Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Drewniana Wieża


Rekomendowane odpowiedzi

 

                                                                    [Prolog]

 

Kłos pszenicy w żaden sposób nie może zatrzymać kropli krwi, która snuje się w dół, ku nasiąkniętej czerwienią ziemi. Setki innych ma ten sam problem. Nieliczne modraki zatraciły swoją barwę. Szaro szkarłatna mysz ucieka w popłochu do swojej norki. To akurat miejsce, dostało się pod gęsty strumień z przepołowionego ciała. Wiele kłosów przygiętych i zniszczonych metalowymi szczątkami, już nigdy nie powstanie ku słońcu. Urwana głowa, jakby spała wśród złocistych, pachnących zbóż. Te akurat jeszcze stoją, niczym białe brzozy przy grobie. Wszystko wokół ucichło, w snującym się dymie i zapachu palących się ciał. Martwe oczy nie mogą uwierzyć w to, co nie widzą.

 

*

 

Tej wiosny łąka wygląda wyjątkowo prześlicznie. Różnorodność kwiatów wszelakich barw i przyjemnych zapachów, jest niczym balsam dla zmysłów. Na tle błękitnego sklepienia, skowronek śpiewa  radosną pieśń, a białe motyle wyznaczają białe niewinne smugi. Wydeptana ścieżka, zdaje się zapraszać na swoją szarą wstęgę. Wije się w kierunku zachodzącego słońca. Nadaje ono wszystkiemu pomarańczowe ciepłe barwy. Z jednym wyjątkiem. Czeka na niego, by zacząć swoją grę. Ma nadzieję, że nie oprze się sowitej zapłacie. A nawet gdyby, to ma plan: b. Wdzięki swego ciała, jako dodatkową motywację.

 

Te obrazy ciągle ma przed oczami. Nie może przestać o nich myśleć. Przecież powinna dziękować Bogu, że jakimś cudem ocalała. Niestety. Nie dziękuje, gdyż nie może udźwignąć ciężaru pustki, która przytłacza i spycha w kierunku ziemi. Myślała nawet o samobójstwie, ale coś się w niej zmieniło. Na gorsze. Kiedyś potrafiła przebaczać, wszystko wszystkim. Do tej chwili. Do tych kilkunastu sekund, co odebrało tak wiele. Przecież mógł dokładnie wszystko posprawdzać. Nie zrobił tego. A może zrobił, lecz o tym nie wiedziała. Zabił jej ukochane dziecko. Siebie też, ale to akurat ją gówno obchodziło. Zapragnęła zemsty.

 

Dostrzega go z daleka. Idzie w jej kierunku. Rzeczywiście przystojniak. Na żywo wygląda jeszcze bardziej kusząco. Na pewno się nada do planu. Ona sama miała by na niego chętkę, ale cóż... zemsta leży odłogiem. Musi zmienić ten stan. Zdaje sobie sprawę, że będzie musiała trochę poczekać. Może nawet kilka lat. Żeby zaistniało to, dzięki któremu zrealizuje plan. Wie, że córka tego podłego trupa, nie jest niczemu winna. Na dodatek straciła ojca. Na nim już nie może się zemścić. Teraz musi stać się: skuteczną swatką. Ma ciągle przed oczami, zwęglone ciałko, które znaczyło dla niej tak wiele.

 

– Chcesz powiedzieć, że mam się z nią ożenić za sowite wynagrodzenie?

– Właśnie. A co ważniejsze, masz ją w sobie rozkochać do szaleństwa.

– To akurat nie powinno być trudne.

– Nie bądź taki pewien. Ona mi wygląda na inteligentną osobę. Musiałam się bardzo postarać, by zdobyć jej zaufanie. Udało mi się dopiero wtedy, kiedy uratowałam jej życie, w sytuacji, którą sama zaaranżowałam. Uwierzyła mi, że jesteś wporzo gościu. Całkiem nieźle mi wyszło, ale wolę o tym nie mówić z pewnych przyczyn.

– Sumienie? A jednak?

– No coś ty. Bądź poważny... tylko wiesz... postaraj się, żebym nie musiała czekać latami.

– Chyba nie chcesz...

– Nie jestem potworem. Jak możesz tak myśleć.

– W porządku. Przyda się trochę grosza.

– Tylko pamiętaj. Masz ją rozkochać w sobie, lecz czasami bądź bardzo niemiły, a jak się ono pojawi, to udawaj, że bardzo kochasz maleństwo, żeby ona chciała kochać jeszcze bardziej. Rozumiesz?

– Szczerze mówiąc nie bardzo.

– Dostaniesz odpowiednie napiwki, za takie... różne sztuczki... chyba wiesz, co mam na myśli? Bądź mężczyzną. Potraktuj to jako pracę. Tylko pamiętaj, kto jest twoim pracodawcą.

– Oczywiście ty.

– I co o tobie wie.

– Rozumiem.

– Miło mi, że rozumiesz. Drewniana wieża czeka.

– Co?

– Nic. Głośno myślę.

