Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Gdy Zamilkną Dzwony


Rekomendowane odpowiedzi

Przeraźliwe dudniące dźwięki dzwonów, słychać z wierzchołka wysokiej góry. Po zboczu zjeżdżają tętniące zjawy karawanów, zaprzężonych do tysiąca galopujących nut. Ogromny, bogato zdobiony w czarno srebrne wstęgi klucz wiolinowy, szybuje przed nimi, otwierając niewidzialne drzwi do rozwścieczonych w swym pędzie, fałszywych dźwięków. Spod kopyt w kształcie odwróconych krzyży, wylatują błyszczące skrawki złotej rzeźby, układając się w to, co ma niebawem nastąpić. Niektóre zamieniają zieloną trawę, w połyskującą ciemność ostatecznej prawdy. Donośnie echo krąży po okolicznych wzniesieniach a nieboskłon drga nieustannie, pulsując nerwami przeznaczenia. Błękitno krwawa skóra bestii szykuje się do ataku.

 

A słońce jest krwisto czerwone. Średnio wypieczony befsztyk o kształcie gorącego serca wiruje nieustannie, przepompowując wszystkie ludzkie poczynania. Zarówno te dobre jak i te złe. Wrzące krople kapią na ziemie. Palą, niszczą, burzą i dzielą cokolwiek jest połączone.

 

Zwęglone, parujące ciała ptaków leżą na umęczonej ziemi. Nie zawiniły czemukolwiek, lecz ich lot został niespodziewanie przerwany. Wmanewrowany w cudze winy drapieżników. Skrzydła po raz ostatni wgryzły się między cząsteczki powietrza, by się z nimi pożegnać i już nigdy nie powrócić. Wiele otwartych okopconych dziobków, zastygło w ostatnim ćwierknięciu a setki pustych oczu wypłynęło wrzącym strumyczkiem. Zwęglone pierzaste ciała, przypominają rozłożysto-cuchnący kubeł na biologiczne odpadki. A ludzie muszą patrzeć w wielkie lustra, które się nagle ukazały i każdy bez wyjątku jest zdziwiony.

 

Kołyszące się krwawe dzwony płoną nadal na szczycie góry a dźwięki rozcinają przestrzeń, ostrymi nożami zwątpienia i bezsilności. Zalatują spalenizną przypalonych nut, na ruszcie zwęglonej pięciolinii. Ludzie stoją póki co nienaruszeni, lecz sytuacja zmienia się radykalnie.

 

Na części nieba ukazuje się ogromna podwieszona pajęczyna. Zwisa ciężko w kierunku ziemi, przygnieciona ciężarem much. Niektóre są jeszcze żywe, lecz z większości pozostały puste skorupy lub nawet tego nie ma. Chwaszczenie nad głowami przygnębia beznadzieją. Właśnie jeden owad pragnie się wydostać. Nic z tego. Oderwane ciężkie skrzydło koloru ołowiu, przygniata małą dziewczynkę. Słychać urwany jęk i donośny trzask miażdżonych kości. Część muchy zamienia się w cuchnącą rybę. Poprzez chmury prześwituje cień pająka. Nie rusza się. Jest najedzony. Chwilowo. Żadna mu już nie ucieknie. Może spokojnie odpoczywać i czekać aż zgłodnieje.

 

Od czasu do czasu nisko nad ziemią, szybują prawie niewidoczne, bardzo wytrzymałe linki.

Wielu ludzi jest przeciętych na pół. Nie zdążyli zajrzeć na stronę szaleństwa. Wiedzą co by tam zobaczyli. Swoją przyszłość. Bardzo bliską i niekoniecznie miłą. Jest na wyciągnięcie ręki, lecz ręce pozostają puste. Szczególnie te w odciętych tułowiach.

 

Wtem ziemia drży w posadach, aż jedni na drugich się przewracają i już nie wiadomo, kto pod kim dołki kopał lub pod nim kopano. Góra unosi swoje ociężałe cielsko. Między podłożem a jej dnem pojawiają się kleiste kolumny, jakby ziemia nie chciała je wypuścić ze swoich szponów. W końcu pękają a z wnętrza wylatują: obleśne owłosione robaki: białe, czarne i szare. A pod teraz lżejszym kopcem wielka kałuża krwi się rozlewa, jakby olbrzymowi z palca popuściło, powiedzmy na oko: bulgocząca zerówa.

