Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wróżka I Dzięcioł


Rekomendowane odpowiedzi

 

                                                                             —?/––

Zaszeleściło na gałązce. To mała wróżka ubrana w sukienkę z zielonego listka z doczepionymi kryształkami światła, wierci się niespokojnie. Coś ją trochę niepokoi, chociaż nie wie dokładnie co. Siedzi dość wysoko, blisko dziupli Starego Dzięcioła. Straszny z niego maruda, chociaż tak poza tym, to do rany przyłóż. Własne stukanie mu przeszkadza. Musi robić przerwy, żeby całe zdenerwowanie mogło spłynąć na gałąź, jak woda po kaczce. Jedyne chwile, kiedy biedne robaki mogą bezpiecznie uciec. Teraz go nie ma Obiecał, że szybko powróci, ale nic z tego. Siedzi więc sama zamyślona, a ciemny całun strachu zaczyna na niej osiadać, niczym zimna wilgotna mgła.

 

Dawno straciła swoje wróżkowe możliwości. Jest zdana jedynie na samą siebie. A przynajmniej w tej chwili. Nawet ptaki ucichły. Nie widzi też żadnych zwierząt, przechadzających się daleko na dole. Postanawia wejść do dziupli. Na pewno by nie miał nic przeciwko temu. Znają się jak łyse żuki. Wie, że może... tak bez pytania. Jakby wchodziła do swojego domu, którego już nie ma. Sukienka nadal świeci cichym blaskiem złotawej nadziei, oświetlając wnętrze dzięciołowego domku. Straszny tu bałagan… ale samotny, bez właściciela mieszkania. W normalnych okolicznościach, wygarnęła by jemu, co o tym wszystkim myśli, lecz teraz chce po prostu, żeby powrócił. Niech nawet zrobi jeszcze większy bałagan i marudzi na nią cały dzień. Byle przy niej był. Ale go nie ma. Jakby się pod ziemię zapadł.

 

Teraz jedyną przyjaciółką jest tęsknota. Soczyste krople deszczu uderzają mlaskająco o gałęzie, odmierzając smutne i męczące chwile czasu. Suną po liściach, by przystanąć na krawędziach, jakby się namyślały, by po chwili spadać dalej na kolejny liść z cichym chlupnięciem. Nieustanny wilgotny szum, jest jedynym wyraźnym dźwiękiem jakiego słyszy. Promienie słońca wnikają refleksyjnie w szeleszczącą zieloność, ale jest ich niewiele. Trudno im się przebić przez ciemne łapska chmur. Siedzi samotna w dziupli niczym wystraszone pisklę. Nadzieja w niej nie gaśnie. Jeszcze kilkanaście kryształków światła, dodaje otuchy, jakby chciały wniknąć do skołatanych myśli, by przytulić je niezwątpieniem.

 

Wyczuwa, że za chwilę coś się wydarzy. Coś bardzo ważnego, chociaż niekoniecznie dla niej miłego. Odczuwa dziwne zimno, jakby ktoś plecy posypywał kawałkami lodu. Nie bardzo wie, co się z nią dzieje. Coraz większy strach bierze ją w swoje posiadanie. Wyobraża sobie, że jakaś ciemna gęsta mgła, wnika w każdy zakamarek umysłu. Gaśnie kolejny kryształ na sukience, lecz trochę jeszcze zostało.

 

Wtem słyszy przeraźliwe dźwięki, jakby setki aluminiowych łyżeczek ocierały się o siebie nawzajem. Dostrzega srebrzyste migotanie, spotęgowane refleksami światła na mokrych liściach. Widzi zielono srebrną zasłonę utkaną między gałęziami. W pierwszej chwili nie wie na co w ogóle patrzy. Jest coraz większa i wyraźniejsza. Zaczyna dostrzegać szczegóły. Jakiś szaleńczy wirujący taniec. Nie, to nie możliwe. To nie może być prawdą.

