Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Środek słabości


Rekomendowane odpowiedzi

Gość Przemyslaw Prus
Opublikowano (edytowane)

z doświadczenia wiem

kiepski to wiersz

co powstał od tytułu

co innego gdy nadgryzło się

owoc tematu

miało być jabłko

zamiast owocu

lecz mimochodem

złapałem się na grze skojarzeń

z lokowaniem produktu

 

trzeba ostrożnie słowa składać 

tak by nie popaść w tandetyzm

 

czy poezja jest pięknem

myśli słowa

gimnastykowania się języka?

czy może już prędzej

szmerem zgrzytem winylowej płyty?

kolejnym filtrem

oczyszczalnią ścieków

gwałtów rozbojów

z nią samą

z Bogiem

z dogmatem

 

nie przeraża mnie to wcale

nie szokuje

jak zgrabnie bawisz

się jej płodem

jak celnie kopniesz

w sam środek słabości

słabeusza co już leży

bez litości

trzasną kości 

wypłyną wnętrzności

oczy wyjdą na wierzch

pękną uszy

wszak nie ma duszy

 

wulgarnie Ci odpowiem

wulgarny Poeto

jesteś autoportretem samobójcy

zwichrowanym wierszokletą

z doli cierpienia czerpiesz korzyści

w swym ego ostrząc noże nienawiści

 

na koniec życzę Tobie

byś raz jeden jedyny

napisał lekko bez nudy

byś przestał prać w poezji 

swoje-nieswoje brudy

Edytowane przez Przemyslaw Prus (wyświetl historię edycji)
Gość Przemyslaw Prus
Opublikowano (edytowane)

@iwonaroma hahaha taaaaaa! dzięks ślepym jest!

@workingclass po wszystko co ludzkie jak najbardziej.

Oczywiście by prowokować także, ale zawsze zastanawia mnie dlaczego sztuka sięga po drażniące tematy, które zrobią szum ale ujdą na sucho, bądź przysporzą kolejnych zwolenników takiego prowokacyjnego podejścia w ramach misji sztuki.

Zaprawdę powiadam wam są takie tematy, których sztuka nie odważy się ruszyć bo będzie natychmiastowo kneblowana i wejdzie w najślepszą z uliczek - o dziwo nigdy nawet w ramach prowokacji ich nie rusza :D :D :D

Edytowane przez Przemyslaw Prus (wyświetl historię edycji)
Gość Przemyslaw Prus
Opublikowano (edytowane)

@Jan Paweł D. (Krakelura) podyskutowałbym z TOBĄ i w tej drobnej sprawie, ale jesteś najgorszym partnerem do dyskusji jakiego można sobie wyobrazić tzn. za grosz merytoryki, dużo krzyku, inwektywy i obraźliwe obrazki stąd jesteś na mojej liście ignorowanych.

Nie przedłużając ten wiersz tam powyżej jest dokładną instrukcją do kogo może być kierowany, niekoniecznie staraj się zamykać go w czterech ścianach tego portaliku węsząc personalne wycieczki, jeżeli Ciebie już sprowokował choćby do komentarza czyż nie stał się przez to cząstką sztuki ;)

Serwus Madonno!

 

Ps. "Madonno" to nie do CIEBIE to tylko małe niewinne zapożyczątko.

Edytowane przez Przemyslaw Prus (wyświetl historię edycji)
Gość Przemyslaw Prus
Opublikowano (edytowane)

@Jan Paweł D. (Krakelura) pytanie nie jest inwektywą - trafiłeś. Zaś cytowanie i sugerowanie że skądś  czerpię "natchnione" frazy jest uszczypliwe. Podejrzewam, że z tego samego miejsca co i Ty. Masz jakiś inny pomysł?? 

Edytowane przez Przemyslaw Prus (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Przemyslaw Prus A co Ci miałem powiedzieć? że ta fraza to jeden wielki toporny kloc i koszmarne patosidło, poprzedzone częstochowską wyliczanką, a całość zatopiona w strumieniu nudnych fraz, z których ani jedna nie jest warta uwagi? Taki efekt lepszy? Przecież "życzysz" w wierszu komuś aby napisał lekko i bez nudy... Czemu zatem sam nie stosujesz się do tej złotej rady?

