Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ławka o Kształcie Lodu


Rekomendowane odpowiedzi

                  —?/–

Jestem ławką wyciosaną z lodu.

Stoję na jakimś zadupiu.

Mroźny wiatr wyje między szczebelkami.

Mam w sobie bąbelki powietrza.

Puste i pełne zarazem.

Nieopodal leży truchło ptaka.

Twarde i ciemne z otwartym dziobem.

Może na końcu wzywał pomocy.

 

Nie odczuwam lęku,

przed całkowitym roztopieniem,

byle przy okazji nie roztopiło sensu,

jakie samo ukształtowało.

 

Po długim czasie oczekiwania,

usiadło na mnie dwoje ludzi.

Nie wiem czy dobrzy czy źli.

Może po prostu zwyczajni.

 

Kiedyś usiadł ktoś inny.

Zmroził mnie tak, że zaczęłam skrzypieć.

Walnął kamieniem w dechę.

Porozrzucał kryształki mojej duszy.

Podeptał brudnym butem.

Nie zniszczył tak naprawdę.

Tyle zła nie ma żaden człowiek.

Leżą osobno, lecz nadal we mnie.

 

Teraz jest inaczej.

Ta miłość mnie wewnętrznie roztapia.

Choć nie całkiem przezroczysta. Też ma pęknięcia.

 

Tak samo jest ze mną.

Nie jestem idealną ławką i nigdy nie byłam.

Nadal w mnie pełno drzazg

i twardych sęków.

 

Ostre żyletki lodu, ranią wiele ptaków.

Cóż mam na to poradzić.

Przecież nie mogę ich zmusić,

by usiadły pode mną, gdzie trochę cieplej.

Mają wybór. Mogą lecieć gdzie chcą.

 

Jeszcze niedawno, kusiłam ich swoim blaskiem,

rozświetlonym od środka szarym światłem.

Tak naprawdę pustymi bąbelkami,

z zatrutym powietrzem wewnątrz.

 

Wcześniej bym tego nigdy nie powiedziała.

Miałam zamrożoną prawdę.

Szczególnie przed samą sobą.

 

Stoję tu już bardzo długo.

Czekam, bym przestała się ślizgać,

po cienkim lodzie samej siebie.

Nie załamać się, by nie utonąć.

Ci dwoje chyba to sprawią.

Ogrzeją. Zmienią.

 

Tak. Przyznaję.

To chłodna kalkulacja,

ale mam nadzieje że pomoże.

 

Faktycznie topnieję. Chyba płaczę.

Jeszcze zimnymi łzami, ale jest już lepiej.

Nie zdają sobie sprawy, ile dobra dla mnie roztopili.

A wystarczyło tak niewiele. Po prostu na mnie usiąść.

Bezwarunkowo.

 

Gdybym była kożuchem, to bym na nich zawisła,

by podziękować. Oddać ciepło.

 

Są niespokojni. Dziwni.

Lecz nie ciskają we mnie kamieniami.

Odchodzą.

 

Stają się dwoma punktami,

na moim wspomnieniu.

Jeszcze nie białym,

ale jaśniejszym,

od wolnego cienia,

którego rzucam na ich ślady.

 

Całą krainę ogrzewa coś,

czego nie potrafię nazwać.

Po oparciach spływają strumyczki,

niczym krew z rozciętej żyły,

która otwarła się dla mnie.

I za mnie.

 

Lecz nie to ciepło,

jest prawdziwą przyczyną mojej przemiany,

której jeszcze do końca nie rozumiem.

 

W pobliżu wyrasta szary kwiatek.

Z każdą chwilą staję się bielszy.

Bąbelki nie są już puste,

gdyż nie ma ich wcale.

 

Jesteśmy źródłem.

Wchłaniam płatki duszy, w zimne ciało ptaka.

 

Ożywa.

Lśni.

Rozpościera skrzydła.

Odlatuje,

tworząc za sobą wstęgę rzeki.

 

Może kiedyś ci dwoje,

a później inni ludzie,

popłyną w niej z dzisiaj do jutra

 

Do roztopienia.

 
 

                  

 
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...