Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

graphics CC0

Analiza wiersza K.I. Gałczyńskiego pt. „Ulica towarowa”


Wiersz:


Tutaj wieczorem faceci grają na mandolinach
i ręka wiatru porusza ufarbowane wstążeczki.
W ogóle tu jest inaczej i gwiazdy są jak porzeczki,
i jest naprawdę wesoło, gdy księżyc wschodzi nad kinem.

 

Anioły proletariackie, dziewczyny, wychodzą z fabryk,
blondynki smukłe i smaczne, w oczach z ukrytym szafirem
jedzą pestki i piją wodę sodową niezgrabnie,
pierś pokazując słońcu, piękną jak lirę

 

A kiedy wieczór znowu wyłoni się z mandolin,
a księżyc, co był nad kinem, za elektrownią schowa,
mgłami i alkoholem ulica Towarowa
rośnie i boli.


K.I. Gałczyński / 1929.

 

 

Analiza wiersza:

 

Wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego pt. Ulica towarowa” to bilans w opisie bliżej nieokreślonego miasteczka, dokładniej jednej ulicy. W prologu to opis czysto proletariacki, status „społeczeństwa fabrycznego” świadomie i refleksyjnie umiejscowionego w rewolucji przemysłowej pomiędzy dwoma wojnami światowymi, notabene, – na dobre przytłoczonego amorficzną codziennością. Studium egzystujących w matni systemów produkcyjnych, stacjonarnych schematów i przyzwyczajeń ludzi przypisanych do swoich fabryk i manufaktur. Praktyczny, socrealistyczny charakter wiersza wprowadza nastrój anemicznej figlarnej monotonii. W pierwszej części utworu to bynajmniej pantagruelizm w ambitnej formie – czyli usilnie beztroski koniecznie standardowy wymiar życia tej (naszkicowanej przez autora) robotniczej dzielnicy. „Faceci grają więc na swych mandolinach”, „ręka wiatru porusza jakieś ufarbowane wstążeczki”, a gwiazdy „są jak porzeczki”, to późny wieczór – na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy (czerwone – czyli proletariackie), a „Księżyc wschodzi nad kinem”. Póki ta jasność dominuje na „ulicy towarowej” żywot proletariuszy w zachwycie magią i ulicznym folklorem ulatuje „cały w skowronkach”, „naprawdę [tu] wesoło” sugeruje Gałczyński, z fabryk po zakończonej zmianie wyłażą smukłe młode blondynki, o szafirowych oczach, a nastrój jarmarczny tej aglomeracji zachwyca czytelnika. Dziewczyny żują pestki może to dynia, może słonecznik?, popijają sodówkę. Czas płynie wesoło – lecz do czasu trwa ta sielanka, gdy jasność substytuuje w noc – ta przysłowiowa „sodowa woda”, wreszcie uderzy do głów mieszkańcom betonowej dżungli. Zapytasz czytelniku: dlaczego akurat „sodówka”?, i w jakim celu zastosowałem ów semantyczny apendyks? – Otóż, pisze dalej Gałczyński: gdy „księżyc co był nad kinem za elektrownią się schowa – mgłami i alkoholem ulica towarowa [tu] – rośnie i boli”, po zmroku miejsce opisane przez Gałczyńskiego zmienia diametralnie oblicze – teraz to zaułki pijaczyn i kreatur, a miasteczko przechodzi swą codzienną metamorfozę, wraz z nocą przenika stanem turpistycznym, zachowaniem swych mieszkańców uwierzytelnia mroczność i całą industrialną brzydotę, relacje miasteczkowiczów (jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki) – przemieniają się w ohydę – w pijacką balangę. Ludzie po dniu mozolnej pracy porzucają własne smutki i troski zaś stany stricte niehumanitarne uwierzytelniają. Ta mroczność traci charakter biesiadny, to pitawal – „towarowa” kronika kryminalna, wszystko co kolorowe – barwne, stanie się teraz profesją szemranych układów. Ból, gorycz i obojętność, wszystkie stany ludzkiego zniewolenia przez zło, gdzie czapka gore na złodzieju, istota wygraża z degeneracji, a gwałt i nielegalny handel w antyludzkiej pomroczności – zatrważa.