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

... :) 

Edytowane przez Jan Paweł D. (Krakelura) (wyświetl historię edycji)
Gość Przemyslaw Prus
Opublikowano (edytowane)

@Jan Paweł D. (Krakelura) dziękuję za celną, wyważoną i kolejną merytoryczną ocenę, idealnie pasuje do mojej wymówki dlaczego nie komentuję Twojej ckliwej twórczości. Bo ile razy można użyć słowo "potasidło" komentując te Twoje "tworki". Dlatego wybacz nie będę się odnosił do Twoich rad i "subtelnych"przytyków, bo jak mawiał klasyk "przygarniał kocioł garnkowi".

 

Edytowane przez Przemyslaw Prus (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Przemyslaw Prus Ależ komentuj sobie, czy ja Tobie bronię? A co miałem Ci chrzanić coś o średniówkach? To jest merytoryczne? Poza tym chętnie dowiem się od Ciebie, w którym momencie moja twórczość staje się ckliwa, być może tak jest, zawsze warto to przemyśleć. Ale nie sądzę abym na poważnie, bez przymrużenia oka napisał coś o "czerpaniu z doli cierpienia" i "ostrzeniu noży nienawiści". Twój wiersz nawet nie jest ckliwy, nawet nie złośliwy.

Gość Przemyslaw Prus
Opublikowano (edytowane)

@Jan Paweł D. (Krakelura) Nie nadajemy na tych samych falach, jesteś cholerykiem i to strasznie porywczym. Może i piszesz technicznie nie przeczę, ale czasem sam tytuł mnie odstrasza by nawet wejść i czytać, bo jak inaczej nazwać wiersz o tytule "Pawłowi Adamowiczowi oraz" aż strach pomyśleć co tym "oraz" się może okazać. PATOS do potęgi torsji. Albo skok na MILION komentarzy i MILIARD wyświetleń. Stety większość z nas to wyczuwa naprędce i tego nie kupuje już na wysokości samego tytułu.  A co tu mówić o samej treści. 

Edytowane przez Przemyslaw Prus (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@Przemyslaw Prus Oraz - Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Każda strofka zaczyna się od tych wyrazów, i wiąże się z nimi, przyznasz, że pomysłowe. Wiersz jest w zasadzie poświęcony idei WOŚP, ale uznałem, że w dobrym tonie będzie Adamowicza w tytule wymienić, bo jakby nie było, został zamordowany podczas światełka do nieba. Dlaczego o nim napisałem, wyjaśniłem w komentarzu pod utworem :) Co ja wyczuwam w WAS, a w zasadzie czego nie wyczuwam (skoro już piszesz w liczbie mnogiej), to zachowam dla siebie. I to dobre, że tak tytuł WAS odstrasza, że nie wchodzicie i nie czytacie, poważnie u Was :)

Edytowane przez Jan Paweł D. (Krakelura) (wyświetl historię edycji)
Gość Przemyslaw Prus
Opublikowano (edytowane)

@Jan Paweł D. (Krakelura) no i doczekałeś się swojej wymarzonej liczby mnogiej. Zapewniam CIEBIE, że jestem sam, więc mimo iżbyś chciał znów wystąpić w kontrze do całego świata to CI się znów to nie uda. Powiem Tobie od serca jesteś choleryczno infantylnym kubusiem Puchatkiem, któremu światełko do nieba spędza sen z powiek. Mi i tylko mi wcale niekoniecznie, wybacz. 

Edytowane przez Przemyslaw Prus (wyświetl historię edycji)
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Leszczym Zacznę od końca- bo też końcówka rozłożyła mnie na łopaki wręcz

