Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kopciuszek z nieuzasadnioną miłością, patrzy na swoją Macoszkę, która nie jest jak ten kwiatek urocza, co się na groby sadzi. Zresztą takiej lepiej nie wkopywać. Wszystkie wokół roślinki by szybciutko zmarniały, a i nieboszczyk w grobie, musiałby ze zgryzoty obrócić swoim ciałem. Albo przesypać z miejsca na miejsce. Macoszka łazi po izbie i łazi, rzucając w meble wyzwiskami. A to jej drzwi skrzypią lub kurz nie przylega do szmatki. Innym znów razem krzyczy na garnek, gdyż się ledaco nie ukłonił, uchylając rondelek nad czeluścią naczynia. Albo co gorsza, czajnik za głośno piszczy swoim dzióbkiem, ziejąc parą po wszystkich możliwych kątach.

 

Kopciuszek stał się kopciuszkiem, jeszcze za dziecka, kiedy to inne nieznośne bachory, zmuszały go do kopania Kopciuszkowych ciuszków. Nieustannie słyszała: kop ciuszek, kop ciuszek. Tak to do niej przylgnęło, że nawet w późniejszych latach, tę nazwę pokochała. Macoszka nadal się przemieszcza, jak gradowa chmura pod rękę z piorunem. A ona siedzi w kupie butów, gdyż co chwila dobrzy ludzie jej trzewiczki przynoszą, na wypadek, gdyby jakiś zapodziała.

 

Nie wiedzą oni, że ona wprost marzy o tym, żeby zgubić wreszcie but. Za mąż chce wyjść. Iść na swoje. Ale nie z byle kim, jak już. Póki co musi z Macoszką siedzieć. Uśmiecha się głupio, jakby ser przed nią fruwał przez swoje dziury. Aczkolwiek trochę ją nawet miłuje, w granicach rozsądku rzecz jasna, bo jej życie uratowała. Oczywiście przez przypadek, niezdara jedna, cholerne babsko.

 

A było tak...

Ścieżyną leśną wędrowały. Aż tu nagle misiu na drogę wyszedł. Beczułkę miodu w łapkach trzymał. Zobaczywszy jednak dziewczynkę, na inny kąsek apetyt dostał. Lecz niestety, ujrzał tą drugą starszą. Natychmiast z impetem miód pojadać zaczął, by ów widok straszny, chociaż trochę osłodzić. Słodkość migiem go zadławiła i na ziemię padł, aż wiewiórce orzech z łapek wypadł, od wstrząsu tego. Przy życiu pozostał, lecz takim lelum po lelum. Kopciuszek chciała mu zrobić usta usta, ale zlękła się, że jej głowę odgryzie lub obojętnie co.

 

A teraz siedzi w chatce i o lubym odpowiednim rozmyśla, uśmiecha się do marzeń swoich, a Macoszka jest przekonana, że do niej. Nawet w zmartwienie popada odrobinę, czy dziewczynka przy zdrowych zmysłach pozostaje, skoro się do niej kielczy.

Nagle ściany ogłusza pukanie do drzwi. Tak donośne, że stado pająków, na podłogę pospadało, poplątawszy się w nici swoje.

 

Kopciuszek otwiera drzwi. A w progu jegomość zacnie ubrany, zadaje rozsądne pytanie:

 

– Cześć! Królewicz jestem. Bucika zgubiłaś? Bo jeżeli nie, to spadam. No więc jak. Długo mam czekać?

– Ależ moje kochanie moje, staram się ze wszystkich sił… ale nie mogę zgubić. Naprawdę robię co w mojej mocy. Nic z tego. Wszystkie mam. Dzisiaj liczyłam.

– To w takim razie, precz idę. Po cóż moje członki, męczyć mam czekaniem.

– A to idź sobie w jasną cholerę! – dziewczę wzięło przykład ze swojej opiekunki – Nie chcesz czekać, aż zgubię… to się znajdzie inny, co poczeka z pocałowaniem ręki. Myśli, że jak Królewicz, to mu wolno nie poczekać. A sio, bo…

– Bo ja się wtrącę – rzekła starsza wiekiem – I tak ci przywalę…a zresztą wiadomo to, żeś prawdziwy. A może przebieraniec jakiś...

 

Nagle wszyscy troje zauważają starszego jegomościa, co stoi uśmiechnięty, glapiąc się w głąb izby.

Dziewczę rozpoznaję natychmiast, kto to w progu drepce

– O, o, Dziadek przybrany przyjechał. Witaj dziadku. Fajnie, że wpadłeś. Właśnie jestem trochę matrymonialna… a może nie.

– No to idę. Jestem obrażony - rzekł Królewicz.

– Obyś się o swoje berło potknął.

