Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Hej Lachy gromadnie...!


Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Hej, Lachy, gromadnie

Ciągnijcie na błonie!

Bo Wirus atakuje!

A Wirus to w Koronie!

 

Żwawo się zbierajcie!

Idzie czas pomoru!

W krzyże się uzbrajajcie

I stańcie do odporu!

 

Gdyż Wirus to czarci

Z dawna ogłaszany

Przez Proroków i w Piśmie

Ludowi obiecany!

 

Czterech Jeźdźców siodła

Rumaki ogniste!

Wnet ruszą siać zniszczenie

Zostanie po nas zgliszcze!

 

 

Ale! Przecie Lachom

Bóg honor powierzył!

Więc niechaj w bój wyrusza

Kto w Boga jeszcze wierzy!

 

Zbierzmy się w świątyniach

Kadzideł palmy stos

I w pieśniach przebłagalnych

Wznieśmy do nieba głos!

 

Choć wielu z nas zabierze

Pan na niebiańskie łany

To zwyciężymy w Wierze

My Lud Jego Wybrany!

 

A kiedy już zwycięstwo

Zostanie odtrąbione

Przyjdzie czas by z Wirusa

Przeklętą zdjąć - Koronę!

Edytowane przez Lach Pustelnik (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Lach Pustelnik  Obawiam się, że zbieranie się w świątyniach nie tylko nie pomoże, ale i wręcz może zaszkodzić, jeżeli chodzi o wirusa. No ale podobno wiara czyni cuda... Wprawdzie temat śmiertelnie poważny, ale podszedłeś do niego w taki sposób, że czytając Twój wiersz (dobrą satyrę ) uśmiechałam się... :)

Miłego dnia :) 

Edytowane przez Gość (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Wszystko zależy od punktu widzenia:). Tłumy wiernych w świątyniach mogłyby - zwłaszcza teraz - odpowiedzieć na pytania: Czy wiara czyni cuda? Czy modlitwa pomaga? I jeszcze, całkiem przy okazji: Czy Boga to w ogóle obchodzi? A może i to: Czy wirus potężniejszy jest od Boga, czy ...? Dzięki za komentarz, dużo uśmiechu życzę i radości. Szczególnie teraz! LP

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

myśl mnie naszła taka
takie tam gdybanie
lepiej drwić czy płakać
oto jest pytanie

 

i że wyjściem lepszym
w tym obecnym stanie
jest nie na powietrze
wyjście a pisanie

 

więc dlatego ludzie
pada czy nie pada
siedźcie w swojej budzie
z dala od sąsiada

 

          ***

 

wirus zbiera żniwo
zbierać będzie długo
a ja pókim żywą
pozostanę sługą

 

więc mnie śmiech nie bierze
czekam na zesłanie
i pracę w plenerze
lub skoszarowanie

 

 

Edytowane przez Cor-et-anima (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Na wsi mieszkam, więc wychodzę

domów nie ma, więc nie smrodzą, 

lasy, łąki, pola wkoło

rzeczka płynie, jest wesoło!

 

W stawie już pływają ryby

wkrótce się pojawią grzyby

drew narąbię, ogień wzniecę

w wieczór przy ognisku siedzę,

 

oto jest los pustelnika

reszta gdzieś mi już - umyka!

 

Pozdrawiam i najnaj życzę! LP 

 

 

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Twój wiersz, mimo że pobrzmiewa w nim nuta gorzkawo-prześmiewcza, porusza jednak ważny temat, który zresztą wyjaśniasz w komentarzu: czy wiara czyni cuda? Czy czas zarazy powinien być czasem przepełnionych świątyń? Czy pozostając w domach wierni dają świadectwo roztropności - czy słabości? Czy należy postawić wszystko na jedną kartę?

 

Przez świat przetoczyły się liczne zarazy. Mimo to ludzkość nie tylko nie wyginęła, ale rośnie w siłę. :) Co jednak z losem jednostki?

 

Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Uśmiechnąłem się z powodu troski o tzw "los jednostki". To pojęcie wprowadzone przez humanizm zakładające, że los jednostki jest jakaś wartością samą w sobie i powinien w systemach społecznych znajdować szczególne miejsce i traktowanie. Tymczasem -  patrząc z ewolucyjnego punktu widzenia - w procesie ewolucyjnym jednostka, jej los, dobro, szczęście w ogóle nie występuje, nie odgrywa ŻADNEJ roli. Dowodzi tego zwyczajna obserwacja, śmierć, choroby, nieszczęścia nie traktują ludzi w jakiś wybiórczy sposób, a wyłącznie przypadkowy, statystyczny. Widzę to tak, ze jednostka taka jak ja, Ty, czy ktokolwiek inny jest wyłącznie obserwatorem zachodzących zjawisk na które nie ma żadnego wpływu. Z grubsza rzecz biorąc nie ma żadnego bytu, czy zasady, albo prawa które by w szczególny sposób było przypisane do naszego gatunku w celu  zabezpieczenia interesów poszczególnych jednostek. Mam nadzieję, że jasno to ująłem, co nie oznacza iż możesz mieć inne zdanie...:)) Pozdrowienia i naj wszystkiego dobrego:) LP 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

W większości przypadków może być tak, jak piszesz, jednak zdarzają się jednostki, które wywierają ogromny wpływ na losy świata: dobry lub zły. W mniejszym zakresie mamy wpływ na nasze najbliższe otoczenie, środowisko życia: nasze rodziny, znajomych, współpracowników. Wzajemna troska i oddanie mogą (choć nie muszą) zmienić życie na lepsze, czy nawet życie uratować. Nigdy jednak nie ma pewności, czy nasze działania przyniosą pożądany skutek. Mimo to jednak z pokolenia na pokolenie wielu takie działania podejmuje. Bez gwarancji sukcesu. 

 

Pozdrawiam

 

 

@Cor-et-anima , @Lach Pustelnik : Dziękuję. 

 

 

Edytowane przez WarszawiAnka
spacje (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Zgadza się. Tyle tylko dodam, że te jednostki nie mają wpływu, żadnego wpływu na swoje decyzje, zachowania, emocje itd. Są, jak wszystkie inne jednostki, mniej lub bardziej świadomymi obserwatorami swoich niewolniczych roli jakie im zostały przypisane do odegrania na scenie teatru życia. Scenariusz pisze natura napędzana ewolucją. Dobry temat do wieczornych rozważań z piwem przy ognisku:). Zwłaszcza teraz, gdy baseny pozamykane, teatry i filharmonie takoż... Ale! Szlaki leśne i górskie otworem stoją i pogoda całkiem OK:) Oby tylko partyzanci i inni zbójnicy nie pojawili się znowu... Pozdrawiam ! 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...