 

Na szkarłatnym jeziorze w cieniu spodu góry, wyjące parodie bałwanów ze wściekłej piany, szarpią małe statki wystrugane z białych zgrzytających zębów, obleczone w udrękę: zdziwienia i niedowierzania. Niewielkie łódki utkane z rozwałkowanych ludzkich spojrzeń, wpływają do oczodołów czaszek zanurzonych w lepkiej wrzącej kipieli. Malutkie martwe źrenice w których odbija się ostateczne rozwiązanie, przed którym droga ucieczki została na wieki zablokowana.

 

A ludzie stoją u podnóża góry i nie mają gdzie uciec, albowiem na złudzeniu horyzontu przepaść się wytworzyła, gdzie dno można dostrzec jedynie wtedy, gdy tam się wpada, lecz możliwość odbicia minęła raz na zawsze.

 

Szalejąca wichura roznosi porywy na prawo i lewo, wszędzie tam gdzie dosięgają jej rozedrgane szpony. Tudzież grzmoty słychać zewsząd a i deszcz rzęsisty z gorejących popiołów pokrapia zamaszyście, robiąc ludzi ostatecznie na szaro. Błyskawice na wierzchołku góry przepalają swoimi zygzakami obejście dzwonów, czyniąc w nich głębokie dziury z których zielona posoka spływa po zboczu. Wijące ciało węża doświetla falujący blask czerni, płynący jak rzeka z fragmentu nieba, z której wystają szare, postrzępione kości i mlaskające części rozkładających się trupów.

 

U podnóża góry wyrastają ciernie. Rosną bardzo szybko wspinając się w stronę płonących dzwonów. Oplatają je swoimi pnączami jak czułe ramiona pseudomatki, czyniąc na drżącym żelazie głębokie niewygodne bruzdy. Te jęcząc i zawodząc zakłócają jakość dźwięków, przez to dzwony zaczynają fałszować tak bardzo, że niektóre uszy od głów odpadają a biedne ślimaki nie mogąc się wydostać, złorzeczą, zawodzą i marudzą, wiercąc się w wnętrzu głowy. Niewinne ofiary winnych.

 

Z góry zwisają strzępy błękitu. Farba odpadająca od sufitu już nigdy nie mających się spełnić marzeń. Niektóre spadają na ziemię a owe sufity są czasami bardzo nierówne. Parodia białych płatków śniegu, brudzi kolor nienawistną czernią. Po zboczu góry toczą się ogniste kamienie, lecz nie na wszystkich, jeno wybranych. Ranią boleśnie ciała oraz przypalają pozostałe członki, wyganiając na poniewierkę: skwierczące ścierwa zepsutych dusz. One zaś, szybują w kierunku dzwonów i płoną we wrzącym pulsującym dudnieniu. Ludzie mogą tylko patrzeć. Nic poza tym. Poza tym, zostało bezpowrotnie zaprzepaszczone, kiedy jeszcze można było coś; zmienić, naprawić, wybaczyć.

 

Na tle czerwonego słońca powstaje symbol rozwidlenia dróg, bez żadnych drogowskazów. Przeminął czas dokonywania wyborów. Drogi różnią się od siebie a jednocześnie są: podobne. Każdy je dostrzega po swojemu i wie, którą ścieżką będzie musiał podążyć, czy to go cieszy czy przeraża. A wokół jest las. Z ciemnych rosochatych pni wypływa wrząca lawa, niczym mokre jelita z rozciętego brzucha. Snuje się wolno i metodycznie bulgocząc i mlaskając. Gorące bąble pykają fajkę śmierci.

W ciemnych zakamarkach konarów, połyskują zawsze nienasycone: żółte ślepia duszojadów.

 

Czekają na sygnał, by zaatakować. Spełnić swoje przeznaczenie. Nie wszystkie dusze poszybowały w zbawcze płomienie, by pocierpieć i się odrodzić kiedyś na nowo. Te spotka gorszy los. Gdy znikną w czeluściach owych bestii, to już nigdy stamtąd nie powrócą. Chociaż pewności nie ma. Tutaj nic nie jest pewne, chociaż wszystko nastąpi.

 

Wtem nieboskłon z lekka jaśnieje i wyłania się wielka świetlista dłoń. Wyłapuje niektórych ludzi, wznosząc ich wysoko, poza granicę cierpienia i pojmowania. Wielu chce się tam dostać, ale chcenie nie ma tu nic do rzeczy. Trzeba było pomyśleć o tej windzie wcześniej. W obecnej sytuacji można tylko czekać.

