymowanki", choć są niewątpliwie trudniejsze do zmieszczenia w nich zamierzonej treści.

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

"batyskaf”? Mhmm. Zgoda. Rzeczywiście to dość mglista percepcyjnie przenośnia, i nawet nie „umocowana” w rymie wiersza... (choć rymy akurat w tym utworze są świadomie niedokładne)...  można by było podmienić na coś szczęśliwszego. Ogólnie – zastosowanie miało wybrzmieć w porównaniu końskich pęcin, czyli tych części nóg koni z kopytem zanurzonych w morzu do tego nieszczęśliwego batyskafu, jako elementu penetracji podwodnej. Bo oni (Błękitni) wjechali na koniach do morza, to miało być podświadome wyobrażenie tych napiętych pęcin pod wodą i w porównaniu do urządzenia mechanicznego - tu batyskafu. Hydraulika przestępujących z nogi na nogę ogierów. Jednak, chyba za bardzo zaawansowana ta metaforka i niejasna ;) Można ją podmienić, np. na.;

 

zeszli z pochylni prosto do Morza
konie parskają akademicko
wręcz poetycka apoteoza
pegazy w morzu – w pęcin połysku

 

a było tak jak niżej i rzeczywiście (masz rację) dość niejasno.

 

zeszli z pochylni prosto do Morza
konie parskają akademicko
wręcz poetycka apoteoza
pegazy w morzu – mięsień batyskaf

 

bo, te końskie nogi są mokre (świecą się). Ponadto będzie do rymu jak w podkreśleniach na niebiesko. Zmienić? Co proponujesz?

 

Dzięki za lajk i pomocny komentarz. Pozdrawiam.

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Grzesieńku, Przyjacielu :) Możemy pomilczeć, czemu nie, tylko ja nie wiem kompletnie z jakiego powodu? Napisałem wiersz, on powstał w 2016 roku (i został opublikowany w pewnym miejscu w tym właśnie czasie). Wiersz jest więc już dość archaiczny. Wczoraj postanowiłem się nim z państwem podzielić, rozumiem, że odnosisz się Grzegorzu teraz w komentarzu do treści tego utworu, tak? Ja nie wiem jak zinterpretować twój komentarz? Piszesz, że „cobyś nie napisał to będziesz po jednej albo drugiej stronie”, ale czego jednej czy drugiej stronie Grzegorzu?

 

Bo nie wiem?: morza i lądu?, masztów z biało-czerwonym sztandarem a gryfom i portowym godłom?, przeciwko polskim patriotom (Błękitnej Armii – generała Hallera) a samej uroczystości zaślubin Bałtyku Polsce w roku 1920? Generalnie nie wiem Grzegorzu po której i czego stronie nie chcesz być? To jest wiersz o uroczystości, historycznej, odbyła się ona w roku 1920 – w okresie Dwudziestolecia międzywojennego. Dalej piszesz że „coś ciebie brzydzi”? → ale co?, ten mój tekst? To raptem opis i dość realistyczny uroczystości państwowej, skoro taki tekst kiedyś napisałem, to mam się tego wstydzić?, czy ten tekst może zniesmacza ludzi, którzy go przeczytali? Ktoś coś takiego ci zasugerował? Dlaczego „mamy pomilczeć” Grzegorzu? Mam rozumieć, że jest to tak społecznie bulwersujący tekst, że tylko należy go przykryć zasłoną milczenia? Ta treść ma charakter patriotyczny i historiograficzny czy to jest jakikolwiek powód do wstydu?

 

Może wy sobie jakoś inaczej wyobrażacie ten tekst? Mógłbyś doprecyzować dlaczego on wzbudza aż takie kontrowersje, skoro wykładacie mi takie komentarze, których notabene nie kumam? O co tu kaman, Grzegorz?

