Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pokichaniec Pierwszy i Testament


Rekomendowane odpowiedzi

Jestem Pokichańcem Pierwszym i ostatnim w naszej rodzinie. Tak mnie kiedyś matka nazwała, jako że najwięcej robiłem w pieluszki. Bracia i siostra, nie mieli takich zdolności, dlatego do dziś wołani są zwyczajnie, po imieniu. Aczkolwiek jeden brat już nie, bo nie żyje. Pragnę wam opowiedzieć  historię, która ściśle się wiąże z moimi bliskimi. Zastrzegam jednak, że nie wyjaśnię wszystkiego do końca, w takich czy innych kwestiach. W miarę możności postaram się streszczać, byście dotrwali do końca. A jeżeli nie, to też pogniewany nie będę, bo po prostu nie potrafię w ten sposób. Nie wiem, jak to się robi. Proponuję cofnąć czas, do tamtych zdarzeń.

 

Siedzimy wszyscy przy okrągłym stole. Na najważniejszym miejscu – przy pogryzionej nodze, ale to już inna historia rodzinna – siedzi Dziadek. Obiecał, że dzisiaj odczyta  testament. Rzeczywiście. Wstaje. My odruchowo też. Macha ręką, że możemy siadać i dodaje, że na swoich dupach.

 

– Ależ Dziadku. Takie słowo. Przy nas? Gdy się ważą losy...

– Cicho tam. Gdy mówię, to nie chcę słyszeć żadnych dźwięków. Dotarło?

– Później pogadamy – mówi Babcia.

– Tak kochanie – przytakuje Dziadek.

– No co z tym testamentem? Jesteśmy ciekawi.

– Niewątpliwie.

– Ojciec przestań  o pierdołach ględzić, tylko mów do rzeczy.

– Z wami wieczne problemy. Chcę odczytać pókim żyw, bo zaś będzie mi trudniej.

– Raczej wcale.

– Cisza tam. Trochę szacunku wobec starszego człowieka.

– Ależ my Dziadka szanujemy. Szanujemy?

– Taaa – zawołali wszyscy zainteresowani.

– Mogę zacząć. Czy łaskawie mi pozwolicie?

– Jakże by inaczej.

 

Otwiera kopertę, strasznie nią szeleszcząc. Aż nam ciarki po plecach przeszły. Znowu odruchowo wyciągamy szyje, żeby zajrzeć, co tam stoi. Nic z tego. Mamy za krótkie. Dziadek zaczyna czytać:

 

– Cały  majątek, a jak wiecie jest tego dużo, przepisuje mojemu wnukowi: Pokichańcowi Pierwszemu.

 

No i się zaczął cyrk:

 

– Tylko jemu?  Pokichaniec ma wszystko dostać. Jak tak można?

– Czy to nasza wina, że nam z dupek mniej leciało?

– Dlaczego on? Taki sam popapraniec, jak jego Dziadek...itp

 

– Spokój – wydarła się przyczyna zamieszania. – Jest pewien warunek. Bez tego nic nie dostanie.

– Dlaczego najukochańszy Dziadku, nic? – pytam ja, niedoszły obdarowany.

– Bo tak mi się podoba. Na czym to ja stanąłem?

– Na Zasranym Pokichańcu!? Tylko on? Dobre sobie! Boki irytacji zrywać!

– Posłuchajcie warunków, matoły jedne.

– Słuchamy.

– Pokichaniec Pierwszy otrzyma cały mój majątek, łącznie z nocnikiem, jeżeli po mojej śmierci, będzie ze mną spać lub leżeć w swoim łóżku, przez dziesięć dni. Sprawa dotyczy nocy. W dzień nie musi mnie wąchać.

– Dziadku, to straszne. Przy twoich nieżywych zwłokach.

– Tak. Inaczej figę bez maku dostaniesz, a nie majątek. Przytulać mnie nie musisz.

– Pokichańcu, wytrzymasz! Dziadek nie będzie nachalny. Jakoś się wszystko ułoży!

