Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Biała ściana w smugach zachodzącego słońca, czarne prostokąty okien i drzwi. Zbliżam się. Jestem blisko.

Oddalam… Wyciągam rozedrganą rękę,

dotykając popękanej powierzchni.

Chropowata struktura.

Brunatne plamy zacieków.

Rdzawe smugi.

Odpadające płaty…

Staję na drodze światłu. Przede mną wije się pokręcony, nieporadny cień

umarłego

człowieka.

 

Przywieram czołem, ustami. Całym ciałem…

Całuję namiętnie…

Liżę zmurszałe płaszczyzny i pęknięcia starego,

zdewastowanego muru.

Połykam kapiące łzy, spadające drobinki kwarcu.

W konwulsyjnym tańcu wariata wdycham zapach wilgoci,

pleśni

i piwnicznej stęchlizny.

Obejmuję i przytulam

wyzierające spod tynku cegły.

 

Pod paznokciami tworzą się głębokie bruzdy, z których wysypuje się na twarz

czerwonawy pył.

Otwieram szeroko usta w niemym krzyku.

Zaciskam powieki. W skroniach pulsujący ból…

 

Skrzypienie piasku. Czyjeś nieśpieszne kroki.

Delikatne dotknięcie barku, niczym powiew wieczornego tchnienia.

Odwracam się, otwierając szczypiące od słonej wilgoci oczy.

W padającym na mnie jaskrawym słońcu, jakby niewyraźny zarys postaci…

 

 

Poprzez rozedrganą światłość nie widzę za wiele.

Dostrzegam tylko to, na co pozwalają szczegóły

ostrych jak nóż promieni.

Pomarańczowa aureola na wysokości oczu

odsłania w swoim kołysaniu owe wirowanie odległych planet, mgławic i galaktyk…

I znowu ogarnia mnie cisza,

w której wiatr komunikuje się ze mną

tym szeptaniem

zbłąkanych widm.

 

Słyszę z bardzo daleka niewyraźne słowa…

Kto mówi?

Dlaczego dobiega to wszystko z takiej zamierzchłej przeszłości?

Przemieszczam się w ogromnej pustce,

w której światło pędzi przez miliony lat.

I w której poruszam skrzydłami, niczym jakiś ptak

wiekuisty…

 

Jestem tutaj. Jestem tam. Jestem w wielu miejscach jednocześnie,

bądź nie ma mnie wcale…

 

…pojawiam się znowu,

ale nie tutaj i nie teraz…

 

 

Zstąpiłaś do mnie,

przeniknęłaś z jakiegoś innego wymiaru, Jewgienijo…

Stoimy w wysokiej trawie,

w samosiejach, które wykwitły przez te wszystkie lata.

Trzymamy się za ręce: ja – widzialny, ty – widzialna, tylko przeze mnie…

 

Coś mówisz, lecz ciebie nie słyszę.

Poruszasz milczącymi ustami,

taki smutek mając w spojrzeniu i taką żałość…

 

Prowadzisz nas przez zarośla

i chwasty,

przez te wszystkie miejsca, które były kiedyś placami zabaw.

Trzeszczą i piszczą poruszane wiatrem zardzewiałe huśtawki…

Spoglądają na nas czarnymi prostokątami pustych okien opuszczone,

osiedlowe bloki…

 

Twoje włosy i sukienka falują w zwolnionym tempie, jakbyś była jakąś kosmiczną meduzą,

zawieszoną w pełnej migotliwych refleksów głębi

oceanu…

Jesteś obok mnie, nie jesteś… Jewgienijo…

 

Zaciskam powieki. Otwieram…

 

Pokazujesz mi dłonią obdrapany, brudny

blok.

Mieszkałaś w nim, będąc dzieckiem. I mieszkasz nadal, lecz już jako istota przedwieczna,

pozbawiona ciała.

 

Oprowadzasz mnie po pokojach z ubogimi resztkami przeszłości, które pokrył grubą warstwą

kurz.

Trzeszczenie parkietu od moich kroków

i już

– tylko moich…

 

Pośrodku jedyne krzesło.

Siadam na nim,

rozglądając się wokół mokrymi oczami.