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Grzegorzu?;)))))), ale jak "wpleść w wywody historyczno-patriotyczne"?, przecież ja ciebie w nic nie wplatam ;)). To dość dokładny opis uroczystości Zaślubin Polski (II Rzeczpospolitej) z Morzem Bałtyckim. Doczytaj w przekazach historycznych. To jak ty zinterpretowałeś sobie ten utwór? ;))))) Hmmm? ;)) Współcześnie, czy jak? :))  Skoro nie wierzysz, to może podam ci link do tego tekstu opublikowanego w 2016 roku? Chcesz? 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To twierdzisz że ciebie nie bylo u mnie? Otóż byłeś i położyłeś dość  nieprzyjazny komentarz kwestionujący Polską niepodległość. Skoro ciebie nie było tutaj, co co robi twoje powiadomienie u mnie sprzed kilkudziesięciu minut. tego nie da się wytłumaczyć. Trzecia pozycja od góry. Nie kłam i nie fantazjuj.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie było mnie i to powiadomienie to jakiś kolejny błąd matrixa. Dowód na to że żyjemy w matrixie i czasami się zawiesza czy coś. A wcześniejszy komentarz wcale nie był nieprzyjazny i nie bierz tak wszystkiego do siebie. Niepodległość? Jaka niepodległość? Zdejmij klapki z oczu i rozejrzyj się. Masz akt urodzenia, dowód z serią cyfr? Jesteś niewolnikiem. Towarem. Zasobem ludzkim. Zyskiem. Tylko tyle. I ładne etykietki jakimi obkleja nas matrix- jakieś zaślubiny, niepodległości.

 

 

Edytowane przez Altair (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ja ciebie? Grzegorzu? Absolutnie, odpowiedziałem zgodnie z faktami na twój komentarz, to ty próbujesz mi wmówić w jakimś niepojętym celu co ja miałem na myśli pisząc ten tekst. Otóż jeszcze raz Grzegorzu powtarzam ci,  że ten tekst nie dotyczy współczesności, bo chyba o to ci chodzi -->  że treść nie jest opisem historii z roku 1920 , otóż nie, ten wiersz powstał w roku 2016 czyli cztery lata temu, no nie jestem ja Nostradamusem, abym z 4 letnim wyprzedzeniem przewidywał zdarzenia rzeczywiste i współczesne, no odrealniasz tą dyskusję na maksa. Mogę pokazać ci link i sam zobaczysz kiedy wiersz był pierwotnie opublikowany - to jest tekst opisujący historię Dwudziestolecia międzywojennego. Dlaczego ty mi nie dajesz wiary? Chcesz ten link do pierwotnej publikacji wiersza> sam się przekonasz;)

Przestań się wygłupiać! Widziałem różne błędy systemu, ale matrixa piszącego komentarzy nie widziałem, mam twój komentarz, jak będziesz pajacował to ci go pokażę. Chciałem odpowiedzieć na komentarz ale go usunąłeś (aś) i dlatego się odniosłem. Prosta rzecz, bez ans. Nie ciągnijmy tej farsy, było minęło, nie ma tematu. Koniec - nie rób mi jazdy pod tekstem nie zasłużyłem na twój hejt, bo to nie jest merytoryczna dyskusja dotycząca wiersza. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tomasz Kucina Piszesz @[email protected] że wiersz nie dotyczy współczesności. No to co że nie dotyczy wspólczesności. Ale może komuś skojarzył się właśnie ze współczesnością. Chyba mógł? Pozwól mieć każdemu swoje skojarzenia i nie bądź jak jakiś zaklapkowany strażnik matrixa. Że każdy musi pisać w komentarzach co miałeś na myśli. I nikt nie jest duchem świętym i chyba ma prawo do swobodnej wypowiedzi. Własnej.

 

POZWÓL KAŻDEMU NA SWOBODNĄ INTERPRETACJE!

 

I nie pouczaj ciągle innych co mają myśleć i pisać. Ufff..

 

 

