Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kiedy płonie zamek


Rekomendowane odpowiedzi

Jak słońce, gdy ostatnim błyskiem widnokręgu

Stawia w ogniu nieboskłon, rodząc rdzawe iskry,
Tak rozsiewał pożogę wicher porywisty
Szalejąc ponad lasem w płomiennym zaprzęgu.

 

Wiatr czerpał żaru garście ze rdzenia żywiołu,
Ze starego zamczyska na samotnym wzgórzu,
Z przezasobnej skarbnicy antycznego kurzu,
Który z wolna zamieniał się w strzępy popiołu.

 

Ach, szczęśliwe zamczysko ogniem wywyższone,
Dostrzeżone w tym blasku jeden raz ostatni,
Obleczone w płomienie i wieków koronę!

 

W ten sposób kres istnienia żywot uwydatni.
Niech więc dom, co na zgliszczach wśród leszczyny stanie,
Na zawsze zapamięta zamku umieranie.

 

Edytowane przez dmnkgl (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I mnie się podoba, ale...

Rozumiem, że "ze rdzenia" i "we strzępy" to tak po staropolsku i żeby się zgadzały sylaby.

Natomiast wers "W taki sposób kres życia życie uwydatni" na Twoim miejscu bym przekomponował na np. "W ten sposób kres istnienia życie uwydatni". Można też podkreślić, że to spektakularny koniec w ogniu żywot uwydatnia np. "Tak to burzliwy płomień życie uwydatni" lub coś w ten deseń. Pozostawiam do rozważenia.

 

Pozdrawiam. FK.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Kot  Jak patrzę teraz na tą ,,przezasobną skarbnicę" to chyba podzielam twoje zdanie, że to lekkie przegięcie, ale jednak mi brzmi w całości, więc zostanie ;)

@Franek K Dziękuję za uwagi, jedną wykorzystałem :) Co do ,,ze rdzenia" i ,,strzępów" rozumiesz bardzo dobrze, choć nie jestem pewien czy nie są to po prostu błędy. Jeśli ktoś mi to wykaże, pewnie pochylę się nad tekstem jeszcze raz.

@Marek.zak1 Dziękuję za czytanie i obecność :)

Pozdrawiam serdecznie!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@PuszKin  Idea wiersza była taka, że naprawdę można coś docenić kiedy to się traci. Cechy tego czegoś (może to być przecież osoba, albo ustrój) są w momencie ,,śmierci" najbardziej widoczne. Idąc tym tropem ,,dom" jest następcą ,,zamku", a zatem jako ten następca powinien pamiętać to co stanowiło o jego poprzedniku. Taka koncepcja stała za powstaniem tekstu, a jeśli nie jest choć trochę widoczna, to wynika to z pewnością z moich niedoróbek.

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Marek.zak1  Co prawda to prawda. Gdybyśmy mieli tylko wyrażać własne przemyślenia pisalibyśmy traktaty filozoficzne, a nie wiersze. Mimo to szczególnie lubię w poezji gdy udaje mi się wyekstrahować esencję utworu i gdy nabiera on przez nią nowej barwy, gdy treść i forma w widoczny sposób razem współpracują sprawiając wrażenie, że ten wiersz nie mógł być napisany inaczej, że ten motyl miał zawsze polecieć w to jedno, przeznaczone dla niego miejsce.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piękny i przejmujący obraz.

Bardzo mi się podoba "płomienny zaprzęg" - to bardzo plastyczna metafora i idealnie oddaje wizję szalejącego pożaru.

W historię każdego starego zamku wpisany jest przynajmniej jeden pożar, który go zniszczył. Wiele zamków później odbudowywano, choć niektóre pozostały w ruinie.

Czytając wiersz pomyślałam jednak dokładnie o tym, o czym wspomniełeś w komentarzu powyżej: że nieraz moment zniszczenia lub śmierci staje się powodem rozgłosu. O wielu ludziach nie dowiedzielibyśmy się wcale, gdyby nie zginęli w tragicznych okolicznościach.

W przypadku człowieka jednak taka śmierć może być bohaterska lub tragiczna, albo też bezsensowna, gdy ktoś z własnej winy niepotrzebnie szafował własnym życiem. Jeśli chodzi o budowle, czy inne miejsca, ich zniszczenie jest najczęściej tragiczne - bo padają ofiarą albo niszczycielskich skłonności człowieka, albo żywiołów. Chyba że służyły złym celom...