 

                                                                  [Po kilku latach]

 

– Ona porwała nasze dziecko. To wszystko przez ciebie łajdaku. Wiedziałeś, że tak będzie. To wasz posrany plan do tego doprowadził. A ja tobie uwierzyłam, gdy mi wszystko opowiedziałeś.

– Powiedziałem prawdę. Na początku rzeczywiście, robiłem to dla forsy... ale później, z biegiem lat, zakochałem się w tobie. Na prawdę. Musisz mi uwierzyć. A poza tym zdałem też sobie sprawę, że tak naprawdę, nic na mnie nie miała. Tamtą sprawę już dawno załatwiłem...

– Jaką znowu sprawę?

– To na prawdę nieistotne.

– Ale forsę od niej brałeś. Przyznaj się.

– Musiałem. Dla niepoznaki. Mogła by zacząć coś podejrzewać, że przestałem przed tobą grać...

– Wiesz co... sądzę, że nadal grasz swoją rolę. Mogłeś tyle lat, to żaden problem dla ciebie. Miłość do dziecka też udawałeś?

– Nie udawałem i nie mam zamiaru. Jak możesz tak mówić. Byłem przekonany, że zaniechała planu.

– Jak to zaniechała? Skoro ciągle ci płaciła? Wiedziałeś, że chce skrzywdzić...

– Nie wiedziałem, co chce zrobić. Zresztą teraz to wszystko nie ważne. Trzeba ratować nasze dziecko.

– Moje dziecko! Tylko moje! Zapmiętaj to sobie!

– Niech ci będzie, że twoje. To teraz nie istotne. Wiem, gdzie może z nim być.

– Gówno wiesz. Trzeba zgłosić na policję. Powiedzieć, że miał na sobie niebieski sweterek...

– Tylko nie policja. Jedźmy w to miejsce.

– Gdzie?

– Na skraj lasu. Tam gdzie twój ojciec zginął w awionetce i jej dziecko.

– Skąd wiesz, że to był mój ojciec?

– Przecież sama mi powiedziałaś. Dopiero wtedy skojarzyłem, dlaczego to wszystko... a poza tym.

– Ona ci nie powiedziała?

– Nie.

– Skoro mamy jechać, to jedźmy. Musimy ratować nasze dziecko.

 

*

 

Ładne z ciebie dzieciątko. Zobaczysz za chwilę widok z drewnianej wieży. Tam kiedyś, naprzeciwko niej, Twój dziadek zabił moje dziecko. Tylko ja ocalałam. Twojej mamusi musiało być przykro, że straciła tatusia. Strasznie na tym ubolewam. Chyba widzisz, jak mi smutno z tego powodu. Och widzę, że się uśmiechasz. A będziesz jeszcze bardziej, gdy pofruniesz jak mały ptaszek, taki mały samolocik. Szkoda, że twoja mamusia nie będzie tego widzieć. Wierzę jednak, że szybko się o tym dowie. Podniesie cię, a twoje skrzydełka będą zwisać martwe i połamane. No co tak patrzysz. A zresztą spoglądaj na świat. Już niewiele tego spoglądania tobie pozostało.

 

 

– No widzisz! Miałem racje! Jest tam. Biegnie z nim w kierunku wieży. Pospieszmy się.

– Nie zdążymy i tak. Zaczyna wchodzić. Co ona do cholery planuje? Tylko nie to! Zrób coś!

– A co mam zrobić. Myślisz, że nas posłucha. Jeszcze bardziej ją wnerwimy.

– Błagam, wymyśl coś. Przecież wiesz, co chce zrobić. Rzucić go stamtąd. Tam pełno kamieni. Nie, to nie możliwe... proszę cię, nie zabijaj mojego dziecka. Ono niczemu nie winne.

– Ona ciebie nie słyszy. Jest już prawie na samej górze. Cholera, dostrzegła nas.

 

Biegną co sił w nogach. Drewniana wieża, jak pionowa trumna z wyrokiem śmierci, rani ich umysły. Są już bardzo blisko. A ona stoi tam wysoko, z dzieckiem na rękach, jakby czekała na nich z rozpoczęciem spektaklu. Nagle słyszą jej słowa:

 

– Twój ojciec zabił moje dziecko. Teraz ja zabiję twoje. Poszybuje tak samo, jak ja szybowałam... najgorsze w moim zasranym życiu, kilkanaście sekund. Musiałam patrzeć, jak płonie. Teraz ty będziesz patrzeć, jak rozbije piękną główkę o te śliczne, twarde kamienie. A może nawet mózg zobaczysz. Wszystkie jego myśli, co tak swoją mamusię kochały... ale cóż... bam i nagle przestały.

– Proszę! Nie zabijaj go. Mój ojciec na pewno tego nie chciał. Po cóż miałby to robić? Pomyśl. Zabijać siebie przy okazji. Powinnaś Bogu dziękować, żeś ocalała. Pozwól, że tam wejdę, a ty mi go oddasz. Nie zgłosimy na policję. Będziesz mogła zejść...