Edytowane przez Altair (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Światło pod sufitem. Długi rząd brzęczących jarzeniówek. Brudna, żółtawa biel poprzetykana czernią rozkładu i defragmentacji. Zupełnie jak wybrakowane uzębienie starca. Choć w zasadzie trupa, żywego jeszcze, ale trupa. Przechodzę. Idę. Nieskończona dal. Usiana opiłkami żelaza podłoga. Śmierdzące smarami zgarbione korpusy martwych frezarek. Jakichś urządzeń niewiadomego przeznaczenia… Zapaliłem świeczkę. Nie jedną. Kilka. Cały las świeczek. Płoną wszędzie. Na podłodze. Stole. Lastrykowych parapetach, krzesłach, drewnianych półkach regałów. Pełnych, uginających od starych, rozsypujących się książek. Pozostałości po umarłym ojcu, umarłej matce... Płoną i drżą płomienie. Żółte, drgające płomyki. Drgające od oddechów niewidzialnych widm. W mroku nocy z zaprzepaszczonej otuliny snu. Matka przychodzi czasami. Widzę ją. Przychodzi z uśmiechem. Z werwą. Albo z jakąś pretensją. Z marsową miną. Przychodzi sama albo z ciotką, albo z ojcem. Ale zawsze wyrazista. Jakby przesycona kolorami. I cała w falujących płachtach. Jakichś falujących częściach zwiewnej garderoby. Jakiejś takiej, której nigdy nie nosiła za życia. Wielokolorowych, wyciętych niczym z modowego żurnalu peniuarach długich do samej ziemi. A zatem przechodzą przeze mnie. Wychodzą ze ścian. Idą. Płyną. Stąpają bezgłośnie po dębowej klepce. W pokoju. W przedpokoju. W całej amfiladzie długiej jak rodny kanał martwej od dawna rodzicielki. Niekończącej się gardzieli jakiegoś przejścia. Jakiegoś korytarza z tego do tamtego życia albo śmierci. Idziesz ze mną? Czy idziesz? Dlaczego milczysz?   Świece płoną. Jedna przy drugiej. W odstępach. W oddaleniu. W nicości nocy… Drgające ogniki. Deliryczne cienie na suficie i ścianach. Skrzydlate. Bezskrzydłe. Albo wypełzające dopiero z kokonów. Nieporadne… Rozmaite, nienasycone jestestwa. Metamorficzne egzystencje. Wyczulone na każdy najmniejszy nawet ruch. Na każde poruszenie, nawet tak szybkie, że przekształcające się momentalnie w nieruchomość. W cienistą skamielinę. W odwieczny kamień pokryty zielonym mchem zagradzający przejście do drugiego pokoju. Skąd tu nagle taka bariera? Ta niemożność przejścia? Owiewa mnie leśny chłód po twarzy, po skroniach i plecach. Las szumiący wokół. Szumiące wokół dęby. Za oknami otwartymi na oścież… Za oknami gałęzie. Liście… Cicho. Ciii… Ktoś idzie ulicą. Chodnikiem. Trotuarem. Ktoś spóźniony na umówione spotkanie w parku okraszonym nocną ciszą. Tam, przy ławce. Przy tym dębie, kasztanie, topoli… Tam wtedy. Tam, kiedyś… To było kiedyś… To było…   Dlaczego milczysz? Przecież jestem. Przyszedłem. Wprawdzie po czasie, ale jestem. Rozglądam się wokół, lecz jedynie wirują lodowe kryształki w sześcianach powietrza. W żółtawej poświacie latarni, które giną w przymglonej substancji czasu. I płyną powoli, powoli. Powoli… Całe flotylle kłębiących się, zapomnianych… Dawno umarłych. Nieistotnych… Zatracających się na powrót w ciszy… Milczysz, albo zmieniłaś ton. Nie. To zmieniły się jedynie okoliczności. Ty, nie zmieniłaś się wcale. Cały czas milczysz w piskliwym szumie gorączki. I chowasz się, gdzieś dalej. I znikasz. Zza drzewa wychodzi starzec o siwej brodzie z gałązek i chrustu. Nie. Nie idzie. Stoi. I tylko chwieje się w podmuchach wiatru. I drży. I porusza milczącymi ustami. I opowiada coś czego dosłyszeć nie sposób. I opowiada coś z egzaltacją i pasją. I mówi wśród teatralnych gestów. Przesadnych… Kiedy podchodzę. Kiedy zbliżam się, aby dostrzec, usłyszeć cokolwiek, zatraca się wszystko, co przed chwilą wydawało się takie realne. I staje się jedynie krzakiem nagiego bzu, co zaszedł mi znienacka drogę. I staje się jedynie plątawiskiem gałęzi. Plątaniną korzeni. Podziemną egzystencją nie wiadomo czego…   Zamykam oczy. Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek. Otwieram. Zamykam. Otwieram szeroko. I widzę. I próbuję dostrzec. I widzę jakieś kontury. Zarysy na ścianie. Na drzwiach trzydrzwiowej szafy. Na drzwiach pokrytych fornirem. Na drzwiach starej szafy skrzydlate cienie. Na drzwiach wielki motyl rozpościera skrzydła. Szykuje się do odlotu wieka istota… Wiesz, piję Bushmills'a, taką starą irlandzką whisky. Napijesz się ze mną, tato? Masz. Pij i nie dyskutuj. Ja, piję. Uśmiecha się do mnie skrzydlata istota. Ojciec leży tu od wieków w stosie rozsypanych piór i chrzęści resztkami spróchniałego truchła. Jakiś taki niepodobny do samego siebie. Leży profilem swojej podłużnej czaszki. Czaszki podobnej cośkolwiek do jakiegoś ptaka. Patny się na mnie. Nie patrzy. Zwraca się do mnie pustymi oczodołami zasklepionymi czarną, wilgotną ziemią… Co chcesz powiedzieć, tato? Nic. Milczenie. Tylko piskliwa w uszach cisza. Tylko szum i szmer padającego zza otwartego szeroko okna deszczu. Trącane kroplami listki lśnią w półmroku. Migoczą. I drżą w żółtawej poświacie ulicznej latarni… Matka krząta się w kuchni. Przynajmniej tak mi się wydaje. Coś tam robi. Szykuje kolację wigilijną. Choć odgłosy to jakieś odległe. Płynące spomiędzy przeszłych warstw dawno minionych dziejów. Milknie wszystko. I znowu nic. Znowu piszcząca w uszach cisza. W pokoju. W pomroku pokoju lśni płaszczyzna drzwi. Lakierowana powłoka starej szafy, w której czai się pustka wiszących na pręcie pokrytych kurzem drewnianych wieszaków. Wisiały tu kiedyś płaszcze i bluzki. Marynarki. Na wewnętrznej ścianie krawaty ojca… Czy ty mnie kochasz? Powiedz. Mów. Albowiem dawno nie było kochania. Wiesz, przychodzą do mnie. Przychodzą jakieś osobistości, płaskie jak książkowe fotografie. Kto to? Nie wiem. Ale chyba są ważni, bo wyniośli i sztywni. Tacy królewscy. Masz, pij. Dlaczego milczysz? Rozgrzewa mnie w środku kolejny łyk alkoholu. Trunek to szlachetny. Herbaciany. Potrójnie destylowany. Nie uroń tylko kropli, bo spłynie ci po brodzie palącą do szpiku kości rozpaloną strugą.   Przychodzą do mnie znowu. Aktywizują się po śmierci. Przechodzą przez ściany i drzwi. Przechodzą w ciszy i jakoś tak obojętnie. Nie patrzą na mnie te natrętne mary. Te najgorsze widma. Owijają się w przezrocza minionych dni. Za otwartymi oknami drzewo przy drzewie. Dęby, kasztany... Kładące po sobie liście topole. I te topole strzeliste do nieba. I te topole trzeszczące w pochyleniach od wiatru… Ktoś znowu idzie. To ja idę pomału. Wstałem i idę powoli jak ktoś, kto uczy się dopiero chodzić. Idę, stanąwszy po długim leżeniu. Po długiej niemocy. Po gorączce toczącej ciało. Idę daleko, nie wiadomo gdzie. Chyba do toalety oddać mocz, choć oddałem go już wszędzie… I obejmuję ściany, próbując utrzymać równowagę z powodu ogromnego pędu kuli ziemskiej. Przytulam się do niczego, będąc niczym i nigdy nie będąc czymkolwiek ponad nicość. Ponad okrutną nicość i pustkę lodowatego wszechświata. Płynąłem. Płynę. I jeszcze raz płynę. Byłem wszędzie. I byłem równocześnie w kilku innych czasach i przestrzeniach. Być może we śnie. W malignie. Na jawie…   Coś się świeci nade mną. Coś się do mnie przymila. Coś nagiego w swoim bezwstydzie. Otula mnie ciemny poemat z piekła rodem. W szumach i piskach. W szmerach i cichych stukach w żeliwnych rurach. W starych rurach. W plątaninie starych żeliwnych rur. Jakieś jęki i szepty. Jakieś przekleństwa hydraulików. Nade mną mieszka jedynie