– Raczej rozłoży – dodaje Babcia

– Babciu, nie strasz Pierwszego. Nie dostanie i się z nami nie podzieli. Podzielisz się?

– Oczywiście. Dobry ze mnie człowiek. To co złe wykichałem jako dziecko. Tylko żebym przetrzymał.

– Żadnego zatykania nosa. Kamera będzie nieustannie włączona. Będziemy cię co noc obserwować. To znaczy nie: ja. Rodzina i tak zwani: Obiektywni Obserwatorzy, których wyznaczę.

– Mam spać przy zapalonym świetle? Nie lubię tak.

– Polubisz. Jeszcze jedno – dodaje Dziadek. – Z uwagi na moje dziwne właściwości…

– Cały czas mamy z nimi do czynienia.

– ...nie życzę sobie po śmierci, żadnych lekarzy do aktu zgonu. Dwaj wyznaczeni przeze mnie ludzie, zaniosą  zwłoki do pokoju Pokichańca i położą do  łóżka. Będę tam leżeć przez pięć dni, biedny i samotny. Dopiero w szóstym dniu, zacznie się odliczanie. W czasie wnoszenia  ciała, żadnej rodziny przy tym nie może być. Najlepiej jak się wyniesiecie na ten czas z domu. Akt zejścia i pochówek po sprawie, czyli najwcześniej po szesnastu dniach od mojej śmierci. Wszystko jasne? Warunki znane?

– Tak – zawołaliśmy radośnie. – Bo cóż innego nam pozostało.

 

Teraz będę skracać, w miarę możności.

 

Po jakimś czasie Dziadek zaniemógł. W drugim dniu, jeszcze bardziej, a w trzecim, znalazł się w moim łóżku.

 

Po pięciu dniach wchodzę do pokoju.

 

Widzę kamerę pod sufitem. Bacznie mnie obserwuje. Noc pierwsza. Na pewno cała rodzina wpatrzona w ekran, jak sroka w gnat. Będą mieć nocki popsute. Ale skoro chcą kasę, to niech sobie zapracują, chociaż oglądaniem. A co ja mam powiedzieć? Mnie jeszcze wąchanie dochodzi.

 

Kładę się przy Dziadku, tak na boku, plecami do niego. Mam trochę stracha, żeby mnie zimną trupią ręką, z tyłu nie macał. Do niego wszystko podobne. Co z tego, że nie żyje. Z nim to różnie.

 

Noc dziesiąta - ostatnia.

 

Odór nie do wytrzymania. Chciałbym stąd zwiać, lecz trzyma mnie łapami majątek. Nie mogę zatkać nosa. Obserwatorzy obserwują. Zresztą co by to dało. Nic. Kładę kołdrę na głowę. Sto razy gorzej. Albo tak mi się wydaje, bo pod tą samą leży dziadek. Prawie na niego nie patrzę. Nawet na dobrą sprawę, nie wiem jak wygląda. Otworzył bym okno, ale też nie mogę. Kasa przez nie wyleci. Jeszcze trochę muszę wytrzymać. W moim pocie, który mnie zalewa, uwiły sobie gniazdko, całe chmary cuchnących cząsteczek. W końcu zasypiam odurzony.

 

Rodzina wpatrzona w ekran.

 

– Mamo! Spójrz na dziadka. Nie wygląda jak trup. Kiedyś takiego widziałam na obrazku.

– Córeczko! Co ty oglądasz? Dziadek się rozkłada…

– Naprawdę? Jakoś tego nie widać – dodaje ktoś.

– Bo jeszcze za wcześnie, głupolu.

– Za wcześnie? A Pokichaniec śmierdzi jak zaraza. Gada ciągle o smrodzie,

– Może się rozkłada wewnętrznie. A na oko nie widać.

– Co wy chrzanicie za głupoty.

– Ależ spójrz kochanie. Jak żywy.

 

– Mamo! Zobacz! Dziadek wstaje!

– Co!?

– O cholera! Porąbało go czy co?

– Zawsze wiedziałem, że z moim starym, coś nie tego. – wtrąciła Babcia

– A Pokichaniec śpi jak odorem uśpiony.

