Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kłopot Krasnoludków


Rekomendowane odpowiedzi

Było siedem plag. Tak samo jak siedmiu krasnoludków. Tylko że one z plagami nie mają nic wspólnego. Siedzą żwawo przy okrągłej ławie, popijają wywar z grzyba i rozprawiają filozoficznie o wpływie brody na stosunki między: purpurowymi mrówkami a różowymi. Lub na jakich gałęziach, najładniej by dyndały czerwone pomidory. Oczywiście całe to ich gadanie, nie ma większego wpływu na rozwój lasu. Las szumi i będzie szumiał. Podobanie lub jego brak nie ma tu nic do rzeczy.

 

Z zewnątrz, jako że zmrok nadchodzi, widać światło w zasłoniętych oknach oraz różne cienie gestykulujące lub w bezruchu. Aż by się tam chciało wejść, by ogrzać zimne członki swoje. No chyba, że już są odgryzione przez leśne bestie wszelakie. To wtedy ich ocieplanie nie ma żadnego sensu. A zatem siedzą, gadają i nawet nie wiedzą, co za krzywda ma teraz początek na skraju lasu i kto ową krzywdę na barkach dźwigać musi.

 

A ciężar targać musi: Starsza Kuzynka – piąta woda po kisielu –Wrednej Śnieżki, co ją nieboraczkę z izby zamkowej wygnała. I za co? A za to, że za dużo luster potłukła, ale najpierw z nimi gadała. Śnieżka nie mogła zrozumieć, jak można konwersować ze zwierciadłem. Nawet nadwornego konowała – psychiatrę do Kuzynki swej wezwała. Lekarz umysłowy owszem przyszedł, ale sam chciał się od lustra, tego i owego dowiedzieć.

 

Na przykład, czy żona go zdradza z lekarzem od rozwolnień. Śnieżce było tego stanowczo za dużo. Dwóch świrów w jednej komnacie, to o dwóch za dużo. A Kuzynka lustra tłukła w diabły, bo żadne nie chciało powiedzieć, że jest brzydsza od Śnieżki. Wtedy miałaby szansę, że ją kuzynka nie wygna na zbity pysk. A Śnieżka i tak wygnała, gdyż budżet państwowy był znacznie nadszarpnięty, produkcją luster.

 

Nagadane i pośniadaniowe krasnoludki, zbierają się do wyjścia. Nie mają wcale na to ochoty, ale trzeba jakoś zarobić na remont grzyba w którym mieszkają. Między blaszkami zaczyna przeciekać, a i rurkami nieproszone robactwo się tłoczy. Mogli by oczywiście potrzebny mech wyrwać z lasu, ale to by było nieekologiczne działanie. A zatem – chcąc nie chcąc – muszą zarobić na syntetyczny. Mimo, że śniadanie zjedli, to do zakładu im nie spieszno. Swoją frustrację, wyśpiewują wesoło, idąc:

 

Hej ho, hej ho

gdziekolwiek by się szło

to nie do pracy

nie do pracy

bo to zło...

 

Nagle raptownie przystają. Tak że ostatni wpada na pierwszego poprzez wszystkich między nimi. Temu na przodzie broda staje słupka i uważnie słucha. Każdy kłaczek w inną stronę się wychyla.

 

 

Kuzynka wlecze się przez las, jak stłuczone zwierciadło, targające swoje kawałki. Czyli nie można rzec, że człapie żwawo. Z przyzwyczajenia trzyma w łapce małe okrągłe lusterko. Ale cóż to za gadanie z takim maleństwem, co nawet za bardzo mówić nie umie. Jedynie ino cicho popiskuje. Trzeba do ucha dokładać, żeby cokolwiek zrozumieć z tego całego mamrotania. A odbicia w nim, tyle co kot łez wylał.

 

Krasnoludki zmieniają trasę. Dzisiaj robią sobie wolne. Zgodnie ze słowami pieśni przewodniej. Są ciekawe, co tam się w kniejach wyprawia.

 

Wygnana na poniewierkę spogląda w górę. O zgrozo! Lepiej żeby nie spojrzała. Na gałęziach drzew wiszą ludzkie ręce. I to dłońmi do dołu. Jakby wyrastały z tego, na czym zawieszone. Każda trzyma małe lusterko i denerwuje idąca, puszczając zajączki po  oczach. Mimo, że sytuacja nie jest groźna, to Kuzynka wyobraża sobie, co one mogą wyprawiać, gdy nocka zapadnie. Jak na przykład skaczą z drzewek, łapią ją za szyję i duszą. Na dodatek lustro podsuwają, żeby widziała jak oczy wytrzeszcza i język wywala. Jej serduszko z tego wszystkiego, najchętniej by się do własnego przedsionka schowało. A może z tej zgryzoty, jeno umysł omamy wymyśla?