Gałczyński wychował się na przedmieściach Warszawy, z pewnością czasy dzieciństwa zanotowane w pamięci poety zainspirowały go do napisania wiersza. Poezja dwudziestolecia międzywojennego to eklektyzm, w zasadzie nie można jej zamknąć w ustalonych trendach. Emanacje światopoglądów stanowiły grupy poetyckie powiązane z konkretnymi czasopismami. W głównym nurcie tworzyli Skamandryci – z Tuwimem, Kazimierzem Wierzyńskim, Janem Lechoniem – na czele.. Powiązani z kulturalnym pismem „Pro Arte et Studio”. Głosili pochwałę życia, promowali twórczą wolność bez skrępowań, opisy życia radosne, podnoszące na duchu, z fasonem witalnym i subiektywnym. Dalej to: Awangarda, ci opisywali życie zwykłych ludzi, uwikłanie człowieka w postęp cywilizacyjny i naukowy marazm. Awangarda krakowska to – 3M – poezja miasta, maszyny, i masy, poeci skupieni wokół Tadeusza Peipera. – przeciwstawiali się całej tradycji literackiej szukali „punku zero”, inni przedstawiciele nurtu to: Adam Ważyk, i Julian Przyboś. Tworzyli też futuryści odwołujący się – do manifestu Marinettiego, zafascynowani głównie technologią, w obrazoburczym modelu przyszłości szukali zaspokojeń bardziej perwersyjnych: Anatol Stern, Aleksander Wat, Tytus Czyżewski i Bruno Jasieński (którego twórczość osobiście bardzo cenię, bo poeta operuje daleko wyszukanym słowem). W końcu lirycy określani jako: Kwadryga, to: Szenwald, Dobrowolski i właśnie Konstanty Ildefons Gałczyński. W wierszach konstruowali stany katastroficzne i apokaliptyczne wizje przyszłości, często zabarwione ironiczną nutą upadku cywilizacji.


Wiersz „Ulica towarowa” – stroficzny, złożony z 3 zwrotek, o rymach niedokładnych i nieregularnych okalających i krzyżowanych: ABBA, ABAB, ABBA. Brak akcentów oksytonicznych (gdzie ów akcent przypada na sylabę końcową wyrazu – zrymowanego), więc nie męskie a żeńskie. Nieregularna liczba sylab w wersach.

 

przez: Tomasz Kucina

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Waldemar_Talar_Talar fajny.
    • ich życie to łysa zarówka zawieszona nad czaszką, w malutkim kwadracie w bloku, wyjąca jak rtęć w gorączce. nie świeci - tylko rzuca cień własnego śmierdzącego światła, a oni siedzą pod nią jak karaluchy w garniakach zrobionych z porzuconych butelek i plastiku z dna oceanu, kupionych w lumpeksach z centrów ich ponurych miasteczek. umierają na miękko, z oczami wbitymi w ekran jak w hostię. nie mają marzeń - tylko zdrapki, które śnią im się nocą jako języki lizane przez automat do kawy. ich głowy to akwaria z brudem po reklamach, gdzie pływają złote rybki z amputowanymi życzeniami. serca mają zrobione z topniejącego linoleum, biją na przemian z dźwiękiem nadchodzących powiadomień. nie mają idei -  tylko strzępy logotypów wbite w korę mózgową jak tatuaże z supermarketu. ich dusze są jak portfele po przejściach - pełne paragonów i kieszonkowego od rodziców na emeryturze. przyjaciele? głosy w słuchawkach, co grają playlisty melancholii, czasem piwo na murku pod sklepem. kochankowie? ciepłe zwierzęta z funkcją „mute” i oczami jak ślepe panele dotykowe, na jedną noc przy zgaszonym świetle, bez funkcji wydaj resztę. w ciemności prezerwatywa wypada z ręki i wrzask na placu - ful  aborcja od zaraz. dni - długie gumy do zucia, ciągną się jak kisiel po podłodze w lunatycznym biurze, zostawiając na stopach lepką warstwę cyfrowego kurzu. sny - pamiętniki cudzych pożarów, które próbują odczytać przez filtr z benzyny. jedzenie - topiony serek z biedronki, gratisowy hot dog od kumpla z marketu i niedzielny schabowy u mamy. chodzą jak strusie w szpilkach, z głowami w powietrzu, które śmierdzi Wi-Fi. oczy mają jak przeterminowane lody - niby słodkie, ale coś się w nich psuje. a pod powiekami mieszkają dźwięki niedokończonych myśli: "ja...ja...ja..." „może… może… może…" kiedyś...kiedyś...kiedyś..." ich zazdrość to pies z dwiema głowami, gryzie ich krtań i genitalia naraz, znaczą podłogi krwią, ale myślą, że to nowa wersja dywanu IKEA co dziadek kupił im na imieniny. i żyją - nie dlatego, że chcą, ale boją się, że śmierć nie ma Wi-Fi. bo w ciszy słychać echo: „tu nic nie ma”, głodne, lepkie słowa, co śpią pod językiem jak zdechły szczur w kiblu. nie mają hobby - tylko palce, co w nocy same scrollują do końca internetu. nie mają Boga - mają aplikację, co przypomina o oddychaniu i wysyła wersety z cytatami motywacyjnymi. kiedy umierają - to jak dym z grilla zrobionego z plastikowych lalek od dorosłych dzieci sąsiadów, a ziemia przyjmuje ich cicho, jakby wrzucała imię do folderu „spam”. i gniją - powoli, elegancko, jakby ktoś chciał z tego zrobić reklamę perfum Armani unisex, dla ludzi, którzy już nie czują niczego.  
    • @Annna2 Miłość do przeznaczenia...to Podziękowanie za istnienie.    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • @Roma poproszę ! Będę obok. I będzie jeszcze bardziej dziko. A póżniej wezmę Cię na barana i poszybujemy....ku przyszłości.
    • @Migrena pobiec? jak ja się o własne nogi potykam, bo ciągle z głową w chmurach... Ale jak już się potknę, to sturlać się mogę... tam gdzie dziko i pięknie :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...