Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bajka o Liściaku i Grudce


Rekomendowane odpowiedzi

Liściak jak tylko pamięcią zdoła ogarnąć, nigdy nie miał łatwego życia. Najpierw wisiał na drzewie, wśród pyskatych żołędzi w pomarszczonych czapkach. Wiecznie miały do niego o coś pretensje. Nie czapki, one były cicho, ale to co pod spodem nieustannie marudziło. Cztery wokół niego dyndały. Gdy wiatr zawiewał, to musiał je trącać. Wtedy krzyczały na cały las, że za bardzo nimi chybocze na wszystkie strony, przez co one, czcigodne żołędzie, mają porysowaną gładź. Tłumaczył cierpliwie, że to wiatr wiewa jego ciałem na wszystkie strony. Po jakimś czasie, zaprzestały narzekania. Jednak pech chciał, że pewnego razu, jedną czapeczkę nieumyślnie za bardzo przekrzywił. Tak zaczęły złośliwie dogadywać, że w końcu szypułka z tej zgryzoty pękła i poszybował ku ziemi.

 

Spadał smutny i rozżalony. Dlaczego to zrobiły. Przecież to nie była jego wina, tylko wiatru. Do niego powinny mieć pretensję. Po dłuższej chwili wylądował miękko na ściółce leśnej. Zbieg okoliczności sprawił, że kawałek od miejsca upadku, ujrzał żołędziową czapeczkę i zatęsknił za tym, co już nigdy nie powróci. To prawda. Były dla niego porządnie wredne, wyzywały z byle powodu, ale przynajmniej nie odczuwał samotności.

 

Nagle usłyszał delikatny szum skrzydeł i ktoś z tyłu wylądował. Spojrzał za siebie i ujrzał Błękitkę, wróżkę leśną. Opowiedział jej o wszystkim. Ona widząc taki smutek, wyposażyła go w głowę, nogi i ręce, by mógł chodzić gdzie będzie chciał i by wiedział, gdzie idzie. Usypała też kopczyk leśnej ziemi i powiedziała, że ma ulepić towarzyszkę życia. Najpierw pomyślał, że żartuje. Ostrzegła też przed niebezpieczeństwem, które w lesie mieszka, ale na niego wpływu nie ma. W razie czego, będą zdani na siebie. Podziękował pięknie, grzebiąc przy kopczyku. Dłubał i dłubał, wygładzał i muskał, tam odejmował a gdzie indziej dodawał, igliwiem zdobiąc oraz różnymi kwiatkami. Z mchu leśnego zrobił figlarną czuprynę koloru: zielonego pomidorka. Następnie nadał imię: Grudka, bo z grudek ziemi została ulepiona. Natychmiast usłyszał wkurzone słowa:

 

– Jak ja wyglądam… jak ostatnie byle co. Nie mogłeś lepiej, niezdaro?

– To nie zerkaj na siebie, tylko na mnie. Jestem Liściak.

– A ja: Grudka. Tak mnie nazwałeś. O ile dobrze pamiętam... bez mojej zgody.

– Nie jesteś zadowolona? Myślałem, że tak. Mogę zmienić.

– Przestań. Niech już będzie.

– No to fajnie.

– A mnie nie bardzo. Zgroza! Z takim imieniem całe życie.

– Ale przecież rzekłaś...

– Żartowałam. Nie marudź. No to co robimy?

– Idziemy w stronę słońca.

– Świetnie. Spocę się jak mysz!

 

W ten oto sposób rozpoczęli w miarę szczęśliwą wędrówkę. Łatwo nie było. Wiele leśnych zwierzątek, chciało podgryzać człapiące dziwa. Wtedy on trzeszczał suchym liściem, a ona szumiała głośno, przesypując wewnętrzne ciało. Wszelkie pająki, żuki a nawet muchy, omijały idących z daleka, słysząc złowieszcze odgłosy ostrzegawcze. Kilka razy musiał poprawiać jej rozczochraną czuprynę. Stała później jakiś czas, oglądając odbicie w kropli rosy, poprawiając po swojemu, to co on zrobił nie tak. Wiele razy nici pajęczyny spadały na głowy. To bardzo Grudkę wściekało, bo musiała znowu poprawiać fryzurę. Jemu kilka razy ręka odpadła i coś jeszcze. Wtedy ona przykładała tam gdzie trzeba, przywiązując źdźbłem trawy.