 

Szybując między gęstymi gałęziami, zbliża się do niej, stado metalowych ptaków. Są srebrne, prawie białe. To skrzydła wydają takie dźwięki. Skrzeczą i skrzypią przeraźliwie. Drą liście na drobne kawałki, odłupują pazurami kawałki kory. Kaleczą całe drzewo, szarpiąc stalowymi dziobami. W wielu miejscach wypływa żywica, jak krew z rannego zwierzęcia, któremu podcięto gardło.

 

Lecz nie to jest dla niej najbardziej straszne i niezrozumiałe. Różne dziwy w tym lesie widziała. Nie może pojąć dlaczego przywódcą tej całej morderczej masy jest właśnie: on. Dlaczego powrócił taki odmieniony. I skąd się wzięły te wszystkie straszydła.

 

Stary Dzięcioł stoi na szerokiej gałęzi blisko dziupli, w asyście tych, którymi włada. Wróżka patrzy na niego ze łzami w oczach. Bardzo jej smutno. Najlepszy przyjaciel okazał się takim łajdakiem. Może za bardzo pukał tym swoim dziobem i mu się klepki w mózgu poprzestawiały. Aż żal na niego patrzeć. Chociaż jego oczy są dziwne. Jakby dobro ze złem wymieszane. Stalowy ptak podchodzi do niej. Chce ją rozszarpać ostrym dziobem. Jest takim smakowitym kąskiem.

 

– Zostaw ją! – słyszy gniewny głos. – Ona jest Zakazanym Owocem.

– Zakazanym co? Szefie, jak to… mamy wszystko niszczyć w lesie. Czyż nie?

– Ale nie ją. Za dużo jej zawdzięczam.

– Chyba szef za mało się napił, skoro ma takie skrupuły. A zresztą co mi tam. Jedna więcej, jedna mniej.

– Cicho bądź. Sfruwajcie stąd. Chce z nią pogadać na osobności.

– Oczywiście, szefie. Nie ma sprawy. Poczekamy na sąsiednim drzewie.

 

Znowu słyszy metaliczny szum. Wszystkie ptaki odlatują zostawiając okaleczone drzewo.

 

Stary Dzięcioł wchodzi do dziupli. Z dzioba spływa zabłąkana kropelka krwi. Stoli chwilę nic nie mówiąc. Patrzy tylko na Wróżkę, jakby chciał wniknąć w jej ukryte myśli. Ona też milczy. Słychać jedynie krople deszczu uderzające o próg.

 

– Mówiąc krótko, napiłem się Zła z Czarnego Źródła. Jest we mnie. Nic na to nie poradzę. Muszę niszczyć wszystko wokół. Stalowe ptaki są Urzeczywistnieniem Mojej Wyobraźni.

– To dlaczego mnie nie zabijesz?

– Odpowiedź nie jest taka prosta, ale postaram się wytłumaczyć. Jakby to powiedzieć… chodzi o zachowanie równowagi.

– Równowagi?

– Nie wiem dokładnie o co chodzi. Gdybym był samym złem… to bym nie mógł nim być. Rozumiesz?

– Nie.

– Ja też nie. A poza tym dobrze się składa, bo akurat ciebie nie chce zabić, chociaż nie wiem dlaczego.

– Ale Stalowy Ptak chciał.

– One wszystkie chciały, bo są mną. To tylko zwykły odruch. Szefem jestem ja.

– Nadal nie rozumiem, o co w tym biega. Zawiłe to trochę dla mnie.

– Dla mnie tym bardziej.

– Czyli chcecie zniszczyć las… i wszystkich.

– Musimy.

– A można was… to znaczy Ciebie powstrzymać?

– Można. Musisz się napić z Białego Źródła.

– A gdzie jest to źródło?

– Nie wiem. Jeszcze jedno. W dziupli. Pamiętasz?

– Ale gdybym je odnalazła i się z niego napiła, to co mam później zrobić, by wygonić z ciebie zło?