– Chwila! Co tu się wyprawia – zapytał rozważnie Dziadek – Tak nie można gościa traktować.

– Można, skoro taki – odrzekła córka ojca swego.

– No to idę. Widzi to ktoś?

– Synu! Nie bądź w gorącym oleju kąpany. Kopciuszek i moja córka, tak mają.

Pogadajmy na spokojnie. O co w tym biega?

– Za mąż chcę wyjść! Ale to już! O to biega! A on nie chce poczekać, aż wreszcie zgubię. Pacan koronny!

– Co zgubisz? Wnuczko przybrana.

– Pantofelek. Lub coś koło tego.

– To ja go ukradnę. Zgoda?

– Nie. Prawdziwie muszę zgubić.

 

Macoszka myśli sobie: jeżeli to prawdziwy królewicz, to dałam ciała. Trzeba to jakoś załatwić. Kasa się przyda. A i rodzina zacniejsza będzie. Już wiem. Jak mogłam na to nie wpaść. Na bal ich wygonię i siebie też. Może w tym całym bałaganie wreszcie zgubi co trzeba.

 

– O czym tak rozmyślasz, ty moja paskudna kochana córeczko?

– A… nic nic… zasnęłam biedna.

– Na stojąco? – zapytał chyba Królewicz.

– A co? Nie można. Bo jak cię…

– Córko! Dość! Gębę stul!

– Ależ Dziadku. Ona mi życie uratowała.

– Przypadkowo oczywiście?

– Jakżesz by inaczej, Dziadku.

 

Wdrażam plan. Nie ma co czekać – pomyślała wiadomo kto.

 

– Posłuchajcie kochani. A może pójdziemy na bal?

– A po cóż taka wredna, na bal miałaby chodzić – retorycznie zapytał dziadek.

– Nie jestem wredna, tylko jestem jaka jestem, ojcze!

– To jeden pies.

 

Dziewczę popatruje z boku. Czy czasami królewicz nie dał nogi. A nóż prawdziwy. Z tym balem dobry pomysł – myśli sobie jak umie. Słyszy słowa:

 

– Wspomnianą imprezę mój ojciec wyprawia, jakby ktoś pytał. No co… ktoś zapyta?

– A po co już – rzekł dziadek.

 

No to idziemy na bal – zakrzyknęli całą kupą jak jeden mąż.

 

Na balu Kopciuszek za czorta nie mogła zgubić pantofelka. A starała się jak mogła. Wszyscy inni gubili. Nawet niektórzy po dwa na raz, a po pijaku nie tylko buty, lecz całe odzienie. Biedna Kopciuszek oczka spuszczać musiała, chociaż raz po raz zerkła, jak warto było. Ale nawet w takich okolicznościach, bucika zgubić nie mogła. Zdejmowała, rzucała nim w tańczących, kładła w nieznane jej kąty… i nic. Zawsze widziała go z powrotem, na ślicznych stópkach swoich. Macoszka też pomagała, kradąc bucik z nóg. Królewicz też się starał. Nawet sam król ojciec, gdzieś go schował, ale po chwili, znowu były na jej nóżkach. A zatem ręki dać nie mogła. Martwiło ją to wielce. Tym bardziej, że już wiedziała, że Królewicz prawdziwy, a teraz jakaś inna go capnie, co potrafi zgubić.

 

A zatem zbliżamy się do końca bajki, bo jak długo można to ciągnąć, zanudzając poddanych.

 

Wreszcie trzewiczek zadział Dziadek. Zgubę znalazła szwagierka króla. Zakochała się w dziadku, od pierwszego przymierzenia. Pobrali się. Nie byli skąpi...

 

Wszyscy żyli długo i poniekąd szczęśliwie.

Opublikowano

Ty byś też ładne pisał, gdybyś stawiał na jakość a nie na ilość, ale skoro chwalą za nic... to po co się wysilać, prawda DD? 

 

Również pozdrawiam.

Opublikowano

@Dekaos Dondi  Takiej wersji "Kopciuszka" jeszcze nie czytałam... :))) Masz dużą wyobraźnię i poczucie humoru, którego tak często brakuje innym ;) I podobają mi się Twoje "popierdółki", lubię je czytać... ;)

Pozdrawiam :)

Opublikowano

@CafeLatte

CafeLatte→Akurat zerkłem.

Dzięki za info. Nie  mam zamiaru blokować żadnego tekstu! Tak jeno z ciekawości zapytałem:)

Wiem... ale, w którym miejscu się dusi tę punktację:)?