Nagle jakaś ręka stuka ją w głowę. Omal, że upada na runo ze strachu.

Słyszy głosy:

 

– A bodaj to, co to jest?

– Stare babsko i tyle.

– Nie aż tak.

– Nawet ładne, gdy spojrzeć z dala.

– Smutne jakieś.

 

Nagle krasnoludki słyszą głos:

 

– Do jasnej ciasnej, oczywiście, że jestem smutna. Wredna Śnieżka mnie wygnała. A wiecie za co?

– My dopiero przyszli. Nic nie wiemy.

– Ja też dopiero przyszłam, ale wiem za co. Za lustra.

– To takie coś, gdzie człowiekowi odbija? – zapytał rozsądnie krasnal.

– Nie chciało mi rzec, że jestem brzydka. Wyobrażacie sobie?

– Nie musimy. Wystarczy spojrzeć.

– To skoro tak… to ja wracam.

– Ale my żartowali. Da się patrzeć.

– No to mam prze...

– Proszę się waćpanna nie wyrażać. Zwierzątka słuchają.

– Zaprosicie mnie do domku swego?

– No jasne – odpowiedziały wszystkie siedem.

 

A w komnacie zamkowej, popłoch niesamowity. Kuzynka dała nogę. Śnieżka jest zrozpaczona. Najbardziej brakuje  luster. Teraz je nawet pokochała. Nie trzymała nerwów na postronkach swoich. Co ona tam robi sama w lesie. Na pewno ją napadły jakieś zbóje niewychowane, bez ogłady wszelakiej. Muszę jej szukać. Muszę!!! Ale najpierw walnę się lustrem w głowę, jeżeli jakieś znajdę. Pokrętna natura ma.

 

– Fajny grzyb. Nawet przestronny – rzecze zaproszona.

– Dbamy o niego.

– A o porządek?

– Też.

– A w którym miejscu, że zapytam?

– Im rzadziej sprzątamy, tym większa uciecha nasza z porządku.

– A kiedy ostatnio?

– Jeszcze wcale. Nie możemy przyzwyczajać się do radości. Bo spowszednieje.

– Aha.

 

Śnieżka biegnie zdyszana, siódmym zmysłem, wiedząc gdzie. Stoi przed chatką grzybową. Zagląda przez okno. Widzi Kuzynkę, jak wystaje z bałaganu. Jej oczy cieszy taki widok. Zbóje ją nie zjadły. Została przygarnięta przez rozkoszne maluchy. Stoją wokół niej.

 

*

 

Stara Jędza idzie przez las. Dźwiga koszyk z owocami. Ma uśpić Śnieżkę. Tak jest w scenariuszu powiedziane. Dyszy, jęczy i nosem kiwa na wszystkie strony. Nawet ptaszka strąciła, co usnął na niskiej gałęzi. Widzi Wielkiego Prawdziwka. Jest blisko. Co raz bliżej. Puk puk, puka do drzwi. Słyszy:

 

– Wiemy, że to ty. Właź.

 

Jędza wchodzi razem ze Śnieżką, co w takiej sytuacji pukać nie musiała. Kuzynka zauważa krewną i pragnie zwiać, lecz one we dwie w progu stoją. Słyszy słowa:

 

– Przebacz mi te lustra.

– Przebaczam.

– No to fajnie. Wracamy.

– Zjedz jabłuszko na drogę – mówi Jędza.

– Umyj najpierw – krzyczą krasnale. – Dbaj o zdrowie.

– E tam – rzecze Śnieżka. – I jabłko zjada.

 

W tym momencie zaczyna się prawdziwy koszmar. Obżarta jabłkiem, wcale nie zasypia. Wręcz przeciwnie. Zaczyna szaleć. Krasnoludki swawolnie molestować. Tam dotknie, tam ściśnie, ale tylko przez chwilę. Biega po wszystkich możliwych kątach. Tłucze naczynia. Prostuje nos jędzowaty. Szarpie białe brody. Kłaki z nich wyrywa. Wrzeszczy, że lustra są cudowne.

 

– Co ja narobiłam – tym razem wrzeszczy Jędza. – Pomylić jabłka musiałam.

– O cholera! Kopnęła mnie w czułe miejsce.