 

Niestety. Sielanka nie trwała długo. Wtem poczuli za sobą jakiś złowieszczy odgłos. Liściak wiedział od razu, kto po ich śladach depcze, lecz był cicho, nie chcąc denerwować Grudki. Odgłosy coraz bardziej słyszalne wróżyły jedno: bestia jest blisko.

 

Nie mógł już udawać, że wszystko w porządku. Zaczęli uciekać co sił w nogach. Nic to nie dało. Po chwili zobaczyli stwora przed sobą. Widocznie był szybszy, wyprzedził ich, by zagrodzić drogę. Widok który ujrzeli, był tak samo straszny jak i dziwny.

 

Ogromna tubka kleju wystawała zza drzewa. Obrośnięta zbutwiałymi roślinami oraz śluzowatym świństwem, niczym śliski wąż, falowała na wszystkie strony. Ziała okrągłą dziurą z której zwisała kropla kleju, gotowa do wystrzelenia. Drogę ucieczki mieli zablokowaną. Gęste krzaki na bokach i z tyłu, wielkie jak drzewa, uniemożliwiały ucieczkę. Mieli nadzieję, że ich nie dostrzega. Niestety, źle pomyśleli. Atak nastąpił niespodziewanie.

 

Klejuch na chwilę zgniótł swoje ciało. Podłużna kropla wyleciała jak z procy, trafiając Liściaka. Chociaż oklejony ze wszystkich stron, nie stracił tak zupełnie zdolności poruszania. Tuba szurając podłużnym, kleistym brzuchem, była coraz bliżej niego. Grudka przeraźliwie wrzasnęła, odwracając jego uwagę. Następna kropla, poleciała w jej stronę, lecz ona była bardziej cwana. Zrobiła zwinny unik, jednocześnie rzucając swe ciało na kleisty otwór. Zatkała doszczętnie.

 

To go bardzo wnerwiło. Stanął pionowo, kołysząc ciało na wszystkie strony, by ziemię z siebie zrzucić. Liściak, chociaż było to trudne, skoczył na niego, przewracając w kałużę wody. Napastnik prychał i chrząkał, ale wstać nie mógł. Na dnie leżały ostre kawałki igliwia. Przebiły oślizgłą skórę, która zaczęła przeciekać. Woda wlatywała do środka. Był coraz bardziej ociężały i wściekły. Grudka, namoknięta wodą, na szczęście jakoś przeżyła. Wyszli z kałuży i zaczęli uciekać ostatkiem sił, dopóki Klejuch był unieruchomiony.


*

– No i po ptokach – powiedziała Grudka, kształtując na nowo ręce i nogi. – Co teraz? – dodała, spoglądając w kropelkę rosy, by poprawić fryzurę. – Masz jakieś plany?

– Przede wszystkim chciałbym Tobie podziękować za uratowanie życia.

– No wiesz... przestań. Tak samo ty mnie, jak ja Tobie. Śmieszny jesteś z tym gadaniem.

– Mam ci rozczochrać fryzur?

– Chcesz dostać po łapach, to spróbuj.

– To gdzie idziemy? – zapytał delikatnie Liściak.

– Chwilę… muszę tobie coś powiedzieć.

– Chyba nic złego?

– Hmm... wtedy nie słyszałeś, ale Błękitka po cichu powiedziała, że musimy dojść na skraj lasu...

– Na skraj lasu? Po co?