Promień słońca przecina podłogę, ścianę…

 

Jestem sam.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2019-07-27)

 

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Był sobie pewien poeta, ogólnie znany z imienia i nazwiska oraz kilku innych spraw i radził sobie w życiu nawet lepiej niż doskonale. A każdym razie na to wyglądało właśnie i być może nawet wbrew pozorom. Tymczasem jego wiersze nie radziły sobie z życiem wcale a wcale. A w każdym razie wyglądało, że tak jest, zwłaszcza jak to się mówi na pierwszy rzut oka i przy pierwszym czytaniu. W świecie coraz lepszych śladów ta niezgodność była coraz bardziej widoczna, bo teraz i być może w przeciwieństwie do przedwczoraj dużo więcej widać i słychać i inne różne takie najprzeróżniejsze. Ogólnie chyba – jak to się mawia – więcej wiadomo, co jest jednak dyskusyjną tezą, od której znajdziesz mnóstwo wyjątków. Zresztą zdaje się, że tych wyjątków tylko przybywa, a nie ubywa, ale to temat na inną historię, dodam tylko, że równie ironiczną i sarkastyczną i inne takie tym podobne. Cóż, czytelnicy w przeciwieństwie do lat mocno poprzednich z tym faktem fantem musieli się bardziej zmierzyć, co bywało i wygodne i niewygodne, czasem do tego wręcz jednocześnie. Wygląda na to, że wcześniej nie mieliby podobnych problemów, albo relatywnie mniejsze. Zresztą poeta im tłumaczył, że on tylko odwraca uwagę, ale oni, ani nie czytali, ani nie słuchali go zbyt uważnie, bo przecież mieli na swoich głowach multum własnych spraw, notabene niejednokrotnie jeszcze trudniejszych do wyjaśnienia. Gdzie jeszcze przepiękniej nie idzie czegokolwiek ustalić. Gdzie piękno i gdzie ciekawość to jedno, a gdzie prawda i kłamstwo to drugie. Gdzie forma, a gdzie istota to trzecie. Natura, sztuczność, rola, zawód to chyba już po dziesiąte, albo i lepiej, albo i jeszcze lepiej... Właściwie autor niniejszego wcale się sobie nie dziwi, że kończy każde zdanie kropką, bo po prostu jest w kropce. Zresztą bardzo możliwe, że zawsze był, a nawet będzie przez czas dłuższy niż do określenia, czy do opisania.    Warszawa – Stegny, 14.04.2025r.
    • @Leszczym Zgadzam się, to nie jest bajka, moim zamysłem nie bylo jej napisanie.
    • W pałacu mieszka para bywają królem i królową.   Na ścianach są ozdobne linie. Wyrysowane są rośliny - często czterolistne koniczyny. Nie braknie morskich muszli…   Zamek ma trzy baszty i dwanaście okrągłych okien…   Gdy przybywa słoneczny rycerz, podnoszą zwodzone mosty.          
    • "Najniebezpieczniejsza jest pora, gdy nic się nie dzieje, nic nie boli i nic nie dokucza. Gdy wszystko toczy się nurtem spokojnym, a sprawy dojrzewają z wiosenną ufnością." Rajmund Kalicki "Dziennik nieobyczajny" wieczór nacechowany płynnością linii, jakby go Luigi Colani zaprojektował. łagodne daje mi w kość. ech, czuję, że przeciąga się w środku, z hurgotem w stawach, puchate i wszystkookie zwierzątko intelektualne, sapacz-gryźca, co wykatulał się z chmur, by mnie rozleniwić. rozanielić. nawet blask słoneczny jest jakiś porowaty. nic, tylko leżeć i się przejmować. czymkolwiek. rozdrapywać zabliźnione. a może: otrząsanie się z zapyziałości. mentalnej. oto stoję przed dębową biblioteczką szczelnie wypełnioną tomami. wszelkie problemy ogniskują się w ich zawartości. grzeszek w koronkach, szpetne przekleństwo podniesione do rangi sztuki wysokiej. opisy takie, że aż można za nie przynoblić. i mały ja, schłostany wiechetkiem pokrzyw, ostrym językiem prześmiewcy. nieumiejący czytać, a więc bronić się przed jadem paszkwili, głuchą i głupią tkanką plotek. jeden sukinsyn z mojej wiochy, w ramach zemsty, bo nie chcę z nim więcej pić ani ćpać, rozpuszcza famę, że jestem pedałem (nie mylić z gejem). powinienem się tym przejąć, co najmniej zwyzywać idiotę. a mi się pisze powieść "Niewzajemne". poczciwość to welurowy czołg, który przejeżdża mi po głowie. obłęd.      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...