nicość. Pustka tak przeogromna, że aż rozsadza czaszkę w swoim bolesnym pulsowaniu. I w tej pustce czyjeś kroki. Powolne kroki. Czyje? Czy to ty, tato? Milczysz, a więc milcz dalej. Tak jak milczysz do tej pory swoim grobowym milczeniem. Matka? Nie. To nie ona. Ponieważ poszła już sobie po chwilowym krzątaniu się po kuchni. Stwierdziła, że nic tu po niej. A przyszła jedynie z przyzwyczajenia. Pokrzątała się w kurzu i w pyle. W pajęczynach… W zapleśniałych tworach wypełzających z ciemnych kątów. A więc przywołało ją tutaj jej własne echo przeszłości. Poszła sobie. Zniknęła w drzwiach, w półmroku klasztornym pełnym umarłych twarzy. Poszła jak wtedy, rzucając na pożegnanie swój cień na ogród.   Przy stole stoi odsunięte krzesło. Na stole pęknięty wazon z pękiem uschnięty melancholii. Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba. A więc ktoś tu był na tej ostatniej wieczerzy. Skosztował ciała Chrystusa i jego krwi. Lecz ta krew miała posmak irlandzkiej, potrójnie destylowanej whisky. Pusta butelka mieni się w drgających płomieniach świec. Napijesz się ze mną, Jezu? Masz, pij. Kilka kropel spadło na twoje wytarte dżinsy. Masz za sobą długą podróż. Jego płonące oczy. Jego świecący na głowie diadem. Na co ci on? Po co? Kładzie na stole naszyjnik z pereł. To nic. To tylko kamienie, kamienie… Powtarza jak echo. Powtarza cicho… Była tu twoja matka, mówi. Wiem, odpowiadam. Lecz widzę nagle, że jest nagi. I widzę jego wargi nabrzmiałe. Coś chciał jeszcze powiedzieć, lecz milczy. I rysuje w powietrzu kręgi. Ramionami oplata swoje smukłe nogi i ręce. Słyszę go w szmerze przesuwanego krzesła. Mówi coś. Mówi, porusza obrzmiałymi, sinymi ustami… Wstaje i idzie. Ku zaskoczeniu cały w bieli. W falujących, w powiewających szatach… I ostrymi skrzydłami bez szelestu się w niebo wzbija, jak ptak… I uderza mnie cisza. Cisza tak wielka, że aż ogłuszająca. Cisza tak wielka, idąca jak fala za falą...   Otwieram oczy. Otwieram szeroko. Razi mnie słońce, co wpada z ukosa. Na podłodze, na sękach, na słojach dębowej klepki… Na suficie plama zacieku. Wznoszące się drzewo żeliwnych rur… Drapie mnie w gardle. Dusi wirujący w powietrzu kurz. Świece dopaliły się do końca. Spalone knoty. Stearynowe kikuty...   Jesteś tu jeszcze?   (Włodzimierz Zastawniak, 24-12-25)      
    • Typowy typ typuje topy.   Warszawa – Stegny, 25.12.2024r.
    • Święta Choinka   Śnieg Prezenty   I delikatne sentymenty        
    • Dziękuję i wzajemnie życzę zdrowych i pogodnych świąt.
    • tekturostwo bez ciebie, tak zwany świat? – swego rodzaju Piekło, gdzie wszystko jest Ameryką czy innym mocarstwem atomowo-elizejskim gdzie wszystko urokliwie skrzy się lekko unosząc nad ziemią i na odwrót: krajek lat dziecinnych przebiedowanych pod okiem strzelistych mord, kopulastych posągów, połatana Arkadia, gdzie każdy z mieszkańców nosi nazwisko Ratoń albo bardziej z polska – Szczuroń, i nie da się załatwić prostych spraw, na przykład kupić masła. zamiast tego otrzyma się tułów do samokroczącego posągu, czy zaproszenie na żniwowanie z Moabitami, którzy jednak za żadne skarby świata nie będą chcieli pożyczyć snopowiązałki. gdzie każda muzyka, nawet disco polo, wywołuje, niczym dźwięki czarodziejskiego fletu, wypełzanie z uszu warczących manuli. a chromolić taką groteskę – zamykam oczy, by ujrzeć kontury skryte w podświetle. i dzieje się dzikie, ma miejsce visio beatifica, jakiej doświadcza potępieniec. błysk w jego oku, przepełzający między zębami (nie posiada wszystkich, więc zbłąkana iskra wystrzela jak z procy i, zakosami, płynie sobie w noc).
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...