– Mnie też. Nawet dwa razy.

– Zróbcie coś wreszcie – drze się Kuzynka. – Bo całego grzyba rozwali.

– Właściwe jabłko musiałam zgubić w lesie. Krasnale, biegnijcie tam… a łaj dostałam… jak znajdziecie… a łaj znowu… to migiem z nim do mnie.

 

Krasnalki wybiegają jak szalone, martwiąc się o domostwo swoje. Śnieżka tymczasem biegnie na piętro, skakać po łóżkach. Żadne nie ocaleje w całości.

Wreszcie zasypia. Nie przez czary, ino ze zmęczenia. Grzyb nadal się chwieje z rozpędu. Po chwili nieruchomieje. Tak samo jak obrazek z portretem na ścianie. Przodek trzyma się ramy i wisi. Po chwili włazi z powrotem do obrazu i nieruchomieje. Chatka też. Nastaje złowieszcza cisza.

 

– Gdzie się podziały maluchy – pyta Jędza Kuzynkę.

– No właśnie. Długo nie przychodzą.

– Wyjdźmy na podwórek. Zerknijmy.

– Dobry pomysł.

 

Wychodzą na zewnątrz. Krasnoludki śpią jak zabite. Aż im się brody unoszą od oddechu. Chrapią przeraźliwie na cały las. Bardziej odważne zwierzątka stoją wokół i ziewają.

 

– O żeż w mordę – rzecze Jędza. – Ogryzka po gruszce. A byłam przekonana, że mam jabłko. Zeżarły i koniec. To jedyne wytłumaczenie.

– Jedną gruszką się podzieliły? – nie wierzy Kuzynka.

– Duża była. Mutant. Jak dynia.

– Aha. To rzeczywiście mogły. Jak długo będą spać?

– Aż ich Królewicz nie pocałuje.

– Wszystkie musi?

– Wszystkie. Każdą sztukę z osobna.

– Będzie chciał?

– Nie.

– No to mamy problem.

 

Nagle słyszą słowa:

 

 – Jaki tam problem. Pocałuje wszystkie, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze: żądam folię na każdą brodę, żeby się kłakami nie zadławił. Po drugie: tak normalnie jak w bajce było, chce rękę Śnieżki za żonę.

– Tylko rękę? – pyta Jędza

– Rzecz jasna, resztę też – odpowiada Królewicz.

 

7 x cmok… Krasnale się budzą. Tylko brody nadal śpią.

 

Nagle słychać wołanie Jędzy:

 

– Do mnie! Ale już! Maluchy dobre były i podzieliły się dynią… to znaczy: gruszką.

 

Całość biegnie do wspomnianego miejsca. Patrzą i co widzą? Ano Jaś i Małgosia smacznie śpią.

 

– Ależ Jędzo – rzecze wzruszony Królewicz – Ta urocza para, dzięki Tobie, do chatki Jagi Baby nie dotarła. Nie będą upieczeni. Życie im uratowałaś. Dobra z ciebie kobieta.

– No coś Ty. Bez przesady. Chcesz mi etat w bajce zlikwidować? – rzecze Jędza. Mówiąc to oczka spuszcza zażenowana. Lecz nagle dochodzi do siebie – bo daleko nie ma - i wrzeszczy:

– Kto pocałuje Małgosie?

– My!!! - zawołały wszystkie Krasnoludki.

– A Jasia?

– Jasiu niech śpi. Co sobie będzie chłop żałował – powtórnie zakrzyknęli maluchy.

– Ależ nie może tak spać na poszyciu leśnym. Wilka dostanie i zmarnieje od zimna.

– Królewiczu, pocałuj go. Masz wprawę – kwili Kuzynka.

 

Królewicz, jako że z niego uczynny człek, Jasia całuje. A obudzony  za to go po buzi tłucze, ze wszystkich stron. Nawet zaczynają się szarpać, ale przerywa im wrzask Jędzy:

 

– Wielki Prawdziwek podskakuje! Śnieżka wyspana! Zaczyna znowu szaleć!

 

Wszyscy biegną jak stoją do chałupy.

 

– Oj, oj, oj – płaczą Krasnoludki. – Co za bałagan. Nawet my to widzimy. Kto to posprząta?

 

Wreszcie łapią wojującą. Wierci się wśród nich, a oni razem z nią na obrzeżach złapania. Podbiega Królewicz, by ją w usta pocałować i czar oddalić. Trudne to, gdyż cel nieustanie w innym miejscu śmiga. Tak bardzo głową obraca. Widzi jeno zarys latających ust. Nagle mu się udaje. Śnieżka jest spokojna. Tyle tylko, że Królewicz zaczyna szaleć. Na szczęście tylko chwilę. Lecz na tyle długo, że Jędzowaty nos prostuje. Widocznie czar był zmęczony.