– A niby dla kogo mam zejść? No powiedz mi. Dla kogo? Ty masz po kogo wejść, a ja nie mam dla kogo zejść. Rozumiesz?

– Proszę cię. Nie odbieraj go nam. Przecież tak na prawdę, nie chcesz tego zrobić. Nie jesteś morderczynią...

– Gówno prawda. Za chwilę nią będę. Pragnę być cholerną morderczynią!

– A poza tym, mam dla ciebie nowinę.

– Ty się palancie zamknij. Nie taka była nasza umowa! Posrałeś sprawę.

– W porządku. Według ciebie posrałem. Ale posłuchaj...

– Streszczaj się. Nie chcę tu tkwić całą wieczność. Widzicie co robię? Wystawiam na zewnątrz. Wystarczy, że...

– Odnalazłem twoją prawdziwą matkę. Chce się z tobą spotkać.

– Cholera jasna. Musiałeś to teraz powiedzieć. Kłamiesz. Tak bardzo chciałam ją odnaleźć, żeby...

– Wiem, gdzie jest. Przyrzekam, że tobie powiem, ale pozwól, że wejdę po dziecko... obiecuję, że się dowiesz. Mogę nawet przysiąc na swoją matkę.

– Na Boga przysięgnij, to ci może uwierzę!

– Przysięgam. Bóg mi świadkiem. Pozwolimy ci odejść.

 

Drewniana wieża, zaczyna się niebezpiecznie chwiać. Dziecko już siedzi na drewnianych deskach, lecz niedoszła morderczyni, opiera się o przegniłą ścianę. Wyłamuje ją i spada na leżące kamienie. Uderzenie jest tak silne, że jej mózg, rozbryzguje się na wszystkie strony. W tym czasie, dziecko wstaje i zbliża się do wyjścia. Ma pod sobą wysoką drabinę. Uśmiecha się radośnie, machając rączkami.

 

– Kochanie! Cofnij się trochę. Proszę cię. Mamusia za chwilę po ciebie przyjdzie.

– Ty go zagaduj, a ja po niego pójdę.

– On w każdej chwili... wystarczy jeden krok.

– Wiem. Ale jak będziemy krzyczeć, to się może przestraszyć.

– Idę po niego. Jestem jego matką.

– Poczekam na dole, bo jeszcze się to cholerstwo zawali.

 

Mała postać na wieży, ciągle stoi na samej krawędzi. Wieża chwieje się nieznacznie.

 

– Mamusia już po ciebie idzie. Nie ruszaj się. Proszę. Zobacz co jest tam w środku. Taki ładny pokoik.

 

Na chwilę znika z pola widzenia. Matka jest już w połowie drogi.

Dziecko znowu się pojawia. Staje przy krawędzi, i buja nóżką nad przepaścią.

 

– Zobacz co tam jest z tyłu. Tak ładna zabawka. Będzie się tobie podobać.

 

Przez chwilę nie widzi swojej pociechy. Jest już prawie na samej górze. Jeszcze chwila i go przytuli. A później bezpiecznie zniesie na dół. Wieża znowu się chwieje niebezpiecznie. Dziecko zlatuje na matkę. Ta go jakimś cudem, zatrzymuje. Mąż wchodzi do góry. Pomaga żonie znieść ich syna na ziemię. Odchodzą kawałek. W tym momencie, słyszą dziwny hałas. Wieża się przewraca. Tak szczęśliwie, że drewniane przęsła spadają obok nich. Są między nimi. Nic im się nie stało.

 

                                                             [Po kilkunastu latach]

 

– Słyszałeś?

– Niby co?

– Chałupę ktoś podpalił

– Czyją?

– Podobno rodzina tam mieszkała.

– Czyja?

– No wiesz. Tej psychopatki, co spadła z wieży.

– Wiadomo, kto podpalił?

– Podobno jakiś nastolatek w błękitnej bluzie. Ale nikogo nie złapano.

 

*

 

– Nie mówiłeś, że potrafisz pilotować samolot.

– Czekałem z tym... no wiesz, dlaczego...

– Zapraszasz nas na podniebny lot. Jakoś nie mam ochoty... no wiesz dlaczego.

– Nic się nie bój. To mały samolocik. Wszystko dokładnie sprawdziłem, razem z moim kumplami. Nie musimy się bać.

– Ale tylko na trochę... i zaraz lądujemy.

– Nasz syn się ucieszy.

– Na pewno.

 

                                                                   < ------ >

 

Podajemy komunikat. Dziś zdarzył się tragiczny wypadek. Na skraju lasu rozbił się mały samolot. Jedna osoba cudem przeżyła.

 

Kłos pszenicy w żaden sposób nie może zatrzymać kropli krwi, która snuje się w dół, ku nasiąkniętej czerwienią ziemi.

                                                       

                                                     [×]

                                                    [××]

                                                   [×××]

                                                  [××××]

                                       ;;;;;;;;;;;;[×××××];;;;;;;;;;;;

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...