 

W pierwszym wersie, po frazie "Jak słońce" dodałabym przecinek.

Wers 8 zmieniłabym tak: Który z wolna zamieniał się w strzępy popiołu.

 

Pozdrawiam

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@WarszawiAnka  Dziękuję za jak zwykle cenne uwagi techniczne :)

Myślę, że ludzi też ta metafora może się tyczyć (oczywiście nie zawsze), w szczególności gdy taka śmierć jest dopełnieniem całego życia. Najlepszym przykładem będzie tutaj chyba o.Maksymilian Kolbe. Jego cela była świadkiem prawdziwej ,,pożogi".

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tak sobie myślę, że zasługuje ten temat na zupełnie inny wiersz :)

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@dmnkgl czytając ten wiersz zastanawiam się, czy interesuje cię poezja współczesna...? Dla mnie współczesna to również Tadeusz Różewicz... Twój wiersz jest dla mnie oczywiście, archaiczny i niestety o niczym. 

Edytowane przez w kropki bordo (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@w kropki bordo  Widzisz, mnie interesuje poezja jutrzejsza :) Staram się przekonywać do takiego pisania coraz więcej ludzi (z różnym skutkiem oczywiście) bo takie mi się zwyczajnie podoba. Z poezją współczesną mam taki problem, że częściej przypomina mi ona spis doniośle brzmiących słów bez żadnej myśli za nią stojącej (a jeśli nawet to zakrytej niedopowiedzeniami).

To, że ten wiersz wydaje ci się o niczym... Coż, jak już mówiłem pewnie to niedoróbka. Szukam wyważnia pomiędzy dosłownością a metaforą i jak widać w tym przypadku zwyciężyła ew twoich oczach zarchaizowana metafora. Nie pozostaje mi nic innego jak zajrzeć kiedy indziej, może akurat coś ci podejdzie ;)

W drugą stronę- staram się czytać twoje teksty, ale są one dla mnie w dużej mierze mgliste. To co jednak mogę z czystym sumieniem oddać- wypracowałaś charakterystyczny styl i choć nie zawsze twój utwór zrozumiem, to jakiś obrazek z tyłu głowy pozostaje :)

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@dmnkgl co to znaczy poezja jutrzejsza? Nie rozumiem, ale też do niczego nikogo nie namawiam. Posługujesz się frazami, które są z kosmosu..... dlatego pytam o poezję współczesną? Znasz, lubisz kogoś... czy jesteś w archeo? Jeśli tak to dla mnie nie ma tu miejsca. Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@w kropki bordo  Poezja jutrzejsza, to w moim rozumieniu prąd stojący w kontrze do dzisiejszych trendów (brak rymów/rymy niedokładne, nieregularna wersyfikacja, odbiorca współtwórcą dzieła).

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Co na przykład? (taka tam próżna ciekawość ;))

Próbowałem najgłośniejsze nazwiska, ale niespecjalnie do mnie przemawiały. Możesz coś polecić jeśli masz chwilę.

Cóż, mówi się trudno, ja wpadać będę ;)

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • spotkało się zimno i deszcz   a ja ja rowerem do pracy trochę daleko czterdzieści kilometrów ufam że…   spojrzenie w górę rozmowa z... nie lubię znajomości czasami jednak...   cuda  się zdarzają  wystarczy wierzyć ruszam samochód zostaje w garażu   11.2024 andrew Czy zmoknę…
    • @Jacek_Suchowicz Super bajka Miło zasnąłem    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka.   Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów.   Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło.   A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie.   Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb...   Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien.   Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria...   Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai...   Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji.   Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią.   Metopy, tryglify. Zawiłe meandry…   Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen.   Nieskończonych fantazji.   Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce.   Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem.   A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale.   Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury.   Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy...   Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki.   Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu.   Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico.   Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety.   Szare.   Coś na podobieństwo duchów. Zjaw…   Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej.   Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa.   Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem.   Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność.   Mur.   Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane.   Szedłem za nią. Za tą kobietą.   Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią.   W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki.   Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych...   *   Znowu zapadam się w noc.   Idę.   Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia.   Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru.   W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi.   Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy...   Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie....   Wróciłem. Jestem…   A czy ty jesteś?   Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw.   Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym.   Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje.   I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi...   Kładę się na twoim grobie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)    
    • Ale dlaczego więźniarką ZIEMI?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...