Teraz wszyscy leżą i dyszą obwicie.

 

Słyszą, jak ktoś w kółko powtarza :

 

– Nie chcę być za diabła pięknym łabędziem. Pragnę zostać szarym kaczątkiem.

 

Idą w kierunku głosu. Przystają. Patrzą.

 

– A tej co znowu? – pyta Kuzynka.

– Zatruła się czymś.

– Zostawmy ją. Jak dorośnie, to zmieni zdanie.

– Ja bym nie zmieniła – rzekła Śnieżka. – Fajnie być taką szarą kulką.

 

Wtem zauważają, że znajdują się w podłużnym, długaśnym wgłębieniu. Las i wszystko wokół, łącznie z nimi, zaczyna się po bokach podnosić. Ogromne ściany – mimo wszystko –wydają się przyjazne. Nie mają wrażenia, że zostaną życia pozbawieni, ale też nie wiedzą, co jest grane.

Słyszą z wysoka donośny dziewczęcy głosik:

 

– Mamusia każe mi przestać, bo się nie wyśpię. Jutro znowu was poczytam. A teraz do łóżeczek i spać. Zamykam książeczkę.

– Tylko nie spać!!! – zakrzyknęli w ostatniej chwili przed zamknięciem.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Stojąc nad spokojną wodą, spoglądamy w kierunku oddalających się deszczowych chmur, gdy za nami zachodzi słońce następnego dnia mozołu nad życiem doczesnym.   Widzimy tęczę poniżej waniliowo brunatnych spodów chmur oświetlanych jakimś dziwnym złotym blaskiem zza pleców, na tle granatowego nieba.   Wszystko wydaje się zalane jakby ciepłem i światłością, kontrastem tego co było i co nastąpi.   Tego, czego tak poszukujemy wędrując pomiędzy barwami życia.   Właśnie tak patrząc i szukając opadamy już z sił, skalani bezradnością.   Prawdę mówiąc ileż można się katować i mordować by tę syzyfową pracę doprowadzić do końca i poczuć, że znowu trzeba będzie zacząć   Zacząć następny dzień, obładowany kolejnym ciężarem. Ciężarem bezskutecznych prób wzajemnego zrozumienia. Ciężarem bezskutecznych prób wypowiedzenia tego, co leży na sercu. Jedno i drugie nigdy nie zostało ustanowione, ni usłyszane.   Może byłoby lekko po prostu udawać, wypić razem kawę czy herbatę. Rytualnie odmówić pacierz przed zbawicielami samotności Rytualnie wejść do łóżka i odbyć cowieczorne bębnienie ciał   Może byłoby ani to lekko, ani to ciężko zacząć studia z przykazania matki i ojca. Popołudniami zasiąść przy tytule magistra nad telewizyjnymi bujdami posolonymi zawiłościami z zaskoczeniami. Popołudniami zasiąść przy szachach i łamigłówkach z nadzieją, że uznanie innych da nam moc władcy Eterni.   Może byłoby pikantnie zjeść trochę boczku, karkóweczkę; przyjarać wielbłądkiem lub pobawić się z Marysią. Cmoknąć wujka Janusza czerwonymi, niespełnionymi od namiętności ustami Grażynki. Cmoknąć obrazek Jezuska, który powędrował do zeszytu 10-latka podczas noworocznej kolędy.   Nie mówmy o bólu, to takie passe.. teraz mówimy już wprost o chorobach i niedoli. O demencji starości, gdy człowiek nie może zapomnieć o tym, jak będąc dzieckiem robił w majtki O demencji starości, gdy człowiek nie może przypomnieć sobie o tym, jak będąc w kwiecie wieku bawił się drogimi zabawkami   Gadane, gadane, gadane całe życie przerobione.   Może najmniej myśleć musi ten, który myśleć nie musi.. oczywiste Może najmniej spożywać musi ten, który spożywać nie musi.. oczywiste Może najmniej cierpieć musi ten, który cierpień nie rozumie no cóż, chyba nie trafiłem tutaj z sensem i z rytmu wybiłem tę pieśń. Praca nie jest pracą dla kogoś, kto się jej wyuczył i wykonuje ją bez zastanowienia Umysł przydymiony nie przejmuje się konsekwencjami nieprawidłowości, w które wpadł a jazda na ostro przypomina co najwyżej bieganie dzikiego wieprza po zagrodzie.   