 

Wielu już szybuje w kierunku: białych pierzastych baranków. Na ich śnieżnobiałych ciałach, widoczne są ślady krwi i drewniane drzazgi. A tam w dole: pożoga i zniszczenie, wielka góra, płonące dzwony, białe kości i grasujące, wiecznie głodne: duszojady. Coraz większe i większe. Dokładnie wiedzą co czynią.

 

Małe dziecko rozpaczliwie płacząc, jest samotnie unoszone w bezkres nieba. Rodzice zostali na dole. Zdecydowali kiedyś o jego śmierci. Nie zna wszystkich docelowych planów oraz prawdziwych motywacji, jakie nimi kierowały. Nie osądza. Tutaj nie ma kamieni. Zadaje jedynie pytanie: czy mamusia i tatuś zostali na zawsze wyskrobani ze zbawienia?

 

Nie słyszy odpowiedzi. Wie tylko, że będąc tu, w białej dłoni, jest gotowe na ponowne spotkanie i przebaczenie.

 

Nagle wszelkie dźwięki milkną. Cisza jak śpiącym makiem zasiał. Robi się jasno i przyjemnie. Z wielkiego megafonu na szczycie góry słychać głos:

 

Bardzo dziękujemy za udział w ćwiczeniach na wypadek: końca świata. Dołożyliśmy wszelkich starań, żeby doznania: wzrokowo - czuciowe, były jak najlepszej jakości i sprostały państwa oczekiwaniom. Pragniemy też nadmienić, że wszystko co państwo przeżyli, to jedynie nasza wersja wydarzeń, opracowana i przygotowana, przez najlepszych dostępnych specjalistów, pałających się tą niezbadaną wciąż dziedziną.

 

Jeżeli ktoś się poczuł zawiedziony lub jego światopogląd został niezgodnie z wolą naruszony, to z góry najmocniej przepraszamy. Także za ewentualne: prawdziwe rany, które niestety miały miejsce. Bardzo nad tym ubolewamy i jest nam niezmiernie przykro. Do karetek należy się udać, zgodnie ze wskazaniami drogowskazów, których hologramy właśnie wyrastają jak grzyby po burzy. Opatrunki są gratis.

 

Zapewne państwo nie pamiętają, że podpisali umowy, opiewające na określone kwoty do zapłacenia. Proszę się nie martwić. Każdy otrzyma fakturę z terminem płatności: czternastu dni. Za przekroczenie wspomnianego terminu zostaną naliczone odsetki.

No cóż. Wierzymy, że wielu te ćwiczenia czegoś nauczyły, lecz żałujemy, że zapewne nie wszystkich. Dziękujemy za uwagę i życzymy miłego dnia.

 

Kolekcja niepowtarzalnej biżuterii: "Koniec Świata Na Każdą Okazję'', dostępna u podnóża góry, po cenach promocyjnych.

 

*

– Zadzwoń, że byliśmy na imprezie i możemy się spóźnić.

– Nie ma zasięgu.

             

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

                     

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W sumie ta cała panademia pokazuje jak bardzo jesteśmy "odklejeni od ramy" rzeczywistości.