P.S→Wykasowałem Alberta→bo to dziwnie jakoś zabrzmiało:))

Chyba mi wybaczy:))

Pozdrawiam. Lubię pozdrawiać:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Kwiatuszek Szczerze mówiąc jeszcze nie wiem . To pierwsze próby. Gitary też muszę odkurzyć. Ale taki jest plan. Co jakiś czas rozciągam palce, zaczynam nucić i śpiewać.    Kocham te swojej gitary i muzykę którą z nich wydobywamy. :)
    • Chodź. Wejdźmy tam. W las głęboki, w polany dzikich listowi o korzennym aromacie wieczornych westchnień. Wiesz, słońce jaśnieje w twoich włosach koroną, kiedy je rozczesujesz dłonią, jakby w zadumie.   Idziemy serpentyną wijącą się, zagubioną w przestrzeni gorącego lata, wśród stłoczonych lękliwie czerwonych samosiewów, wiotkich winorośli… W krzaku jaśminu, co lśni kroplami rosy, jawi się pajęczyna drżąca. I w tym drżeniu, w tej przedwieczornej zorzy, my.   Chodź. Weź mnie za rękę. Chcesz, wiem, choć kroczysz w panteonie niedomówień i jakichś takich, jakby pobocznych spojrzeń, które w tobie kiełkują z nasion niepewności.   Idziemy w cichym kołysaniu wierzb, w powiewach wiatru kładących się na pniach, na przydrożnym płocie drewnianym, na sztachetach, między którymi słońce przepuszcza w migotach swoje cienkie nitki jaskrawego blasku, na kładce przerzuconej nad perlistym nurtem strumienia, wśród feerii mżących kryształów.   Na naszych ustach i dłoniach, na skroniach…   Chodź. Wejdźmy w te szepty rozochoconych brzóz. W ramiona kasztanów ze skrzydlatych cieni. Niech nas oplotą, abyśmy mogli wzbić się na nich ku słońcu lekko. Z cichym krzykiem zamarłym na ustach.   Idziesz z tyłu ścieżką, bądź kilka kroków przede mną.   Dokądś wciąż wchodzisz. Skądś wychodzisz. Z jakichś zakamarków pełnych anemonów, z leśnych ostępów i w kwiecistym pióropuszu na głowie. Bogini natchniona śródpolnym wiatrem łagodnym. Uśmiechnięta.   Chodź. Idziesz. Znowu idziemy. Ty, przede mną. To znowu odrobinę za mną. Obok. Przechodzisz. Przemykasz lekko. Zatrzymujesz się, rozmyślając nad czymś.   To znowu zrywasz się truchtem, wybiegając o parę kroków wprzód.   Idę za tobą w ślad.   Kiedy wyprzedzam cię, oglądam się za siebie. Podaję ci rękę.   Nikniesz w cieniu na chwil parę, jakby celowo, naumyślnie. Na moment albo może i na całą wieczność. Nie wiem tego na pewno, ponieważ olśniewa mnie przebłysk spadający z nieba, co się wywija z korony wielkiego dębu.   Wiesz, to wszystko jest takie ciche i ciepłe. miękkie od poduszek z mchu i paproci.   Szepczę, układam słowa, kiedy ty, wyłaniasz się bezszelestnie z cienia (nagle!) i cała w pozłocie.   Od migotów blasku. Od drżeń.   Tuż za mną. Jesteś. I jesteś tak blisko przede mną, jedynie na grubość kartki papieru tego wiersza, który właśnie piszę (dla ciebie) albo źdźbła trawy, którym muskasz niewinnie moje spragnione usta.   Wychodzisz wprost na mnie, przybliżasz się, jakby w przeczuciu nieuniknionego zderzenia Wyjdź jeszcze bardziej. Proszę. A proszę cię tak, że już bardziej się nie da. Wiesz o tym. Więc wyjdź… Wyjdź za mnie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-07-31)    
    • @Nata_KrukNo, bo jak krótki może być długi ? :) Dziękuję i pozdrawiam:) @Marek.zak1Akceptujesz, zgadzasz się na wszystkie plusy i minusy. Dziękuję i pozdrawiam:) @LeszczymAlbo i nie :) Któż to wie :) Dziękuję i pozdrawiam:)
    • @Alicja_Wysockaten świat jest taki mały Las Palmas jest za rogiem? to ja się oszukałem marzenia mógłbym spełnić w knajpie ? w Gdyni, a nie w Krakowie?   :)) dziękuję i pozdrawiam:)    
    • @Nela Sam wiersz bardzo dobry, niesamowicie trafnie oddaje stan ducha. Dobrze, że piszesz, jest tutaj mnóstwo wrażliwych osób, mamy swoje wzloty i upadki. Jeśli to osobiste odczucia, to warto coś z tym zrobić. Pisanie o tym. to dobry początek. Bardzo pozdrawiam.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...