Nie ma ciężarów i nie jest lekko właściwie wszystko jest w stanie nieważkości; grawitacja bawi się udając istnienie. Względne, bowiem cóż istnieje?   Szczęśliwy ten, który nie wie czym jest szczęście. Radosny ten, który nie wie, czym jest radość. Przejrzał ten, który nigdy niczego nie widział. Mądry ten, który nie wie, czym jest wiedza. Uznany ten, który nie wie, czym jest uznanie. Odważny ten, który nie wie, czym jest odwaga. Sprawiedliwy ten, który nie wie, czym jest sprawiedliwość. Prawdomówny ten, który nie wie, czym jest prawda. Zbawiony ten, który nie wie czym jest zbawienie. Poznał Boga ten, który nie wie kim jest Bóg. Żywy ten, który nie wie czym jest życie.   Wiara w tym, który nie wie, czym jest wiara. Nadzieja w tym, który nie wie, czym jest nadzieja.   Nie ma go ani tu, ani tam. Nie ma go ani jutro, ani dziś.   Jak wiatr przeminął już, bowiem nie ma ni czasu, ni przestrzeni. Wszystko jest tym czym jest i czym nigdy nie było.   Taka w swojej istocie jest śmierć a skoro w ogóle jest śmierć nie ma miłości.     Tak właśnie kończy się jesień zmiana jest tym, co jest stałe zmiana jaźni w nicość.   Żadne teorie nie odpowiedzą na żadne pytanie jesteśmy w kropce i nie ma wyjścia Czarna dziura - mówiąc potocznie przemieniła się w więzienie niczym czeluść cyklu życia i śmierci zabezpieczona męskim orgazmem zapieczętowana wytryskiem nasienia i wchłonięciem plemnika przez kobiece jajeczko   Chociaż w sumie.. mamy metody, by i to powstrzymać. Spirala domaciczna - spiralą wyginającego ludzkiego gatunku jest w dwóch kierunkach biegnącą. Tak właśnie jest lżej, czyż nie?   Niektórzy twierdzą, że wiemy o świecie dużo ale znajomość praw nie jest wiedzą, co najwyżej, właśnie - znajomością praw. To co się wydarzyło... to, co się wydarzy... Wszystko wyjaśni determinizm, pomimo i tak nieistotnych anomalii na poziomie kwantowym Bo któż je ogarnie?   Więc wędruj przez życie i nie daj się znieść prądom wmawianego sensu. Korzystaj ze wszystkiego, bo przecież z czego miałbyś nie korzystać, a cóż masz do stracenia? Wiatr w polu.   A na końcu? Cóż, będzie ciekawie! Bowiem.. przecież, jak to wszyscy lubimy sobie śpiewać: "wesołe jest życie staruszka". A jeśli nie masz na to wszystko ochoty? Cóż, każdy znajduje swoje drzwi, bo jak to bywa mało kto zna słowa Królowej Popu: "you will find the gate that's open even though your spirit's broken".   Skrajności. Kiedy jeszcze kochałem i myślałem, że jestem kochany miałem ksywkę na portalu o poezji SkrajSkraj   Zwiastun tego czym stanie się ta miłość która nigdy przecież miłością nie była.   Lecz teraz cieszę się bardzo, że po tej całej burzy przyszło mi poznać pierwsze słowa wypowiedziane przy założeniu świata, których treść ukryta jest w literach powyżej. Słowa, których nikomu nie zdradzę, bo czeka mnie za nie tylko zdrada.
    • Raz co udał; koparka, kra, pokładu oczar.  
    • I korki załadował; zła woda - łazi... kroki.    
    • @iwonaroma Nie stosuję przykrywek, chyba, że na garnki. Tak, mi się należy tyle tylko, żeby włączyć PH, gdy już nie daję rady - i to rzeczywiście jest ironia; ironia tego wspaniałego, kochającego świata. Właściwie to już podchodzi pod sarkazm, bo przecież jak można reprezentować sobą skrajności i paradoksy, o których tutaj piszę? Pytanie retoryczne.   Ale mam plan, który pełznie, a za kilka chwil opublikuję jego kolejną cegiełkę.
    • Samotność trapi? Tęsknisz spoiwa? Nie trać nadziei! Lecz pomnij jeno kanon kaznodziei – Sen do ziszczenia – o ile diwa: Ciepła, wrażliwa, dobra, troskliwa!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...