– Dziadek wyciąga kartkę i kładzie na stole. Wychodzi z pokoju. Trzaska drzwiami. Wyszedł na ulicę chyba. Czort go wie, gdzie polazł.

– Biegnijmy do pokoju. Przeczytamy co napisał.

 

Czytają napis odurzeni, z chustkami przy nosach:

 

Letarg to moja specjalność. Akurat tym się nie chwaliłem. Tylko ci dwaj wiedzieli. Pokichaniec gówno dostanie i wy wszyscy razem z nim. Nie leżał przy moich zwłokach. Dosyć miałem z wami ambarasu. Albo wy ze mną. Co na jedno wychodzi. Nie szukajcie mnie. Pod łóżkiem zostawiłem prezent. Mam kasę, to jakoś wszystko klapnęło gdzie trzeba. Zostawiłem wam trochę, na tą okoliczność. Powinna wystarczyć na powrót. Pa!

 

Zaglądamy pod łóżko. Mała wnuczka świeci tam  kolorowym lampionem. Zapomnieliśmy, że z nami przyszła. Mówi do nas:

– Ale fajne mięsko. Nawet kościa widać.

– Nie mówi się: kościa, tylko kości – poprawia ją mama. -- Dziecko! Jakie kości?

 

Zaglądamy pod łóżko, a tam...a ku ku... leży mój brat, co jakiś czas tamu, odszedł z tego świata. Ten co mniej kichał w pieluszki. Poznaliśmy go po nieco brudnawej żółtej marynarce, w kiedyś kolorowe motylki. Ciekawe, jak to Dziadek wszystko urządził. No tak. Miał szmal. Zawsze był trochę dziwny. Na cholerę, mam tą zwisającą pościel po bokach.

 

– Teraz dopiero widzę, że nie dał sobie wprawić dwóch nowych zębów – biadoli bratowa. – Miał tendencje do kłamstw. Już ja go znałam.

 

Wszystkie rodzinne członki, mają potężny wzwód złości. Wściekłość staje na baczność, podpierana okrągłymi kamyszkami: zawodu i żalu, po tak dotkliwej stracie.

 

Gdy jakoś dochodzimy do ładu psychicznego, po nieodżałowanych pieniążkach, chowamy mojego brata tam, gdzie go wyjęto. Są pewne ceregiele z tym związane, ale rozkładamy banknoty i jakoś daje się załatwić.

 

Pokój wietrze i wietrze. W końcu, po długim czasie, ostatni skrawek „cuchnącego powiewu” brata, wylatuje przez okno. Gołąb, co akurat sfrunął na parapet, przestaje gruchać, ale zaczyna: ćwierkać. Pierwszy raz mam do czynienia z takim zjawiskiem. Widocznie, coś mu zaszkodziło.

 

Po jakimś czasie dostaje wiadomość od członka rodziny.

 

Dziadek odszukany, w jednym ze swoich domów. Ciężki sufit na niego spadł, gdy smacznie spał w swoim łóżku. Ciało dosłownie zmiażdżone. Na pewno nie żyje. Jest nas tutaj więcej członków. Mamy przygotowane wiaderka, łopatki i ściereczki. Pozgarniamy dziadka do tych pojemników, a pościel nad nimi, wykręcimy. Pragniemy przywieźć wszystko, co można nazwać: dziadkiem, żeby w należytym porządku, zachować warunek testamentu. Wyrzucimy całość na twoje łóżko, wejdziesz tam po pięciu dniach, poleżysz przy tym dziesięć nocek i majątek nasz. Głowa do góry. Jeszcze nie wszystko stracone. Nadzieja umiera ostatnia.

 
 
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Dekaos Dondi  Klimat opowiadania jest dość makabryczny, ale przyznam, chwilami się śmiałam :))) I pierwsze co pomyślałam po przeczytaniu tego opowiadania to to, że dla pieniędzy ludzie zrobią chyba wszystko... ;)

Dodam, że bardzo chętnie zakupiłabym i przeczytała książkę o "przygodach" Pokichańca i jego rodziny. 

Miłego dnia :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...