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A całość, cóż mocno zyciowy realistczny obrazek  
    • @Bożena De-Tre Ale co ? Te dwa pióra ? Nie strasz mnie !
    • @Annna2 @Annna2 Anią, ja byłam przekonana, że Ci odpisałam... Niech mnie, przepraszam. Jak mi teraz głupio, i słusznie. Mam nadzieję, że wiesz, że nigdy umyślnie bym tak nie zrobiła. Co do poprzedniego komentarza, to tak, oby tak było. Nie gniewaj się, proszę. @Annna2 proszę Cię, nie pisz tak nawet.  Ja jestem po prostu głupia, nieuważna jakaś. Wiesz przecież, że piszesz świetne wiersze, że piszesz mądrze, że poruszasz ważne tematy, że potrafisz wejść w teksty innych i wydobyć z nich to co najważniejsze... Wszyscy to wiedzą, Ty też musisz.  Ja Cię jeszcze raz przepraszam.
    • „Karaluchy bez kompasu”  "wiersz o dzieciach" ich życie to łysa żarówka zawieszona nad czaszką, w malutkim kwadracie w bloku, wyjąca jak rtęć w gorączce. nie świeci - tylko rzuca cień własnego śmierdzącego światła, a oni siedzą pod nią jak karaluchy w garniakach zrobionych z porzuconych butelek i plastiku z dna oceanu, kupionych w lumpeksach z centrów ich ponurych miasteczek. umierają na miękko, z oczami wbitymi w ekran jak w hostię. nie mają marzeń - tylko zdrapki, które śnią im się nocą jako języki lizane przez automat do kawy. ich glowy to akwaria z brudem po reklamach, gdzie pływają złote rybki z amputowanymi życzeniami. serca mają zrobione z topniejącego linoleum, biją na przemian z dźwiękiem nadchodzących powiadomień. nie mają idei -  tylko strzępy logotypów wbite w korę mózgową jak tatuaże z supermarketu. ich dusze są jak portfele po przejściach - pełne paragonów i kieszonkowego od rodziców na emeryturze. przyjaciele? głosy w słuchawkach, co grają playlisty melancholii, czasem piwo na murku pod sklepem. kochankowie? ciepłe zwierzęta z funkcją „mute” i oczami jak ślepe panele dotykowe, na jedną noc przy zgaszonym świetle, bez funkcji wydaj resztę. w ciemności prezerwatywa wypada z ręki, a potem wrzask na placu - "ful  aborcja od zaraz". dni - długie gumy do zucia, ciągną się jak kisiel po podłodze w lunatycznym biurze, zostawiając na stopach lepką warstwę cyfrowego kurzu. sny - pamiętniki cudzych pożarów, które próbują odczytać przez filtr z benzyny. jedzenie - topiony serek z biedronki, gratisowy hot dog od kumpla z marketu i niedzielny schabowy u mamy. chodzą jak strusie w szpilkach, z głowami w powietrzu, które śmierdzi Wi-Fi. oczy mają jak przeterminowane lody - niby słodkie, ale coś się w nich psuje. a pod powiekami mieszkają dźwięki niedokończonych myśli: "ja...ja...ja..." „może… może… może…" kiedyś...kiedyś...kiedyś..." ich zazdrość to pies z dwiema głowami, gryzie ich krtań i genitalia naraz, znaczą podłogi krwią, ale myślą, że to nowa wersja dywanu IKEA co dziadek kupił im na imieniny. i żyją - nie dlatego, że chcą, ale boją się, że śmierć nie ma Wi-Fi. bo w ciszy słychać echo: „tu nic nie ma”, głodne, lepkie słowa, co śpią pod językiem jak zdechły szczur w kiblu. nie mają hobby - tylko palce, co w nocy same scrollują do końca internetu. nie mają Boga - mają aplikację, co przypomina o oddychaniu i wysyła wersety z cytatami motywacyjnymi. kiedy umierają - to jak dym z grilla zrobionego z plastikowych lalek od dorosłych dzieci sąsiadów, a ziemia przyjmuje ich cicho, jakby wrzucała imię do folderu „spam”. i gniją - powoli, elegancko, jakby ktoś chciał z tego zrobić reklamę perfum Armani unisex, dla ludzi, którzy już nie czują niczego. „Dwuosobowa wersja nieba" "wiersz o rodzicach" ich miłość to żaroodporne naczynie wyprodukowane w piekle TEFAL gdzie gotuje się nicość na średnim ogniu z przyprawą „co by było gdyby” . ich dzieci już wyrosły, mają własne Wi-Fi i cienie z plastiku. makaron al dente stygnie, ona je go z oczami wywróconymi jak szklane kulki, on nie je - tylko gryzie powietrze jak wirus. mieszkanie - kapsuła z katalogu snów, w której nie da się zasnąć, pełna przedmiotów z instrukcjami w języku, którego nie znają ich dusze, albo tymi z allegro co śmierdzą psem poprzednich właścicieli. on - hologram mężczyzny, ubrany w koszulę tak nudną, że aż marazmem krzyczy w podczerwieni, jego ręce