 

Nie uzyskuje odpowiedzi. Słyszy jedynie zanikający metaliczny odgłos. Siada na dnie dziupli, rozmyślając o tym, co się przed chwilą wydarzyło. To wszystko takie niepojęte i nie zrozumiałe. Jak to się mogło stać. Co go do tego podkusiło. A przede wszystkim: gdzie jest Białe Źródło. I jak ma dotrzeć do tego miejsca. I dlaczego odleciał tak nagle. Czyżby się obawiał, że jednak...

 

Nagle przypomina sobie co powiedział, gdy przed chwilą odlatywał: „W dziupli. Pamiętasz?” Ale o czym ma pamiętać. Pamięta jedynie swoją matkę , która zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. A cała reszta jest jakby za mgłą rozwianych wspomnień. I właśnie z tej mgły, zaczyna się wyłaniać pewien obraz z dzieciństwa. Miała kiedyś wielki Złotawy Liść, na którym mogła szybować gdzie chciała. To było zawsze super przeżycie, tak śmigać radośnie wśród gałązek i liści, nad drzewami i blisko ziemi, gdy czuła pod sobą przesuwającą się szybko trawę, wlatując w cząsteczki dmuchawców.

 

Matka kiedyś powiedziała, że jak będzie tak ciągle latać, to w końcu wyczerpie zupełnie: Moce Lotne Liścia. Nie wiedziała wtedy, co to oznacza: Moce Lotne Liścia. Chciała się bawić i radośnie wariować. Napawać się pięknem całego lasu. A tu takie rzeczy słyszy. Że ma przestać, bo liścia zamęczy.

 

Lecz w końcu matka ją przekonała. Powiedziała wtedy: „Najlepiej schowaj Liść w dziupli Dzięcioła. Niech tam sobie leży. Może kiedyś, w jakiejś szczególnej sytuacji, gdzieś na nim polecisz. A on będzie znał drogę”

 

No i zaczyna się wielkie szukanie. Dziupla nie jest duża, ale wiadomo, strasznie zagracona. Po co on tyle wszystkiego naznosił. W sroce się zakochał czy co? Wróżka marudzi w różnych tonacjach, ale szuka dalej we wszystkich możliwych kątach. Wreszcie znajduje w miejscu zupełnie widocznym i o mało co zawału nie dostaje. Widzi Latający Liść jako wycieraczkę do pazurków. Też coś, myśli sobie. Głupi stukający osioł. Żeby w taką cenną rzecz swoje czcigodne nóżki wycierać. Ale cóż. Najważniejsze, że się odnalazł. Stracił co prawda złotawą barwę, ale cóż... ważne, że jest. Muszę go wypróbować. A właściwie po co próbować. Lepiej od razu poszukać Białego Źródła.

 

Na szczęście Liść zachował swoje właściwości, mimo ciągłego miętoszenia przez dzięciołowe pazurki. Sprawuje się znakomicie. Jak nowo narodzony. Tyle lat nie latał, to nic dziwnego, że pragnie się wyszaleć. Kłopot jest taki, że nie zawsze szybuje tam, gdzie ona by chciała. Śmiga w różne miejsca z wielką szybkością, a biedna Wróżka trzyma się kurczowo boków i patrzy, czy już nie leci, ale bez liścia. W końcu zaczyna szybować, gdzie pilotka sobie życzy. I tu znowu problem. Kompletnie nie wie , gdzie lecieć, by ujrzeć potrzebne Źródło. Aż w końcu zauważa coś białego. Zniża lot, ale się okazuje, że to tylko resztka śniegu. Innym razem zahacza o biała koszulę świeżo wypraną. A Źródła jak nie widać tak nie widać. Po prostu nie wie, że Liść się tylko z nią droczy, gdyż dokładnie wie, gdzie śmigać jak oszalały.