Tylko za żadne skarby nie chciał bym brać udziału w "ćwiczeniach na wypadek końca świata" bo są nawet bardziej apokaliptyczne niż apokalipsa, tego no, św Jana :) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wiem o tym i mam dziwne podejrzenie, że też rozmawiasz sam ze sobą. Ja też prowadzę swój własny dialog, nawet chyba zbyt często ;) (dialog jest podobno zdrowy, ale kłótnia już napewno nie) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @poezja.tanczy Dziękuję bardzo, zajrzę do Ciebie.  Pozdrawiam serdecznie,  Miłego dnia 
    • kraj nad Wisłą  cudowny kraj  rodzą się tutaj  nie chińczycy europejczycy  a Polacy  i nie jest to ich wybór  życie za nich wybrało    mogą być z tego dumni  dali Europie to  co ją zbliżyło do cywilizacji  Konstytucję  umocniła korzenie  nowoczesnego świata  i  i zburzyli mury między państwami    to nasze wspaniale dary    bądźmy POLAKAMI  patriotyzm to nie negacja innego  to szacunek do swojego   3 Maja 2024 andrew
    • Panie i Panowie. Przed Państwem –- Ciscollo! Powitajmy go gorącymi brawami! Jedyny i niepowtarzalny…   A więc w pustej sali…   (Zaraz, zaraz. Jakaż to pusta sala? Wróć. Jeszcze raz. Od początku. A gdzie, Ciscollo?)   A więc w pustej sali. W pustym teatrum. Puste siedzenia rażą po oczach czerwonym obiciem, jak wtedy, kiedy jechałem donikąd w pustym przedziale pociągu… Walają mi się pod nogami jakieś zużyte sprzęty. Jakieś truchła rozsypujące się w proch. Bielejące… Albo raczej żółknące w świetle wiszącej lampy mojego pokoju. Rozsuwam na bok krzesła. Pufy. Taborety…   (A co z teatrem, w którym jedynie cisza i szum płynącej w moich uszach krwi?)   Jakie to ma znaczenie. Pustka tu. Pustka tam…   A więc, pomiędzy krzesłami… Przedzieram się jak przez gęste chaszcze amazońskiej dżungli…   (strasznie dużo tu tych krzeseł)   A więc, pomiędzy pufami…   (tych też jest wiele)   Pomiędzy pustymi fotelami…   (Aa. Tych jeszcze nie było)   Więc, pomiędzy fotelami z poprzecieranym obiciem, pomiędzy tymi czworonogami przestępującymi niecierpliwie ze stukotem jadącego pociągu. Nie. Pomiędzy pustymi, stojącymi spokojnie fotelami, na których zasiadali moi rodzicie za życia. Ojciec wypalił nawet na oparciu dziurę od niedopałka papierosa, kiedy zasnął pijany po seansie spirytystycznym podczas przyjęcia z okazji którychś tam swoich urodzin czy imienin. Nie pamiętam.   W każdym bądź razie zasnął z tlącym się petem, który wypalił właśnie tę dziurę w oparciu. Za oknami pachniały jaśminy. Pachniało czerwcem i ptaki śpiewały tak tkliwie. Słowiki…   Ojciec mówił coś przez sen. W tej to żywiołowej gmatwaninie fazy REM, nadającej pozorów jawy. Poruszał szybko ocznymi gałkami. Pod zaciśniętymi powiekami albo i bez powiek. Jakoś tak przerażająco otwarcie. Mówił z przekąsem i z całą swoją surowością człowieka z zasadami. Wygłaszał coś oskarżycielskim tonem i wygrażał palcem.. Do kogoś. Do czegoś. Do nie wiadomo czego. Jak to bywa we śnie. Mówił potem o przestrzeni, która jest wg niego zakrzywiona. Jak tęcza… O wyimaginowanym napisie na froncie pianina (którego już dawno nie ma, albowiem został sprzedany przez matkę z grosze do jakiegoś muzycznego ogniska)  A więc dopatrzył się go między wyrzeźbionymi na nim liśćmi jakiegoś egzotycznego krzewu. Ciscollo! (cokolwiek to znaczy, mimo że brzmi jakoś tak z włoska) Powiedział to wyraźnie, wykrzyczał wyskoczywszy z fotela jak oparzony. Nie. Nie obudził się, tylko jako ktoś, kto śni na jawie albo w gorączce.. Potem powtórzył to słowo wiele razy, cały czas śniąc i przestępując z nogi na nogę. Wyglądał jak wypchana kukła albo manekin w kolorze wosku. Wreszcie opadł z sił, popadając w apatię i przygnębienie. I zanurzył się w bezkres szumiących fal. Jego tors opadał. Wznosił się. Opadał… Niczym przypływy i odpływy dostojnego oceanu…   Teraz jest to pusty, wygnieciony przez niego fotel i z wypaloną przez tlący się niegdyś niedopałek dziurą na oparciu.   