to ramiona taśmy produkcyjnej co dniem i nocą składają cudze sukcesy. ona - awatar o smaku gumy balonowej, ma w ustach język swójego dyrektora i w kalendarzu ślicznego chłopca, który pachnie jak podpalony dezodorant i drugi dzień sierpnia. jej biurko - ołtarz zdrady, gdzie złożono ofiarę ze wstydu, dziurkacza i spinacza biurowego. frank szwajcarski - kochanek numer trzy, gryzie ich po nerkach, kaze im szeptać „spłacimy to” w rytmie ciężkiej arytmii serca. ich dusze - klatki na ptaki, ale ptaki dawno zdechły i teraz robią za dekoracje. na ścianie - zdjęcie, ona patrzy do tyłu, on w hipotekę, a między nimi - kody QR do niczego. seks - jak aktualizacja systemu Samsunga: wymuszona, zimna, a coś potem działa zawsze wolniej. miłość - jak czarna skrzynka, nikt nie wie, co się wydarzyło, ale wszyscy są martwi. czasem śnią im się ich własne dzieci, ale wplątane w kable  przez które nieustannie wrzeszczą: "więcej kasy." i szeptem dodają: „mamo, tato, coście ze sobą zrobili?” i znikają w reklamie kredytu odnawialnego. słuchają Spotify melancholii i piją wino z Biedronki tej zza rogu. jakby to był eliksir nieistnienia. czasem jadą do dziadków pod Bydgoszcz, gdzie chociaż jeszcze pies Burek szczeka normalnie. kochają się jak dwa cienie, pod co zgubiły źródło światła, ale jeszcze nie wiedzą, że już ich nie ma, bo ktoś właśnie zabrał im cienie ich własnych ciał. życie? wersja demo z napisem: „pełna funkcjonalność po śmierci”. tylko echo między ścianami robi slam poezję z ich zawodu: „ja...ja...ja...” „może...może...” „zostań... albo chociaż odśwież stronę”. i tak trwają, z wdziękiem, jakby to był trend z TikToka albo nowa idea z TVNu. płoną - nie od miłości, ale od przegrzanych ładowarek. I kiedy w końcu znikają - to jak ostatnie okno w przeglądarce: pełne zakładek, których nikt już nie otworzy. "Zwykłe niebo, edycja analogowa" "wiersz o dziadkach" ich miłość to szkliwo na glinianym garnku, pieczołowicie lepionym między jednym wykopem ziemniaków a długim spojrzeniem, które nic nie musiało tłumaczyć, bo mówiło wszystko. ona - w fartuchu z poplamionym haftem, który zna więcej przepisów niż internet, on - z rękami jak zgrubiałe korzenie drzewa, co trzymało dach, rodzinę i ciszę w całości. żyli w epoce, gdzie zegarki tykały jak serca, a nie jak deadline'y. dom był z czerwonej cegły budowany własnym potem i pachniał zupą szczawiową, kurzem, i Trybuną Ludu, której nikt nie czytał do końca, bo życie było ciekawsze. pod kuchennym oknem rósł różowy bez, a na kredensie - pudełko z nitką, bo zawsze coś się rwało, ale nigdy - między nimi. telewizor "Rubin" -  święte ognisko, przy którym zbierało się plemię sąsiadów, żeby obejrzeć pogodę, i przemowę pierwszego sekretarza. a potem milczeć razem - na "Kobrze". miłość była drewniana: skrzypiała, gdy zawiasy siadały, trzeszczała, gdy się kładli na starym tapczanie, ale trzymała - mimo wszystko. ich codzienność - bez tapet, ale z tapetami, co odchodziły w rogu pokoju  jak wspomnienia wojny, która nie skończyła się w kronikach filmowych, tylko w ich własnych  kolanach. czas odmierzały dym z komina, powolne kapanie kranu, i szczekanie Burka - nic nie było „smart”, ale wszystko było obecne. on miał kieszenie pełne kluczy i gwoździ, ona - wspomnień, nikt nie mówił o „work-life balance”, bo życie i praca były jednym i tym samym: wychodzeniem z siebie i powrotem z mlekiem. seks - jak sianokosy: rzadki, cichy, potrzebny, czasem zbożowy w zapachu, czasem z westchnieniem, co znaczyło: "jeszcze żyjemy". dzieci były sensem, wnuki - nagrodą, a Bóg - niepowtaralnym hasłem do sensu, pisanym kursywą we mszy o siódmej. kiedyś usiądą na ławce - jak na granicy światow - i będą patrzeć, jak ich dzieci płoną od kabli, a wnuki próbują zrozumieć, po co kiedyś mówiło się „dzień dobry”. a potem zgasną - nie jak ekran, ale jak świeca: z dymem, który pachnie tym, co było prawdziwe. i tylko piec kaflowy jeszcze przez chwilę będzie grzał światłem pamięci, nawet gdy nikogo już nie będzie w kuchni.      
    • @Alicja_Wysocka ... co się tutaj wyrabiało :) No, teraz to musztarda po obiedzie :) pozdrowienia
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...