 

Nagle dostrzega wśród skał białą migotliwą plamę. Zniża lot. Leci nisko nad ziemią, ocierając się o różne krzaki raniące delikatne ciało. Nie zważa na to. Musi ratować przyjaciela, a poza tym cały las. Jest już bardzo blisko. Czuję ożywczy chłód, nie zimny, lecz przyjemny, dodający otuchy. Wreszcie ląduje na brzegu. Źródło nie jest duże, ale dla niej raczej pokaźnych rozmiarów. Jest idealnie przezroczyste z białymi kwiatami rosnącymi na dnie. Nie ma chwili do stracenia. A co będzie później, tego nie wie. Chce się napić…

 

W tej samej chwili zostaje brutalnie odepchnięta. Robi kilka fikołków, by zatrzymać się kawałek od pluskającej nadziei.

 

Stalowy Ptak zbliża się do niej. Idzie wolniutko, niespieszno, skrzypiąc przeraźliwie. Jest już bardzo blisko. Wróżka leży na ziemi i czeka na śmierć. No cóż, nie udało się. Ale chociaż próbowałam, że wszystkich możliwych sił. Ptak stoi nad nią i zaczyna dziobać ziemię wokół niej. Ciosy padają blisko, ale w nią nie trafiają. Obstukuje Wróżkę ze wszystkich stron. Jest przerażona. Wystarczy jedno celne puknięcie i będzie po niej. Refleks światła tańczy na jego stalowym skrzydle jej łabędzi śpiew. Słyszy skrzekliwe słowa:

 

– Nie obawiaj się malutka. Nie mogę cię zabić, nawet gdybym chciał. Ale straszyć mogę. Jestem tu po to, żebyś nie mogła się napić z tego Źródła. Chyba wiesz dlaczego?

– Wiem.

– To dobrze. A zatem wsiadaj na Liść i zmykaj stąd. Chyba nie chcesz słodyczy ty moja, żebym go rozszarpał na śliczne małe kawałeczki?

– Nie chcę.

– No to się rozumiemy.

– Mam prośbę, jeżeli pozwolisz. Chciałabym porozmyślać chwilę o różnych sprawach i zaraz później odlecę. Przyrzekam. Co tobie szkodzi. Minuta w tą lub tamtą. Ty tu jesteś panem. Ja tylko pokornie proszę.

– No dobra. Możesz podumać minutkę.

– A ty, o panie najlepiej przycupnij pod tą wielką gałęzią. Po co promienie słońca mają palić twoje najjaśniejsze skrzydła. Jedyne w swoim rodzaju.

– Hmm… co racja, to racja.

 

Stalowy Ptak spełnia prośbę Wróżki. Siada pod gałęzią, która z chwilę spada na niego, robiąc z niego, płaską foremkę do nie wiadomo czego.

Dobrze, że nadłamaną gałąź zauważyła i wszystko zgrała w czasie. Błagała Matkę Naturę, żeby jej pomogła. Nie była pewna czy w nią wierzy, ale co szkodziło spróbować. Teraz wiedziała chociaż tyle, że albo to był zwykły zbieg okoliczności, albo Ona rzeczywiście istnieje.

 

Pije ze źródła. W tej samej chwili sukienkę pokrywają setki świecących kryształów. Zachowują się dziwnie. Jakby nie mogły usiedzieć na miejscu, chcąc jak najszybciej odlecieć. Póki co, falują milimetry od liściowej sukienki.

 

Wtem słyszy znany jej dobrze metaliczny szum. Dziesiątki Stalowych Ptaków zaczyna krążyć nad głową. Wiele z nich pikuje prosto na nią, by w ostatniej chwili zmienić kierunek. Na domiar złego z niewiadomej przyczyny, powstają wokół niej słupy ognia. Ptaki wlatują w nie i wylatują. Czerwone i jeszcze bardziej wściekłe. Nigdzie nie widzi Starego Dzięcioła. Przecież to on nimi kieruje. Musi gdzieś tu być.

Niech wreszcie coś odmieni jego umysł. Żeby był taki jak dawniej. Ogień szaleje wokół, ale nie przybliża się bardziej. Nie odczuwa żadnego żaru. Jakby płomienie nie były wrogiem. Ptaków jest coraz więcej. Na niektórych palą się gałązki. Wyglądają jak latające pochodnie. Znowu pikują prosto na nią.