Pusty fotel po mojej matce…   Cóż…   Pusty po mojej matce fotel z odpadającą drewnianą listewką między drewnianymi nóżkami, którą muszę chyba przykleić. Odpada i już. Widać, tak ma, że musi odpadać. Podłogowa klepka jest przed nim wytarta od ciągłego szurania przez nią kapciami z twardymi podeszwami. Jest wytarta, bo szurała stopami podczas oglądania filmów nocnego kina. Albo i nie szurała. I miała je spokojnie ułożone. Bez najmniejszego drgnięcia. Tak jak miała je spokojnie ułożone w otwartej jeszcze sosnowej trumnie. Widziałem… Była już sina na twarzy, kiedy leżała ze złączonymi dłońmi oplecionymi różańcem. Ojciec też był siny podczas trumiennego spoczynku w przykościelnej kaplicy dwadzieścia kilka lat wcześniej. Chciał coś jeszcze chyba powiedzieć, bo miał otwarte usta. Wokół nich był siny. W głębi czarny od toczących go gnilnych procesów. Oboje już dawno zsinieli, rozsypali się w rozwiany wiatrem pył. W atomy. Neutrony. Kwarki… Całą tę subatomową menażerię wkuwającego gówna. Bo nie zbadanego do końca. I wymykającego się wszelkim prawidłom naukowego postrzegania.   A więc puste po nich fotele. I pusta kanapa. Na której często kładła się moja matka, wracając późnymi popołudniami z pracy. Miesiąc przed śmiercią już się nie kładła, bo nie mogła leżeć i spać z powodu niewydolnego serca. Ale ostatecznie poszła spać. Już tak na amen. Pewnego marcowego przedpołudnia po kolejnej nieprzespanej nocy. Pamiętam, że rano świeciło słońce, mimo że takie lekko przymglone. Za to pod wieczór rozszalała się śnieżna burza. Zabrała ją. Tak po prostu zabrała ją wtedy śmierć. Tak bezceremonialnie. Z okrutnym rechotem absolutnej potęgi wszechwładzy. Runęły wówczas wszystkie gmachy. A każdy z nich miał w sobie mniej lub bardziej wierną, rozpadającą się twarz mojej matki. No cóż, zagrała kostucha na skrzypcach. Fałszywie…   Rozglądam się. Na ścianach wiszą jakieś zdjęcia. Krajobrazy namalowane przez nieznanych mistrzów. I stary wiszący zegar. Nie bijący już od dawna. Martwy, zeskorupiały trup. Nasłuchuję… Poprzez szumiący w uszach pisk przychodzą do mnie przez ściany dźwięki z dawnych kreacji przeszłego czasu. Takie pomieszane i jakoś tak nie po kolei. I pomiędzy wychylanymi do dna haustami alkoholu. Która to butelka? Nie wiem. Nie pamiętam. A zresztą nie ma to już znaczenia. Wznosząc kolejny toast do widma w stojącym tremie, zapominam nagle, co miałem zrobić dalej. Opadam na fotel. Bezsilny. Nie pamiętam, co zaplanowałem. Nie wiem. Nic nie wiem. Ale wiem, że płoną gwiazdy albo świece poustawiane w zakamarkach pokoju. Poustawiane nie wiadomo przez kogo. Przeze mnie? Ja to zrobiłem? Albo może ja, jako nie ja? Przez takie coś nie będące mną? Nie ważne. Płoną, to płoną. Niech ściekają stearyną czy woskiem. Na ścianach drgający zarys twarzy, skrzydeł. I czegoś tam jeszcze… A więc ktoś tu jeszcze jest. Kto? Nie odpowiada nikt. Zatem to muszę być ja, tylko podczas przepoczwarzania się w kolejnego ekscentrycznego robaka.   To, co przed chwilą było jeszcze kształtem, teraz nie ma już żadnego kształtu. Jakby jakiś negatyw nie-ludzkiej twarzy czy czegoś na jej podobieństwo. W każdym bądź razie to rozmija się ze mną. Zbliża. Oddala. To znowu przesuwa się coraz bardziej. Odchyla, odchyla…  Wygina się w pałąk jak podczas próby wniebowzięcia… W ekstazie. W skowycie. W spazmie agonii…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-03)    
    • I. Starzy mężczyźni Inspiracja oraz Motto: Rafał Adaszewski z cyklu "Trzy wiersze o kobietach i mężczyznach" "Starzy mężczyźni wyglądają dobrze. Noszą niewielkie zakupy, nie wiercą się na ławkach w parkach gdy z kimś rozmawiają, to odsuną się te pół metra od rozmówcy. Nie mówię zaraz, że są cichymi mędrcami o przenikliwym, łagodnym spojrzeniu. Raczej nie, ale wyglądają dobrze na żywych." Starzy mężczyźni z tonsurą łysiny lub glacą popstrzoną jak indycze jaje nie klną za to ryczą lub skrzypią omotani głuchotą - Starzy mężczyźni choć nie klną ale się śmieją szczęką stukającą na odległość chuchając placebo czosnkowym czasem z laseczką i jeszcze panie po rękach całują - Mówi się że lepszych od nich kładą do trumny II. Odchodzę lub Laurka Na dzień urodzin mojej Pani Lilki z Kossaków Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej :) Jesień z późnych ta najpóźniejsza Sianem lawenda przesuszona i jak krupy rozsypany wrzos - - - - - - - - - - - - - - - Odbicie nie okłamie - ze starej urody rozbieram się do naga 24 - 25.11.2015  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...