 

Liściak posmutniał bardzo. Przeczuwał, że usłyszy to, czego nie chciał usłyszeć. Miał prawie pewność, patrząc na Grudkę. Też była nie taka jak zawsze. Nawet trochę ziemi od niej odpadło na jego stopy a strzępek mchu, zwisnął na czoło.

 

– Wiesz co Liściak. Idźmy już. Miejmy to już za sobą. Mam nadzieję, że zrozumiesz.

– Gdzie?

– Tam, gdzie się kończy las a zaczyna zaorane pole.

– Co to jest: pole?

– Taki las bez drzew.

– Aha.

 

Rozpoczęli najważniejszy etap wędrówki. O dziwo, rozmawiali ze sobą wesoło, jakby nigdy nic. Pragnęli wykorzystać ostatnie chwile. Cel podróży prześwitywał jasnym błękitem przez rozłożyste konary. Jeszcze kilka kroków i stanęli w pełnym słońcu, mając drzewa za sobą. Ujrzeli – jak to Grudka powiedziała – las bez drzew. Zaorane pole.

 

– Posłuchaj Liściak… nadszedł czas pożegnania.

– Chyba nie mówisz poważnie?

– Wiesz, że tak. Nie wnerwiaj mnie!

– Ale dlaczego? Co ja złego zrobiłem?

– Nie gadaj głupot. Tak po prostu musi być. Myślisz, że mnie jest łatwo?

– To wytłumacz, o co chodzi.

– Posłuchaj uważnie. Wróżka dała wyraźnie do zrozumienia, że jeżeli tutaj nie nastąpi nasze rozstanie, to znikniemy zupełnie.

– A jeżeli...

– A jeżeli ja będę w swoim, a ty w swoim, to nie umrzemy... i być może... kiedyś będziemy znowu razem. Wtedy pole nie będzie polem, a las lasem… to znaczy niby tak… ale… no... inaczej… rozumiesz?

– Nie.

– Ja też nie. Powtórzyłam tylko to, co powiedziała Błękitka. Ona jeszcze nikogo nie okłamała. Można takiej ufać. Też wszystkiego nie rozumiem. Ale pomyśl. Gdy stamtąd spojrzę w kierunku lasu, to będę mogła pomyśleć, że gdzieś tam jesteś...

– A gdy ja spojrzę na pole, to też będę mógł pomyśleć, że gdzieś tam, w tych zwałach ziemi jesteś...

lub cię wiatr rozwiał.

– Bez obaw. Jestem cwaną bestią.

– A jak coś na tobie wyrośnie?

– Nie mam dużych rozmiarów. Prawdopodobieństwo, że coś na mnie...

– Powiedz mi... czy tak musi być?

– Musi. Chyba, że...

– Co?

– Nic.

– Mam nadzieję, że pole jakoś z Tobą wytrzyma.

W tym momencie Liściak dostał dobrotliwego kopniaka w szypułkę.

 

# o # o

 

Po dość długim pożegnaniu, zaczęła odchodzić w kierunku przeznaczenia. Wiedziała, że gdy tam wejdzie, już nie będzie odwrotu. Wierzyła, że Błękitka ją nie okłamała. Nie spoglądała za siebie. Sił zabrakło.

 

Liściak poczuł ruch za plecami. Nie zdążył zareagować. Klejuch wypełznął z lasu. Wystrzelił kroplę błyskawicznie. Tym razem większą.

Klej prawie zakrył całego Liściaka. Tuba ziejąc kleistym otworem, sunęła po trawie w jego kierunku.


 

Grudka była już tylko kawałek, od początku pola.


 

Klejuch zaczął go wsysać do cuchnącego wnętrza. Liściak, nie mógł na to nic poradzić. Wiedział, że już za chwilę, nigdy o niej nie pomyśli. To koniec. A jednak Błękitka ją okłamała. Jak mogła. Tylko jedno mu pozostało. Ostatni raz wykrzyczeć jej imię i słowa, które nie powiedział.

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...