 

Nagle z sukienką robi się coś dziwnego.

 

Jest sztywna, jak metal. Wolno się obraca, by za chwile szybciej. I nagle zupełnie niespodziewanie, zaczyna… strzelać kawałkami kryształów w atakujące ptaki. Słychać nieustanną kanonadę stuknięć o metalowe ciała. O dziwo wszystkie strzały są celne. Wiele pocisków leci prosto w ogień, lecz… wracają, by jeszcze bardziej dokopać ptakom: ognistym żarem. Tym razem skutecznym. Na dodatek źródło zaczyna tryskać do góry. Moczy ich ciała lawiną białej wody. Ogień, woda i kryształki nie walczą ze sobą. Walczą za wspólnym wrogiem. Wróżka w tym czasie ma jakby wizję. Nad lasem wyrasta ogromna postać w kształcie człowieka, której ciało składa się z ognia i wody. Są jedną naprzemienną masą. Jednym ciałem. Nie są wrogami. Są przyjaciółmi.

 

Ptaki zaczynają rdzewieć w zastraszającym tempie. Wyciekają z nich płynne wnętrzności. Odpadają skrzydła. Ciała są podziurawione przez zabójcze kryształki, które ciągle je atakują. Nawet te które już leżą na ziemi w bezruchu. Ptaki zamieniają się w kopczyki parującej i gorącej rdzy. Każdego dotyczy taka sama przemiana. Ogień przygasa samoczynnie. Źródło płynie cichutko jak płynęło. Ostatnie resztki rdzawego popiołu opadają na trawę.

 

Gra skończona.

 

``````````````````````````````````````````````

 

– Ej Wróżko! O czym tak rozmyślasz?

– Sama nie wiem, Stary Dzięciole. Czy coś się wydarzyło?

– A skąd mam wiedzieć. Pamiętam tylko, że piłem wodę. A później, że siedzę na tej gałęzi. To co było między, jeżeli w ogól coś było, to nie pamiętam.

– Ja pamiętam, że też chciałam się napić wody.

– No i co… napiłaś się?

– Chyba. Jeszcze miałam jakąś wizję.

– Ja też mam wizję bałaganu w mojej dziupli. Muszę wreszcie posprzątać.

– Najwyższy czas.

– Marudzisz.

– Nie zapomnij wyczyścić wycieraczki… stary marudo.

– Taka jest dla ciebie ważna? Wycieraczka?

– Tak… chyba tak. A jeżeli mi nie wierzysz, to spójrz w głąb siebie.

– Spojrzałem.

– I co widzisz?

– Głąb.

– Jesteś taki kochany.

 

 

**********************************************************

 

– Mamo, spójrz. Ale tu zardzewiała ziemia. Od czego taka? Jak myślisz?

– A skąd mam wiedzieć.

– Wejdę na nią na chwilę. Pokażę Misiowi. Na pewno mu się spodoba taki czerwony dywanik.

– Ale wracaj prędko.

 

<*>

– Mamo! Już wróciłam.

– To bardzo się cieszę… ale dlaczego Misiu ma podrapaną buzię?

– Nie wiem. Może to miejsce jest: głupie niemądre i niedobre.

– Wiesz co… powiemy wszystkim dzieciom i dorosłym, żeby lepiej nie wchodzili na Rdzawą Polankę. Co ty na to?

– Chyba lepiej płocikiem ogrodzić, żeby nawet jakieś zwierzątko nie mogło wejść… no tak… ale co z biednymi ptaszkami. One mogą wlecieć przez górę przecież.

– Nic się nie bój. Wszyscy razem coś wymyślimy.

 

<*>

Cicho w lesie i spokojnie. Jedynie w oddali, słychać jakby... szemrzące Źródełko.

A może tylko wiatr szeleści.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...